piątek, 20 lipca 2012

14. Nadzieja matką głupich

Kiedy podczas jednej nocy wszystkie drzewa, krzewy i trawa, latarnie, dachy i samochody otulają się śnieżnobiałym kocem, kiedy chodniki i ulice zostają skute lodem nagle do wszystkich razem i do każdego z osobna dociera, że oto nastał grudzień a także, jak mało czasu zostało do Bożego Narodzenia. Nagle na każdego spada obowiązek lub przyjemność zakupienia tony prezentów dla każdej ważnej osoby. Nagle w domach rozpoczyna się pisanie długich jak linie wysokiego napięcia list zakupów. Nagle matki zaczynają zrzędzić, że nikt nie pomaga im w obsesyjnym sprzątaniu. Nagle prefekci muszą dekorować zamek. Nagle Hagrid zaczyna chadzać po Zakazanym Lesie w poszukiwaniu najdorodniejszych dwunastu jodeł. Nagle wybucha świąteczna gorączka! I nie tylko ona eksploduje – kociołki na dodatkowych lekcjach Caradoca, emocje w Dorcas i balony pełne lodowatej wody.
- Irytek! – Wrzasnęła Evans czując jak zimna woda spływa jej za uszami i po plecach. Poltergeist zaśmiał się, wystawił język i wycelował w przechodzącego chłopaka.Osuszyła się zaklęciem.
Lily dekorowała właśnie korytarz na trzecim piętrze. Nad każdym oknem pojawiała się jakaś ozdoba. Teraz wyczarowała grubą gałąź świerku, co wyglądało jakby roślina przebiła się przez mury i obrosła całe okno. Po środku na górze błyszczały i cicho podzwaniały dwa złote dzwoneczki zawiązane czerwoną kokardą. Zaczęła to robić odruchowo, wywijając różdżką z pamięci. Wolną ręką pomasowała sobie kark. Nie miała dla siebie ostatnio czasu. Można powiedzieć, że zaniedbała samą siebie. Kiedy ostatnio uczesała się inaczej niż w wysokiego kucyka? Kiedy ostatnio poplotkowała z Ann i Dorcas albo podyskutowała o modzie? Kiedy ostatnio przejrzała jakąś gazetę prócz Proroka? Kiedy ostatnio zrobiła sobie paznokcie? O tym wszystkim i wielu innych rzeczach już zapomniała. Dowiedziała się za to po raz setny jak znakomita jest z eliksirów i po raz pierwszy, że niema ręki do roślin, po tym jak jakieś zielsko oplotło jej kostkę u nogi i przebiło skórę. Odkryła jak absorbujące jest stanowisko prefekta w siódmej klasie i jak wiele ludzi może coś od niej chcieć. Znalazła sposób na przystępniejsze korki z Caradociem – nie od dziś wiadomo, że nic tak nie motywuje jak odpowiednia nagroda. Wymieniła kilka trudnych listów z rodzicami. Nie byli zadowoleni, że ich córka nie chcę spędzić z nimi świąt. Dwa tygodnie zajęło jej tłumaczenie iż chcę, ale serce jej pęka na myśl, że nie wróci w przyszłym roku do szkoły. James przypatrywał się jej według niego dyskretnie we wtorkowe i czwartkowe wieczory po powrotach z lochów, to również zaobserwowała.
Skończyła dekorować ostatnie okno. Była tak stłamszona psychicznie, że nie potrafiła być z siebie zadowolona. Powłócząc nogami dotarła do Sali Wejściowej. Och, czy musiała być ostatnia? Inni prefekci już u byli. Stanęła w cieniu i osunęła się po ścianie. Potarła oko, czując jak pulsują jej kostki u nóg, a do głowy i rąk zostają przymocowane bloki z ołowiu. Żeby schować oczy podparła czoło na ręce. Odetchnęła ciężko.
Po kilku chwilach miarowego oddychania i starań nie myślenia o niczym wpadła w otępienie. Lubiła przebywać w takim stanie – pomiędzy snem a rzeczywistością, pomiędzy marzeniami a problemami. Ciało już jej tak nie ciążyło. Gwar nie miał do niej dostępu, zamknęła się w swego rodzaju bańce. Ale nie może sobie pozwolić teraz zasnąć. Niestety, czuła, że jeszcze chwila moment i się nie powstrzyma. Bo nie chciała.
- Lily…
- A niech cię, Remusie – mruknęła niewyraźnie, podrywając głowę. Odrzuciła włosy na bok, zamrugała kilkakrotnie i po błogim stanie nie było śladu. Spojrzała na Lupina. Uśmiechał się nieśmiało z przeprosinami w oczach.
- Wybacz, ale przyszła McGonagall i jak na ciebie spojrzałem to musiałem cię ocknąć. Chciałaś mieć ją na głowie?
- A ty coś wiesz o zrzędzącej McGonagall, nie?
- Zapewne. W każdym razie nie zanosiło się żebyś sama się obudziła.
- Nie spałam! – zaperzyła się, ściągając brwi. – No a to by mnie z pewnością otrzeźwiło. – Evans wskazała palcem na profesorkę, która została zbombardowana potężną porcją jemioły. Tiara jej spadła, a Irytek zatrząsł się od śmiechu. Kiedy nauczycielka przegoniła go, odleciał i zataczając koło w sali, zepsuł wszystkie efekty męczącej pracy. Prefekci zaczęli głośno protestować nad zmarnowanymi godzinami pracy i przeklinać poltergeista, za co wicedyrektorka zarządziła im naprawę. Wszyscy byli pewni, że ona mogłaby naprawić to jednym machnięciem różdżki.
Za około godzinę Lily wróciła do Pokoju Wspólnego. Zdziwiło ją jak wiele osób tu jest, ale sprawdziła godzinę i okazało się, że wcale nie jest tak późno. Czyli po prostu jej się dłuży. Usiadła na pierwszym wolnym fotelu jaki znalazła. Wyprostowała nogi, wzdychając ciężko. Wyjęła z kieszeni kopertę i przyjrzała się jej. Zaproszenie do Klubu Ślimaka w jakiś dziwny sposób napawało ją nadzieją. W końcu trochę odetchnie i nie będzie się te kilka godzin kręciło koło nauki. Na pewno nie obędzie się bez rozmów na ten temat, ale to co innego. Ale dlaczego na ten dzień?
Podjęła decyzję nie wiadomo czy dobrą, ale nie chciała tym razem odmówić Slughornowi. Podeszła do schodów dormitoriów tym razem nie tych co zwykle. Po raz pierwszy postawiła stopę na stopniu do męskich sypialni. Szła nieco niepewnie, szukając odpowiednich drzwi. Zawahała się lekko przy zapukaniu. No trudno, jak trzeba to trzeba.
Puk, puk.
- Moment! – Krzyknął jakiś chłopak, którego głosu nie rozpoznała. Drzwi otworzyły się. Na progu stanął ciemnowłosy chłopak o szczupłej twarzy i krótkim zadartym nosie. Zmarszczył czoło widząc prefekta na progu swojej sypialni.
– Cześć. Jestem Lily. A ty Anthony, prawda? Z reprezentacji Gryffindoru.
- O tak, pałkarz – przyznał z dumą i uśmiechnął się trochę. – Może to niegrzeczne, ale… dlaczego tu przyszłaś?
- O! No tak. Szukam Caradoca. Jest tu? Musze mu coś powiedzieć.
- No jest. To może wejdź. – Otworzył bardziej drzwi.
- Wolę poczekać tutaj. – Lepiej nie wchodzić do dormitorium chłopców wieczorową porą. Anthony przymknął drzwi. Usłyszała jak mówi, że przyszła i jakiś gwizd. Kiedy w końcu Dearborn wyszedł wyglądał nieco dziwnie.
- Hej, Lily! – zawołał wesoło, zamykając drzwi i stanął naprzeciw niej.
Spojrzała dziwnie na jego rozwiązane sznurówki i bluzkę założoną tył naprzód z widoczną metką pod szyją.
- E… tak. – Założyła z roztargnieniem włosy za ucho. – Posłuchaj. Jest taka sprawa, że nie możemy mieć lekcji we wtorek, bo profesor Slughorn robi… W każdym razie możemy ją przełożyć albo anulować i spotkamy się dopiero po Nowym Roku. – Wzruszyła ramionami.
- Przełóżmy – zadecydował błyskawicznie, gorliwie kiwając głową.
- Ok. – powiedziała wolno i zlustrowała go spojrzeniem. Przecież nie znosi eliksirów. – To może w środę? I w ramach świątecznego bonusu dam ci radę: dowiedz się co możesz o Eliksirze Spokoju. – Uśmiechnęła się.
- Dziewczyno, jesteś niesamowita. Pamiętałaś co będzie następne?
Roześmiała się.
- Planuję to. A także lubię. – Poklepała go po ramieniu i odeszła. – Czekam w środę! – zawołała ze schodów.
- Nie mogę się doczekać – mruknął do siebie, kiedy zniknęła i uśmiechnął się.
Wrócił do sypialni. Nie zdążył jeszcze dobrze zamknąć drzwi a już zaświszczał gwizd i drwiący pomruk.
- Umówiła się z tobą?
- Zajmij się swoimi sprawami, Chris – warknął, posyłając mu groźne spojrzenie. Przeszedł pomieszczenie i wysunął swoją szufladę. Chris wstał z typową dla siebie złośliwością na twarzy i podszedł do Dearborna.
- Lily Evans poleciała na ciebie?
- Przymknij się. – Caradoc wyjął plik kartek i szybko go przejrzał. Zatrzasnął szufladę, odwrócił się od współlokatora i próbował się opanować. Przejrzał kartki jeszcze raz dla pewności. Z szafki Anthony’ego zabrał jego zeszyty i zaczął je przeglądać. OPCM, transmutacja, zaklęcia i w końcu eliksiry. Otworzył niecierpliwie zeszyt szukając przepisu. Usłyszał jak Chris przyplątał się za nim.
- Nagle dziwnie zaczęło ci zależeć na eliksirach. Można sobie jedynie wyobrażać co się dzieje na tych twoich korkach.
- A ty nagle zacząłeś się dziwnie nimi interesować.
- No wiesz, ta cała Lily to niezła dziewczyna. Ale skoro ty jej nie chcesz to może ja mógłbym ją…
Tego było dla Caradoca za wiele. Odwrócił się gwałtownie i trafił Chrisa łokciem prosto w nos. Złapał w pięść jego koszulę pod szyją i mocno podciągnął do góry. Popatrzyli na siebie z wzajemną niechęcią, a Caradoc czerpał tylko przyjemność z rozwalonego i zakrwawionego nosa tego pajaca. Przycisnął go do ściany.
- Trzeba było nie wtrącać się w moje sprawy – zakomunikował dosadnie. Rzucił chłopakowi ostatnie groźne spojrzenie i puścił go. Chris jak najszybciej umknął do łazienki, a po chwili wypadł z niej przyciskając mały ręcznik do nosa i prostując pomiętą koszulę. Kiedy opuścił dormitorium, ruszył za nim jego kumpel. O ile tak można nazwać kogoś kto się nawet za nim nie wstawił.
Caradoc wciągnął głośno powietrze i po chwili stwierdził, że nie zrobi dzisiaj nic lepszego niż położenie się do łóżka. Zrobił krok i coś zaszeleściło mu pod stopami. Zebrał szybko kartki.
- Słuchaj, Anthony – zaczął, uderzając nerwowo papierowym rulonem we wnętrze dłoni – coś wiesz o Eliksirze Spokoju? – Uśmiechnął się niepewnie.
- Taa, jasne, że uspokaja.
- A coś więcej?
- Coś więcej, to wie podręcznik do eliksirów. Czyli biblioteka. – Jacobson wzruszył ramionami. – Ale może najpierw załóż normalnie sweter. Tak czy inaczej Pince cię już nie wpuści.
Caradoc spojrzał na siebie, nie wiedząc o co mu chodzi. Najpierw zobaczył porozwiązywane sznurówki i zdziwił się, że się jeszcze nie zabił, a potem wzrok padł mu na szew przy rękawie, kiedy luzował cisnący kołnierzyk. Poczuł wtedy pod palcami coś szorstkiego. Metka.
Wstyd.

Lily odłożyła tusz do rzęs i poszukała pomadki na szafce. Musiała tam być. Jeszcze rano przed wyjściem na lekcje tam ją odstawiła. Kiedy w końcu ją znalazła, pomalowała usta na jasny róż. Spojrzała w lustro żeby ocenić efekt. W szkle odbijała się nieźle wyszykowana dziewczyna. Mrugnęła bystrymi zielonymi oczami, które zdobił dzisiaj brązowozłoty cień do powiek, a gęste rzęsy rzucały długie cienie na poróżowione policzki. Usta były tylko trochę ciemniejsze niż naturalnie. Poprawiła mocno skręcone włosy, zbierając je na jedno ramię. Choć wydawały się krótsze, ich długość i tak pozwoliła jej na taki ruch.
Sprawdziła czy jej kwiatek-broszka jest dobrze widoczny na węzełku białej kokardy, która stanowiła wykończenie okrągłego dekoltu. Sukienka była z czarnego materiału, dobrze przylegała do korpusu, a od talii była rozkloszowana i sięgała tuż przed kolano, miała krótki prosty rękaw.
Lily rozejrzała się czy nie zostawiła jakiejś swojej rzeczy na szafce. Niczego nie znalazła. Zamknęła kosmetyczkę i opuściła łazienkę. Usiadła na łóżku, odrzucając kosmetyki na bok. Zebrała schowane pod łóżkiem buty. Zamieniła ulubione kapcie na czarne pantofelki na małym obcasie z zakrytymi palcami i paseczkiem na kostkę. Wyciągnęła nogi, ustawiając prosto czubki i obejrzała. Gdzieś tu jeszcze miała torebkę. Gdzie mogła się podziać? Po sprawdzeniu kufra, szuflady, szafki, przestrzeni pod łóżkiem i poduszką odnalazła ją w końcu u Dorcas. Wywaliła rzeczy Meadowes na jej pościel. Sama zapakowała do modnej kopertówki różdżkę, chusteczki i małe lusterko. Na chwilę weszła do łazienki, żeby rzucić okiem na efekt końcowy i za moment schodziła już do Pokoju Wspólnego. Jeszcze zanim zeszła zaczęła się rozglądać za Ann i Dorcas. Siedziały w najcichszym miejscu albowiem McKartney przeglądała jakieś tomisko, a Meadowes mało inteligentnie udawała, że czyta, bo oczy miała nieruchome.
- I jak? – zapytała Lily, rozkładając ręce. Obie spojrzały na nią z ciekawością.
- Ślicznie wyglądasz – stwierdziła szatynka posyłając jej miły uśmiech.
- Muszę, skoro sama się sobie podobam – stwierdziła mało skromnie Evans.
- No a nie będzie ci chłodno? – zauważyła rozsądnie blondynka, kiedy dotknęła jej chłodnego ramienia.
- Myślę, że nie powinno. Będzie dużo ludzi i może…
- Jaka jesteś śliczna, Lily. – Usłyszała pełen zachwytu głos. Odwróciła się w stronę Pottera, który patrzył na nią wielkimi oczami, skacząc nimi po całej jej osobie.
- Dziękuję – powiedziała cicho. Nagle poczuła się niekomfortowo z tą długością sukienki.
- Ciekawe gdzie się tak odstrzeliła, co nie, Rogaczu? – Jak zwykle przypałętał się też Black. Oparł się o ramię Jamesa, który odepchnął go mimochodem.
- Na spotkanie Klubu Ślimaka. – Zrobiła minę do Blacka, powstrzymując się od wystawienia języka.
- Po raz pierwszy żałuję, że nie dostałem zaproszenia. – Potter westchnął, robiąc smutną minkę.
- Nie zabiorę cię ze sobą. Nie tak ubranego. – Popatrzyła na jego dżinsy, po których widać było, że są ulubione. Nagle zdała sobie sprawę, że idzie sama. Nie żeby to była jakaś nowość, ale ta prawda tak jakoś dziwnie na nią wskoczyła. Na zaproszeniu było napisane, że może z kimś przyjść, ale jakoś się o to nie postarała. Ocknął ją Syriusz, który zaczął przepychać Jamesa, a ten dzielnie trzymał się by nie dać się sprowokować. – To cześć, dzieciaki – rzuciła po czym pomachała przyjaciółkom.
Potter w końcu trzepnął Łapę w ucho i spojrzał na niego z wyrzutem.
- Masz jakiś problem?- spytał zły i uderzył go w ramię, kiedy go mijał. Black tylko zaśmiał się gardłowo.
Lily, nucąc pod nosem jakąś świąteczną melodię, wyszła na korytarz. Zgarnęła miękkie loki z karku na ramię. Pomyślała, że mogła je jakoś spiąć, ale teraz to już trudno.
- Lily!
Przystanęła i odwróciła się za siebie. Machał do niej z uśmiechem Caradoc Dearborn. Dogonił ją.
- A jednak to ty.
- Nie wystarczyło, że się odwróciłam? – Zaśmiała się.
- Po prostu nie wiedziałem, że możesz wyglądać jeszcze ładniej. – Uśmiechnął się, a w jego policzkach pojawiły się urocze dołeczki. Niebieskie oczy dziwnie mu zabłyszczały, kiedy spojrzał na nogi dziewczyny.
 - Daj spokój. – Ukuła chłopaka między żebra łokciem. – Ale dziękuje. Faktycznie ta sukienka dobrze się układa.
- Ładnemu we wszystkim ładnie.
- Już nie przesadzaj. – Pokręciła rozbawiona głową. Razem skręcili na schodach. – A ty gdzie w ogóle idziesz taki odstrzelony?
- A, to. – Złapał za klapę swojej szaty wyjściowej. – Wiesz, mnie też spotkał ten zaszczyt byćzaproszonym do Klubu Ślimaka. – Skrzywił się.
- Naprawdę?! To świetnie!
- Ja tam nie podzielam twojego entuzjazmu.
- Nie, nie. Chodziło mi o to, że nie będę tam sama wśród tych znudzonych dzieci wielkich magicznych biznesmenów, które uważają takie coś za codzienność swojego dennego życia. Nie znoszę ich!
Caradoc stracił swoją miłą minę, spuszczając głowę z rudowłosej na podłogę. Poczuł, że ta uwaga Evans była bardzo o nim.
- Zazwyczaj znam tam mało osób – mówiła dalej. – Niektórych tylko z widzenia, są mili, ale reszta to przeważnie ślizgoni ze starych, czysto krwistych rodów. A teraz widzę szansę, że to nie będzie taki kiepski wieczór jak zakładałam. Jesteś takim moim promyczkiem nadziei – zakończyła. Spojrzała na niego z ciepłym uśmiechem, którego nie odwzajemnił. Liczyła na jakąś odpowiedź, może śmieszną. Przecież nic takiego nie powiedziała. Przez kilka minut szli w ciężkiej ciszy.
- Och… - sapnęła Evans odkrywczo. – Narzucam ci się, tak? Umówiłeś się z kimś.
- Nie, to nie to… Może… Nie jestem taki za jakiego mnie masz. Co wtedy? – Spojrzał na nią przygaszony.
- Hej! Co to za bzdury? Trochę cię znam, Caradoc, i uważam, że jesteś całkiem fajny…
- Fajny? –powtórzył zawiedziony.
- Miły, zabawny, wyrozumiały, jak chcesz to pojętny, a te dołeczki są naprawdę urocze.
Uśmiechnął się szeroko.
- Właśnie te! – Evans machnęła ręką w jego stronę. Oboje się zaśmiali. W trakcie rozmowy dotarli do gabinetu, w którym odbywało się świąteczne spotkanie. Po korytarzu niosła się muzyka i echa rozmów oraz chichotów.
- No chodź. Wchodzimy – zawołała Lily do stojącego za nią Caradoca. Zrobiła krok do tyłu, złapała go za rękę i wciągnęła za otwarte przez siebie drzwi.

- Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego. – James stuknął różdżką w Mapę Huncwotów. Sprawdził czy nikt nie zbliża się w jego kierunku i ściągnął z siebie pelerynę-niewidkę. Uciekł Syriuszowi, który miał dzisiaj wyjątkowy nastrój do przepychanek i zaczepek, i Potter nie chciał, żeby za nim przyszedł. – Lumos – szepnął oświetlając sobie pergamin. Położył Mapę na parapecie okna, gdzie nie sięgało światło pochodni a za oknem rozpościerał się zimowy krajobraz. Rogi szyby były na kilka cali oprószone śniegiem. Wodził chwilę wzrokiem po zwyczajnej drodze z Pokoju Wspólnego Gryfonów do gabinetu Slughorna. To co zobaczył, bardzo mu się nie spodobało. Krew rozniosła złość po całym ciele, przez co żyła na skroni zaczęła odczuwalnie pulsować. Koło kropki Lily Evans, jak gdyby nigdy nic szła sobie kropka Caradoc Dearborn.
Kajał się tym, że nikt oficjalnie nie powiedziałby o nich, że są parą. Owszem, spędzali ze sobą wiele czasu i Lily często się z nim śmiała, ale to jeszcze o niczym nie świadczy, prawda? W uszach zadźwięczał mu złośliwy docinek Syriusza sprzed kilku dni, że ta dwójka zamyka się dwa razy w tygodniu sama w klasie i nikt nie wie dokładnie co oni tam wyprawiają.
- Cholera! – Cisnął mocno różdżką. Drewienko uderzyło głucho o parapet i stoczyło się. Potter zatrzymał ją stopą. Oparł się o parapet. Kiedy podniósł głowę w oknie zobaczył pochodnię i siebie. Popatrzył sobie w oczy.
- Lily taka nie jest – powiedział twardo i pewnie. Schylił się po różdżkę, zabrał Mapę, pelerynę i odszedł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz