piątek, 20 lipca 2012

9. Okropna pogoda

          
Nie podoba mi się.



            Przez trzy październikowe dni nie spadła ani jedna kropla deszczu. Ale gdy zmęczeni i strudzeni życiem Hogwartczycy obudzili się w sobotni poranek i wyjrzeli przez okno mogli, jedynie podziwiać spływający kaskadami po szybach deszcz. Ziemia na błoniach rozmiękła się tak, że zapadało się w nią po kostki i trudno było wyciągnąć stopę. Cała sfrustrowana i obrażona młodzież siedziała w Pokojach Wspólnych próbując umilić sobie ten czas wszelkimi grami, a w przypadku piąto-i siódmorocznych uprzykrzyć go odrabianiem zaległych prac domowych. Nikomu nie chciało się wychylić nawet różdżki poza salon oprócz trzech chłopaków.
            Remus, Syriusz i Peter z naręczem słodyczy z Miodowego Królestwa weszli do Skrzydła Szpitalnego. Od razu swe kroki skierowali do jedynego zajętego łóżka. James odłożył kartę z życzeniami powrotu do zdrowia, którą czytał ze zdecydowanym znudzeniem, i podciągnął się do pozycji siedzącej.
- Ciesz się, że jest taka paskudna pogoda. Nie wiem czy znalazłbym dla ciebie czas w sobotę – rzekł na przywitanie Black klepiąc go w ramię, po czym rozwalił się obok niego na łóżku.
- A co? Miałeś coś ciekawszego do roboty?
- Tak. Miał mnóstwo propozycji szlabanów – odpowiedział mu Remus siadając na krześle. -  Najpierw od McGonagall, potem od Slughorna i znowu od McGonagall.
- Jeszcze O’Stappery.
- Dzięki, Peter. Czai się cały czas pod Pokojem Wspólnym ślizgonów, albo śledzi Avery’ego, Mulcibera i… Regulusa – zawahał się nie chcąc użyć nazwiska Black – i w ogóle cały ten… gang.
- I dałeś się tyle razy przyłapać? – zdziwił się James. – Nie mogłeś wziąć peleryny? Albo chociaż mapy?
- Nie chodzi oto żebym wiedział gdzie są, tylko co robią. Peleryny nie brałem specjalnie. Nie po to za nimi chodzę, żeby czuli się bezpiecznie. Nie jestem tchórzem.
- Chcesz powiedzieć, – zaczął powoli – że jestem tchórzem bo mam pelerynę-niewidkę?
- Przestań, bo ci żyłka pęknie i Pompfrey znowu będzie miała co robić.
- Nie wykręcaj się! Odpowiedz!
- Spokojnie! – wtrącił się Remus. – Nie ma się o co denerwować.
- Pff, prefekt – mruknęli zgodnie James i Syriusz, zaraz wybuchli śmiechem.
            Potem obgadali kilka kwestii dotyczących quidditcha. Dwa treningi zostały odwołane z powodu braku kapitana. Następnie Syriusz zaczął opowiadać o nowo poznanej dziewczynie i ich fascynującym i bogatym w szczegóły ostatnim spotkaniu. Remus nie mógł już tego słuchać, co było widać, bo zaczął się rozglądać po tak dobrze znanej mu sali.
- Nie rozumiem twojego zachwytu, Łapo. Nie jest zbytnio inteligentna, żeby nie powiedzieć głupia.
- I nie musi. Nie zamierzam się zajmować nią zbyt długo.
- Miej na uwadze co mówisz. Dziewczyny by ci tego nie wybaczyły – posłał mu wymowne spojrzenie.
- A co one do tego mają? Nie ma ich tu – zainteresował się James.
- Ale przyjdą – odpowiedział Peter i zaczął zakrywać serwetką wszystkie słodkości. Nadal miał uraz do Dorcas. Jakby już wystarczająco upokarzające nie było to, że musiał nosić za nią szkolną torbę!
- Przecież też chcą wiedzieć co z tobą – wyjaśnił mu Remus z uśmiechem patrząc na Glizdogona.
             Potter pokiwał głową ze zrozumieniem. Zaczął myśleć nad tym czy Lily też przyjdzie. Wszyscy tłumaczyli ją brakiem czasu, a nawet o nią nie pytał.
- Nie martw się! Evans na pewno też przyjdzie – rzekł pewnie Syriusz.
- Nie byłbym tego taki pewien – mruknął.
- Och, była bardzo zmartwiona – przypomniało się Remusowi. – Miała ślady łez na policzkach.
- Taa, oraz zdrowe rumieńce świadczące o zawstydzeniu i uśmieszek na twarzy, kiedy wyskoczyła zza drzwi tego oto pomieszczenia – omiótł wzrokiem ściany – Ciekawe… co mogła zobaczyć? – i uniósł skrawek kołdry, którą przykryty był James, mając przy tym znaczącą minę. – Tak czy inaczej, nieważne. W niedzielę, po Nocy Duchów jest...

- … wyjście do Hogsmeade! – krzyk Dorcas usłyszała cała Wieża Gryffindoru. – Wreszcie!
- Och, to cudownie –pojawiła się przy niej Ann. – Połamały mi się prawie wszystkie pióra i…
- Bla, bla, bla. Jest wreszcie okazja by wyrwać się stąd, a ty mi tu gadasz o jakichś piórach!
- W taką pogodę – wskazała na okno – chcesz iść do Hogsmeade dla zabawy?
- Ann McKartney! Jeśli chcesz usłyszeć coś niedobrego, zgłoś się do niej! – zdenerwowała się. – Jesteś w zmowie z Sama-Wiesz-Kim, czy jak?!
- Kto jest w zmowie z Voldemortem? – na schodach prowadzących do dormitorii pojawiła się Lily. Niosła trzy opasłe księgi, kilka zwojów pergaminu, pióro i atrament.
- Nie wymawiaj jego imienia! – ostrzegła Ann, panicznie bała się o dziadków i Lucy.
- Dowiem się, kto jest w z mowie z Same-Wiecie-Kim? – uniosła oczy ku niebu.
- Ann – udzieliła wyczerpującej odpowiedzi Dorcas przeglądając przyniesione przez Rudą rzeczy.
- Słucham? – zapytała ze zdziwieniem i przyłożyła jej dłoń do czoła.
- Ej, co robisz?!
- Sprawdzam czy nie masz gorączki. Bo bredzisz! – Po czym usiadła przy stoliku i odkręciła kałamarz z atramentem.
- Wcale nie! Po prostu ona zawsze widzi jakieś wady tam gdzie ich nie ma!
- Ja same wady?! – oburzyła się Ann. – Mam po prostu praktyczne podejście do życia! Nie robię sobie niepotrzebnych nadziei, żeby potem się nie rozczarować i być obrażona na cały świat!
- I dlatego jesteś takim poważnym smutasem! – pokazała jej język.
            Lily oparła czoło na ręce i wzięła jeden głęboki wdech. Spojrzała na Dorcas, która siedziała założonymi rękami i Ann turlającą ze złością pióro po stoliku.
- I tak nie wiem o co chodzi.
- Ja – podkreśliła – cieszyłam się z wyjścia, co najwidoczniej przeszkadzało Ann.
- A ja – również podkreśliła – powiedziałam, że kupię sobie pióra, co najwidoczniej przeszkadzało Dorcas!
- Świetnie! Już wszystko rozumiem. Naprawdę. – Ruda wiedząc, że sprawa może się jeszcze długo nie wyjaśnić zamoczyła pióro w atramencie, bo zaczynała mieć dosyć. Nie zdążyła jednak napisać nawet jednej litery, bo poczuła na sobie palące spojrzenie. Podniosła głowę i spojrzała wprost w duże niebieskie oczy.
- Sobota jest. – Padło inteligentne stwierdzenie.
- I…?
- Nie udawaj głupiej, Lily. Całkowicie ci to nie wychodzi.
W tym momencie Ruda pomyślała o swojej różdżce. Jest taka dobra do uroków.
- Dorcas – zaczęła przez zaciśnięte zęby – tak jest sobota, dlatego chcę odrobić zadania, żeby mieć wolną niedzielę, i pouczyć, bo owutemy są jednak ważnym egzaminem. Przynajmniej dla mnie! – zagrzmiała na końcu.
- No już dobra. Nie stresuj się tak - wzięła głęboki wdech. – Jestem taka podekscytowana tym wyjściem, drę się na cały Wspólny i już widzę siebie u Gladraga, w Miodowym Królestwie, na poczcie jak oglądam te malutkie sóweczki, wychodzę i idę tą cudowną, jedyną uliczką… I tu, w moją bajkową rzeczywistość, wkracza Ann mówiąc o piórach! A potem na domiar złego depcze je swoim gustownym butem twierdząc, że w taką jak dziś pogodę nie będzie fajnie. Przecież to dopiero w sobotę po Nocy Duchów! Pogoda może się zmienić na piękny słoneczny dzień. Phi, ona musi się zmienić, a nie tylko może…
- Czasami mam wrażenie, że ona żyje w swoim świecie.
- Faktycznie. Ale ja to zauważyłam dopiero wtedy, kiedy wyjmując ubrania zaczęła z nimi rozmawiać. Czyli na początku roku.
- Myślisz, że coś jej się stało w wakacje? – Ann zrobiła się bardzo poważna. – No wiesz, śmierciożercy…
- Nie, to raczej sprawa jej, yyy, psychiki – zaśmiała się krótko. Spojrzała na Dorcas, która opowiadała właśnie jak to były w Hogsmeade w słoneczny, upalny dzień a Ann i tak narzekała. – Dorcas? Dorcas… Dorcas, zaraz rzucę na ciebie zaklęcie uciszające.
- Co? A, tak. No, ale widzę, że ty wcale nie cieszysz się z tego wyjścia, ba! Ty nawet nie jesteś zaskoczona!
- Wiedziałam o tym miesiąc temu. Co najmniej.
- Co?! I nic nam nie powiedziałaś?
            O co ta awantura?
- Nie dramatyzuj. McGonagall zabroniła o tym mówić, żeby było jak najmniejsze prawdopodobieństwo spotkania się z pewnymi uroczymi osobnikami w maskach, czarnych, długich pelerynach z kapturami i uwielbiających czarną magię.
- To mogła nie mówić nic ślizgonom. Te żmije pewnie powiedziały już wszystko ojcom, wujkom, motkom i ciatkom... ee, to znaczy tym o których mówiłaś. Język mi się plączę.
- A tak na poważnie, to co chciałaś mi zarzucić, hm?
            Wyprostowała się, najwyraźniej chcąc sprawiać wrażenie poważnej i taki też miała ton głosu.
- Lily, obiecałaś nam, że jak tylko będziesz miała trochę więcej czasu to pójdziesz razem z nami odwiedzić Jamesa – spojrzała na Evans, która spuściła oczy i zaczęła bazgrać bez sensu po pergaminie. – Nie byłaś u niego. Pytał o ciebie tylko raz, a nie jak mogłoby ci się zdawać stokroć. Powiedziałyśmy Huncwotom, że przyjdziemy tam zaraz. Wszystkie.
- Ale po co ja mam tam iść?
            - Jak to „po co”? – zdziwiła się Ann – O stan zdrowia tej małej dziewczynki pytałaś profesor McGonagall. O Jamesa nas, ale naokoło.
- Właśnie. A poza tym wiemy, wszystkie trzy, jak bardzo ciekawi cię to, co wydarzyło się w tym korytarzu – uśmiechnęła się diabelsko.
- Myślicie, że mi wyjaśni? – zapytała z nadzieją w głosie. – Że to nie był jego kolejny głupi wybryk?
- Myślę, że tak –uśmiechnęły się do niej widząc jak zbiera swoje rzeczy i wstaje.
- Chciałabym – mruknęła mając nadzieję, że Ann i Dorcas tego nie usłyszały.

            Kilka minut później trzy Gryfonki szły już korytarzem. Było na nim ponuro przez bure chmury zawieszone nisko. Zasnuwały najwyższe szczyty gór otaczających zamek i zsyłały nadal ciężkie krople deszczu. Lily potarła zmarznięte ramiona i obciągnęła rękawy bluzki zasłaniając nimi zimne dłonie. Żałowała, że nie wzięła jakiegoś swetra. O ile w Pokoju Wspólnym było ciepło, bo nie pusto, a w kominku huczał wesoło ogień, tak tutaj temperatura spadła o kilka stopni. Zwolniła krok patrząc jak Ann i Dorcas otwierają drzwi. Najpierw wychyliła głowę, a potem niepewnie przeszła przez próg obserwując przyjaciółki. Dorcas wyściskała po przyjacielsku Pottera i zrzuciła przy tym Blacka z łóżka, a Ann pomachała mu i zapytała co słychać. Lily podeszła rzucając ciche „cześć”. Za chwilę poczuła na sobie wzrok wszystkich i presję od niemal każdego. Zapytała, więc:
- Jak się czujesz?
- Dobrze – odpowiedział i pokiwał głową, jakby samego siebie chciał o tym przekonać.
- James? – zaczęła Dorcas spuszczając wzrok z rudowłosej. – Ale co z quidditchem?
             Poruszyła temat rzekę. Mimo to Lily wolała się nie wtrącać. Niedostatecznie się na nim znała by się wypowiadać. Na szkolne mecze chodziła owszem, ale dlatego, że było to dobre widowisko.
            Po kolejnym wybuchu śmiechu, pani Pompfrey wyskoczyła ze swojego gabinetu krzycząc i zaczęła ich wyganiać. Lily przekonała ją jakoś, żeby mogła zostać. Kobieta zgodziła się, co prawda nie chętnie, ale w końcu dziewczyna powołała się na swoją odznakę prefekta. Musiała jej uwierzyć. Nagle Lily poczuła się niezręcznie. Przecież nie wyskoczy z pytaniem „co to było?”, prawda? Właśnie przekształcała sobie w głowie to pytanie, kiedy usłyszała:
- Fajnie, że jesteś. Myślałem, że nie przyjdziesz.
- Czemu miałabym nie przyjść? – dobrze udała zdziwienie.
- Może nie zauważyłaś, ale jeszcze u mnie nie byłaś. Tak, wiem – powiedział, bo już otwierała usta żeby coś powiedzieć – nauka, obowiązki prefekta i takie tam. Wiem.
- Tak, teraz właśnie miałam zacząć pisać esej na zielarstwo i poćwiczyć zaklęcie na transmutację.
- Nowe?
- Z piątku. Nie znasz?
            Pokręcił przecząco głową.
- Przecież nie było mnie na lekcji, prawda?
- Istnieje coś takiego jak notatki. Ale zaraz..., Huncwoci ci ich nie przynoszą – pokiwała głową z pewnością. – Jakbyś chciał to ja mogę ci przynieść. Mogłabym też ci coś wytłumaczyć jakbyś nie rozumiał. Albo… Nie to głupi pomysł. Zapomnij, że…
- Nie! – zareagował żywo. – To znaczy, jakbyś chciała, mogła i miała czas, to mi będzie bardzo miło.
- Czas? – machnęła lekceważąco ręką. – Jeszcze nie ma teraz za wiele do roboty. Przed świętami to dopiero się zacz-nie – poczuła jak zaczynają jej czerwienieć policzki. Spojrzała na Jamesa. Patrzył na nią ze zrozumieniem, ale gdzieś tam głęboko można było dostrzec iskierki zawodu w jego orzechowych oczach. – Chodziło mi o to, że… że…
- W porządku, Lily. Zdaję sobie sprawę z tego, że przyciągnęły cię tu Ann i Dorcas.
- To nie do końca tak – stwierdziła patrząc na swoje stopy. – Jednocześnie chciałam tu przyjść i nie chciałam. Zastanawiałam się jak się czujesz. Chciałam wiedzieć o co poszło w tym korytarzu, ale bałam się, że usłyszę to czego się obawiam lub co gorsza, że usłyszę kłamstwo – z trudem zwróciła na niego swój wzrok. Zauważyła, że patrzy  na nią ze zmarszczonym czołem. Po chwili stwierdził powoli:
- A więc chcesz wiedzieć, co wydarzyło się w tym korytarzu.
- Trochę.
- Och, przestań – zaczął z uśmiechem. – Znam cię. Zżera cię ciekawość!
- Bez przesady! – zaperzyła się. – Och, no dobra – uległa pod jego spojrzeniem. – Opowiesz mi?
- Ale to naprawdę nudne.
- James!
- Skoro tak ci zależy – widząc jak kiwa głową, wyglądając przy tym jak mała dziewczynka, usadowił się wygodnie i zaczął. – Więc…

Opuścił Pokój Wspólny pod prozaicznym powodem odwiedzenia kuchni. Lody czekoladowe chodziły za nim cały dzień. Z pewnością nie znajdzie ich dzisiaj na stole w Wielkiej Sali. Śpieszyło mu się, więc skręcił w stronę tych jednych z wielu złośliwych schodów. Wszedł na nie z łobuzerskim uśmiechem i pokręcił kpiąco głową. Zupełnie jakby nabijał się ze stopni, że mu pomagają. Rześkim krokiem zaczął samotnie kroczyć korytarzem lekko pogwizdując. Nagle usłyszał jakiś dźwięk. Zduszony krzyk? Wyciągnął różdżkę i zaczął powoli iść w tamtą stronę. Wyczulony na każdy ruch i dźwięk gotów był rzucić zaklęcie. Po usłyszanych głosach wiedział, z kim ma do czynienia. Zobaczył ustawionych po jednej stronie kilka postaci. Stanął na tyle daleko, żeby słyszeć groźby wypowiadane przez jednego z nich pod adresem ich ofiary. W chwili, gdy podniósł różdżkę James powiedział:
- Odłóż ten patyk, Avery. Jeszcze stanie ci się krzywda.
Ten wyprostował się i powoli z mściwym uśmiechem na twarzy odwrócił się w jego stronę.
- Potter – i rzucił nagle zaklęcie, które Rogacz natychmiast zablokował.
- No i wszystko zepsułeś. A mogło być tak miło – zaraz po tym rzucił zaklęcie. Grupka ślizgonów zdążyła się uchylić, przez co w ścianie została sporych rozmiarów dziura. Potem już nie było wiadomo, które zaklęcia są kogo. Zderzały się razem, mijały, zmieniały nawzajem swoje kierunki. Po tym jak rzucił zaklęcie pełnego porażenia ciała na jednego z ślizgonów, kilku uciekło tak, że został tylko Mulciber i Avery. Chciał rzucić na nich jakaś klątwę, urok, a w najlepszym dla nich przypadku potraktować jak tamtego tam.
- Dobra, Potter – zawołał nagle Mulciber podnosząc ręce w poddańczym geście. – Mam propozycję – po czym spojrzał na drugiego, przytomnego ślizgona. James nie potrafiąc i nie chcąc im zaufać nadal mierzył w nich różdżką.
- Ty pójdziesz w swoją stronę, a my w swoją.
- Pomarzyć zawsze można.
- Tak więc licz się z tym, że cokolwiek stanie się tej małej – wyciągnął za siebie rękę, a James zobaczył jak Avery trzyma za kołnierzyk od koszuli jakąś nieznaną mu dziewczynkę i  przykłada jej różdżkę do skroni – będziesz miał ją na sumieniu.
- Co ona wam zrobiła?
- Och, wystarczy to, że jest szlamą – odparł Avery i teatralnie się skrzywił  łapiąc za szatę zakładniczki jakby w obawie, że się czymś ubrudzi od dotyku jej skóry.
- Ale ty, Potter, chyba takie lubisz, co? – ciągnął dalej Mulciber. – Inaczej nie marnowałbyś całego swojego pobytu w Hogwarcie na Evans…
Nawet się nie zorientował kiedy gryfon przycisnął go do ściany wbijając różdżkę w gardło.
- Nic mi nie zrobisz. Jesteś słaby!
Potter mając na uwadze dobro dziewczynki okręcił go i rzucił na posadzkę. Już podnosząc się zaczął rzucać zaklęcia. Gdy kolejne rozbiło ścianę Rogacz usłyszał coś jakby ktoś za nim wciągnął głośno powietrze. Na tyle głośno, że go usłyszał, ale nie zobaczył, choć bardzo chciał. W tej chwili poczuł ostry ból ramienia i ujrzał wylewającą się z niego krew. Z cichym syknięciem powrócił do pojedynku. Kątem oka zauważył jak Avery wykonuje różdżką skomplikowane ruchy i mamrocze coś pod nosem. Zanim James zdążył zablokować zaklęcie trafiło w dziewczynkę. Otworzyła usta jakby chciała krzyknąć, ale nie mogła, złapała się za głowę i osunęła po ścianie, gdzie usiadła, a z jej oczu lały się łzy. Zacisnął zęby. Nie udało mu się. Chciał ją stąd wyprowadzić całą i zdrową. Widząc to ślizgoni zaśmiali się szyderczo, a jeden z nich wypowiedział słowo ociekające jadem:
- Crucio!
Ktoś złapał go za rękę i pociągnął w bok. Z wielkim zdziwieniem ujrzał rude włosy i zanim poczuł tępy ból spojrzał w zielone, pełne troski oczy.

            - Nawet nie wiesz jak mi głupio – mruknęła rudowłosa, kiedy skończył opowiadać.
- Dlaczego? – w jego głosie było słychać szczere zdziwienie. – Przecież nie dostałem Cruciatusem, dzięki tobie.
- Dzięki mnie, to ty straciłeś przytomność!
            - Nie bądź nie mądra, Lily. Powinnaś być z siebie dumna. – Spojrzała na niego pytająco. – Remus mówił, że Avery i Mulciber byli związani i oszołomieni. Chyba nie powiesz mi, że sami sobie to zrobili, prawda
            - A, to – już nawet o tym zapomniała.
            Teraz ona musiała mu opowiedzieć co się stało. Jednak pominęła to jak płakała nad jego bezwładnym ciałem, trzymała za rękę, a potem patrzyła jak spał już na łóżku szpitalnym. Więc jej historia była dosyć krótka.
James zasępił się na trochę.
            - O czym myślisz? – spytała nim zdążyła się ugryźć w język.
- Wiesz – spojrzał na nią i wychylił się w jej stronę – doszedłem do wniosku, że lepiej mi się z tobą rozmawia niż kłóci.
            Zaśmiała się serdecznie.
            - Tak. Ja też za tym nie przepadam. Co? – zapytała, bo wpatrywał się w nią tak intensywnie, że się zaczerwieniła i nerwowo poprawiła włosy.
            - Może moglibyśmy zacząć się przyjaźnić? Bez żadnych podtekstów! Na przykład tak jak Dorcas i Syriusz.
            - Taak, w ich przyjaźni rzeczywiście nie ma żadnych podtekstów – skrzyżowała ręce na piersiach przechylając na bok głowę.
            - To jak Ann i Remusa?
            - Będziemy się w swoim towarzystwie cały czas uczyć? – zapytała z zawodem. Widocznie droczyła się z chłopakiem i bawiło ją to.
            - To jak moja i Dorcas? – wiedział, że Lily w coś z nim gra. Może chciała go wyczuć?
            - Nie będę się z tobą ścigać na miotłach – teatralnie, jednym gestem odgarnęła włosy z twarzy.
            - Jejku, Lily! No to co mam ci powiedzieć? Że jaka? – nie lubił być trzymany w niepewności.
            - Nasza – odrzekła krótko z rozbrajającym uśmiechem i uścisnęła jego wyciągniętą dłoń.– Lily.
            - James – przedstawił się i chciał ucałować jej ciepłą dłoń, jednak ona delikatnie ją zabrała.
            - Nie każ mi już na początku żałować naszej przyjaźni. Będę już iść. Wypracowanie samo się nie napiszę.
            - Masz jeszcze niedzielę – powiedział dziecinnym tonem.
- W niedzielę będę tutaj. Zapomniałeś? Będę twoją nauczycielką. Och, nie ciesz się tak. Jestem wymagającą – szepnęła tajemniczo i wstała kierując się do wyjścia. Mniej więcej w połowie drogi odwróciła się i idąc tyłem zawołała – Ach, i kuruj się! W niedzielę po Nocy Duchów jest wyjście do Hogsmeade!
- Idziemy razem, prawda? – zapytał, czekając na jej reakcję. Nadziała się na coś i tak się wystraszyła, że aż podskoczyła, przez co upadła na pobliskie łóżko. Zaplątała się w pościel, a kiedy się z nią uporała każdy jej włos stał w inną stronę. Dla Jamesa wyglądała uroczo. Jednym ruchem różdżki pościeliła łóżko. Zobaczyła jednak małą dziurę. Przejechała po niej palcami i dziura zniknęła. Spojrzała w kierunku chłopaka, który chował coś pod poduszkę. Była pewna, że to różdżka. Nie była tak potężną czarownicą, żeby naprawić coś samym dotknięciem swej skóry. Popatrzył na nią i nie mógł się nie zaśmiać.
- Jak ty potrafisz wszystko zepsuć – mruknęła.
            Chłopak poczochrał sobie włosy robiąc bałagan już w i tak nieuporządkowanej fryzurze. Lily zrobiła to samo. Stanęło prosto, oparła ręce na biodrach i śmiesznie wydęła usta.
            - I tak wyglądam lepiej od ciebie.
            Jak zwykle – pomyślał James.
            I tym razem już normalnie, przodem wyszła. Po kilku minutach wstąpiła do biblioteki. Do nosa dotarł jej zapach starych ksiąg. Szukała jakiejś ciekawej książki o zaklęciach. Miała dziwne wrażenie, że tych kilku ludzi szukających rozrywki w tym miejscu, przygląda się jej. Podeszła do pani Pince, która również zmierzyła ją wzrokiem, ale zapisała sobie wszystko i oschle pożegnała. Idąc przeglądała strony. Nagle zorientowała się, że od jakiegoś czasu przysłuchuje się nerwowej rozmowie. Zamknęła książkę.

3 komentarze:

  1. ale suuper ;D Lily i James wreszcie się przyjaźnią ;D na to czekałam!!! ;D hahaha ;d nocia super i zaraz zabieram się za 2 część ;D

    Bardzo Cię przepraszam, że tak późno weszłam, ale ostatnio mam mało czasu, dużo nauki miałam... chyba rozumiesz, co?
    ale dziś zaczyna się weekend więc wpadłam ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Fantastyczka.#20 lipca 2012 16:41

    Przeczytałam ! xd Sorki, ale czasu ostatnio jakoś brakło. Zteszta sie dowiesz jak do mnie wejdziesz. A jest nowa notka (w końcu). I obiecuje przeczytać drugą część jeszcze dzisiaj wieczorem. ; D
    A cz. 1 świetna ! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Przyjaźń to pierwszy poziom ku miłości <3 Nareszcie Jily <3

    OdpowiedzUsuń