Czterech
chłopaków trzasnęło drzwiami Zonka, wychodząc na zatłoczoną ulicę
główną. W powietrzu unosiły się zwinne płatki śniegu i echo kolęd.
Zaśmiewali się z czegoś.
Remus
spostrzegł Lily. Wychodziła z pełnymi torbami, uśmiechnięta i
beztroska. Przecisnęła się pod prąd przez przechodniów i zniknęła w
tłumie. Dziwne, była sama.
Syriusz
naciągnął Peterowi czapkę na oczy jednym ruchem i roześmiał się.
Umknęła mu skwaszona mina kumpla, bo po prostu się tym nie przejął.
Odetchnął, tworząc obłoczek pary i zarzucił paczkę z zakupami na plecy.
Mało co nie uderzył Jamesa w twarz. Rogacz w odwecie pchnął go, a on
ślizgając się na lodzie wpadł na kogoś.
- Świetnie – warknęła poirytowana dziewczyna, kucając by pozbierać rozrzucone zakupy.
- McKarntey – stwierdził Syriusz. – Pomóc?
- Nie no, po co? Nie kłopocz się.
-
Ironia z twoich ust brzmi uroczo. – Jednak kucnął. – Mogę? – Podniósł
cukrowe pióro i spojrzał na dziewczynę ze swoim specjalnym uśmiechem,
nie przejmując się jej współczującym wzrokiem.
- Moje pióro i odczep się, Black. – Wyrwała mu słodycz z ręki, szybko wstając.
Chłopaka znowu stracił równowagę na oblodzonym chodniku i po chwili leżał na środku przejścia.
- Będę płakał! – krzyknął za McKartney, ale ona udała głuchą. Otrzepał tył spodni ze śniegu. – Chodźmy.
- Peter wstąpił do Miodowego Królestwa – poinformował Lupin.
Poczekali
na zewnątrz. Było zimno i biało. Remus ciągle naciągał czapkę na uszy, a
James chuchał sobie w dłonie przez co jego okulary zabawnie parowały.
Nagle
zimowy urok prysł. Świąteczną sielankę rozdarł krzyk. Ludzie tłoczyli
się w kierunku Hogwartu. Chłopaki spojrzeli po sobie, Syriusz przestał
pogwizdywać. Momentalnie w ich rękach znalazły się różdżki. Black złapał
Pottera za rękaw i pociągnął go.
-
Poczekasz na Glizdogona? – James rzucił przez ramię i pobiegł za Łapą w
kierunku, z którego wszyscy uciekali. Z czasem coraz mniej osób ich
mijało.
Syriusz
i James odczuwali dreszczyk emocji i niepokoju. W ogóle nie pomagała
ciemność. W pewnym momencie zobaczyli dwa kolorowe punkty. Szybko się
zbliżały.
- Ann! Lily! – ryknął Black.
Evans pisnęła cicho, kiedy dotknął jej ramienia, odruchowo celując w niego różdżką.
- Co jest? – zapytał zaniepokojony. One nie histeryzują.
-
Tam są chyba śmierciożercy, Syriuszu! – Ann przełknęła ślinę. Wyglądała
na niespokojną, miała rozbiegane oczy i szybko oddychała.
Chłopaki
wymienili ze sobą spojrzenia. Po chwili Black pokręcił głową. Uważał to
za niemożliwe. Po co? Jak? Potter przebiegł po dziewczynach szybkim
wzrokiem i wzruszył ramionami.
W końcu Łapa zaproponował, wywracając oczami:
- Dobra. Ja się tam przejdę, a ty je zabierz. – Zrobił krok, po którym Lily go zatrzymała.
- Nie! Głupi jesteś? – powiedziała karcąco Ann.
- Nie pójdziesz sam. Nie puszczę cię. Co jeśli to prawda? – zarzucił James.
- To prawda! – krzyknęła Evans.
- A je puścisz? – zapytał chytrze Syriusz, patrząc właściwie na Lily.
-
Protego! – krzyknęła niespodziewanie. Granatowy promień odbił się od
jej tarczy. Zza rogu wyłoniło się kilka postaci spowitych w czarne szaty
z kapturami. Cała czwórka zaczęła się cofać tyłem.
- Tak, miałyście rację – przyznał dziewczynom Black. Rzucił zaklęcie, które niestety chybiło.
- Jak zwykle – odparła zaoferowana Ann urokiem, który rzuciła.
- Choć raz mogłybyście nie być z tego dumne. HA! – zakrzyknął, bo przed śmierciożercami stanęła ściana śniegu. – Wiejemy!
Zaczęli
biec ile sił w nogach. Każdy z kompletną pustką w głowie myślał tylko
co mógłby zrobić. Za nimi rozniosły się rozzłoszczone ryki i odgłos
furkoczących szat.
Lily,
ciągle biegnąc, obejrzała się za siebie lekko i uskoczyła w ostatniej
chwili. Ziemia, w miejscu skąd przed chwilą zabrała nogę, zaskwierczała,
kiedy padło na nią zaklęcie. Rzuciła za siebie kilka zaklęć.
Oszałamiające trafiło jednego. Padł na twarz a następny przewrócił się o
niego i w takiej pozycji zastygł trafiony zaklęciem Jamesa.
Seria kolejnych zaklęć pomknęła w kierunku Hogwartczyków.
Evans
machnęła różdżką i wielka świątecznie ubrana choinka złamała się wpół i
runęła oddzielając Syriusza, Ann, Lily i Jamesa od goniących ich
śmierciożerców. Huk jaki wywołało drzewo zagłuszył dźwięk aportacji.
Obecnie w każdej małej uliczce znajdowała się postać z biała maską na
twarzy.
- Nie widzę ani Petera, ani Remusa – powiedział z niepokojem James.
Znajdowali
się właśnie koło Miodowego Królestwa. Spora grupa ludzi też się tutaj
zatrzymała. Każdy rozglądał się nerwowo i trzymał blisko znajomych. Lily
i Ann stały ściśnięte pomiędzy Jamesem i Syriuszem. Wszyscy
nasłuchiwali w napięciu. To była najgorsza cisza w ich życiu.
W
momencie, kiedy to wszystko się już przeciągało rozniósł się czyjś
maniakalny chichot. Z uliczki wyszła postać ubrana na czarno z maską na
twarzy, ciemne loki opadały jej na ramiona. Pewien chłopak zaczął się
skradać by uciec wtedy kobieta wymierzyła w niego różdżkę. Zielony
promień trafił go w pierś i bezwładne ciało osunęło się po ścianie.
Lily
i Ann zatkały sobie usta, żeby nie krzyknąć. Evans już nic więcej nie
zauważyła, bo straciła świadomość swojego ciała i racji bytu.
-
Remus! – syknął Syriusz, widząc przyjaciela za sobą. – Chłopie, gdzie
żeście byli? Rozglądamy się za wami już jakiś czas. Dor? Co…?
-
Wpadliśmy na nią, kiedy… - Lupin spojrzał na zapłakaną dziewczynę,
kulącą się w sobie u jego boku. Zapragnął ją objąć. Spojrzała na niego
zaczerwienionymi oczami i sama z siebie wtuliła się w jego ramię,
zakrywając szalikiem. – A gdzie Lily i James?
Właśnie, pomyślała Ann i łza popłynęła jej po policzku.
Lily
stała po środku ciemności i była przerażona. Serce biło jej w tak
zabójczym tempie, że miała wrażenie, iż jej płaszcz unosi się razem z
nim. Coś mówiło jej, że nie jest tu sama. Z resztą sama nie wiedziała co
gorsze – być tu samotnie czy z kimś. Ale jakie „tutaj”? Widziała tylko i
aż czerń. Ona była wokół Lily i zaczynała ją pochłaniać.
Niespodziewanie
pojawił się punkcik światła. Evans odruchowo przymknęła oczy i od razu
skarciła się za danie przeciwnikowi takiej szansy. Rzuciła niewerbalnie
zaklęcie oszałamiające.
- Ej! Evans, wyluzuj.
-
Potter?! A co to ma być? – Strach z niej uszedł i zawładnął nią
względny spokój. Ale za chwilę, zorientowawszy się co zrobił ten dureń,
zaczęła się nieźle nakręcać.
-
To – zanurzył z zakłopotania rękę w swoich włosach – jest tajemny
korytarz, prowadzący z Hogwartu do Hogsmeade. Trochę dalej za tobą są
schody, po których jeśli wejdziesz dostaniesz się do piwnicy Miodowego
Królestwa.
- Pokwapisz się powiedzieć mi dlaczego tu jesteśmy? Ty i ja.
Obserwowała
go tak uważnie, układając przy okazji usta w dzióbek, że nie mógł się
skupić. Wiedział, że postąpił niesłusznie, ale działał pod wpływem
bardzo silnego impulsu – strachu o jej życie i zdrowie. Spuścił
skruszony wzrok.
-
Teleportowałem nas tu bo… bo… Widziałaś tą furiatkę, Bellatriks Black?!
Z jaką łatwością zabiła tego chłopaka, który chciał uciec? – Podszedł
do niej zdecydowanym krokiem i ujął jej dłonie. To, że były w
rękawiczkach naprawdę mu nie przeszkadzało. Spojrzała na niego łagodnie.
– Nie chciałem by tobie się coś takiego stało. Hej, czemu płaczesz?
-
Bo tak się o mnie zmartwiłeś. Tak bardzo, że zapomniałeś o
przyjaciołach! – Wyszarpnęła swoje ręce i osuszyła oczy. – Wiesz, akurat
o tchórzostwo to cię nigdy nie osądzałam. – Odwróciła się i zapaliła
różdżkę. Chciała znaleźć te schody, o których wspominał.
- Nie, nie, nie. Zaczekaj! Zrobiłem to dla ciebie! – Dogonił i stanął przed nią, żeby móc patrzeć jej w twarz.
-
Dla mnie?! Chyba żartujesz! Zrobiłeś to dla siebie, ty podły hipokryto!
Czy pomyślałeś o nich?! O reszcie Huncwotów, o Ann i o Dorcas, która
nawet nie wiem gdzie jest?! Czy pomyślałeś choć przez sekundę co poczuli
jak zobaczyli, że nas nie ma?
-
Nie – odpowiedział bez uczuć zgodnie z prawdą za co został mu
wymierzony siarczysty policzek. Złapał ją za rękę, którą go uderzyła i
popatrzył na nią. Jak mogła? Robiła mu to chyba na złość, bo naprawdę
nie wierzył, że nie dostrzegała jego dobrych intencji. Nie cierpiał
swojej bujnej wyobraźni, która podsunęła mu obraz Lily leżącej z
rozrzuconymi rękami i pustymi oczami nad którą stał z uśmiechem na
twarzy jakiś śmierciożerca. James był narwany i żył chwilą, taki już był
i nie zmieni tego na pstryknięcie palców Evans!
-Nienawidzę cię – powiedziała z goryczą, patrząc mu w oczy z czymś w rodzaju zawodu.
- Też cię nienawidzę. – Patrzył jak ją zaskakuje.
Jak
on mógł?, pomyślała. Po tylu latach… Po tych wszystkich dniach, kiedy
odchodziła obrażona, a on krzyczał za nią słowa uwielbienia, doczekała
się w końcu czegoś co nie brzmiało obłudnie. Mimo to, mimo wszystko nie
nienawidzi się Lily Evans.
Pociągnęła
mocno swoją rękę. Nie po to by ją wyswobodzić, ale po to by przyciągnąć
do siebie Jamesa. Wolną ręka objęła jego kark. Delikatnie pocałowała
jego usta. Kiedy on przytulił ją do siebie jeszcze bardziej subtelnie,
zapragnęła czegoś więcej. Pogłębiła pocałunek. Poczuła jego zdziwienie.
Uśmiechnęła się. Lily właśnie miała go szarpnąć za włosy, kiedy James
przestał odwzajemniać pieszczotę. Zrobiła krok w tył i oblizała usta.
Potter
włożył rękę do kieszeni i wyciągnął z niej buczące lusterko
dwukierunkowe. Był w nim Syriusz, zdenerwowany, ze strużką krwi na
policzku, rozglądał się. James usłyszał jak przeklina do kogoś kto
zapytał „I co?”. Zrobiło mu się ciężko na sercu, Evans chyba miała
rację.
- Syriusz – westchnął w stronę lusterka. Black drgnął.
- Stary, wszystko ok? – spytał z ulgą.
- Tak, ja… Jestem w piwnicy Miodowego z-z-z Evans. – Było mu naprawdę głupio, kiedy patrzył na sponiewieranego Łapę.
-
Uhuuhu. No to ci współczuję, zgadując, że to nie ona cię tam
zaciągnęła. – Zaśmiał się. Ktoś do niego podszedł. – Psiapsiółki Evans
pytają się czy z nią w porządku.
- Tak, tak. – Rozejrzał się i spostrzegł Lily wspinającą się po schodach. – Muszę… kończyć. Gdzie jesteście?
- Niedaleko Trzech Mioteł. Rogacz, już po wszystkim, ale co tu się…
-
Ta, ta, świetnie. Cześć. – Wepchnął lusterko do kieszeni i wbiegł na
schody za rudą. – Lily, co ty wyprawiasz? – Nie otrzymał odpowiedzi
przez dłuższy czas. – Możemy zawrócić już prosto do Hogwartu…
- Chcę jak najszybciej zobaczyć się z dziewczynami – odparła sucho.
- Najszybciej będzie się teleportować.
-
Weź te ręce i wypchaj się swoja dobrocią, Potter. Już dość pomogłeś –
Szarpnęła się i przyspieszyła. Za jakieś trzysta stopni uderzyła w coś
ręką wyciągnięta nad głową. Powoli uchyliła klapę i wyjrzała przez
szparę. Nikogo nie było więc wygramoliła się. Kątem oka sprawdziła czy
James jest za nią
Wspięła
się po drewnianych schodach i weszła do sklepu. Przeskoczyła przez
słodycze na podłodze i minęła poprzewracane gabloty. Wybite drzwi leżały
na śniegu. Na zewnątrz było cicho i pusto, zdewastowana ulica straszyła
swoim wyglądem.
Potter
minął ją i wyszedł. Podążyła za nim, nie chcąc zostać samej. Niebyła
tak spokojna jak on i ciągle rozglądała się na boki. Ścisnęło ją za
gardło, kiedy pomyślała w co przerodził się ten dzień. I nagle
zrozumiałą, że problemy z rana są niczym w porównaniu z tym co zgotowała
teraz. Patrzyła na plecy Pottera i bardzo pragnęła zdobyć się na odwagę
i podbiec do niego. Splotłaby jego dłoń ze swoją i przytulona do jego
boku doszła spokojnie do zamku.
- Lily!
Ktoś
wpadł jej w ramiona. W burzy loków zasłaniającej jej świat rozpoznała
Dorcas. Kiedy się od niej odsunęła dokładnie ją sobie obejrzała.
Meadowes miała osmoloną twarz i rozdarty rękaw różowej kurtki.
- Cieszę się, że nic ci nie jest – przyznała Evans. - A gdzie…?
-
Remus znalazł mnie w krytycznym momencie, a potem spotkaliśmy Ann i
Syriusza. Wiecie jak się przestraszyli, kiedy nigdzie was nie było?
Ruda spojrzała z triumfem na Pottera.
- Domyślam się, Dor.
- Peter! – wydarła się szatynka. – No gdzie reszta? Znaleźli się!
Za nimi stal Pettigrew Gwizdnął na palcach i machnął ręką. Za chwilę McKartney dopadła Evans.
Najgorzej
z nich wszystkich miał się Remus. Utykał i cały był we krwi. Później
wyjaśnij, że nie swojej tylko pomagał bandażować rannych. Ann była tylko
ubłocona, Petera bolało ramię, a Syriusz ciągle ocierał twarz z krwi
sączącej się z rany na głowie.
Evans
i Potter dowiedzieli się, że muszą zgłosić się do profesor McGonagall i
powiedzieć, że żyją. Po tym jak to zrobili, mogli wszyscy podczepić się
pod jedną z grup, która zmierzała do Hogwartu pod ochroną jakiegoś
czarodzieja wysłanego przez dyrektora.
- Kim oni są? – spytała cichcem Lily.
- Kto? Ci tutaj? – McKartney jeszcze raz przyjrzała się im. – No nie wiem. Z Ministerstwa?
- Niektórzy. Ale reszta? – uzupełnił Potter.
- Zjawili się razem z Dumbledorem i walczyli przeciwko śmierciożercom, więc chyba można im ufać – powiedziała Dor jakby chciała uciąć temat.
- Co zrobili? – zdziwiła się Evans.
-
Niedługo po tym jak zaczęli w nas ciskać klątwami – pospieszył z
wyjaśnieniami Remus – aportował się tutaj dyrektor z kilkoma innymi.
Jedni śmierciożercy na jego widok sami się deportowali, innych zwinął
Moody…
- Szalonooki? Ten auror? – zdziwił się James.
-
Zebrał kilku, a resztą zajęli się ci. – Skinął głową na mężczyznę,
który szedł obok nich wszystkich. Zbili się w ciaśniejszą grupę. Lily
uciekła jak najdalej od Jamesa. Po drodze zauważyła, że Black przewiesił
sobie rękę na ramieniu Ann. – A żebyście widzieli McGonagall! Dobra
jest.
- W życiu bym nie powiedział, że potrafi wykrzesać z siebie tyle ikry! Jak zarzuciła tym swoim kokiem…
- Och, przestań, Black – jęknęła Ann. – Przyznaj po prostu, że ci zaimponowała.
- Zaimponowałaś to mi ty, kwiatuszku. Gdzie się nauczyłaś tak rzucać uroki? – Puścił jej oczko. Reszta jęknęła.
- Chyba na zaklęciach, ale możliwe też, że to mój wrodzony talent. – Strąciła z siebie jego rękę.
Syriusz prychnął i przekręcił oczami.
-
A wiecie co usłyszałem? – zaczął konspiracyjnym szeptem. – Kiedy
McGonagall mnie spisała i czekałem na was, przeszedłem się zobaczyć co
takiego robi Dumbledore. Stał z tymi wszystkimi co z nim się zjawili i mówił coś o jakimś zakonie!
- O zakonie? – Dorcas uniosła brwi.
- Nie oberwałeś czym? – spytała Lily z udawaną troską.
- Nie no, poważnie. Mówił, że będzie z tym dużo roboty, ale omówią to na spotkaniu.
- Dużo roboty z czym? – spytał Peter.
- I na jakim spotkaniu? – ciekawił się Potter.
- Tego nie wiem, ale to interesujące, nie?
Reszta spojrzała na niego ze sceptycyzmem.
- Nie wierzycie mi?
- Nie…
- Y-y…
- Coś pomieszałeś…
- Tak to jest jak się podsłuchuje.
Black prychnął i pokręcił głową.
-
No ok, wy wiecie co działo się tu. – Meadowes spojrzała z chytrym
uśmiechem na Lily, która dawała jej znaki by przestała, a potem na
Jamesa. – Może powiecie co wy robiliście i gdzie? – dokończyła z
niewinną minką.
-
Dziękuję, Dor. Nie chciałem być tym, który pierwszy o to spyta –
wtrącił Black. Obejrzał się na Rogacza z błyskiem w oku. Ale Potter
patrzył zgaszony w stronę Lily. Jednak to nie był ten sam przygnębiony
James jakiego oglądał do niedawna. Coś w nim się zmieniło. Coś
sprawiało, że nie wyglądał jak siedem nieszczęść. Coś sprawiało, że jego
wzrok nie był nieobecny, ale ciepły i zmartwiony. Coś sprawiło, że nie
ciągnął nóg za sobą. Coś sprawiło, że mógł patrzeć na Lily Evans i się
nie krzywić.
- A czemuż to nie ma z nami Ethana? – Ruda uniosła brew.
-
To nie jest temat na to towarzystwo – syknęła jej do ucha McKartney. -
Nie, nie. Uwierz mi, ma się znakomicie – jęknęła, widząc przerażony minę
Lily.
-
Pewnie jesteś zadowolona, co, Lily? – rzuciła Dorcas oskarżycielsko. –
Nie życzyłaś nam za dobrze. – Wzięła głęboki wdech i pociągnęła nosem.
Poczuła jak ktoś kładzie jej rękę na plecach i porusza nią w opiekuńczy.
Spojrzała na idącego obok Remusa. Uśmiechnęła się do niego wdzięcznie.
Właściwie powinna mu solidnie podziękować. Nie tylko za teraźniejsze
poparcie, ale za wcześniejsze uchronienie jej przed klątwą. Zjawił się
znikąd w momencie, kiedy jedynym wyjściem było pogodzenie się z
nieuchronnym i odciągnął ją na bok. Nigdy nie myślała, że to czy stoi tu
czy tam ocali jej życie. Powinna go też przeprosić. Zaprzeczał, ale
była pewna, że przez to jak go spowalniała teraz kuleje.
Teraz
trzymał dłoń w kieszeni kurtki, więc wsunęła swoją rękę pod jego łokieć
i położyła mu dłoń na przedramieniu. Oboje z oczami wlepionymi w
oświetlone okna pięknego Hogwartu lekko się uśmiechnęli.
cudny rozdział... przyznaję, że w pewnym momencie poleciała mi łezka.
OdpowiedzUsuń