piątek, 20 lipca 2012

7. Dwudziesty października

           Lily z uśmiechem wpatrywała się w kalendarz wiszący po wewnętrznej stronie drzwi od dormitorium. Już od tygodnia miała w głowię tę datę. Dwudziestego października Ann ma urodziny, i dziś jest ten dzień. Jeszcze raz zastanowiła się czy wszystko jest przemyślane…

            -Ok. To skoro mamy już ustalone, że w ogóle robimy te urodziny... – Na twarzy Lily pojawiła się ulga. – ...to pozostaje nam tylko do załatwienia; jedzenie, napoje, jakiś wystrój, muzykę to się zorganizuje no i teraz najgorsze. – Spojrzała znacząco na siedzącą obok niej Dorcas. – Musimy poinformować o tym nasze dwie urocze współlokatorki.
            - Ja do Olivii nic nie mam.
            - Ojej, Dorcas, skup się! Myślę, że to ty powinnaś z nimi porozmawiać. Fiona jest na mnie cięta, a Olivia zrobi wszystko co powie jej ukochana przyjaciółeczka.
            - Ciekawe. Co mam im powiedzieć? – Uniosła brwi.
           Ruda zmarszczyła czoło i zaczęła ssać końcówkę pióra.
           - A może… Niee, to głupie…
           - Dawaj!
           - No, bo tak pomyślałam, że trzeba to im źle przedstawić. – Widząc, że nie rozumie ciągnęła dalej. – Posłuchaj, podchodzisz do nich i mówisz: "Cześć, dziewczyny. Ale fajna bluzka! Ale to nie ważne. W czwartek robimy imprezę w naszym dormitorium, Ann ma urodziny. Byłoby fajnie, wiecie, Ognista, te sprawy, Huncwoci może by wpadli…” podekscytowana jesteś, ale przygasasz i mówisz dalej „…ale ta Evans, phi, chce być grzeczną dziewczynką i mówi, że żadnego alkoholu, chłopaków, ani nic takiego! Na Merlina! Przyjdziecie? Może trochę rozruszacie towarzystwo, hmmm.”
          - Yyy…No i dlaczego sądzisz, że to głupie? – Zapytała po chwili Meadowes.
          - Nie uwierzyłyby ci. Jesteś moją przyjaciółką! Chyba byś tak na mnie nie nadawała? –Zapytała otwierając szeroko oczy.
          - No wiesz… Czasami lubię sobie na ciebie ponarzekać… - zaśmiała się i oberwała poduszką.


         - Lily!
         - Co? – zapytała niemądrze wyrwana z transu.
         - Ooo, Wielki Merlinie! Do ciebie mówić…
         - Co chciałaś?
         - Pytałam się czego nie mamy? – Pokręciła głową z uśmiechem.
         Lily rozejrzała się po dormitorium i podeszła do nocnej szafki koło swojego łóżka. Wyjęła z szuflady gruby notes w duże kolorowe kwiaty i otworzyła go. Chwilę przerzucała kartki, aż nagle natrafiła na odpowiednią.
          - Właściwie to wszystko można zacząć szykować na pół godziny przed początkiem. Machnie się parę razy różdżką i gotowe.
         Największy problem został rozwiązany po mistrzowsku przez Dorcas. Trochę ubarwiła polecaną przez Rudą wersję i obie współlokatorki stwierdziły, że będą w Pokoju Wspólnym i szybko nie przyjdą.
         - Zaraz po zajęciach pójdę do kuchni i… Czyś ty oszalała, Dorcas?! – Zaczęła krzyczeć na zdezorientowaną przyjaciółkę. –Mówiłam ci: żadnego alkoholu!
          - Ale…
          - No dobra. Po kremowym na głowę. – Opadła na łóżko.
          - Odbiło ci…? Fiona i Olivia! – krzyknęła kiedy zobaczyła je w drzwiach. – Cześć. Eee, Lily, kremowe nie jest mocne…
          - Wykluczone! – Pogroziła jej palcem. – Mam w kufrze tomik mugolskiej poezji, możemy sobie poczytać.
            Wzięła torbę i zawieszając ją sobie na ramieniu wyszła za drzwi. Stanęła obok i przyciskając do nich ucho zaczęła słuchać lamentu przyjaciółki. Co ona wymyśla? Zawsze była normalna… Gdyby nie Ann to po południu wcale by mnie tu nie było. Zaraz wychynęła się z pomieszczenia ze śmiertelnie poważną miną. Jednak, kiedy obejrzała się i zobaczyła Lily zaklaskała bezdźwięcznie i przywołała szeroki, zwyczajny uśmiech.

            - Dziękuje, już starczy.
            - A może weźmie panienka jeszcze trochę herbatników?– zapiszczał skrzat trzymając nad głową srebrną tacę wyłożoną herbatnikami.
            - Jesteście kochane, ale… - Spojrzała na swoją wypchaną torbę i kieszenie – …nie mam już miejsca. Przyjdę do was za pół godziny po piwo kremowe.
            I wyskoczyła jak najszybciej ze szkolnej kuchni, żeby skrzaty już niczego jej nie wcisnęły. Upchnęła do torby paczkę babeczek i zaczęła myśleć nad wystrojem jaki wymyśli Dorcas. Chociaż była mistrzynią w tego typu zaklęciach, była też bardzo nieostrożna. Meadowes, którą bardzo lubi profesor Pinchboast nauczająca wróżbiarstwa, pożyczyła jej specjalne karty i szklana kulę. Z tą różnicą, że kuli nie pozwoliła brać. Ominęła znikający stopień i weszła w tajemny korytarz, dzięki któremu dotarła szybko pod portret Grubej Damy. Podała jej hasło i już miała wejść po schodach na górę, ale wróciła się w kąt Pokoju. Siedziała tam samotnie Olivia z książką w ręce. Jej długie kucyki zwisały zamiatając podłogę. Ruda stanęła obok.
           - Cześć, Olivia. Idziesz do dormitorium? Mam sok dyniowy. – Poklepała wybrzuszenie na torbie.
           - Nie. Posiedzę sobie tutaj z Fioną – powiedziała zamykając książkę. - Nie chcemy nikomu przeszkadzać.
           - Co ty mówisz? – Zdziwiła się. – Przecież ty nam nie przeszkadzasz i możesz przyjść.
           - Nie chcę zostawiać mojej przyjaciółki samej.
           Lily chciała coś powiedzieć, ale nic inteligentnego nie przychodziło jej do głowy.
           - Wiem, że się nie lubicie. I wcale się nie dziwię.  Każda z was chciałaby być na miejscu drugiej. Przynajmniej w jednej kwestii – zachichotała czarnowłosa zbierając książki – Ty chciałabyś żeby Potter cię nie zauważał, tak jak Fiony, a ona żeby latał za nią jak za tobą.
            Evans nie wiedziała co powiedzieć. Znowu. Do tego musiała iść szybko do kuchni.
            - No idź. Chyba masz coś do zrobienia.
            - No tak – powiedziała cicho. – Dzięki.
            I wbiegła po schodach z hukiem otwierając drzwi. Mina jej zrzedła, kiedy zobaczyła siedzącą Ann, a w dodatku była jakaś nieswoja. Nie dała tego po sobie poznać i podeszła do okna.
            - Ann, jak dobrze, że jesteś! Szukałam cię. – Popatrzyła jak jej przyjaciółka uśmiecha się. – Jesteś mi potrzebna w bibliotece. Chodź. – Złapała za łokieć smutną znów Blondynkę. Poczłapała za Rudą, która w połowie schodów kazała jej zaczekać, a sama wróciła się. Rzuciła torbę na łóżko Dorcas i powiedziała jej żeby robiła swoje, a ona się wszystkim zajmie.
           Były już prawie przy bibliotece, kiedy Lily zatrzymała się i stwierdziła, że słyszy płacz i pewnie przyda się pomoc prefekta. Nie omieszkała powiedzieć Ann, że ma zacząć szukać zaklęcia sprawiającego padanie śniegu i na odwrót. Zdążyła uchwycić kątem oka przygnębioną twarz McKartney zanim zniknęła. Była bardzo zdziwiona tym jak łatwo przyszło jej kłamstwo. Niestety nie miała czasu się nad tym zastanowić. Po chwili biegła już w stronę Sali Wejściowej. Skręciła w lewo i za kilka sekund schodziła już kamiennymi schodami prowadzącymi do lochów. Rozglądała się na boki dochodząc do obrazu przedstawiającego misę z owocami, połaskotała zieloną gruszkę. Odwróciła gwałtownie głowę, bo była przekonana, że usłyszała coś jakby kichnięcie. Mogłaby przysiąc, że zauważyła tam jakiś ruch, a wyglądało to tak jakby powietrze się ruszało. Głupoty. Nacisnęła klamkę i pchnęła drzwi. Od razu podbiegło do niej około tuzina skrzatów z tacami zastawionymi ciastkami i przyjemnie parująca herbatą. Zaczęły się przepychać. Robiły przy tym mały szum.
            - Przestańcie, proszę!
            Zatrzymały się jakby je ktoś spetryfikował.
            - I nie każcie się! – powiedział twardo, choć tak naprawdę było jej ich żal. – Przepraszam, że na was krzyknęłam, ale nie mam czasu.
            - Niech panienka nie przeprasza – zapiszczała mała skrzatka, której nigdy tu nie widziała. – Dobry skrzat, to posłuszny skrzat. – Uderzyła się maleńką piąstką w czoło. Lily podbiegła do niej  i złapała za chude przeguby. Teraz próbowała się kopnąć. Ruda ukucnęła, potrząsnęła nią delikatnie i powiedziała:
             - Proszę cię, uspokój się. Wydaje mi się, że to nie jest potrzebne. – Podziałało, ale nie chciała na nią spojrzeć. – Jak się nazywasz?
             - Ja być Miauczka, panienko. – Odpowiedziała cicho.
             -Miauczko spójrz na mnie. Miauczko! – Uśmiechnęła się do skrzatki. – Ja jestem Lily Evans. Czy mogłabyś mi dać piwo kremowe? Dwanaście butelek.
             - Och, tak, panienko, tak! – zapiszczała i już jej nie było.
             Wszystkie inne zachowywały się niezwykle cicho, jakby bały się być nieposłuszne. Za chwilę podbiegło do niej pudło pełne butelek.
            - Proszę panienko Lily Evans!
            - Dzięki, Miauczko. Po prostu Lily. Oj… - stęknęła, bo napoje wcale nie były lekkie. – Do zobaczenia.
            Wyszła stawiając zaraz pudło. Położyła rękę na plecach i wygięła się tak, że coś strzyknęło jej w kręgosłupie. Machnęła krótko różdżką i butelki brzdęknęły o siebie, kiedy uniosły się jakieś trzy stopy nad ziemią. Zadowolona z siebie zaczęła – w końcu – iść na górę. Na pierwszym piętrze spotkała Remusa, wyglądał jakby na coś czekał, bo rozglądał się na boki i pogwizdywał. Zobaczył ją.
             - Lily, no nareszcie!
             - Coś się stało?
             - Nie.. no coś ty – zająknął się. – Dlaczego tak myślisz?
             - Bo dosyć radośnie i z ulgą mnie przywitałeś? – Podniosła brwi. – No, ale skoro nic to idę. Trochę mi się spieszy.
             - Może ci pomóc?
             - Ni… a właściwie tak. – Spojrzała na niego z uśmiechem. – Mógłbyś przenieść to do Pokoju Wspólnego? Byłabym ci wdzięczna.
             - No pewnie. – A kiedy odstawiła na podłogę karton z cichym super, uniósł różdżkę i wprawił go w stan lewitacji. – Jakaś okazja?
             - Ann ma urodziny i tylko i wyłącznie dlatego tyle tego mam – odpowiedziała czując jak zaczynają palić ja policzki. – Zostawiłam ją w bibliotece. Poczekasz na mnie na kanapie?

            Zasapana weszła do dormitorium. Dorcas się postarała. Pomieszczenie przystrojone było w kolorach jasnego błękitu, naokoło małego, niskiego stoliczka porozrzucane były duże, mięciutkie poduchy w odcieniach granatu, a to wszystko stało na białym kocu.
           - No nareszcie. – Jęknęła Szatynka zabierając piwo. – Gdzie jest Ann, Lily?
           - Siedzi na kanapie z Remusem…
Dorcas gwizdnęła przeciągle.
           - …pomógł mi. Nie wyjęłaś jedzenia? – Zaczęła układać pieczone ziemniaki, kurczaka i ciasto na talerzach.
          - Patrz co mam! – Meadowes podeszła do Lily oblizującej palca z kremu i pokazała jej coś drewnianego. – To radio czarodziejów. Wiesz, może w CRR* żadnej czadowej muzy nie puszczą, ale przynajmniej się coś posłucha.
          - Fajny pomysł. No, to co? – Rozejrzała się –Idę ją zawołać.
          - Zdejmijmy te szaty!
          Dziewczyny włożyły czarne, szkolne szaty do kufrów odkrywając ubrania z powodzeniem mogące być mugolskimi.
         - ANN! – Ryknęły obie przez uchylone drzwi.


         - Coś im dzisiaj jest. Najpierw Dorcas się jąka na mój widok, potem Lily wysyła mnie do biblioteki, a potem każe tutaj z tobą siedzieć! - żaliła się Ann siedząc obok Remusa na kanapie. – Nie myśl, że traktuję to jak karę. – Złapała go za przegub. Kiedy chrząknął szybko cofnęła rękę.
        - ANN!
        - O! To pójdę. Cześć Remusie.
        - Cześć – odrzekł bezbarwnie.
        Kiedy tylko usłyszał huk zamykanych drzwi na miejsce McKartney rzucił się Syriusz, a James przewiesił ręce przez oparcie fotela obok.
        - No i co? – zapytał ze zniecierpliwieniem. – Czego się dowiedziałeś?
        - Ann ma dzisiaj urodziny i dziewczyny organizują jej przyjęcie-niespodziankę – odpowiedział niechętnie Remus.
       - Niemożliwe – prychnął Black. Nie ma w Hogwarcie imprezy na którą my, Huncwoci, nie bylibyśmy zaproszeni.
       - Chyba zapomniałeś kto ją organizuje, Łapo?
       - Evans i Meadowes. – Odpowiedział za niego Okularnik i z uśmiechem spojrzał na kompanów. Remus spojrzał na niego, a potem na Syriusza i zaczął kręcić głową mrucząc:
       - O nie…
       - Tak, Lunatyku, tak. – Łapa zerwał się z kanapy i pognał do dormitorium chłopców.


            - Dużo miłości, kochana!
            - I chłopaków!
            - To się nie wyklucza, Dorcas.
            Ann została przygnieciona przez swoje dwie przyjaciółki, gdy tylko zamknęła drzwi. Siedemnaste urodziny! Rozejrzała się. Sypialnie była udekorowana w jej ulubionych barwach. Zapiszczała z uciechy, że ma takie cudowne przyjaciółki. Wręczyły jej prezenty i uśmiechały wyczekując reakcji. Rozwiązała czerwoną kokardę i na jej rękę wypadłą przepiękna biała, zwiewna koszula w prawie niedostrzegalną, cieniutką, błękitna krateczkę. Znalazła jeszcze jej ulubione musy-świstusy. Odłożyła ubranie z czcią na swoje łóżko i otworzyła fioletowe pudełko z białą kokardą. W środku znajdowała się książka o magicznych roślinach, ale nie taka zwykła – zawierała prywatne zapiski autora.
            - Skąd ją masz? – zapytała z szeroko otwartymi oczami.
            - Dla ciebie wszystko! – Lily była bardzo zadowolona z siebie. Prezent od niej zawierał jeszcze piękne, długie pawie pióro, idealne do pisania długich wypracowań.
            - Droga Ann - zaczęła Dorcas udając powagę. - Jako, że nasza tradycja mówi o nadaniu każdemu przyjęciu myśli przewodniej, dzisiejsza brzmi tak:… - Tu machnęła różdżką i z lekkiego białego dymu wyłoniły się dwa również białe ptaszki trzymające w dzióbkach wstęgę. Mieniący się na złoto napis głosił „Babski wieczór – super zabawa bez facetów!”. Gołąbki opuściły z gracją szarfę, która zawisła między łóżkiem Lily i Ann i wyleciały przez uchylone okno, które zostało zamknięte przez Evans.
            Dziewczyny włączyły radio i usiadły na poduchach. Lily nałożyła sobie trochę pieczonych ziemniaków, a pozostałe ciasto. Wyjaśniły wszystko; jak co załatwiły, jak Dorcas „wyeliminowała” Fionę i Olivię i załatwiła radio od Krukonki z tego samego roku, a Lily o przygodzie w kuchni. W pewnym momencie zerwała się i wyciągnęła trzy piwa kremowe. Już otwarte podała dziewczynom, a sama wzniosła swoje do góry i zaczęła mówić.
            - Ann! Masz dzisiaj siedemnaste urodziny. Są wyjątkowe, ale nie tylko dlatego, że stałaś się pełnoletnia i możesz rzucać zaklęcia poza szkołą. Są wyjątkowe, bo znamy się siódmy rok, wszystkie mamy już siedemnaście lat i jesteśmy ostatni, siódmy rok w ukochanym Hogwarcie! – Wzięła głęboki wdech. – Nigdy nie zapomnę jak pomogłaś mi odnaleźć drogę do dziury pod portretem na pierwszym roku. Zostań taka, jaka jesteś; uczynna, delikatna i bardzo dziewczęca. Tego ci życzę. – Już zbliżały butelki do ust. – A! I nigdy nie zapuszczaj włosów. Ani nic innego z nimi nie rób. Takie krótkie blond kosmyki są urocze. – I zdrowo pociągnęła płynu.
            Zaczęły się plotki. Gadały tak chyba z godzinę i ilość pełnych butelek się zmniejszała.
            - Wiecie, co? Nawet mi nie szumi w głowie – poskarżyła się Lily turlając w kąt szóstą pustą butelkę.
            - A czego ty się spodziewałaś? – zapytała z uśmiechem Dorcas.
            - Właśnie. To się piję w trzeciej klasie i nie szumi, Lily.
            Ruda na czworakach dotarła do łóżka i weszła na nie przypominając przy tym psa. Położyła się na plecach z nogami na poduszce i zwiesiła głowę tak, że widziała dziewczyny do góry nogami.
             - Ojej, ale mam taką ochotę… no nie wiem…napić się czegoś mocniejszego. Dzisiaj od rana mnie energia rozpiera. - Zaczęła bawić się włosami.
             -Właśnie widzę. – Ann wgryzła się w udko kurczaka.
             - Nie martwcie się. Ciocia Dorcas zawsze ma to, co potrzebne. – I zaczęła szukać czegoś w kufrze. Po chwili odwróciła się przyciskając do piersi pękatą butelkę. Ruda od razu zerwała się z łóżka machając od niechcenia różdżką na puste szkło w kącie. Blondynka odłożyła jedzenie na talerz i wytarła palce w spódnicę (czego nigdy nie robi!).
             - To wino skrzatów, przydałyby się tylko… - Lily stanęła naprzeciwko niej pobrzękując szklanymi pucharami - …kieliszki – dokończyła z uśmiechem, kiedy już pozbyła się korka i zaczęła rozlewać.
             - Nie wiem czy powinnyśmy? – McKartney powąchała szkarłatny płyn.  – Jutro szkoła.
             - Nie marudź!
             - No, no, no, nasza pani prefekt! – Dorcas zaśmiała się . – Hej, Ann, to twoje urodziny, pamiętasz?
             - Twoje zdrowie! – krzyknęła pani prefekt czując rosnące zniecierpliwienie. Teraz wpadła jej do mózgu myśl, że to będzie cudowny wieczór. Z taką miłą buteleczką…
             - O nie! Jak mamy pić, to nasza zdrowie.
             Lily przytknęła zimne szkło do ust i poczuła wtaczające jej się na język krople. Nie odrywając kieliszka rozsmakowała się i stwierdzając, że jej smakuje osuszyła naczynie. Spojrzała na przyjaciółki, obie miały jeszcze połowę tego, co na początku. Nie przejęła się tym tylko podgłośniła radio. Słychać było jakąś skoczną piosenkę, więc zaczęła się wyginać w jej rytm. Dolała sobie alkoholu i złapała za rękę Ann, ciągnąc we wszystkie strony, ale po chwili ją puściła. Fajnie, luźno się czuła. No, ale w końcu musiała sobie odbić ten czas spędzony nad książkami.
             - Lily! Lily, chodź! Przestań, hi, hi.
             Otworzyła oczy i stwierdziła, że trzyma w ramionach Mimi, kołysząc się z nią przy wolnej piosence. Puściła ją co kotka szybko wykorzystała czmychając pod łóżko i patrząc spod niego gniewnie. Jej właścicielka usiadła po turecku na poduszce spoglądając na stolik. Wszystko było z niego zdjęte i po środku stała szklana kula. Ann machnęła różdżką i świece zgasły, za chwile mruknęła „Lumos” i położyła ją obok kuli, sprawiając tym, że wyglądała na najważniejszy obiekt w pomieszczeniu.
              - Ja chcę, ja chcę, ja chcę! – krzyknęła Evans przysuwając się bliżej. Uwielbiała patrzeć w mgłę i przebłyski przyszłości. Wyciągnęła dłonie jakby chciała je ogrzać o poświatę i wytężyła wzrok. Uśmiechnęła się z zadowoleniem. – Kwiat widzę! Ten piękny, ze szklarni Sprout! Tylko, że jest w takiej malutkiej doniczce i ma tylko kilka listków! O! I McGonagall jest. Zła, wściekła…
             - Mówiłam, żeby nie otwierać wina – jęknęła Ann ze strachem w głosie.
             - Niee… - zaprzeczyła nieobecnie – Ona… ona krzyczy na… na jakiś chłopaków… czterech…
             - To Huncwoci? - zapytała żywo Szatynka.
             - No uważaj, bo teraz ci powiem! – oburzyła się, bo postacie we wnętrzu kuli spowiła poświata i zakręciła się szybko. Złapała za swój kieliszek i opróżniła go. – No, proszę. Teraz ty. – I odsunęła się układając usta w charakterystyczny dla niej sposób i marszcząc czoło.
Dziewczyna z chęcią to uczyniła. Jak zwykle próbowała coś wypatrzeć, ale nic się nie udało. Nie przejęła się tym i podała dalej. Teraz jubilatka przyjrzała się szkłu. Też powiedziała, że widzi opiekunkę ich domu i że krzyczy na cztery osoby. Później wróżyły ze snów, ale szybko przestały, bo wychodziły im same głupoty. Na przykład zinterpretowany sen Lily mówił, żeby była czujna i nie dała się ponieść emocjom, bo pewien osobnik tylko na to czyha. Oczywiście jej towarzyszki zgodnie stwierdziły, że James znowu będzie próbował się z nią umówić, a ona jak zwykle mu odmówi, a może nawet spoliczkuje, bo posunie się za daleko. Odczytując przyszłość z kart dowiedziały się o źle czyhającym za każdym rogiem, co akurat się zgadzało. Prorok Codzienny i inne czarodziejskie pisma rozpisują się o czarnoksiężniku terroryzującym Anglię. Lily zawsze zastanawiała się dlaczego zamiast pisać jego imię pisali formułkę Sami-Wiecie-Kto. Przecież to totalna głupota bać się wymówić imienia.
           Stwierdziły, że to nudne i przeniosły się wszystkie na jedno łóżko. Ann położyła się od strony poduszki, Dorcas pośrodku, a Lily zostało miejsce na samym brzegu z nogami uniesionymi do góry i opartymi o kolumienkę. Spódnica jej się sfałdowała, ale jakoś jej to nie przeszkadzało. Zaczęły wspominać stare dobre czasy. Przerobiły wszystkie lata od początku w Hogwarcie wyznaczając najlepsze i najgorsze sytuację. O pierwsze miejsce ścierały się dwa incydenty: McGonagall z kopcącą się tiarą na głowie i osmoloną twarzą nad talerzem za co odpowiedzialni byli Huncwoci i James z uszami, ogonem i kopytami osła, które otrzymał na Gwiazdkę w piątej klasie od Lily. Ruda z nudów zaczęła się kołysać na boki, a Ann wypuszczała ze swojej różdżki kolorowe refleksy świetlne i wodziła za nimi wzrokiem. W pewnym momencie Lily zastygła  w bezruchu na końcu łóżka i – z coraz szerszym uśmiechem – zaczęła zsuwać się z materaca. Leżący na podłodze koc i poduszki zagłuszyły głuche tąpnięcie. Dorcas wybuchła śmiechem, a leżąca obok niej Ann, która nie mogła nic widzieć przez burzę brązowych włosów powiedziała w ogóle nie rozbawionym za to bardzo poważnym i statycznym głosem:
            - Lily, zejdź stamtąd.
Meadowes przeniosła na nią wzrok i parsknęła śmiechem razem z Evans, która toczyła się po podłodze trzymając za brzuch i podkurczając nogi. Gdyby ktoś patrzył na nie z boku powiedziałby, że śmieją się jak głupie do sera. Lily różdżką rozlała resztkę wina i posłała dwa przyjaciółkom. Usiadły, a ona sama oparła brodę na miejscu z którego przed kilkoma minutami spadła. Uniosła kieliszek nad głowę i zawołała:
            - Za was, za nas! Za wieczór tylko w naszym towarzystwie, bez chłopaków! Za cudowną atmosfe…

___
CRR - Czarodziejska Rozgłośnia Radiowa


1 komentarz:

  1. to "... zejdź z tamtą" znam z skądś
    ;D , ogólnie notka mi się podoba, no to czytam dalej

    OdpowiedzUsuń