Lily
z uśmiechem wpatrywała się w kalendarz wiszący po wewnętrznej stronie
drzwi od dormitorium. Już od tygodnia miała w głowię tę datę.
Dwudziestego października Ann ma urodziny, i dziś jest ten dzień.
Jeszcze raz zastanowiła się czy wszystko jest przemyślane…
-Ok.
To skoro mamy już ustalone, że w ogóle robimy te urodziny... – Na twarzy
Lily pojawiła się ulga. – ...to pozostaje nam tylko do załatwienia;
jedzenie, napoje, jakiś wystrój, muzykę to się zorganizuje no i teraz
najgorsze. – Spojrzała znacząco na siedzącą obok niej Dorcas. – Musimy
poinformować o tym nasze dwie urocze współlokatorki.
- Ja do Olivii nic nie mam.
- Ojej,
Dorcas, skup się! Myślę, że to ty powinnaś z nimi porozmawiać. Fiona
jest na mnie cięta, a Olivia zrobi wszystko co powie jej ukochana
przyjaciółeczka.
- Ciekawe. Co mam im powiedzieć? – Uniosła brwi.
Ruda zmarszczyła czoło i zaczęła ssać końcówkę pióra.
- A może… Niee, to głupie…
- Dawaj!
- No,
bo tak pomyślałam, że trzeba to im źle przedstawić. – Widząc, że nie
rozumie ciągnęła dalej. – Posłuchaj, podchodzisz do nich i mówisz:
"Cześć, dziewczyny. Ale fajna bluzka! Ale to nie ważne. W czwartek
robimy imprezę w naszym dormitorium, Ann ma urodziny. Byłoby fajnie,
wiecie, Ognista, te sprawy, Huncwoci może by wpadli…” podekscytowana
jesteś, ale przygasasz i mówisz dalej „…ale ta Evans, phi, chce być
grzeczną dziewczynką i mówi, że żadnego alkoholu, chłopaków, ani nic
takiego! Na Merlina! Przyjdziecie? Może trochę rozruszacie towarzystwo,
hmmm.”
- Yyy…No i dlaczego sądzisz, że to głupie? – Zapytała po chwili Meadowes.
- Nie uwierzyłyby ci. Jesteś moją przyjaciółką! Chyba byś tak na mnie nie nadawała? –Zapytała otwierając szeroko oczy.
- No wiesz… Czasami lubię sobie na ciebie ponarzekać… - zaśmiała się i oberwała poduszką.
- Lily!
- Co? – zapytała niemądrze wyrwana z transu.
- Ooo, Wielki Merlinie! Do ciebie mówić…
- Co chciałaś?
- Pytałam się czego nie mamy? – Pokręciła głową z uśmiechem.
Lily
rozejrzała się po dormitorium i podeszła do nocnej szafki koło swojego
łóżka. Wyjęła z szuflady gruby notes w duże kolorowe kwiaty i otworzyła
go. Chwilę przerzucała kartki, aż nagle natrafiła na odpowiednią.
- Właściwie to wszystko można zacząć szykować na pół godziny przed początkiem. Machnie się parę razy różdżką i gotowe.
Największy
problem został rozwiązany po mistrzowsku przez Dorcas. Trochę ubarwiła
polecaną przez Rudą wersję i obie współlokatorki stwierdziły, że będą w
Pokoju Wspólnym i szybko nie przyjdą.
- Zaraz
po zajęciach pójdę do kuchni i… Czyś ty oszalała, Dorcas?! – Zaczęła
krzyczeć na zdezorientowaną przyjaciółkę. –Mówiłam ci: żadnego alkoholu!
- Ale…
- No dobra. Po kremowym na głowę. – Opadła na łóżko.
- Odbiło ci…? Fiona i Olivia! – krzyknęła kiedy zobaczyła je w drzwiach. – Cześć. Eee, Lily, kremowe nie jest mocne…
- Wykluczone! – Pogroziła jej palcem. – Mam w kufrze tomik mugolskiej poezji, możemy sobie poczytać.
Wzięła torbę i zawieszając ją sobie na ramieniu wyszła za drzwi.
Stanęła obok i przyciskając do nich ucho zaczęła słuchać lamentu
przyjaciółki. Co ona wymyśla? Zawsze była normalna… Gdyby nie Ann to po
południu wcale by mnie tu nie było. Zaraz wychynęła się z
pomieszczenia ze śmiertelnie poważną miną. Jednak, kiedy obejrzała się i
zobaczyła Lily zaklaskała bezdźwięcznie i przywołała szeroki, zwyczajny
uśmiech.
- Dziękuje, już starczy.
- A może weźmie panienka jeszcze trochę herbatników?– zapiszczał skrzat trzymając nad głową srebrną tacę wyłożoną herbatnikami.
- Jesteście
kochane, ale… - Spojrzała na swoją wypchaną torbę i kieszenie – …nie
mam już miejsca. Przyjdę do was za pół godziny po piwo kremowe.
I
wyskoczyła jak najszybciej ze szkolnej kuchni, żeby skrzaty już niczego
jej nie wcisnęły. Upchnęła do torby paczkę babeczek i zaczęła myśleć
nad wystrojem jaki wymyśli Dorcas. Chociaż była mistrzynią w tego typu
zaklęciach, była też bardzo nieostrożna. Meadowes, którą bardzo lubi
profesor Pinchboast nauczająca wróżbiarstwa, pożyczyła jej specjalne
karty i szklana kulę. Z tą różnicą, że kuli nie pozwoliła brać. Ominęła
znikający stopień i weszła w tajemny korytarz, dzięki któremu dotarła
szybko pod portret Grubej Damy. Podała jej hasło i już miała wejść po
schodach na górę, ale wróciła się w kąt Pokoju. Siedziała tam samotnie
Olivia z książką w ręce. Jej długie kucyki zwisały zamiatając podłogę.
Ruda stanęła obok.
- Cześć, Olivia. Idziesz do dormitorium? Mam sok dyniowy. – Poklepała wybrzuszenie na torbie.
- Nie. Posiedzę sobie tutaj z Fioną – powiedziała zamykając książkę. - Nie chcemy nikomu przeszkadzać.
- Co ty mówisz? – Zdziwiła się. – Przecież ty nam nie przeszkadzasz i możesz przyjść.
- Nie chcę zostawiać mojej przyjaciółki samej.
Lily chciała coś powiedzieć, ale nic inteligentnego nie przychodziło jej do głowy.
- Wiem, że się nie lubicie. I wcale się nie dziwię. Każda
z was chciałaby być na miejscu drugiej. Przynajmniej w jednej kwestii –
zachichotała czarnowłosa zbierając książki – Ty chciałabyś żeby Potter
cię nie zauważał, tak jak Fiony, a ona żeby latał za nią jak za tobą.
Evans nie wiedziała co powiedzieć. Znowu. Do tego musiała iść szybko do kuchni.
- No idź. Chyba masz coś do zrobienia.
- No tak – powiedziała cicho. – Dzięki.
I wbiegła po schodach z hukiem otwierając drzwi. Mina jej zrzedła,
kiedy zobaczyła siedzącą Ann, a w dodatku była jakaś nieswoja. Nie dała
tego po sobie poznać i podeszła do okna.
- Ann,
jak dobrze, że jesteś! Szukałam cię. – Popatrzyła jak jej przyjaciółka
uśmiecha się. – Jesteś mi potrzebna w bibliotece. Chodź. – Złapała za
łokieć smutną znów Blondynkę. Poczłapała za Rudą, która w połowie schodów
kazała jej zaczekać, a sama wróciła się. Rzuciła torbę na łóżko Dorcas i
powiedziała jej żeby robiła swoje, a ona się wszystkim zajmie.
Były już prawie przy bibliotece, kiedy Lily zatrzymała się i
stwierdziła, że słyszy płacz i pewnie przyda się pomoc prefekta. Nie
omieszkała powiedzieć Ann, że ma zacząć szukać zaklęcia sprawiającego
padanie śniegu i na odwrót. Zdążyła uchwycić kątem oka przygnębioną
twarz McKartney zanim zniknęła. Była bardzo zdziwiona tym jak łatwo
przyszło jej kłamstwo. Niestety nie miała czasu się nad tym zastanowić.
Po chwili biegła już w stronę Sali Wejściowej. Skręciła w lewo i za
kilka sekund schodziła już kamiennymi schodami prowadzącymi do lochów.
Rozglądała się na boki dochodząc do obrazu przedstawiającego misę z
owocami, połaskotała zieloną gruszkę. Odwróciła gwałtownie głowę, bo
była przekonana, że usłyszała coś jakby kichnięcie. Mogłaby przysiąc, że
zauważyła tam jakiś ruch, a wyglądało to tak jakby powietrze się
ruszało. Głupoty. Nacisnęła klamkę i pchnęła drzwi. Od
razu podbiegło do niej około tuzina skrzatów z tacami zastawionymi
ciastkami i przyjemnie parująca herbatą. Zaczęły się przepychać. Robiły
przy tym mały szum.
- Przestańcie, proszę!
Zatrzymały się jakby je ktoś spetryfikował.
- I
nie każcie się! – powiedział twardo, choć tak naprawdę było jej ich
żal. – Przepraszam, że na was krzyknęłam, ale nie mam czasu.
- Niech
panienka nie przeprasza – zapiszczała mała skrzatka, której nigdy tu
nie widziała. – Dobry skrzat, to posłuszny skrzat. – Uderzyła się
maleńką piąstką w czoło. Lily podbiegła do niej i złapała za chude przeguby. Teraz próbowała się kopnąć. Ruda ukucnęła, potrząsnęła nią delikatnie i powiedziała:
- Proszę
cię, uspokój się. Wydaje mi się, że to nie jest potrzebne. –
Podziałało, ale nie chciała na nią spojrzeć. – Jak się nazywasz?
- Ja być Miauczka, panienko. – Odpowiedziała cicho.
-Miauczko
spójrz na mnie. Miauczko! – Uśmiechnęła się do skrzatki. – Ja jestem
Lily Evans. Czy mogłabyś mi dać piwo kremowe? Dwanaście butelek.
- Och, tak, panienko, tak! – zapiszczała i już jej nie było.
Wszystkie
inne zachowywały się niezwykle cicho, jakby bały się być nieposłuszne.
Za chwilę podbiegło do niej pudło pełne butelek.
- Proszę panienko Lily Evans!
- Dzięki, Miauczko. Po prostu Lily. Oj… - stęknęła, bo napoje wcale nie były lekkie. – Do zobaczenia.
Wyszła
stawiając zaraz pudło. Położyła rękę na plecach i wygięła się tak, że
coś strzyknęło jej w kręgosłupie. Machnęła krótko różdżką i butelki
brzdęknęły o siebie, kiedy uniosły się jakieś trzy stopy nad ziemią.
Zadowolona z siebie zaczęła – w końcu – iść na górę. Na pierwszym
piętrze spotkała Remusa, wyglądał jakby na coś czekał, bo rozglądał się
na boki i pogwizdywał. Zobaczył ją.
- Lily, no nareszcie!
- Coś się stało?
- Nie.. no coś ty – zająknął się. – Dlaczego tak myślisz?
- Bo dosyć radośnie i z ulgą mnie przywitałeś? – Podniosła brwi. – No, ale skoro nic to idę. Trochę mi się spieszy.
- Może ci pomóc?
- Ni… a właściwie tak. – Spojrzała na niego z uśmiechem. – Mógłbyś przenieść to do Pokoju Wspólnego? Byłabym ci wdzięczna.
- No
pewnie. – A kiedy odstawiła na podłogę karton z cichym super, uniósł
różdżkę i wprawił go w stan lewitacji. – Jakaś okazja?
- Ann
ma urodziny i tylko i wyłącznie dlatego tyle tego mam – odpowiedziała
czując jak zaczynają palić ja policzki. – Zostawiłam ją w bibliotece.
Poczekasz na mnie na kanapie?
Zasapana
weszła do dormitorium. Dorcas się postarała. Pomieszczenie przystrojone
było w kolorach jasnego błękitu, naokoło małego, niskiego stoliczka
porozrzucane były duże, mięciutkie poduchy w odcieniach granatu, a to
wszystko stało na białym kocu.
- No nareszcie. – Jęknęła Szatynka zabierając piwo. – Gdzie jest Ann, Lily?
- Siedzi na kanapie z Remusem…
Dorcas gwizdnęła przeciągle.
- …pomógł mi. Nie wyjęłaś jedzenia? – Zaczęła układać pieczone ziemniaki, kurczaka i ciasto na talerzach.
- Patrz
co mam! – Meadowes podeszła do Lily oblizującej palca z kremu i
pokazała jej coś drewnianego. – To radio czarodziejów. Wiesz, może w
CRR* żadnej czadowej muzy nie puszczą, ale przynajmniej się coś
posłucha.
- Fajny pomysł. No, to co? – Rozejrzała się –Idę ją zawołać.
- Zdejmijmy te szaty!
Dziewczyny włożyły czarne, szkolne szaty do kufrów odkrywając ubrania z powodzeniem mogące być mugolskimi.
- ANN! – Ryknęły obie przez uchylone drzwi.
- Coś
im dzisiaj jest. Najpierw Dorcas się jąka na mój widok, potem Lily
wysyła mnie do biblioteki, a potem każe tutaj z tobą siedzieć! - żaliła
się Ann siedząc obok Remusa na kanapie. – Nie myśl, że traktuję to jak
karę. – Złapała go za przegub. Kiedy chrząknął szybko cofnęła
rękę.
- ANN!
- O! To pójdę. Cześć Remusie.
- Cześć – odrzekł bezbarwnie.
Kiedy
tylko usłyszał huk zamykanych drzwi na miejsce McKartney rzucił się
Syriusz, a James przewiesił ręce przez oparcie fotela obok.
- No i co? – zapytał ze zniecierpliwieniem. – Czego się dowiedziałeś?
- Ann ma dzisiaj urodziny i dziewczyny organizują jej przyjęcie-niespodziankę – odpowiedział niechętnie Remus.
- Niemożliwe – prychnął Black. Nie ma w Hogwarcie imprezy na którą my, Huncwoci, nie bylibyśmy zaproszeni.
- Chyba zapomniałeś kto ją organizuje, Łapo?
- Evans
i Meadowes. – Odpowiedział za niego Okularnik i z uśmiechem spojrzał na
kompanów. Remus spojrzał na niego, a potem na Syriusza i zaczął kręcić
głową mrucząc:
- O nie…
- Tak, Lunatyku, tak. – Łapa zerwał się z kanapy i pognał do dormitorium chłopców.
- Dużo miłości, kochana!
- I chłopaków!
- To się nie wyklucza, Dorcas.
Ann
została przygnieciona przez swoje dwie przyjaciółki, gdy tylko zamknęła
drzwi. Siedemnaste
urodziny! Rozejrzała się. Sypialnie była udekorowana w jej ulubionych
barwach. Zapiszczała z uciechy, że ma takie cudowne przyjaciółki.
Wręczyły jej prezenty i uśmiechały wyczekując reakcji. Rozwiązała
czerwoną kokardę i na jej rękę wypadłą przepiękna biała, zwiewna koszula
w prawie niedostrzegalną, cieniutką, błękitna krateczkę. Znalazła
jeszcze jej ulubione musy-świstusy. Odłożyła ubranie z czcią na swoje
łóżko i otworzyła fioletowe pudełko z białą kokardą. W środku znajdowała
się książka o magicznych roślinach, ale nie taka zwykła – zawierała
prywatne zapiski autora.
- Skąd ją masz? – zapytała z szeroko otwartymi oczami.
- Dla
ciebie wszystko! – Lily była bardzo zadowolona z siebie. Prezent od
niej zawierał jeszcze piękne, długie pawie pióro, idealne do pisania
długich wypracowań.
- Droga
Ann - zaczęła Dorcas udając powagę. - Jako, że nasza tradycja mówi o
nadaniu każdemu przyjęciu myśli przewodniej, dzisiejsza brzmi tak:… - Tu machnęła różdżką i z lekkiego białego dymu wyłoniły się dwa również
białe ptaszki trzymające w dzióbkach wstęgę. Mieniący się na złoto napis
głosił „Babski wieczór – super zabawa bez facetów!”. Gołąbki opuściły z
gracją szarfę, która zawisła między łóżkiem Lily i Ann i wyleciały
przez uchylone okno, które zostało zamknięte przez Evans.
Dziewczyny
włączyły radio i usiadły na poduchach. Lily nałożyła sobie trochę
pieczonych ziemniaków, a pozostałe ciasto. Wyjaśniły wszystko; jak co
załatwiły, jak Dorcas „wyeliminowała” Fionę i Olivię i załatwiła radio
od Krukonki z tego samego roku, a Lily o przygodzie w kuchni. W pewnym
momencie zerwała się i wyciągnęła trzy piwa kremowe. Już otwarte podała
dziewczynom, a sama wzniosła swoje do góry i zaczęła mówić.
- Ann!
Masz dzisiaj siedemnaste urodziny. Są wyjątkowe, ale nie tylko dlatego,
że stałaś się pełnoletnia i możesz rzucać zaklęcia poza szkołą. Są
wyjątkowe, bo znamy się siódmy rok, wszystkie mamy już siedemnaście lat i
jesteśmy ostatni, siódmy rok w ukochanym Hogwarcie! – Wzięła głęboki
wdech. – Nigdy nie zapomnę jak pomogłaś mi odnaleźć drogę do dziury pod
portretem na pierwszym roku. Zostań taka, jaka jesteś; uczynna,
delikatna i bardzo dziewczęca. Tego ci życzę. – Już zbliżały butelki do
ust. – A! I nigdy nie zapuszczaj włosów. Ani nic innego z nimi nie rób.
Takie krótkie blond kosmyki są urocze. – I zdrowo pociągnęła płynu.
Zaczęły się plotki. Gadały tak chyba z godzinę i ilość pełnych butelek się zmniejszała.
- Wiecie, co? Nawet mi nie szumi w głowie – poskarżyła się Lily turlając w kąt szóstą pustą butelkę.
- A czego ty się spodziewałaś? – zapytała z uśmiechem Dorcas.
- Właśnie. To się piję w trzeciej klasie i nie szumi, Lily.
Ruda
na czworakach dotarła do łóżka i weszła na nie przypominając przy tym
psa. Położyła się na plecach z nogami na poduszce i zwiesiła głowę tak,
że widziała dziewczyny do góry nogami.
- Ojej,
ale mam taką ochotę… no nie wiem…napić się czegoś mocniejszego. Dzisiaj
od rana mnie energia rozpiera. - Zaczęła bawić się włosami.
-Właśnie widzę. – Ann wgryzła się w udko kurczaka.
- Nie
martwcie się. Ciocia Dorcas zawsze ma to, co potrzebne. – I zaczęła
szukać czegoś w kufrze. Po chwili odwróciła się przyciskając do piersi
pękatą butelkę. Ruda od razu zerwała się z łóżka machając od niechcenia
różdżką na puste szkło w kącie. Blondynka odłożyła jedzenie na talerz i wytarła palce w spódnicę (czego nigdy nie robi!).
- To
wino skrzatów, przydałyby się tylko… - Lily stanęła naprzeciwko niej
pobrzękując szklanymi pucharami - …kieliszki – dokończyła z uśmiechem,
kiedy już pozbyła się korka i zaczęła rozlewać.
- Nie wiem czy powinnyśmy? – McKartney powąchała szkarłatny płyn. – Jutro szkoła.
- Nie marudź!
- No, no, no, nasza pani prefekt! – Dorcas zaśmiała się . – Hej, Ann, to twoje urodziny, pamiętasz?
- Twoje
zdrowie! – krzyknęła pani prefekt czując rosnące zniecierpliwienie.
Teraz wpadła jej do mózgu myśl, że to będzie cudowny wieczór. Z taką
miłą buteleczką…
- O nie! Jak mamy pić, to nasza zdrowie.
Lily
przytknęła zimne szkło do ust i poczuła wtaczające jej się na język
krople. Nie odrywając kieliszka rozsmakowała się i stwierdzając, że jej
smakuje osuszyła naczynie. Spojrzała na przyjaciółki, obie miały jeszcze
połowę tego, co na początku. Nie przejęła się tym tylko podgłośniła
radio. Słychać było jakąś skoczną piosenkę, więc zaczęła się wyginać w
jej rytm. Dolała sobie alkoholu i złapała za rękę Ann, ciągnąc we
wszystkie strony, ale po chwili ją puściła. Fajnie, luźno się czuła. No,
ale w końcu musiała sobie odbić ten czas spędzony nad książkami.
- Lily! Lily, chodź! Przestań, hi, hi.
Otworzyła
oczy i stwierdziła, że trzyma w ramionach Mimi, kołysząc się z nią przy
wolnej piosence. Puściła ją co kotka szybko wykorzystała czmychając pod łóżko
i patrząc spod niego gniewnie. Jej właścicielka usiadła po turecku na
poduszce spoglądając na stolik. Wszystko było z niego zdjęte i po środku
stała szklana kula. Ann machnęła różdżką i świece zgasły, za chwile
mruknęła „Lumos” i położyła ją obok kuli, sprawiając tym, że wyglądała
na najważniejszy obiekt w pomieszczeniu.
- Ja
chcę, ja chcę, ja chcę! – krzyknęła Evans przysuwając się bliżej.
Uwielbiała patrzeć w mgłę i przebłyski przyszłości. Wyciągnęła dłonie
jakby chciała je ogrzać o poświatę i wytężyła wzrok. Uśmiechnęła się z
zadowoleniem. – Kwiat widzę! Ten piękny, ze szklarni Sprout! Tylko, że
jest w takiej malutkiej doniczce i ma tylko kilka listków! O! I
McGonagall jest. Zła, wściekła…
- Mówiłam, żeby nie otwierać wina – jęknęła Ann ze strachem w głosie.
- Niee… - zaprzeczyła nieobecnie – Ona… ona krzyczy na… na jakiś chłopaków… czterech…
- To Huncwoci? - zapytała żywo Szatynka.
- No
uważaj, bo teraz ci powiem! – oburzyła się, bo postacie we wnętrzu kuli
spowiła poświata i zakręciła się szybko. Złapała za swój kieliszek i
opróżniła go. – No, proszę. Teraz ty. – I odsunęła się układając usta w
charakterystyczny dla niej sposób i marszcząc czoło.
Dziewczyna
z chęcią to uczyniła. Jak zwykle próbowała coś wypatrzeć, ale nic się
nie udało. Nie przejęła się tym i podała dalej. Teraz jubilatka
przyjrzała się szkłu. Też powiedziała, że widzi opiekunkę ich domu i że
krzyczy na cztery osoby. Później wróżyły ze snów, ale szybko przestały,
bo wychodziły im same głupoty. Na przykład zinterpretowany sen Lily
mówił, żeby była czujna i nie dała się ponieść emocjom, bo pewien
osobnik tylko na to czyha. Oczywiście jej towarzyszki zgodnie
stwierdziły, że James znowu będzie próbował się z nią umówić, a ona jak
zwykle mu odmówi, a może nawet spoliczkuje, bo posunie się za daleko.
Odczytując przyszłość z kart dowiedziały się o źle czyhającym za każdym
rogiem, co akurat się zgadzało. Prorok Codzienny i inne czarodziejskie
pisma rozpisują się o czarnoksiężniku terroryzującym Anglię. Lily zawsze
zastanawiała się dlaczego zamiast pisać jego imię pisali formułkę Sami-Wiecie-Kto. Przecież to totalna głupota bać się wymówić imienia.
Stwierdziły, że to nudne i przeniosły się wszystkie na jedno łóżko. Ann
położyła się od strony poduszki, Dorcas pośrodku, a Lily zostało
miejsce na samym brzegu z nogami uniesionymi do góry i opartymi o
kolumienkę. Spódnica jej się sfałdowała, ale jakoś jej to nie
przeszkadzało. Zaczęły wspominać stare dobre czasy. Przerobiły
wszystkie lata od początku w Hogwarcie wyznaczając najlepsze i najgorsze
sytuację. O pierwsze miejsce ścierały się dwa incydenty: McGonagall z
kopcącą się tiarą na głowie i osmoloną twarzą nad talerzem za co
odpowiedzialni byli Huncwoci i James z uszami, ogonem i kopytami osła,
które otrzymał na Gwiazdkę w piątej klasie od Lily. Ruda z nudów zaczęła
się kołysać na boki, a Ann wypuszczała ze swojej różdżki kolorowe
refleksy świetlne i wodziła za nimi wzrokiem. W pewnym momencie Lily
zastygła w bezruchu na końcu łóżka i – z coraz
szerszym uśmiechem – zaczęła zsuwać się z materaca. Leżący na podłodze
koc i poduszki zagłuszyły głuche tąpnięcie. Dorcas wybuchła śmiechem, a
leżąca obok niej Ann, która nie mogła nic widzieć przez burzę brązowych
włosów powiedziała w ogóle nie rozbawionym za to bardzo poważnym i
statycznym głosem:
- Lily, zejdź stamtąd.
Meadowes
przeniosła na nią wzrok i parsknęła śmiechem razem z Evans, która
toczyła się po podłodze trzymając za brzuch i podkurczając nogi. Gdyby
ktoś patrzył na nie z boku powiedziałby, że śmieją się jak głupie do
sera. Lily różdżką rozlała resztkę wina i posłała dwa przyjaciółkom.
Usiadły, a ona sama oparła brodę na miejscu z którego przed kilkoma
minutami spadła. Uniosła kieliszek nad głowę i zawołała:
- Za was, za nas! Za wieczór tylko w naszym towarzystwie, bez chłopaków! Za cudowną atmosfe…
___
CRR - Czarodziejska Rozgłośnia Radiowa
to "... zejdź z tamtą" znam z skądś
OdpowiedzUsuń;D , ogólnie notka mi się podoba, no to czytam dalej