piątek, 20 lipca 2012

4. Pełno białych myszek

            Tej nocy po raz pierwszy od bardzo wielu dni padał deszcz. Z nieba lały się wielkie, ciężkie krople powodując smętne zwieszenie liści. Co jakiś czas ptaki z drzew w Zakazanym Lesie odlatywały wystraszone trzaskiem pioruna. Tafla jeziora niegdyś nieskazitelnie gładka teraz pomarszczona. Każda kropla przebijała się przez nią zostawiając po sobie krąg powiększający się z czasem. W chatce Gajowego zgasło światło, za to dym unoszący się z komina jakby zgęstniał. Nagle zawył świszczący wiatr, pod którym ugięły się najbardziej sędziwe drzewa w puszczy. Tak samo, jak pogoda na dworze, niespokojny był sen Lily.
       Pół nocy śniła, że lewitowana przez Pottera wpada do jeziora. Już zanurzając się poczuła mocny uścisk na kostce nogi. Spojrzała w dół i zobaczyła zielonego demona wodnego. A za nim płynął drugi, i trzeci, i dwunasty... Sięgnęła za pasek spodni, gdzie jeszcze na kocu wkładała różdżkę. Z rozpaczą stwierdziła jej brak. Tymczasem druzgotki zdążyły ją zaciągnąć na dno. I wtedy to się stało. Woda zrobiła się niesamowicie gorąca, stwory czym prędzej rozpierzchły się do swoich kryjówek. Zobaczyła płynącego po nią Jamesa. Ręce przylegały mu do boków, a nogi do siebie. Wił się jak węgorz i uśmiechał niesamowicie szeroko, pokazując idealny stan swojego uzębienia. Złapał ją za rękę i wyciągnął na brzeg. Nikt się nią nie przejął. Wszyscy podbiegli do niego z oklaskami. Ann rzuciła mu się na szyję z okrzykiem: To było cudowne! Lily na pewno się spodobało! Myślę jednak, że uraziłeś ją ratując!
       Okropny wrzask rozległ się w dormitorium dziewcząt z siódmego roku. Ruda siedziała na łóżku cała zlana zimnym potem i z trudem oddychając. Rozejrzała się po sypialni. Ann patrzyła na nią zza kolan przykrytych kołdrą. Dorcas z nogami na podłodze przypatrywała się z niepokojem. Fiona i Olivia siedząc na jednym łóżku patrzyły na nią pytająco.
       - Przepraszam. - Odchrząknęła. - Miałam okropny koszmar.
       Prychnięcie i Olivia została zepchnięta na podłogę przez kładącą się spać przyjaciółkę.
       - Nie przejmuj się nią, Lily. Jest nieco nerwowa - wyszeptała wstając. - Życzę ci już spokojnej nocy. - Wróciła do siebie.
       Ruda pokiwała głową i naciągając kołdrę położyła się z powrotem. Usłyszała trzeszczenie sprężyn i poczuła, że ktoś kładzie się na jej materacu. Szatynka pogłaskała ją po ramieniu. Odwróciła się do niej twarzą i przytuliła. Wiedziała, że ona nie zrobiłaby jej czegoś takiego. Nie spiskowałaby z Potterem za jej plecami. Westchnęła, na co przyjaciółka przytuliła ją mocniej.


       Promyk jesiennego słońca posmyrał ją po nosie. Uśmiechnęła się lekko. Otwierając oczy zobaczyła Dorcas, której prawa ręka i noga zarzucona była na nią. Spojrzała na zegarek stojący na szafce nocnej. Wskazówki wskazywały godzinę dziesiątą. Trudno, na śniadanie już nie zdążą. Ale zanim się dobudzą, uszykują i znajdą coś na przekąskę zacznie się obiad. Właśnie chciała jakoś subtelnie obudzić dziewczynę, gdy... Podciągnęła się tak, że leżała z Lily brzuch na brzuchu. Nie trwała w tej pozie długo, bo przekręciła się jeszcze raz. Wykonała obrót o sto osiemdziesiąt stopni i stoczyła się na podłogę. Lily od razu wychyliła się chcąc ocenić straty. Pokręciła głową i wstała. Ukucnęła przy przyjaciółce i szturchnęła ją jednym palcem. Tamta nie zareagowała. Jeszcze raz i też nic. Zaniepokoiła się, ale wiedziała też, że Dorcas jest dobrą aktorką.
       - Och! Dorcas! - zawołała płaczliwym tonem. - No i co mam teraz zrobić? Chyba pójdę po chłopaków. Nieee, tylko po Syriusza, bo reszty...
       - NIE! Nic mi nie jest.
       - To super. - Uśmiechnęła się szeroko.
       - Jesteś okropna... - Złapała szybko poduszkę i rzuciła.
       Nie musiała lecieć długo, bo napotkała na swej drodze przeszkodę w postaci głowy z rudymi włosami. Jej właścicielka nie namyślała się długo. Złapała poduchę i rzuciła jak najmocniej potrafiła.
Meadowes uchyliła się w ostatnim momencie, czym spowodowała, że lecąca w nią poduszka trafiła w zegarek. Obie patrzyły jak ostatnia sprężynka wiruje wokół własnej osi. Zatrzymała się i wtedy spojrzały na siebie. Pięć sekund i wybuchnęły śmiechem. Następna, pozostawiająca po sobie białą poświatę utworzoną z piór, została w ostatnim momencie zamieniona w kilkanaście małych myszek. Mimi, czająca się do tej pory pod łóżkiem, wyskoczyła spod niego jak oparzona. Zaczęła ganiać po sypialni gryzonie, próbujące się wcisnąć w każdą, choćby najmniejszą szczelinę. Co ja narobiłam? przemknęło Lily przez myśl.  Biegała po pokoju próbując powstrzymać swoją kotkę przed pożarciem małych zwierzątek, które zostały przez nią przywołane. Rzuciła się na łóżko, by złapać wybiegającą spod niego Mimi. Najpierw zobaczyła jej ofiarę, a potem swoją pupilkę. Złapała ją pod przednie łapki co spotkało się z głośnym protestem. Wciąż ją trzymając spuściła głowę i wypuściła powietrze.
       - Co za chwyt, Ruda.
       Jej uszu dobiegł ironiczny głos. Przewróciła się na plecy i skierowała wzrok ku drzwiom. Stał w nich Syriusz jedzący beztrosko zielone jabłko. Usiadła na brzegu łóżka kładąc sobie kotkę na kolanach i głaszcząc ją po łebku aż do ogona. Popatrzyła się na niego ze zmrużonymi oczami. Coś tu nie pasowało...
      - Ej! Jak tu wszedłeś?
      - Po schodach. Chyba logiczne. - Wgryzł się w owoc i spojrzał na nią jak na przybysza z innej planety.
      - Chyba tylko dla ciebie, Black. - Szatynka założyła ręce na piersi i oparła się lekceważąco o ścianę.
      - Jak tu wszedłeś? - Lily dalej drążyła temat. Bardzo chciała się dowiedzieć jak udało mu się tu wejść.  Do tej pory zaklęcie rzucone na schody wiek temu było dla niej skuteczną ochroną przed Potterem. A jak wie Black, wie on i reszta Huncwotów też. - Przecież na schody...
      - Na schody istnieje bardzo proste, aczkolwiek nieznane zaklęcie. - Zdmuchnął opadającą mu na czoło grzywkę.
      - Cudownie - stwierdziła sarkastycznie. - Ale po co tu przyszedłeś?
      - Usłyszałem swoje imię...
      - Byłeś tu od tego czasu? - Rozluźniła uścisk, w którym trzymała kotkę.
      - Nie. Trochę czasu minęło zanim nie było nikogo na schodach.
      Dziewczyny wypuściły powietrze.
      - To co wyście tu robiły... - Spojrzał na zepsuty zegarek leżący na podłodze, porozrywane poduszki, dzięki którym dormitorium było całe w puchu - ...że tak się wystraszyłyście na wiadomość, że
mogłem tu być wcześniej? - Uniósł do góry jedna brew i uśmiechnął się głupio.
     - Phi. Nie mierz wszystkich swoją miarką - powiedziała Dorcas nie patrząc na niego. - Mógłbyś wyjść? Jesteśmy nieubrane.
     - Zauważyłem, Meadowes.
     - On jest bezczelny! - powiedziała do Lily mierząc w niego palcem zza pleców. 
- Eee... no tak, to przecież Syriusz. - Spojrzała na niego. - Skąd znasz to zaklęcie? Od kogo?
     - Od Lunatyka. Podejrzewam, że znał je wcześniej, w końcu tyle siedzi w tych książkach.
     - Z Remusem sobie porozmawiam - powiedziała do siebie. - Jeszcze jedno, zanim pójdziesz. - Podkreśliła dwa ostatnie wyrazy, na co jej przyjaciółka pokiwała głową. - Powiesz nam kto jeszcze wie, jak tu się dostać.
    - Wydusiłem to z niego wieczorem jak chłopaki już spali. Więc oprócz niego i mnie nikt. Ale to się może zmienić, Evans. - Rozsiadł się na kufrze Fiony i postawił na nim ogryzek.
    - Co chcesz przez to powiedzieć?
    - Jak komuś o tym powiesz, to się z tobą policzę osobiście. - Druga zaczęła obracać różdżkę w palcach.
    - Kuszące, ale można tego uniknąć. Wystarczy, że namówisz swoją przyjaciółkę, żeby umówiła się z Rogaczem.
    - Oszalałeś?!
    - Nie, jest za bardzo bezczelny, nawet jak na samego siebie! - Ruda wstała nie zważając na Mimi. - Powiedz swojemu koleżce, że nie umówię się z nim nigdy. Wolę już znosić myśl, że może tu wejść! - Szybkim krokiem podeszła do drzwi i otworzyła je zamaszyście. - Wyjdziesz sam, czy mają cię wynieść?
    - Ależ spokojnie. - Podniósł bezbronnie ręce jakby chciał powiedzieć nie jestem uzbrojony! - przecież my tu wszyscy chcemy dla was dobrze. Huncwoci, Meadowes, McKartney...
   - Wy chcecie dobrze dla nas?! Jakich nas?! - Lily niespodziewanie wybuchła.
   - Lepiej będzie jak już pójdziesz! -  Szatynka wypchnęła go z dormitorium. Wpadł prosto na zagadane Olivię i Fionę. Ta druga, gdy zobaczyła kto wychodzi z jej sypialni stanęła jak wryta. Syriusz z rozpędu wszedł na stopień powodując zamienienie wszystkich w ślizgawkę. Olivia zdążyła usiąść na poręczy, Fiona jednak ześlizgnęła się za Blackiem. Na dole wylądowali razem z głośnym łupnięciem, czym wywołali śmiech wśród siedzących w Pokoju Wspólnym Gryfonów.
    - Oj! - Dziewczyna zachichotała leżąc pod jednym z najprzystojniejszych chłopaków w szkole. On podniósł się szybko, uświadamiając sobie, że to jedna z tych natrętnych dziewczyn z jego nieoficjalnego fanklubu. Równie szybko wstała i popatrzyła na niego zalotnie. Rozejrzał się po znajomych z domu na których twarzach widać było rozbawienie. Odnalazł wzrokiem Huncwotów. Siedzieli na kanapie, grzejąc się przy ogniu. Peter wyglądał na zdezorientowanego, Remus na zmieszanego, a James miał szeroki, prześmiewczy uśmiech na twarzy.  Syriusz uśmiechnął się krzywo do Gryfonki stojącej przed nim i szybkim krokiem ruszył w stronę kominka. Pobiegła jednak za nim.
       Trzy obserwowały tę scenę z progu.
       - Biedaczek... - Podsumowała Dorcas.
       - Nie da mu teraz żyć. - Stwierdziła Olivia podnosząc dwie książki z podłogi.
       - I dobrze - powiedziała mściwie Ruda podchodząc do kufra i wyjmując z niego ubrania.


      Jego kumple siedzieli w pokoju wspólnym, grzejąc się przy kominku. Usiadł między Glizdogonem i Lunatykiem. Jak nierozważna była jego decyzja przekonał się, gdy ten pierwszy został siłą odsunięty, a jego miejsce zajęła Fiona. Udawał, że jej nie widzi. Udawało mu się to przez dziesięć minut, dopóki grzywka nie przysłoniła mu liter w czasopiśmie o quidditchu. Z przyzwyczajenia odgarnął ją niedbale. Jego uszu dobiegło ciche "och". Ze zmarszczonym czołem zwrócił się do niej:
     - Słońce. - Tylko się na to szerzej uśmiechnęła. - Bądź tak łaskawa i nie zadręczaj nas swoją obecnością, dobrze?
     Pokiwała gorliwie głową.
     - No, to idź. - Pokazał jej też gestem.
     W tym momencie jakby się ocknęła i wstała. Ludzie się z niej po cichu naśmiewali. Na schodach jeszcze raz się odwróciła.
     - One nawet nie zauważają jak je obrażasz, Łapo - stwierdził James nachylając się do niego.
     - Daj spokój! To ta sama, co w zeszłym roku na walentynki wysłała mi dwadzieścia śpiewających kartek i chciała dolać Amortencji do soku. McGonagall ją na szczęście złapała.
     - Oj, biedny Syriuszek - zironizował.
     - Sam sobie jesteś winny, że się dosiadła. Po co się z nią tarzałeś na schodach? - Lupin nie odwracał się od swojej mapy nieba.
     - Zwariowałeś?! To Meadowes mnie tak załatwiła. Wywaliła mnie za drzwi, a wiecie jak się zachowują po dotknięciu ich przez chłopaka. No a ona tam była i tak jakoś poszło...
     - Zaraz, zaraz... Jak wszedłeś do dormitorium dziewczyn? - James był wyraźnie zainteresowany.
     - Wszedł normalnie, jak do naszego. - Peter się wtrącił. - Już jedenasta?! Mam szlaban u Slughorna. - Zerwał się z fotela.
    - To hańba dla Huncwota dostać szlaban samemu! - krzyknął za nim Black. - A wiecie w ogóle za co go ma?
    - Coś tam napominał o lochach... - Lupin wzruszył ramionami
    - Ale jak wszedłeś do damskiej sypialni?
    - Lunatyk znalazł takie specjalne zaklęcie. - Skupili się w ciasną grupkę, z daleka wyglądało to tak, jakby coś knuli. - Usłyszałem pod siódemką jak ktoś wypowiada moje imię, więc poczekałem, żeby wszystkie, które były na schodach zeszły. Rzuciłem zaklęcie i schody nie zamieniły się w ślizgawkę. Pchnąłem drzwi, a tam istne piekło! Pełno połamanych rzeczy i wszędzie pierze. Biegało jeszcze kilka myszy za którymi latała ta kocica Rudej...
    - Mimi - dopowiedział Rogacz.
    - Tak? No i ona ją złapała. I zaczęliśmy gadać... Wcale nie było miło! - Dodał widząc jak Potter smutnieje. - No i chciały wiedzieć jak wszedłem, skąd mam zaklęcie i kto o tym jeszcze wie. Oprócz mnie i Lunatyka nikt. Ale to się może zmienić. No i wtedy...
    - Co? - zapytali oboje.
    - Próbowałem cię umówić z Rudą, Rogaczu. Zaczęła się drzeć, że nigdy, że woli znosić myśl, że ty możesz tam wejść. Zacząłem się bronić, że chcemy wszyscy dla was dobrze... no i resztę już znacie.
    - Kto był w środku jak wszedłeś? - zapytał niespodziewanie Remus.
    - Evans i Meadowes. A co?
    - Nie wydaję się wam, że Lily i Ann pokłóciły się wczoraj wieczorem? Normalnie są nierozłączne.
    - Sorry, Lunatyku, ale Ann mnie nie obchodzi - stwierdził trochę nieobecnie James lekko się uśmiechając.
    - Co "sorry"? O co ci... - zaczął, ale Łapa uciszył go ręką i wskazał brodą na Jamesa.
    - Co ty knujesz? - zapytał ten z ciemniejszymi włosami.
    - Powiedziała, że woli znosić myśl, że mogę tam wejść? To nie będzie musiała znosić tylko myśli. - Jego diabelski uśmiech na twarzy był co najmniej niepokojący.

4 komentarze:

  1. co tu dużo pisać wystrzałowa notka

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie piszesz ;))) od wczoraj czytam Twój blog ;) i bardzo podobają mi się Twoje notki ;)) pozdrawiam ;* pa !

    OdpowiedzUsuń
  3. Ohohoho, zaczyna się akcja - wyobraziłam sobie tą wojnę, jak James tam wparuje! Nie no! Idę dalej czytać, bo znowu mnie zżera ciekawość! Na marginesie rozdział niesamowity! :)

    OdpowiedzUsuń