sobota, 21 lipca 2012

Nowe lokum!

Witajcie!
Uff... Zrobiłam to. Wyprowadziłam się z Onetu. Wyszło spontanicznie i nieplanowanie. I dobrze. Cieszy mnie to. Jestem strasznie podekscytowana! Czuję się tak samo jak w tym dniu, kiedy na Onecie kliknęłam 'załóż bloga', tylko jestem jeszcze bardziej przestraszona. Wtedy był to mój pierwszy blog i miałam prawo popełniać błędy i pozwolić sobie na kaleczny szablon. Teraz? Wszystko powinno być coraz lepsze. Mam nadzieję, że ogarnę blogspot w takim chociaż stopniu jak udało mi się to zrobić na Onecie.
Przeniosłam wszystkie rozdziały i pozwoliłam sobie zrobić to samo z niektórymi komentarzami. Nie chciałam, aby to wszystko było takie... puste.
Blogspot nie jest wcale taki zły. Jest świetny, muszę się po prostu przyzwyczaić.
Zauważyłam, że bardzo dużo Onetowych Blogerów przenosi swoje blogi właśnie tutaj. Podobno blog.onet.pl przestanie istnieć jeszcze w tym roku i wszystkie blogi mają zostać przeniesione na jakiś inny portal. Już teraz znika pomarańczowe kółeczko Onetu i zastępuje je zielony kwadracik z 'b'. Niestety, Onecie, mam dla Ciebie przykrą wiadomość - ja będę panią własnego bloga i nikt nie będzie mi się nim rozporządzał!
Przyrzekam, - bardziej sobie, ale przy Was, żeby te słowa miały dla mnie jakieś znaczenie - że uczynię wszystko co najlepsze dla tego bloga.

Jestem ciekawa jakie blogspot ma limity w edytorze postów ;D
Pozdrawiam gorąco!

piątek, 20 lipca 2012

17. część II: Czasem lepiej jest nie wiedzieć

Syriusz był w zimnym, ciemnym korytarzu. Siedział na parapecie i liczył pająki już dłuższy czas. Teraz aktualnie czekał aż mu się pokaże. Nie wiedział kto. Na pewno był to ktoś płci żeńskiej, poznał to po stukocie obcasów. Ten ktoś się spieszył. W miarę gdy kroki słyszał coraz bliżej pająki przestawały go interesować. Wiedział już kto to. Rozparł się na parapecie jak na tronie, uśmiechnął nieziemsko i czekał. Dziewczyna przeszła szybko koło niego, wprawiając jego włosy w ruch. Nagle zatrzymała się i zrobiła trzy kroki w tył.
- Co robisz? – zapytała sucho Ann.
- Mnie też jest miło cię widzieć, kwiatuszku.
- Okej, to bez sensu.
- Dlaczego? Czemu to mówisz?
- Bo najwyraźniej zamierzasz zacząć się zgrywać, a to był bardzo, bardzo dziwny dzień i nie mam na to ochoty. – Wyraźnie zatroskana założyła sobie opadającą na oczy grzywkę za ucho.
Na twarzy Syriusza odmalowało się zainteresowanie. Zeskoczył z parapetu i zajrzał jej w twarz.
- W porządku?
Spojrzała na niego zdziwiona.
- Tak. – Kiedy uniósł brwi, dodała – To nic czym mógłbyś się przejąć, jestem zmęczona. Po raz pierwszy biblioteka tak mnie wykończyła.
- Kurz, dziwne światło. Pani Pince. Załapałem.
Ann uśmiechnęła się pod nosem.
- Przekopałam wszystko. Tylko w Dziale Ksiąg Zakazanych nie byłam.
Syriusz uśmiechnął się przebiegle. Dostrzegł swoją szansę.
- To może być twój szczęśliwy dzień. Mogę w tym pomóc.
- Mógłbyś? – Dziewczyna wyraźnie się ożywiła.
- Bywam tam średnio raz w tygodniu – przyznał z dumą w głosie.
- Byłoby doskonale! Nawet nie wiesz jakie to dla mnie ważne. Dziękuję ci jak mogę. Będę twoją dłużniczką.
- Ale…
- Zawsze musisz mieć „ale”? – Zacisnęła szczęki i skrzyżowała ręce. Było za pięknie. Jej życie zawsze musiało być pokręcone. Zgodzi się na wszystko. Czy ma inne wyjście? Kobieca intuicja podpowiadała jej, że w Dziale Ksiąg Zakazanych będzie to, czego szuka. Trzymał ją w garści. – Słucham.
- Umówimy się.
Prychnęła z oburzeniem.
- Jaki z ciebie dupek. Dzięki. Sama sobie poradzę. – Przebiła go lodowatym wzrokiem i odeszła.
- Jeszcze wróci hipogryf do zagrody! – krzyknął za nią rozeźlony.

Tego wieczoru Ann położyła się wcześnie. Zmęczenie dawało jej w kość, ale nie miała też ochoty na żywe dyskusje, jakie toczyły się dzisiaj pośród przyjaciół.
Kiedy dormitorium się zapełniło i zapadła cisza odchyliła kołdrę. Całkowicie ubrana, gotowa do wyjścia, opuściła ostrożnie dormitorium. Była w połowie drogi do wyjścia.
- Ann? Co robisz?
- James. Czemu szepczesz?
- Lily zasnęła i nie chcę jej budzić .
McKartney wyciągnęła szyję i dostrzegła przyjaciółkę ułożoną wygodnie na klacie Pottera.
- Gdzie idziesz?
- Em… Do kuchni. – Nie dając czasu na reakcję odwróciła się i wyszła. Cichuteńko przemierzyła korytarze docierając pod bibliotekę.
W bibliotece było strasznie i ciemno. Bała się zapalić różdżkę. Dział Ksiąg Zakazanych znajdował się na końcu Sali. Zatrzymała się przed sznurem oddzielającym tą część pomieszczenia od reszty. Teraz albo nigdy. Wzięła głęboki wdech i przelazła przez sznur. Zrobiła kilka kroków rozglądając się po przebrzydłych księgach. Wzięła jedną i otworzyła gdziekolwiek. Kartki książki natychmiast zaczęły nasiąkać krwią. Odłożyła ją z obrzydzeniem.
Nagle za nią zapaliło się światło. Odwróciła się przerażona. Zatkano jej usta. Stał przed nią Syriusz udzielając jej bezsłownej nagany. Przyciskał palec wskazujący do swoich ust. Kiedy oczy Ann przeszły od przerażenia do ulgi powoli opuścił dłoń.
- Syriusz? O Merlinie, to tylko ty – złapała się za serce i wypuściła powietrze.
- Cieszysz się? – zapytał, z typową dla siebie bezczelnością.
- Okrutnie. Co tu robisz?
- Co ty tu robisz?
- Muszę coś sprawdzić. – Odwróciła się do niego i spojrzała na długie rzędy ksiąg.
- To takie ważne, że aż łamiesz regulamin.
Trzy godziny później książka wypadła z rąk Ann i pacnęła na posadzkę. Dziewczyna osunęła się po regale i ukryła twarz w dłoniach. Traciła miarowy oddech. Przyłożyła dłonie do ust, łzy toczyły się z zagubionych oczu. W jednej chwili znalazł się przy niej Syriusz. Coś mówił. Dużo. Złapał ją pod ramię i zaczęli iść.
Ann siedziała na pulpicie ławki w klasie. Ze zwieszoną głową, w nieporadnej pozie kiwała się w przód i w tył. Cały czas płakała i nie mogła się uspokoić. Syriusz siedział i patrzył. Czuł się bezradny. Mógł ją jedynie zabrać z biblioteki, żeby nie przyleciał Filch.
- Ann… - zaczął ostrożnie, kładąc jej dłoń na ramieniu.
- Nie jest dobry – wybełkotała ledwo zrozumiale.
- Kto?
- Mój ojciec. – Uniosła głowę, wycierając wierzchem dłoni nos. – Myślałam, że go znajdę a on się nami zaopiekuje. Że nas pokocha. Lucy nie znała mamy. Chciałam jej dać rodzica. – Z jej oczu poleciały świeże łzy. Wciąż patrzyła Syriuszowi intensywnie w oczy. Wyglądała jakby liczyła na pomoc. Ale on stał tylko przed nią i się patrzył. – Wyobrażałam sobie domek z ogródkiem i placykiem zabaw dla Lucy. Wiesz, to takie żywe dziecko. Miałaby domek na drzewie, który on by dla niej zbudował. Byłby jej bohaterem. Zapraszalibyśmy dziadków na niedzielne obiady i opowiadałby nam o swojej pracy. Dowiedziałabym się o mamie. Dużo. Jaka była wesoła, jak się poznali, czemu ją pokochał… Wszystko byłoby w końcu tak jak powinno być. Ale nie! On wolał przeprowadzać chore eksperymenty na swoich pacjentach!!! – wykrzyczała. Wpadła Syriuszowi bezsilnie w ramiona i przylgnęła do niego, wciąż zanosząc się płaczem.
Syriusz mocno ją do siebie przyciągnął. McKartney zauważyła dzisiaj, że ma on bardzo ładne dłonie; duże i męskie. Jedną masował ją po plecach co wyraźnie ją uspokajało.
Syriusz złapał jej twarz i odciągnął na tyle by mógł na nią spojrzeć. Wytarł jej łzy kciukami. Miała zapuchnięte, czerwone oczy. Rozchylone wargi jej drżały. Patrząc na jej usta mimowolnie rozchylił swoje. Spojrzał jej w oczy, przymknął swoje i się pochylił. Złapała go za nadgarstki. Zawiedziony i zdenerwowany, odsunął się.
- Syriusz… mamy wspólną krew.

Z jednego z wielu okien w zamku wyleciała piękna sowa. Leciała przez śnieżycę, nie zdając sobie sprawy z tego, jaki ważny list niesie. Niesamowicie krótki, ale tak bardzo treściwy - „Znam ją. Poznaliśmy się. Jest tutaj!”. Bez nadawcy, bez adresata...


Nie macie pojęcia jak strasznie się cieszę, że udało mi się opublikować ten rozdział! Chyba nigdy nie odczułam takiej ulgi dodając notkę na bloga. A to dlatego, że z dodaniem jej męczyłam się chyba miesiąc. Zaczęłam myśleć nawet o przeniesieniu bloga, ale kiedy tylko zaczęłam szukać innego portalu poczułam jak wiele ten blog dla mnie znaczy. Wiedziałam, że jest dla mnie czymś ważnym, ale nie spodziewałam się, że AŻ tak. Myślę, że jest to dużą zasługą Pauliny i Natalii - naprawdę, bardzo dużo dla mnie znaczycie, Dziewczyny :)
Wybija się tutaj zdecydowanie Ann. To jej rozdział. Lubię Ann, jest całkowicie moja. Jeśli czujecie niedosyt co do innych bohaterów to przepraszam. Jest w tym rozdziale naprawdę wiele błędów i brak odnośnika do drugiej części, ale musicie mi wybaczyć, bo blog.onet się obija i nic nie można prawie tu zrobić! :C
Pewnie nie uda mi się też zmienić informacji odnośnie najnowszej notki oraz ogłoszenia i jest mi bardzo przykro z powodu, że na własnym blogu czuję się jak intruz.
(Wszystkie błędy, nieścisłości, literówki, braki staram się naprawić)

17. Innowacja

Nastał 1978 rok. Przerwa świąteczna się skończyła. Śniegu przybywało co dzień kilka centymetrów. W zamku znów zrobiło się głośno i rozdawano pierwsze w nowym roku szlabany.
Lily siedziała na kanapie w pokoju wspólnym, dopracowując wypracowanie. Cały materiał miała w głowie, więc jedynie długi zwój pergaminu wił jej się w palcach. Kiwała piórem z krytyczną miną. Ostatnio nie przeszkadzał jej harmider ani rozrabiający młodsi uczniowie. Stała się bardziej wyrozumiała i mniej czepialska.
- Cześć, Lil.
Poczuła szept na swoim policzku. Nie spodziewała się tego i pióro zrobiło jej kleksa.
James obszedł kanapę i przysiadł się koło Evans. Zrobił przepraszającą minę i smutne oczy.
- James? Już wróciłeś? – Spytała promieniejąc.
- Dopiero co wszedłem do wieży.
- Cieszę się, że już jesteś. – Dała mu buziaka w usta.
W tym momencie Lily i James usłyszeli jęknięcie. Okazało się, że to Black. Stał za nimi z dziwną miną i przyglądał się im. Sprężystym krokiem podeszła do niego Dorcas i zapytała czy coś się stało. Syriusz spojrzał na nią jakby go coś bolało i niechętnie wskazał na Lily i Jamesa. Meadowes przekręciła oczami i puściła parze oczko.
- Czy tylko ja uważam to za nienormalne? – zapytał na cały pokój wspólny.
- Nie wiem jakby ci to delikatnie uświadomić… - zaczęła Ann, która właśnie weszła do wieży. - Ale jesteś głupi.
Minęła go i udała się do dormitoriów. Poczekał aż zejdzie i zaczął ją dręczyć.
- Ja jestem głupi? To twoja przyjaciółka przybyła się kurować do Pottera – bronił się Black, na jakieś słowa Ann.
- Nie, ja tego nie wytrzymam – mruknęła Lily. Wyplątała się z rąk Jamesa i wstała. Potter z niechęcią ją wypuścił i patrzył jak zdenerwowana odchodzi. Za chwilę wróciła. Płaszcz, czapka, szalik i buty na nogach świadczyły, że gdzieś się wybiera. Złapała zaskoczonego Pottera za rękę i pociągnęła w stronę męskich dormitoriów.
- No przecież tam są chłopaki! – krzyknął za nimi Syriusz i zaśmiał się.
- Czy wspominałam już jak bardzo mnie denerwuję? – wycedziła przez zęby. Zapukała niepotrzebnie do dormitorium Huncwotów, bo James otworzył drzwi i puścił ją przodem.
- Hej, wam – zawołała.
Remus zatrzymał się w połowie odgryzania czekolady i spojrzał na nią zaskoczony. Widać było, że się nie spodziewał Evans.
- Witaj, Lily.
Peter tylko podniósł głowę a potem szybko ją opuścił i dalej grzebał w szufladzie.
- Brakło ci języka w gębie? – spytał go James, dziwiąc się zachowaniem przyjaciela.
- Em… co? – Odwrócił się. Zagrał zdziwienie i bąknął jakieś przywitanie.
- Chodź. – Remus klepnął Pettigrew w plecy. – Widzieliście… Syriusza?
- Nie musicie wychodzić.
- Jest na dole – powiedział James w tym samym momencie co Lily.
Remus uśmiechnął się. Wyciągnął Petera i zamknął drzwi.
- Dziwnie wyszło. Teraz to dopiero będzie – jęknęła Lily i przycupnęła koło Pottera na łóżku, które widocznie było jego. – Pozbądźmy się go – szepnęła z miną szaleńca. – I już nigdy więcej pustej gadaniny – rozmarzyła się.
- Jeśli chodzi ci o…
- Syriusza? Tak. Nie mów, że nawet trochę cię nie denerwuje. – Przekrzywiła głowę, jak zwierzę, do którego się mówi.
- Szczerze? – Jego ręka powędrowała do włosów. – To nie. Kwestia przyzwyczajenia.
- Nie chcę się do tego przyzwyczajać! Jeśli tam ma być cały czas… to będziemy musieli się rozsta…
Nie dane jej było dokończyć. James pocałował ją znienacka. Zaskoczona i zadowolona przytuliła swoją dłoń do jego policzka, oddając pocałunek.
- Chyba zmieniłam zdanie – powiedziała lekko nieprzytomnie i obdarzyła Jamesa pięknym uśmiechem.
- Więc, co takiego chciałaś robić, że było ci potrzebne moje puste dormitorium?
- Nie było mi potrzebne. Chciałam, żebyś się ubrał, bo idziemy na spacer na błonia.
- Tak?
Mruknęła twierdząco. James założył na siebie kurtkę a Lily zawiązała mu dokładnie pod szyją szalik.

Ann uciekła przed Blackiem do biblioteki. Ten chłopak dziwnie zachowywał się względem niej od wyjścia do Hogsmeade. Już wtedy nazwał ją kwiatuszkiem i przerzucił sobie przez nią rękę jakby utrzymywali jakieś kontakty. Pomyślała wtedy, że jednorazowo mu odbiło. Teraz stało się to już długotrwałe i nużące. Dzisiaj to już wyjątkowo przesadził. Chciał się z nią umówić! Nigdy nie twierdziła, że Syriusz nie jest przystojny, ale wygląd to wszystko co się jej w nim względnie mogło podobać.
Gdyby tylko Black był jej problemem…
Ani babcia, ani dziadek nie byli w stanie powiedzieć jej czegoś o liściku na odwrocie zdjęcia, które znalazła Ann. Ba, byli oni zaskoczeni, że ich córka wysłała coś jakiemuś Fereolowi.
Do tej pory Ann nie wiedziała kompletnie nic o swoim ojcu. Podejrzewała jedynie, że ma fiołkowe oczy – teraz już to wiedziała. Znała jego imię, miała pewność, że był czarodziejem.Posiadała tak wiele danych. A co, jeśli widywała go podczas wypadów do wioski od trzeciej klasy? A może pracował w którymś ze sklepów? Głowa eksplodowała jej od pomysłów.
Podparła twarz na rękach przy stoliku pod oknie. Jej wzrok padł na błonia, gdzie Lily i James bawili się na śniegu. Innowacja. Westchnęła i wstała odsuwając krzesełko.
- Ann?
- Dzień dobry, pani profesor.
Stała za nią Emilia O’Stappery ze swoją nieśmiertelną koroną z włosów.
- Kiedy wstałaś wypadło ci to.
- Och! – McKartney szybko zabrała zdjęcie z rąk nauczycielki i schowała je do kieszeni. – Dziękuję. Muszę już iść.
- Nie powinnam czytać, ale… to twoja rodzina? Znałam kiedyś jednego Fereola.
Ann stanęła w osłupieniu.
- Naprawdę?
McKartney siedziała z profesorką obrony przed czarną magią od pół godziny w kąciku, z dala od wścibskich oczu. Serce biło jej z nadzieją. Chciała zadać milion pytań, czuła jednak, że nie powinna tego robić.
- Przeszukałam stare numery Proroków i takie tam, ale nie znalazłam nic o żadnym Fereolu. Zupełnie jakby nigdy nie było go w Hogwarcie – stwierdziła bezradnie Ann.
- Bo nigdy go nie było – powiedziała łagodnie. Fereola poznałam na wakacjach u babci w Górach Skandynawskich. Nie byłam tam specjalnie szczęśliwa, bo byliśmy jedyną magiczną rodziną w okolicy. Był dwa lata starszy ode mnie, ale był czarodziejem. – Na jej twarzy pojawił się tęskny uśmiech.
- Uczył się w Durmstrangu?
- Och, tak sądzę. Spędzaliśmy ze sobą wiele czasu. Rozmawialiśmy o wszystkim. O sobie wiele nie mówił, ale słuchał jak nikt.
- Miał fioletowe oczy? – McKartney musiała zadać to pytanie. Powoli zaczynała sądzić, że nie myślą o tej samej osobie.
- Oczywiście – zapewniła żarliwie. – I czarne jak smoła włosy. – Podparła brodę na ręce. – Co za połączenie…
- No dobrze, ale w którym to było roku?
Profesorka pomyślała chwilę i odpowiedziała pewnie.
- W ’59. Pomimo tego, że chyba pomiędzy nami zaczynało się coś dziać, on po prostu wyjechał. Został mi po nim tylko list. Wyjaśniał w nim, że wraca do niedawno poznanej dziewczyny. Pisał o tym w wyjątkowy sposób, wydawał się bardzo szczęśliwy.
Tą dziewczyną była pewnie mama Ann. W 1959 wrócił do Anglii, a jej mama urodziła w 1960. Zgadzało się. Fereol O’Stappery i Fereol jej mamy miał fioletowe oczy – to też się zgadzało. A nie było żadnych wieści o nim w Hogwarcie, bo go w nim nigdy nie było. To był on!
- A co Ty, Ann, możesz mi powiedzieć o Fereolu?
- Że naprawdę jest moim ojcem – palnęła bezmyślnie, ale na jej twarzy wymalowało się szczęście.
- Słucham? – Nauczycielka wyprężyła się na krześle.
- Przepraszam, powinnam już iść. Dziękuję.
Wybiegła szybko z biblioteki, pozostawiając Emilię O’Stappery w osłupieniu.

16. część III: Nadzwyczajnie

Dorcas przekartkowała gazetę o Quidditchu i rzuciła ją na podłogę. Chciała wziąć następną, ale na stoliczku już żadnej nie było.
- Skończyły się – oznajmiła znudzonym tonem.
- Bo się czyta, a nie ogląda – zauważył Remus
- Nie znam się na tych sportowych terminach. – Wydęła usta i zaczęła zakręcać loka na palec.
Remus zaczął jej się przyglądać. W blasku z kominka włosy miała jasnobrązowe, skórę trochę ciemniejszą. Była śliczna. Siedziała z nogą na nodze i zaczęła kiwać stopą. Po chwili czarny but zsunął jej się z pięty. Był na niemałym obcasie i Remusa olśniło czemu wydawała mu się dzisiaj inna. Nim Dorcas się zorientowała but spadł jej ze stopy. Przychyliła się by go podnieść. Kamień na srebrnym łańcuszku zakołysał jej się pomiędzy piersiami.
- Ej!
Remus, myśląc, że go przyłapała, schował nos w czasopismo.
- Nie czytałeś tego. – Wyrwała mu gazetę z ręki i przysiadła się obok. Wcześniej siedziała naprzeciwko. Znów przekartkowała strony, kiedy nic nie znalazła, rzuciła gazetę za siebie. Popatrzyła na chłopaka swoimi dużymi oczami dziecka.
- Co ty tutaj robisz, Remusie Lupinie?
- Na pewno nie czytam.
- W Hogwarcie. Na święta. Bez przyjaciół.
- Ach, tak wyszło w tym roku. Ja nie mam wpływu na księ… - Nie skończył, urywając w pół słowa. Zrobił ogromne oczy. Natychmiast wstał i podniósł gazetę.
Czy on chciał powiedzieć „księżyc”? Merlinie. Naprawdę? Dorcas trochę się zatrwożyła. Ze wszystkich osób, jakie znała, nie mogła ta… choroba, przypadłość, dotyczyć Remusa! Ostatnio przeglądała książki w bibliotece i widziała tam obrazek wilka. Dzikie oczy, wielkie kły, ślina tocząca się z pyska.
- Remus? – Zaczęła ostrożnie. – Chyba poznałam…
Puk, puk, puk.
Dorcas podskoczyła. Remus się rozejrzał. Stukanie się rozległo raz jeszcze. Lupin podszedł do okna.
- Sowa. Do ciebie i Lily. – Podał jej kopertę. – A gdzie jest w ogóle Lily?
- Nie wiem – odpowiedziała zgodnie z prawdą, patrząc się na schludnie wypisanych adresatów.
- Chciałaś coś powiedzieć przed chwilą? – Przyjrzał się jej reakcji. Otworzyła szybko usta, a potem je zamknęła.
- Już nic, Remusie. Dobranoc.
Wstała i nie patrząc na niego podreptała do dormitorium.

Pościel Pottera zdawała się kąsać Lily, mimo tego, że ktoś, chyba pani Potter, zmienił ją jak była w łazience. Leżała sztywno i pewna, że nie zaśnie. Wyrzucała sobie swoją głupotę. Mama Jamesa już pewnie dawno wysłała list do dyrektora. Swoją drogą, co zrobią w szkole? Kogoś po nią przyślą, żeby ją zabrał, czy Potterowie będą musieli ją odstawić? Oby nie to drugie. Już wystarczająco nadszarpnęła ich dobroci. To wszystko wydawało jej się surrealistyczne do tego stopnia, że myślała, że to wszystko to halucynacje spowodowane gorączką i zaraz się obudzi w swoim łóżku w dormitorium dziewcząt z siódmego roku w Hogwarcie.
Patrzyła się w okno. Na dworze było ciemno, szron malował na szybie piękne wzory. Słyszała kilka razy jak ktoś przechodził pod drzwiami korytarzem, albo tupanie na schodach. Raz usłyszała dziewczęcy, perlisty śmiech i chyba głos Blacka.
Przyłożyła sobie do czoła dłoń. Miała wrażenie, że nie było już takie gorące. Może i czuła się lepiej, ale i tak była piekielnie zmęczona. Szczerze mówiąc, zaczynała lubić to łóżko. Było jej wygodnie i tak cieplutko. Powieki miała ciężkie. Coraz częściej opadały i nie chciały się podnosić.
I wtedy ktoś rzucił się na klamkę.
Lily się przestraszyła. Ktoś stał na progu jako cień spowity światłem z korytarza. Rękę trzymał na klamce.
- No nie.
Usłyszała rozbawiony głos, który rozpoznała. Był to Black. Evans naciągnęła kołdrę na głowę, mając nadzieję, że zaraz sobie pójdzie. Przez moment była cisza, więc myślała, iż tak się stało, ale materac obok niej zapadł się. Gwałtownie odsunęła się w druga stronę. Odciągnął z łatwością kołdrę z jej twarzy i przygładził na piersiach. Wciągnęła ze złością powietrze. Sam był w kurtce, ale spodnie miał od piżamy. Usiadł sobie wygodnie, wyciągając nogi na łóżku.
- Uspokój się. Nie gryzę. – Wyciągnął coś białego z kieszeni. – Przyszedłem, żebyś nie musiała się sama fatygować do mnie z podziękowaniami. – Pomachał jej przed nosem kopertą.
- Co to ma być? – zapytała niewzruszona.
- Jest to list do samego Dumbledore’a, opisujący, kto dzisiaj zagościł do Potterów. – Uśmiechnął się do niej z wyższością.
Chciała zabrać kopertę, ale Black przełożył ją w ostatniej chwili do drugiej ręki.
- Nic za darmo. – Nadstawił policzek.
- Mam ci w niego przyłożyć? – zapytała, unosząc brew.
- Ta, czy wolisz, żebym ja to zrobił?
Oboje spojrzeli w stronę otwartych drzwi, gdzie stał James, opierając się o nie.
- Nie bądź dupkiem, Łapa, i oddaj mnie albo Lily ten list.
Black zacmokał i powiedział dramatycznym głosem:
- Tak właśnie jest zawsze doceniany oddany przyjaciołom Syriusz. – Zeskoczył z łóżka i ruszył do wyjścia. Przycisnął list do piersi Pottera. Już miał wyjść, ale się jeszcze odwrócił.
- Miłego. – Zrobił sugestywną minę i wyszedł.
Evans poczerwieniała ze złości i skrzyżowała ręce na piersi jak mała dziewczynka. James kucnął koło łóżka i odgarnął Lily kosmyk włosów z oka.
- On mnie denerwuje, James – poskarżyła się.
- Ale zrobił to, o co go poprosiłem. – Odłożył kopertę na szafkę.
- Czyli co? – dociekała.
James uśmiechnął się. Ciekawska jak zwykle.
- Czyli zaczaił się na naszą sowę i złapał ją, kiedy wylatywała z listem do Dumbledore’a.
- Kiedy wylatywała? – zdziwiła się.
- Tak. Syriusz siedział na miotle.
- I co teraz? Chyba ktoś by odpowiedział?
- Coś się wymyśli - powiedział luźno. - Zdrowiej i nie gryź się tym, Lil.
- Podoba mi się. Lil. Jest ładniejsze niż wszystkie inne twoje kochania. – Ułożyła się na boku, żeby móc lepiej go widzieć.
- To znaczy… - Oparł się na łokciach i tym samym przybliżył. - …że mogę tak do ciebie mówić bez obawy, że bezczeszczę twe imię?
Lily parsknęła śmiechem, chowając twarz w poduszkę. Kiedyś mu tak powiedziała. Niesamowite, że pamiętał.
Podniosła głowę. Słowa utknęły jej w gardle. Zdekoncentrował ją. Był tak blisko. I patrzył na nią z tą swoją czułością w orzechowych oczach. Ogień, ze stojącej na szafce świecy, tylko podsycał radość jaką w nich skrywał. Boże, a jego uśmiech? Był taki niewymuszony i szczęśliwy jak tylko mógł być, a przy tym jakby leniwy i rozmarzony.
- Tak? - wyszeptał niskim głosem.
Wtedy zorientowała się, że cały czas miała otwarte usta, gotowe do wypowiedzenia słów, które zatrzymały się już na początku drogi. Naprawdę rano chciałaś, żeby cię zawstydzał? - zapytała sama siebie.
- Stwierdzam, że ta pościel pachnie tobą i mi się to podoba.
Nachyliła się i on również. Pocałowali się. Krótko, czule i bez ekscesów. Ale to był i tak najpiękniejszy pocałunek, który wyrył im się w pamięci na całe życie.
Spojrzeli na siebie uważnie i gdy wyczytali ze swoich twarzy te same uczucia, James zagarnął do siebie Lily i mocno ją objął. Pogłaskał ją po włosach. Ona wtuliła się w niego, czując jak jej upadła odwaga odbudowuje się z niewiarygodną siłą.

Hej Wam!
Mam teraz ferie, leciutko zaśnieżone i niestety bardzo słoneczne i oblodzone, korzystam więc z okazji i biorę się do roboty. Zanim wstawiłam nową notkę zaczęłam pisać następną i... odkryłam z przerażeniem, że mam czarną dziurę w głowie! Następny pomysł obejmuje dopiero wakacji, a jeszcze następny wychodzi dwa lata na przód. Mam przeczucie, że jeśli pojawi się nowy rozdział może on nie być zbyt długi. Może nawet jednoczęściowy.
Ale co będzie to będzie.
Czuję, że ta notka jest bardzo przełomowa.
16 rozdziałów, 27 notek i 62 743 słowa = trzy miesiące opisanego życia w Hogwarcie i doszło do pewnego punktu kulminacyjnego. No w końcu! Otwiera on nowe drzwi. Ale również wiele zamyka. Ktoś napisał kiedyś w komentarzu, że jeśli James i Lily będą razem, to nie bardzo będzie o czym pisać. (Paulinko, to byłaś ty?) Cóż, zostaje mi Remus, Ann i Dorcas. Przynajmniej póki co.
Boję się, że Wam się nie spodobał ten rozdział... ale chyba nie mógł ;)
Aha. Jak Wam się chcę, możecie zajrzeć w Opisanych

16. część II: Pani Potter

Po długiej wędrówce, prawie całkowicie na czworaka, Lily zobaczyła schody, których nie mogła się już doczekać. W pewnej chwili już myślała, że coś pomyliła. Kolejne długie minuty szła schodami. Nogi odmawiały jej już posłuszeństwa.
Jeszcze nie zdążyła otworzyć dobrze klapy, już opuściła ją trochę za głośno.
- Przynieś jeszcze cztery opakowania!
Ktoś chodził po zapleczu. Niewiele myśląc rzuciła na siebie zaklęcie kameleona. Uchylając na milimetr klapę, spostrzegła, że mężczyzna stał na lewo od niej tyłem. Cichutko wygramoliła się i czmychnęła. Drzwi od piwnicy były otwarte a w sklepie nie było tłoku.
Po wyjściu z Miodowego Królestwa weszła między budynki. Zdjęła z siebie zaklęcie. Spojrzała jeszcze raz na wydarty kawałek pergaminu i ściskając go mocno w dłoni, zaczęła powtarzać jak mantrę nazwę miasta. Okręciła się wokół własnej osi. Doświadczyła dziwnego uczucia ściskającego za skronie.
Wylądowała na zaśnieżonej ulicy. Zaczerpnęła powietrza, podrażniając swoje biedne gardło jeszcze bardziej. Otaczały ją domy jednorodzinne, ale stała na szerokiej ulicy w samotności. Spojrzała na adres i rozejrzała się w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby pomóc. Otworzyły się drzwi jakiejś gospody. Rozległy się śmiechy i melodie kolęd śpiewanych pijackimi głosami. Możliwe, że była to jedyna szansa by znaleźć dom Jamesa.
- Przepraszam pana! – krzyknęła. Mężczyzna odwrócił się. – Czy mógłby pan... Gbur - skomentowała, kiedy machnął na nią ręką i odszedł.
- Lily?
Odwróciła się gwałtownie. Zachwiała się, ale złapały ja szybko czyjeś ręce. Postawiły ją do pozycji pionowej i cofnęły szybko. Spojrzała przed siebie i jej usta rozciągnęły się w uśmiechu. Poczuła jak wysuszona skóra, od nadmiernego oblizywania, pękła jej w dwóch czy trzech miejscach.
- James – powiedziała tonem, z którego zawsze się nabijała, kiedy którejś z wielbicielek wymsknęło się jego imię.
- Skąd się tu wzięłaś? Co ty tu robisz? – Podrapał się za uchem i rozejrzał. Może Syriusz roi sobie z niego głupi żart?
- Będziesz ze mnie dumny jako Huncwot. – Zaśmiała się nerwowo. – Wygrzebałam twój adres z papierów, potem z Hogsmeade teleportowałam się tu – powiedziała na wydechu.
Potter otworzył szeroko oczy. Brwi zniknęły mu pod czapką.
- Włamałaś się… do gabinetu McGonagall po mój adres?
Określenie „włamała” bardzo Lily zaniepokoiło. Ona powiedziałaby weszła bez pytania albo… Nie, to było włamanie.
- Na to wygląda.
- A z Hogwartu wyszłaś…?
- Tym przejściem, do którego nas teleportowałeś. Schowałam się za budynkiem Miodowego i jestem. – Im dłużej mówiła tym była w większym przekonaniu, że przegięła. Jej determinacja łamała się i czuła jak wpełza jej na twarz czerwona plama. Zrobiło jej się gorąco.
- A co tu robisz, Lily? – Spytał, uśmiechając się lekko jedną stroną ust.
Lily przełknęła ślinę i oblizała spękane wargi. Wpatrzyła się w czubki swoich butów. Teraz i jej cudowny plan, by znaleźć Jamesa i powiedzieć mu o tych wszystkich miłych uczuciach, które poczuła w obdartym korytarzu, wydał jej się idiotyczny. Teraz nawet nie pamiętała jak to jest być zdeterminowaną i czuć miłe łaskotanie w żołądku. Zamiast tego ręce zaczynały jej się trząść a żołądek zawiązał w supeł. Zacisnęła oczy, widząc siebie jako małego, marudnego rudzielca.
Już miała powiedzieć, że grała z Dorcas w prawdę czy wyzwanie i dostała takie zadanie, kiedy wziął ją pod brodę. Jego zimne palce i jej gorący podbródek nie okazały się dobrym połączeniem. Evans przeszedł niemiły dreszcz. Uniósł jej głowę, a kiedy otworzyła oczy bardzo ją szczypały.
- Po prostu to powiedz – powiedział cicho i delikatnie, jakby czytał jej w myślach. Wpatrywał się w jej oczy nieco zbyt nachalnie, ale tęczówki miały dzisiaj w sobie coś innego.
- Musiałam cię zobaczyć – wymamrotała łamiącym się głosem. Brzmiała idiotycznie, postępowała idiotycznie. Była idiotką. Totalną.
Potter zaśmiał się głośno. Lily poczuła się urażona. Wyśmiał ją? Jest okrutniejszy niż myślała przez całe życie. Jej najgorsze obawy się spełniły – już mu w jakimś sensie uległa, a on kopnął ją w tyłek.
Ale zaraz Lily gwałtownie zmieniła zdanie.
Potter ujął jej twarz w swoje duże dłonie i pocałował z czułością w czoło. Evans parsknęła śmiechem, rozładowując swój stres.
- Lily?
- Tak? – Poczuła dziwny niepokój spowodowany jego poważnym tonem.
- Jesteś rozpalona – stwierdził, marszcząc brwi.
- Słucham? – zapytała głupio.
- Masz gorączkę. – Uśmiechnął się łobuzersko.
- Och. – Przyłożyła sobie dłonie do policzków i czoła. – Nie to na pewno nie to tylko… coś innego.
- Masz gorączkę, Lily. Chodź, zrobimy coś z tym. – Złapał ją za lodowatą dłoń i pociągnął za sobą.
- James, gdzie?
- Do mnie.
- Nie – powiedziała przerażona. Już to widziała. Dom Jamesa, święta, rodzina, może jeszcze Syriusz. Rozbolały ją skronie. – Proszę cię…
Ścisnął mocniej jej dłoń i znowu poczuła jakby przeciskała się przez coś wąskiego.
- James! – skarciła go oburzona, kiedy tylko stanęła na pewnym podłożu. 
- Przecież mnie nie złapią. – Miał ton jakby często powtarzał takie zdanie. Rozebrał się z kurtki i szalika i rzucił to wszystko na łóżko. Był ubrany trochę bardziej schludnie niż miał w zwyczaju chodzić na co dzień.– W tym mieście co chwilę ktoś się teleportuję. Rozgość się. Muszę coś załatwić. – Zatoczył ręką koło po pomieszczeniu.
- Czy to… twój pokój? – zapytała cicho, dyskretnie się rozglądając.
James otworzył ciemne drzwi i z jedną nogą za progiem, popatrzył na nią.
- Tak – rzekł i zniknął za drzwiami.
Evans pomasowała skroń. Co za głupia, niedorzeczna sytuacja.
Rozejrzała się. Pokój Jamesa był duży, ze dwa razy większy od jej pokoju. Ściany pomalowane zostały na bordowo. Podłoga była z ciemnego drewna, takiego samego jak drzwi, biurko i krzesło koło niego, komoda, szafka nocna, a także łóżko, które było duże jak na jedną osobę. Miał też bujany fotel. Bardzo chciała w nim usiąść, ale cupnęła tylko na krześle. Na biurku stał miedziany świecznik, leżało kilka pergaminów, połamanych piór, drobne monety, zdjęcie Huncwotów i jeszcze jakieś bibeloty. Na ścianie wisiał rząd plakatów mioteł.
Gdy James wyszedł z pokoju spotkał się na schodach ze swoją matką.
- Gdzieś był? Ciotka myśli, że uciekłeś przez okno, tak jak ona w twoim wieku, do swojej wielkiej miłości. – Wzniosła oczy ku górze. Z dołu domu dochodziły odgłosy jakby było tam ze trzydzieści osób. – Powiedziałam jej, że ty byś tak nie zrobił.
- Mamo. – Wyciągnął przed siebie dłoń. Matka zmarszczyła brwi. – Cokolwiek jeszcze powiesz musisz wiedzieć, że u mnie w pokoju jest dziewczyna.
- James!
- Wiem jak to brzmi, mamo. – Zrobił bałagan w swoich włosach. – Ale ma wysoką gorączkę. Liczyłem, że jej pomożesz. – Uśmiechnął się przymilnie.
- Teraz? Jesteś pewny, że nie musi się ubrać albo…
- Mamo!
- No dobrze. – Prychnęła i popukała się w czoło. – Jak ma na imię?
- Lily – powiedział miękko.
Pani Potter wybuchła śmiechem, podobnym do jej syna, tylko, że w damskiej wersji. James skrzyżował ręce, patrząc na nią urażony.
- Nie żartuj sobie ze mnie, synku. – Udała, że wyciera sobie łzę. Przeszła koło niego i uchyliła drzwi do pokoju jej syna.
Dziewczyna rzeczywiście tam była. Siedziała, ale natychmiast się poderwała, kiedy weszła. Miała rude włosy. Rude. Pani Potter spojrzała na syna, który czaił się za nią.
- Dobry wieczór – przywitała się Lily słabym głosem. Może powinna dodać „Wesołych świąt”? James widząc jak Lily się stresuje, podszedł do niej i stanął obok.
- Merlinie. Naprawdę jesteś Lily – powiedziała pani Potter, patrząc na syna z uniesionymi brwiami.
- Aż tak się mną chwaliłeś? – zapytała cicho z wyrzutem.
- Nie ja. Syriusz.
- Miło.
- Nie to miałem na myśli. On mnie zawstydzał, a ty jesteś absolutnie warta chwalenia.
Evans uśmiechnęła się filuternie.
- James – przypomniała o swojej obecności pani Potter. – Mogę więcej w jednym dniu nie wytrzymać, a ty, zdaje się, że czegoś ode mnie potrzebujesz.
- Dobrze, mamo.
Kobieta usiadła w bujanym fotelu. Kiedy przez chwile szła odwrócona, Evans wskazała na chłopaka, nadymając policzki od powstrzymywanego śmiechu. James rzucił jej spojrzenie „jeszcze zobaczysz”.
- Mamo, zrobisz coś? Jej się coś stanie jeszcze.
- Myślę, James, myślę – zrugała go a potem uśmiechnęła się chytrze. - Wiesz, że skończysz na kanapie, nie, James?
Potter machnął ręką.
- Co? – zapytała tępo Evans.
- Ty, kochanie, zostaniesz u Jamesa. Bardzo mi przykro, ale pokoje gościnne zajął ktoś z rodziny. Akurat zły moment sobie wybraliście na odwiedzanie. – Spojrzała bystro najpierw na niego, a potem na nią jasnymi oczami, bujając się w fotelu.
- Na noc? Nie, nie. Nie mogę, James – zwróciła się bezpośrednio do niego, patrząc na niego wystraszonymi oczami. – Muszę wrócić do Hogwartu. Nikt nie wie…
- Hogwart? – Pani Potter przestała się bujać. – Pięknie, dzieci, pięknie. Szczerze mówiąc, nawet nie chcę wiedzieć, jak ci się udało stamtąd wydostać, ale podejrzewam, że maczał w tym palce mój syn.
Lily chciała zaprzeczyć, ale James ścisnął jej rękę i dyskretnie pokręcił głową.
- Muszę o tym powiadomić Dumbledore’a. Niech lepiej zabezpieczy zamek. – Powiedziała pani Potter lekko zdenerwowanym głosem. – Dobra, zajmijmy się tobą. – Uderzyła w podłokietniki. Podeszła do Lily i położyła jej dłoń na czole. – Zostajesz na noc – potwierdziła. – Nie chcemy żebyś zemdlała gdzieś po drodze. Idę po eliksiry. James, proszę za mną.
Chłopak uścisnął jej dłoń raz jeszcze i wyszedł za matką. Lily osunęła się na krzesełko. Było jej słabo. I nie wiedziała do końca czy przez chorobę, czy przez to całe zamieszanie – poznanie mamy Jamesa, świadomość, że może ona napisać do szkoły i zostanie na noc u Potterów. Co najdziwniejsze, teraz najbardziej trapiło ją to ostatnie. Po poznaniu pani Potter wciąż bolał ją brzuch. Czy będzie musiała też poznać resztę rodziny?
Drzwi znów się otworzyły. Na szczęście to tylko James.
Położył coś na biurku i spojrzał na Lily. Chwilę się jej przypatrywał i westchnął. Kucnął naprzeciwko niej, chowając jej wciąż zimne dłonie w swoje.
- Dlaczego nie pozwoliłeś mi powiedzieć twojej mamie o tym, że nawet nie wiedziałeś, że się tu pojawię?
- Nie chciałem by skrzywił jej się obraz twojej osoby. Przecież zazwyczaj jesteś poukładana i rozsądna. O mnie ma już wyrobione zdanie. Nie jest za dobre. – Uśmiechnął się, wcale nie przejmując tym co powiedział. – Przepraszam, nie pomyślałem, że będzie chciała cię tu zatrzy…
- Chciałeś dobrze – przerwała mu. - Nie gniewam się na ciebie. Na nikogo się nie gniewam. Myślę, że żałować też nie powinnam.
- Czego? – dopytywał.
- Tego, co wymyśliłam i jakie są teraz finały.
- Ale…
- Mam wszystko co chciałam. – Do pokoju, bez pukania, weszła tyłem pani Potter. Ręce miała zajęte tacą. – Zapomniałam się spytać co ci jeszcze jest, więc musiałam przynieść kilka dodatkowych i zapewne nie potrzebnych. – Postawiła tacę na szafce nocnej, zrzucając leżące na niej gazety. Nie przejęła się nimi. – Lily, przebierz się w to co James przyniósł. Łazienka jest tam.
Evans zebrała rzeczy z blatu i poszła we wskazane przez panią Potter miejsce. James miał łazienkę też tylko dla siebie.
Szybko założyła niebieską piżamę. Była miękka, damska i dwuczęściowa. Spojrzała w lustro, wiszące nad umywalką i szczerze się załamała. Miała czerwone oczy, nos i policzki. Wszystko zlewało się z jej włosami. Nienawidziła chorować. Teraz, kiedy już wiedziała jak wygląda było jej głupio wyjść.
Uchyliła nieśmiało drzwi. Od razu zobaczyła wesołą twarz pani Potter. Kobieta powiedziała jej, żeby położyła swoje rzeczy na fotelu pod oknem i usiadła na łóżku. Wykonała polecenia. Nie mogła się oprzeć wrażeniu, że James opierając się o komodę i zakrywając usta ręką, nie chciał, żeby matka zobaczyła jego minę.
- Masz katar, prawda? – zapytała pani Potter z troską.
- Ma, nie widzisz? – wtrącił się James. Lily to się nie spodobało. Przecież nie chodziła usmarkana. Matka zignorowała go i zabrała jeden flakonik z tacy.
- Gardło cie boli, Lily? – Zaakcentowała imię, co nic nie dało, bo i tak się wtrącił.
- Chrypi i ma zmieniony głos. Wniosek?
Kobieta westchnęła i zdawała się liczyć do dziesięciu.
- Bolą cię kości? Mięśnie?
- Nie narzeka…
- Wyjdź, James!
- Ale ja tylko…
- Wyjdź.
Potter wzruszył ramionami, zeskoczył z komody i wyszedł. Pani Potter pokręciła głową.
- Więc?
- Ee… Nie. Kości, mięśnie… nie.
- To dobrze. To oznacza, że jesteś tylko przeziębiona. Wypij. – Wcisnęła Lily w ręce cztery flakoniki.
Evans, nie śmiejąc się sprzeciwić, wypiła wszystkie eliksiry. Nawet się nie skrzywiła, chociaż jeden był naprawdę ohydny. Nim zdążyła odstawić puste buteleczki, zabrała je z jej rąk mama Pottera. Postawiła je na srebrnej tacy i kazała się Lily położyć i dobrze przykryć.
- Dziękuje i przepraszam, pani Potter. – Próbowała się uśmiechnąć, tak z wdzięcznością.
- Nie masz czapki, szalika i nagle zjawiasz się w moim domu, w środku świąt. – Schyliła się po tacę i Evans miała wrażenie, że zaraz powie jej coś przykrego. – Co takiego mój syn zrobił? – Uśmiechnęła się lekko i ruszyła w stronę drzwi.

16. Święta

Notkę dedykuję wszystkim razem i każdemu z osobna, którzy kiedykolwiek odwiedzili tego bloga

Na łóżku, pośród białej pościeli, leżała Lily, bawiąc się kosmykiem włosów. Głowę miała przekrzywioną na bok. Lekko niewidzący wzrok wbiła w płatki śniegu za oknem. Poruszały się delikatnie, wolno i wesoło co idealnie było widać na czarnym niebie. Otaczała ją ciemność i miarowe oddechy koleżanek. Nie wiedziała ile czasu już tak spędziła. Pewnie długo. Za oknem taka czerń panowała długo.
Zamrugała dwukrotnie i westchnęła cichutko. Gnieździła się chwilę, ale ostatecznie wróciła do pierwotnej pozycji, z której obserwowała śnieg. Do głowy Lily przychodziły sprzeczne i niepowiązane ze sobą myśli. Raz były to wspomnienia torby dla mamy, innym skrzypienie śniegu, Ann mówiąca, że porzucałaby śnieżkami, Ethan, zmniejszający papier, wyznanie nienawiści…
Tu, nieświadomie się uśmiechnęła. James. Jasny promyczek na burzowym niebie. Nie. Nie promyczek. Zamknęła oczy, rozkoszując się wspomnieniami.
Miała wrażenie, że ich usta były dla siebie stworzone a sposób w jaki ją obejmował sprawiał, że chciała by był niegrzeczny jak na co dzień. Nie miała pojęcia czemu po wszystkim zachowała się jak idiotka. Pewnie teraz James ma ją za jakąś świruskę z rozdwojoną jaźnią. .
Jeśli jutro, a właściwie dzisiaj, uczniowie rozjeżdżają się na święta do domów widziała tylko jedno wyjście. Przecież chciała, żeby James spojrzał na nią tak jak wyobrażała sobie to teraz pod zamkniętymi powiekami. Chciała, żeby pod jego gorącym spojrzeniem czerwieniały jej policzki.
Otworzyła oczy. Zielone tęczówki błysnęły od słońca. Zamruczała, przeciągając się i położyła na brzuchu, obejmując poduszkę. Na twarz cisnął jej się uśmiech po śnie, który zakończył się tak pięknie. Usiadła gwałtownie. Sen? Słońce? O Merlinie… Dzień! Zegarek bezlitośnie wskazywał dwanaście minut po jedenastej. Wcześnie, ale późno.
Wyskoczyła z łóżka. Potknęła się o koszyk Mimi. Kocica zjeżyła się. Lily porwała wczorajsze dżinsy i szybko je na siebie wciągnęła. Wypadła z łazienki najszybciej i najciszej jak się dało, bo reszta dziewczyn jeszcze spała. Góry od piżamy nie zmieniała. Wciągnęła na siebie płaszcz. Buty zapinała na schodach. Przy okazji mało nie spadła. Zeskoczyła z ostatnich stopni i gwałtownie się zatrzymała.
Lekko dysząc, odwróciła głowę w stronę męskich sypialni, a potem na wyjście z pokoju wspólnego. Przełknęła ślinę i wyskoczyła przez dziurę pod portretem. Przeszła przez Bezgłowego Nicka. Nie zatrzymała się tylko biegła nadal jakby nic nie zauważyła. Wstrząsnął nią tylko dreszcz. Korytarze były niezatłoczone co napawało ją niepokojem. Brzuch ją bolał i miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje.
Przeleciała jak strzała przez pustą – pustą! – Salę Wejściową. Wpadła na wrota zamku, właściwie wyszła zanim otworzyła drzwi. Nie trudząc się ich zamknięciem, zbiegła po oblodzonych schodach. Na ostatnim poślizgnęła się i wylądowała na tyłku. Skrzywiła się i ociężale oraz ostrożnie wstała. Wzięła głęboki wdech. Mroźne powietrze zaatakowało jej gardło. Z pewną dozą ostrożności, ruszyła dalej. Z czasem gdy rozchodziła ból kości ogonowej, przyspieszyła.
Dostrzegła bramę terenów Hogwartu. Swoim dziwnym krokiem pałętał się koło niej woźny. Mruczał pod nosem przekleństwa. Lily zatrzymała się koło niego ślizgiem.
- Zamknięte – burknął.- Wyjścia nie ma. Już nie. – Filch uśmiechnął się złośliwie i odszedł chowając coś w kieszeni.
Lily stała chwilę nieruchomo, patrząc na wystającą z kopy śniegu gałązkę. Zacisnęła powieki, czując pod nimi łzy i spuściła głowę.
Wiatr szarpnął włosami Lily i płaszczem. Pokąsał jej ciało. Śnieg za nią spadł z drzewa.
Załkała.

W bożonarodzeniowy poranek Dorcas obudziła Lily śpiewając jej do ucha kolędę. Trzy dni, w które Meadowes wstawała wcześniej od wszystkich, to jej urodziny, Boże Narodzenie i koniec roku szkolnego.
- Wesołych świąt! – Uściskała przyjaciółkę, kiedy usiadła i wcisnęła jej prezent w ręce. Wróciła do siebie na łóżko i zaczęła lizać wielkiego, niebieskiego lizaka.
Lily odpakowała paczuszkę. Była w niej książka, kryminał, coś o nim raz czy dwa wspominała. Sięgnęła do swojej szafki i wyjęła z niej prezent dla Dorcas. Wstała i wręczyła go jej. Meadowes rozerwała szybko papier.
- Jakie śliczne – powiedziała, przejeżdżając palcem po fioletowym skrzydełku srebrnej ważki z grzebyczkiem do wpięcia we włosy. – Zamierzasz to wykorzystać do mojej fryzury, prawda?
- Jeśli chcesz – wychrypiała i pociągnęła nosem.
- Wiesz, że Ann przysłała nam dzisiaj list?
Lily wzięła od niej kartkę.

                 Nie budziłam Was, bo nie było po co.
               Zobaczymy się niedługo, a poza tym spałyście.
               Wesołych świąt! Kocham Was.
                                                                               Ann


- A nie wiesz, o której miała wyjazd? – spytała niewinnie Lily.
- Chyba o jedenastej. A co?
- A nie, nic. – Zakasłała.
- Co ty masz taki dziwny głos, Lily?
Evans chrząknęła mocno i machnęła ręką. Wstała i odwróciła się plecami do Meadowes. Z trudem łykało jej się ślinę.
- Nic mi nie będzie.
- Jak chcesz, Lily – powiedziała bez przekonania.

O odpowiedniej porze, dziewczyny udały się do Wielkiej Sali na świąteczny posiłek. Dorcas siedziała z tajemniczym uśmieszkiem. Ważka, w jej czarnych lokach upiętych z tyłu głowy, połyskiwała przy każdym ruchu w blasku setek świec. Lily kontemplowała płatki śniegu kłębiące się pod sufitem. Pierwsze i ostatnie święta w Hogwarcie jakoś jej nie ruszały.
- Cukierki-niespodzianki!
Z otępienia wyrwał ją radosny głos dyrektora.
Za jakiś czas, kiedy skubnęła trochę indyka, odsunęła cicho swoje krzesło. Na pytanie Dorcas, gdzie się wybiera, powiedziała, że źle się czuję i zakasłała dla lepszego efektu. Przeprosiła i życzyła wszystkim naraz wesołych świąt. Dumbledore spojrzał na nią z uwagą, ale odeszła szybko, żeby staruszek nic jej nie powiedział.
Plątała się po zimnych, przystrojonych korytarzach. To naprawdę najgorsze święta. Oparła się o lodowatą ścianę i westchnęła ciężko. Zabolało ją gardło. Przekręciła głowę i zorientowała się gdzie doszła. Głupi pomysł zaświtał jej w głowie. Uśmiechnęła się chytrze.
Rozejrzała się na boki, wyciągając różdżkę. Nikogo nie było, więc przyłożyła ją do zamka w drzwiach.
- Em… Alohomora. – Szczęknęło, drzwi się uchyliły. – Łatwo poszło.
Była już w gabinecie McGonagall i miała jako takie pojęcie co gdzie się znajduje. Zapaliła różdżkę, zamknęła za sobą drzwi i przeszłą za biurko, gdzie stała komoda z wieloma szufladami.

- Remus! Remus! Remus!
Lupin usłyszał za sobą wołanie. Odwrócił się. To Dorcas biegła za nim. Jej granatowa spódniczka unosiła się i opadała proporcjonalnie do kroków. Właśnie wypadło jej jedno pasemko włosów i zwisło z lewej strony twarzy. Dziewczyna zmarszczyła czoło. Próbowała je włożyć z powrotem tam, gdzie powinno być, ale ono ciągle się wymykało.
- Au – jęknęła i włożyła koniuszek palca do ust. – Kiedy Lily to robiła wydawało się łatwe. Co za masakra.
- Tak bardzo boli?
- Co? Nie! Tylko… Tylko był taki ładny ten kok.
Uderzyła dłonią w niesforny kok. Śmiesznie skrzywiła się jakby był to koniec świata.
- Dorcas…
- Hę?
- Coś się stało?
- Hm?
Remus zaśmiał się.
- Wolałaś mnie.
- A nie, nic się nie dzieje. – Machnęła ręką, żeby poszedł za nią. – Mam nadzieję, że szedłeś do pokoju wspólnego.
- Tak. Zamierzałem zasiąść przed kominkiem i poczytać. James zostawił kilka czasopism. Mówił, że są ciekawe artykuły o miotłach.
- W święta? Reeemuus…
- No co?
- Proszę cię… - Uderzyła go w ramię. Zaśmiali się wspólnie i Lupin nawet uszczypnął ją w bok na co udała oburzoną, ale zaraz zorientowali się co robią i przestali. Dorcas miała ochotę wybuchnąć śmiechem. Żeby się powstrzymać, zagryzła policzek od środka.
- Wiesz co, Remus? Chciałam ci dać prezent na święta i był nawet fajny. Nie książka. – Puściła mu oczko, uśmiechnął się. – No, ale wszystko mi przepadło w tym głupim Hogsmeade. – Spojrzała na niego przepraszająco, trzepocząc rzęsami. – Ale we wszystkich ładnych książkach, w takiej sytuacji, dziewczyna załatwiłaby to inaczej?
- Tak? Czyli jak?
Dorcas uśmiechnęła się w przestrzeń i wydawać by się mogło, że lekko poróżowiała. Przytknęła swoje usta do jego policzka i ucałowała go przeciągle.
Remusa omotał zapach cytrusów, a ten ogromny lok połaskotał go w nos. Z zaskoczenia otworzył lekko usta.
- Wesołych świąt.
Dorcas spuściła oczy i zagryzła wargę. Kiwała się moment na piętach, a potem spojrzała na Lupina. Ponad jego ramieniem zobaczyła kogoś, kogo się nie spodziewała. Ethana.
- Muszę iść – bąknęła. – Zapomnij.
I uciekła szybko ze spuszczoną głową.
Remus stał jeszcze chwilę zdezorientowany jej sprzecznym zachowaniem. Ktoś nachalnie chrząknął. Był to chłopak ze skrzyżowanymi rękami i ściągniętymi gniewnie brwiami. Remus skądś go kojarzył.
Dorcas wbiegła już prawie na siódme piętro. Ethan wyrósł przed nią jak spod ziemi. Zaczerpnęła powietrza i musiała się przytrzymać poręczy.
- Wyrzuty sumienia? – spytał z ironią.
Meadowes zebrała się w sobie.
- Ja takowych nie mam. Wiesz, niepotrzebnie pokazałam ci kiedyś to przejście. – Mówiła o tajemnym przejściu, o którym dowiedziała się śledząc kiedyś Huncwotów. – Słuchaj. Było fajnie, ale nie możliwe jest żebyśmy nadal byli razem.
- Dlaczego? Co się stało? – spytał ze smutkiem, ale w oczach miał coś zupełnie innego. Dorcas nie odpowiedziała mu przez dłuższą chwilę. Miała mu powiedzieć, że już się z niego wyleczyła? – Nie wierzę – prychnął Ethan ze złością. – Najpierw Black… A mówiłem ci, żebyś mu się kazała odczepić…
- Syriusza w to nie mieszaj.
- …Ale ty się pewnie bałaś, że go urazisz. Jesteś tak cholernie nieporadna i strachliwa! A on ci mieszał w głowie. Zawsze przejmujesz się co sobie ktoś o tobie pomyśli… Do tego stopnia, że musieliśmy się chować po kątach jak dzieci!
- Mówiłeś, że to romantyczne. – Głos jej zadrżał, łzy cisnęły się na policzki a bardzo nie chciała się przy nim popłakać.
- Bo może liczyłem na coś więcej?
- Ale… ale ja myślałam…
- …że tak bardzo cię kocham? – Zaśmiał się okrutnie. – Nawet nie wiesz jaką idiotką jesteś, Meadowes.
- Jesteś niemiły. Dlaczego? – Musiała mówić, cokolwiek, żeby się nie rozpłakać.
- Jeszcze się pytasz, ty pyzo? – rzucił z pogardą. – Zostawiasz mnie…
- To ty zostawiłeś mnie! – Teraz już płakała. – W niebezpieczeństwie, Ethan. Samą. W Hogsmeade, kiedy zaatakowali nas śmierciożercy. Już zapomniałeś?
- Szybko się odnalazłaś u Lupina!
- Jak możesz?! Powinieneś podziękować Remusowi! – krzyknęła mu w twarz. Weszła na ostatni stopień. I tak była niższa, ale już nie tak bardzo i dodało jej to odwagi. Chciała go minąć i dojść wreszcie do pokoju wspólnego, ale Ethan pchnął ją tak mocno, że zatoczyła się na ścianę.
- No to może teraz pójdź po tego swojego Remusa, co? Jakoś go tu nie widzę. – Zaśmiał się i ścisnął ją za ramiona. Dorcas aż pisnęła.
- Puść, boli…
- I powinno, ty mała…
- Hej!
Odgłos szybkich kroków zbliżył się do nich. Ethan puścił Meadowes.
- Dorcas, to chyba twój rycerz.

Lily wysunęła szufladę opatrzoną wielką literą P. Włożyła różdżkę w ten sposób, że by oświetlała jej kartotekę. Trzęsącymi się palcami przejechała po brzegach teczek. Nazwisko Potter przewinęło jej się przed oczami niejednokrotnie. W końcu natrafiła na właściwe. James Potter, 1960. Odwróciła głowę w stronę drzwi. Miała wrażenie, że ktoś przeszedł korytarzem
Wyjęła szybko teczkę i otworzyła ją. Nazwisko, data urodzenia, miejsce urodzenia, imiona rodziców – jest! – adres zamieszkania.
Rozejrzała się. Na biurku leżały schludnie ułożone pergamin, pióro i kałamarz a obok pióro.
Odkręciła kałamarz, rozlewając trochę atramentu. Szybko zamoczyła pióro nabazgrała dokładny adres.
- Natychmiast proszę wrócić się do swojego pokoju wspólnego!
Echem po korytarzu odbił się głos McGonagall. Evans pospiesznie odłożyła teczkę w odpowiednie miejsce. Oddarła mały kawałek pergaminu z adresem.
- Jeśli jeszcze raz mi odpyskujesz, dostaniesz szlaban.
Lily, słysząc kroki profesorki coraz bliżej, ale chyba jednak nadal za zakrętem, wymknęła się z jej gabinetu. Zamknęła zamek w drzwiach zaklęciem i poszła okrężną drogą do wieży.

- Dorcas, uspokój się już – prosił Remus, skuloną pod ścianą dziewczynę.
Spod spinki wypadła jej już większość włosów, zasłaniając jej twarz. Nie widział czy płacze, ale słyszał. Był wściekły z powodu tego co znowu ją spotykało przez tego chłopaka. Kucnął obok niej. Spódniczka odsłaniała jej drżące kolana. Wyciągnął rękę i delikatnie odgarnął jej włosy. Zakryła twarz ręką.
- No przestań – powiedział spokojnie. – Nie musisz się przede mną chować.
No tak, pomyślała, dla ciebie nie ma chyba wstydliwych problemów. On miał problem i przekształcił go w tajemnicę. Była tego pewna.
- Kiedy ja się boję.
- O – wymsknęło się Lupinowi. – Ale czego?
- Że spojrzysz na mnie ze współczuciem. – Odsłoniła twarz i uniosła głowę. – Coś tak jak teraz.
- Przepraszam.
- Nie chcę tego słuchać! Ty mnie? Wstańmy i dojdźmy w końcu do tego cholernego pokoju wspólnego!
Remus pomógł jej się podnieść. Dorcas rozprostowała spódniczkę i rękawy, otarła łzy, ściągnęła łopatki. Spojrzała na chłopaka. Był taki dobry dla niej. Już drugi raz ją uratował. Miała wrażenie, że się o nią martwi. Stanęła na palcach i uściskała go mocno.
- Dziękuję za to, że zawsze pojawiasz się, kiedy cię potrzebuje. – Spuściła oczy, bo znowu poczuła zbierające się łzy a obiecała sobie, że już się nie rozklei. – I przepraszam, że na ciebie nakrzyczałam. To było takie…niewdzięczne.
- Nie robiłem nic po to żebyś mi była wdzięczna, Dorcas.
- Wiem. –Uśmiechnęła się i westchnęła. – A może znajdzie się i dla mnie jakaś gazeta? Jeśli nie będę ci przeszkadzać.
- Nie. Tak. To znaczy… coś znajdę dla ciebie.