Tego wieczoru cały zamek, oprócz Slytherinu, znał
hasło do pokoju wspólnego Gryffindoru. Gruba Dama co chwilę się obrażała i nie
chciała wpuszczać nieznajomych. Wtedy zawsze musiał nadejść jakiś gryfon,
którego chcąc nie chcąc wpuszczała.
Trzy czwarte zamku gnieździło się tu tylko po to by
jeden człowiek mógł zdmuchnąć osiemnaście świeczek na torcie. Miał to być
niezwykły tort, z którego wyskoczyłyby dziewczyny, ale Lily zagroziła
Syriuszowi ciężkim urokiem, więc pomysł spalił na panewce.
Nie mniej jednak impreza-niespodzianka była największą
niespodzianką. Nie małe zamieszanie wywołali Remus i Dorcas wchodząc i trzymając
się za ręce. Lily, widząc to, ułożyła usta w idealne O i
szturchnęła Jamesa w ramię. Syriusz gwizdnął przeciągle. Właściwie zdziwił się.
Meadowes i Lunatyk? Oni się w ogóle znają?
Lily z zarzuconymi na szyję Jamesa rękami bujała się w
rytm muzyki. Mimo że próbował na nią zwrócić swoją uwagę jej oczy ciągle goniły
Dorcas i Remusa.
- Więc… Dorcas i Remus… - zaczął niezgrabnie.
- Myślisz, że to coś poważnego? – Udało mu się ją sobą
zainteresować. Wyraźnie się ożywiła, oczy jej błysnęły.
Potter spojrzał na Lupina i uśmiechnął się.
- Chyba tak.
Lily zagryzła wargę, zamyślając się.
- Muszę z nim pogadać.
Niespodziewanie szarpnęła w bok, znajdując się koło
obgadywanej pary. Mimo wyraźnych protestów Jamesa, by im nie przeszkadzać odkleiła zdziwioną Dorcas od
blondyna i zajęła jej miejsce.
- Odbijany! – krzyknęła. Mechaniczne wcisnęła ją w ramiona Jamesa a
sama uśmiechnęła się do Lupina, który spojrzał ze zmarszczonym czołem na
śmiejącą się Dorcas.
- Wyglądacie razem naprawdę słodko.
- Dzięki - odpowiedział, uznając to za komplement.
- Wyglądasz mi na szczęśliwego.
- Bo jestem.
- Tylko bądź dla niej dobry – poradziła z uśmiechem,
ale w jej głosie dało się wyczuć ostrzegawczą nutę.
Dorcas ucieszyła się z tego obrotu spraw. Zastanawiała
się kiedy nadarzy się okazja. Planowała nawet kiedyś wpaść przypadkiem na
Jamesa i coś wymyślić, ale sprawy świetnie się potoczyły same.
- James, musisz mi wszystko powiedzieć. – Zaczęła od
razu, nie chcąc tracić czasu. Popatrzyła mu z prośbą w oczy.
- O czym?
- O Remusie i o… - Przełknęła ślinę i rozejrzała się
niepewnie. – O wilkołactwie – wyszeptała mu do ucha.
Potter nabrał powietrza i z szeroko otwartymi oczami
poczochrał sobie włosy.
- O rany – wyszeptał i milczał przez chwilę, patrząc w
tłum. - Co tu mówić? Skoro wiesz, to chyba nie ma takiej potrzeby.
- Wiem, ale chcę wiedzieć więcej. Chcę go zrozumieć,
pomóc mu. James, nie utrudniaj mi tego.
- Nie próbuj na mnie poczucia winy! Czemu z nim nie
porozmawiasz?
Dorcas spojrzała na Remusa.
- Będzie się krępował – powiedziała smutno. – Mam
podejść i przy śniadaniu zapytaj „hej, Remus, powiedz mi coś więcej o…”
- Twoim małym futerkowym problemie – dopowiedział
James i uśmiechnął się do niej. Dorcas spojrzała na niego bacznie i nagle
przypomniały jej się te wszystkie dni, kiedy te słowa padały z ust Huncwotów.
Zawsze wtedy rozglądała się za królikiem, którego nie było. – Tak o tym mówimy.
Godziny mijały szybko, wszyscy bawili się świetnie.
Lily tańczyła ciągle z Jamesem, który okazał się prawdziwym wariatem na
parkiecie. Była pewna, że niejedna dziewczyna zazdrości jej takiego partnera. Uśmiech nie schodził jej z twarzy niezależnie od tego
czy delikatnie bujała się z głową na ramieniu Pottera czy on ciągał ją w rytm
skocznych nut. Kiedy jednak zmęczyła się i była pewna, że jest czerwona
poprosiła Jamesa by odpoczęli. Poprawiając swoje mokre włosy zabrał ją po coś
do picia.
Momentalnie pojawił się Syriusz, Peter i Remus razem z
Dorcas. Dosiedli się do nich. Syriusz uszczypliwie stwierdził, że muszą cieszyć
się Jamesem póki mogą i polał obficie każdemu. Przy stoliku robiło się głośniej
i weselej z każda minutą.
Podczas gdy chłopaki zaśmiewali się z jakiś tylko
sobie znanych chwil, Lily wyślizgnęła się spod ramienia Pottera. Dosiadła się
do Dorcas, która przed chwilą zrobiła to samo z Remusem.
Dziewczyny plotkowały, bujając kieliszkami z winem. W
porównaniu z chłopakami były trzeźwe.
Za oknami jaśniało. Pokój wspólny zaczął się
wyludniać, a ci którzy zostawali pokładali się na kanapach, fotelach i gdzie
się dało.
Evans i Meadowes zaśmiewały się z Syriusza, który po
raz czwarty spalił jeden żart.
- Evans… - James podpełzł na czworaka do nóg swojej
dziewczyny i usiadł przed nią po turecku. Jego mętny wzrok mało co wyrażał.
Rudowłosa spojrzała na niego zaciekawiona. – Evans! – krzyknął bełkotliwie. –
Przecież, przecież… - prychnął zmarnowany, machając rękoma. – Nie masz
chłopaka. Evans, umówisz się ze mną?
Cały pokój wspólny zatrząsł się od śmiechu. Najpierw
zaskoczona Lily mrugnęła oczami, potem uśmiechnęła się czule, patrząc na
pseudo-czarujący uśmiech swojego chłopaka. Z czułością przeczesała mu włosy i
przytuliła dłoń do jego policzka. Rozanielony wzrok jeszcze bardziej ją
rozczulił.
- Już ci na dzisiaj wystarczy. Wstawaj. – Podniosła
się, ostrożnie odstawiając kieliszek na podłogę, zaraz mając w planach pomóc mu
wstać. On jednak wyraźnie zrozpaczony wizją jej odejścia oplótł swoje ramiona
wokół jej kolan. Przez moment próbowała go podciągnąć do pionu co wyraźnie
rozśmieszyło Huncwotów. Zaśmiewali się na podłodze. Dorcas nie była lepsza,
kuląc się w fotelu od chichotu.
- Potter, dosyć tego! – fuknęła ostro, machając
różdżką. Błysnęło i James odczepił się od niej upadając na plecy na ziemię.
- Ojej – powiedział, nie widząc co się dzieje.
Evans, zniesmaczona całym tym cyrkiem posłała mu
srogie spojrzenie. Próbował się uśmiechnąć, ale mięśnie twarzy nie chciały z
nim dzisiaj współpracować zbyt dobrze. Lily zagryzła wargi, żeby się tylko nie
roześmiać i odeszła stamtąd.
Poczłapał niezdarnie za nią.
- Evans…
Odwróciła się. Opierał się o ścianę ręką tuż przy jej
głowie. Ta cała sytuacja niezmiernie ją bawiła. Patrzeć na pijanego Pottera,
który próbuje ją poderwać w starym stylu – bezcenne. Był bardzo blisko a jego
oczy były takie inne.
- Umów się ze mną – zażądał.
Lily popatrzyła na niego przeciągle.
- Ok – rzuciła beztrosko.
- Tak? – zapytał podejrzliwie.
- Tak. – Zaśmiała się.
Osunął się na nią, całując. Przyciskał ją mocno do
ściany swoim ciałem, nad którym nie panował. Zaciskał zaborczo dłonie na jej
talii, a Lily natychmiastowo poczuła smak wypitego przez niego alkoholu.
Skrzywiła się i odepchnęła go.
- Jak tylko wytrzeźwiejesz, Potter. Tylko wtedy! –
zagroziła mu palcem i poszła do swojego dormitorium.
Potter dopiero po chwili uśmiechnął się głupkowato.
Oparł czoło na zimnej ścianie, czując jak kręci mu się w głowie.
- Rogacz! Chooodź… - krzyknął Syriusz, zataczając
wielkie koło ręką.
Dorcas stanęła przed Remusem, uśmiechając się
filuternie, zakładając loki za ucho. Lupin był chyba najmniej wstawionym
Huncwotem albo dobrze się maskował. Nie przedłużając wspięła się na palce i
pocałowała go w kącik ust. Był to dla niej szczególny dzień. Chłopak odetchnął
i złapał jej dłoń. Podciągnął ją lekko, przychylając się i ucałował jej
wierzch. Dorcas coś przewróciło się w
brzuchu. Jednocześnie miała nadzieję, że takich rzeczy nie robi tylko po pijaku.
Martwiła się o niego takiego. Niecały dzień po pełni może
tyle pić i jeszcze w stanie wskazującym gdzieś iść? Nie powinien wypoczywać,
wypić jakiś eliksir, spać…
Pogłaskał ją czule po głowie, kiedy ją mijał.
Westchnęła ciężko, uświadamiając sobie, że Remus żyje z tym tyle lat. Zna więc
swoje ciało i ma tyle rozsądku by go nie szarżować. Będzie się musiała długo
przyzwyczajać do życia z kimś takim. Do człowieka małym futerkowym problemem
- Pa – rzuciła krótko w przestrzeń.
Całując się zachłannie opadli na łóżko. Rękami
błądzili po swoich ciałach, w głowach im wirowało. Lily wsunęła dłoń pod koszulę
Jamesa i delikatnie jeździła po jego skórze długimi palcami. James począł
całować jej szyję, podwijając dół koszuli. Cmoknął rowek między piersiami,
sprawiając, że zaczęła oddychać jeszcze szybciej. Popatrzył jej w oczy i
pogłaskał po gorącym policzku, uśmiechając się czule. Powoli zbliżył się by
złożyć na jej ustach delikatny pocałunek. Lily nie pozwoliła mu się odsunąć,
zarzucając mu ramię na barki. Drugą dłoń wplotła w jego włosy, pokazując co
potrafi językiem.
Kiedy brakło im tchu odsunęli się na cal niechętnie.
Jej rozchylone różowe usta niemiłosiernie go kusiły, ale nie bardziej niż
reszta ciała. Zdjął z niej szkolną koszulę i zachwycił się, mogąc podziwiać jej
wypukłości. Uchylił ramiączka i ucałował cudowne zagłębienie w obojczyku, gdzie
zaczął podróż ustami po jej ciele.
Przytulała go mocno do siebie, oddychając płytko.
Objęła go udem, kiedy znaczył powolnie i dokładnie szlak na jej brzuchu.
Jednocześnie poczuła jak dotyka jej pośladka pod osuniętą spódniczką i
przeszedł ją dreszcz.
Pocałowała go szybko i przewróciła na plecy, siadając
mu na brzuchu. Przez chwilę rozkoszowała się swym położeniem i dłońmi, które
umiejscowił na jej talii. Pod jego palącym wzrokiem ugięła się z zawstydzenia i
pocałowała jego brzuch. Właściwie nie wiedziała co dalej. I chyba James to
wyczuł, bo objął swoimi dłońmi jej twarz i usiadł.
Pocałował ją jak jeszcze nigdy wcześniej. Poczuła
jakby przekazał jej wszystkie emocje w tym jednym prostym geście. Czuła emocje,
których nie była w stanie opisać słowami i to teraz jakby podwójnie – za niego
i za siebie. Czuła, że go kocha, a on kocha ją jeszcze mocniej. Chciał się nią
zająć, by czuła się bezpieczna, potrzebna, kochana. Czuła to w sposobie
gładzenia jej ust, przeczesywania włosów, sunięcia jego rąk po jej nagiej
skórze.
Zamknął ją w swoich ramionach, a jego duże dłonie
obejmowały całe jej plecy. Poczuł jak Lily się uśmiecha, kiedy postanowił
rozsunąć dwie małe haftki.
Podniosła się gwałtownie, spazmatycznie oddychając.
Rozejrzała się po ciemnym pomieszczeniu i rzuciła do panicznego przerzucania
poduszek na swoim łóżku. Ani śladu, że ktoś tu jest a tym bardziej, że był. Szkoda.
I żałowała też, że się wybudziła. Była ciekawa jakby to mogło dalej wyglądać.
Opadła na poduszki. Przycisnęła lodowatą dłoń do
ciepłego czoła i próbowała uspokoić oddech i walące w piersi serce. Tej nocy raczej
nie zaśnie.
Rano Lily zwarta i gotowa z torbą na ramieniu
poprawiała włosy, opuszczając dormitorium. Zdawała się nie pamiętać nic ze
swojego snu, który nie dał jej zasnąć przez kilka godzin.
Dostrzegła szurającego po podłodze Jamesa w piżamie.
Zmarnowany, z przekrzywionymi okularami i włosami rozczochranymi bardziej niż
zwykle. Krzywił się przed słońcem. Kiedy dostrzegł Evans objął ją ramieniem i
cmoknął machinalnie w wystawiony policzek.
- Dzień dobry – przywitała się z nim Lily pogodnie. –
Czemu jesteś jeszcze w piżamie? Ubieraj się, za dwadzieścia minut zaczynają się
zajęcia. W najlepszym wypadku nie zjesz śniadania, ale dzisiaj nie licz na to,
że przyniosę ci tosty. – Puknęła go delikatnie w długi nos palcem i zaczęła delikatnie
budzić wciąż obecnych w pokoju wspólnym ludzi.
- Nigdzie się nie wybieram. Dopiero wróciłem z
chłopakami i idę spać. Jestem taki padnięty…
- Chyba żartujesz – fuknęła, przestając szarpać się z
jakimś krukonem. – James, nie pamiętasz co było w zeszłym roku po tej grubej
imprezie, kiedy jedna trzecia zamku leczyła kaca zamiast być na lekcjach? –
spytała go łagodnie, mając nadzieję, że jakoś przemówi mu do rozsądku.
Dostrzegła jednak, że nic sobie z tego nie robi. – Widzę, że już zapomniałeś co
obiecywaliście McGonagall. – Odwróciła się od niego, nie chciała się kłócić.
Jakoś próbowała tego unikać odkąd był dla niej ważny, więc tłumiła w sobie
złość. Lawirowała chwilę po pokoju i dobudzała ludzi. Mało subtelności
okazywała kopiąc niektórych po butach albo szarpiąc za kołnierze. Potter
poczłapał za nią. Nie chciał jej denerwować, było mu głupio. Wiedział, że
będzie się musiał tłumaczyć i jakoś ją udobruchać.
- Lil – zaczął miękko. – Nie planowaliśmy tego. Po
prostu zatrzymało nas w Hogsmeade. Muszę cie tam kiedyś zabrać nocą… - Do jego
tonu wkradł się entuzjazm.
- Jesteś taki super, stary! Czy w ogóle zdajesz sobie
sprawę jak to się odbije na mnie? Na prefekcie? Jak myślisz, jak zareaguje
McGonagall kiedy zorientuje się, że jeden z jej prefektów leży zapity z resztą
kumpli a drugi do tego dopuścił? – zapytała z żalem. – To ja będę świeciła oczami za
wszystkich od piątego roku wzwyż!
James chciał ją objąć, ale odskoczyła jak oparzona.
- Nie myśl sobie, że mnie przytulisz i się uśmiechniesz
a mnie zmiękną nogi! Nie. Naprawdę myślałam, że jesteście mądrzejsi –
westchnęła z bezsilności. - Głupia jestem. Miałam jakieś przebłyski, że owutemy
was uspokoją, że spoważniejecie…
- Lily, na Merlina! Nie można być całe życie poważnym!
– wybuchnął niespodziewanie, aż podskoczyła. - Wiem co myślisz. Martwisz się tym,
co się dzieje w naszym świecie, bo ja też mam czasem jakieś refleksje, wiesz? Ale nie
można ciągle siedzieć i myśleć o szkole, o wojnie, bo właśnie tu i teraz
spędzamy swoje ostatnie beztroskie dni. Dzień, w którym opuścimy Hogwart na
zawsze, mogę cię zapewnić, będzie ostatnim dniem bez trosk. To właśnie potem
nie będzie czasu na śmiech, nie będzie ani jednego dnia, w którym choć na
sekundę się nie zmartwisz. Zacznie się udręka dnia codziennego, prawdziwe
życie. I tak! Teraz popełniam błędy, masę błędów! Ale mam osiemnaście lat i
właśnie teraz jest na to najlepszy czas, bo potem nie widzę na nie miejsca.
Evans patrzyła na niego jak głupia. Przestraszył ją,
ale nie krzykiem. To wszystko co powiedział było prawdą. Wiedziała to, ale nie
chciała żeby to dostrzegł.
- Wow, to takie dorosłe podejście.
- Nie ironizuj – syknął, waląc pięścią w oparcie
kanapy. Nie patrzył na nią, nie chciał, nie mógł. - Nawet nie czytasz gazet – prychnął i zaśmiał
się krótko. – Nie chcesz wiedzieć ile osób umarło, prawda? A te trupy cię zaraz
zaleją…
- Wiesz, nie zabraniam ci się uśmiechać – wydukała,
poruszona jego następnymi prawdziwymi słowami. – Mówię tylko…
- Nie zamierzam być szczęśliwy na pół gwizdka. Chcę
przekraczać granicę i rozkoszować się tym. – Patrzył jej intensywnie w oczy.
- Jesteś taki ze mną, czyż nie? Szczęśliwy na pół
gwizdka – stwierdziła wolno. Nagle jej sen wrócił. Nie wyobrażała sobie jak coś
takiego mogłoby się zdarzyć skoro nigdy nie dopuszczała do sytuacji, gdzie
mogłaby być z Jamesem sama. Była szczęśliwa, podobało jej się, że są razem, ale
ciągle była między nimi niewidoczna bariera, która budowała się przez długie
lata. Była na tyle trwała i mocna, że nie chciała zburzyć się pod naciskiem
przytulania czy pocałunków. Zaufanie. To było coś, czym Lily nie potrafiła do
końca obdarzyć Jamesa. Nie mogłaby przekroczyć z nim granicy i to dlatego sen
się skończył. Wiedziała, że nie mogła się z nim tym rozkoszować, chociaż
ewidentnie tego chciał. Sama siebie nie rozumiała. Przecież jeszcze przed
chwilą stadko motyli fruwało jej w brzuchu, kiedy pocałował ją na powitanie. –
Przepraszam – szepnęła. Czuła, jak zbierają jej się łzy. – Przepraszam, że
pojawiłam się u ciebie na święta… - Nie była w stanie powiedzieć nic więcej,
choć wyraźnie chciała. Czuła się podle, że dała mu wtedy nadzieję. Właśnie teraz
zrozumiała, że nadają się na przyjaciół, nie na parę. Para była z nich marna,
zaangażowanie szło z jednej strony. Co z tego, że Evans wyobrażała sobie jak
James ją całuje i rozbiera, kiedy było to wywołane alkoholem.
- Co? Nie, nie, nie… - Potter z udręczoną twarzą
pokonał dzielący ich dystans i z czułością ujął jej dłonie. – Nawet tak nie
żartuj. Tu nie chodziło o ciebie…
- No właśnie.
Nie o mnie, tylko o ciebie. Ranię cię. Niepotrzebnie… Nie chciałam… Nie
zamierzałam… Och, jestem taka naiwna! I ty też. Ty też jesteś naiwny, bo nigdy
nie będę cię mogła kochać tak jak ty mnie i musisz to wiedzieć – powiedziała mu
prosto w oczy. Poważnie. Bez płaczu.
Patrzył w jej
oczy, szeroko otwarte, z łzami gotowymi polecieć. Poczuł ukłucie w sercu, kiedy
padły z jej słodkich ust te słowa. Przełknął ślinę i zaczął mówić, powoli,
ważąc słowa.
- Ten dzień,
kiedy zjawiłaś się w mojej wiosce, a potem pocałowałaś mnie z własnej woli był…
To był najpiękniejszy prezent bożonarodzeniowy jaki mogłem kiedykolwiek dostać.
– Uśmiechnął się, ścierając pojedynczą łzę z jej policzka. Zamknęła oczy i
złapała jego dłoń. Uścisnęła ją mocno.
- Mimo
wszystko… - Przerwała myśl i próbowała mu wmówić wciąż to samo. - Możesz tak naiwnie sądzić, ale wyrządziłam ci wielką szkodę wtedy i wierzę, że podświadomie
to wiesz. Rozumiem więc dlaczego mimo
wszystko wypad z przyjaciółmi jest dla ciebie ważniejszy. – Uśmiechnęła się ze
smutkiem do Jamesa, który stał oniemiały przed nią. Minęła go i cicho opuściła
wieżę.
Co się właśnie
stało? Naprawdę pokłócił się z Evans. Ręce opadły mu luźno wzdłuż ciała, stał
ciągle w jednym miejscu. Nie do końca rozumiał jej system wartości. Próbowała
coś na nim wymusić? Jakieś wyznanie czy obietnicę? Nie, to było zbyt prawdziwe.
Za bardzo go to dotknęło.
Zachwiał się na
nogach. To była jego wina.
Nauczyciele
inaczej na nią patrzyli, McGonagall baczniej obserwowała? Przez niego? Nigdy
jej o to nie spytał, jej – osoby, dla której opinia innych była ważna. Żałował,
że tak mało interesował się jej problemami. Uważał, że dręczą ją tylko
egzaminy, myślał dokładnie tak jak jej powiedział dzisiaj. Wolał miło spędzać
czas. W końcu mógł ją bezkarnie przytulać, smakować jej ust i zatracił się w
tym. Zamiast traktować ją najpoważniej na świecie i dawać jej to odczuć wolał
poznawać jej ciało a nie umysł. Przeraził się, kiedy przez głowę przebiegła mu
myśl, że ją wykorzystał. Ale to chyba niemożliwe, za bardzo kochał Lily. Po
prostu nie doceniał jak to jest być z nią.
- Evans,
usiądź, proszę. – McGonagall wskazała krzesło, siadając za swoim biurkiem.
Poprawiła okulary na nosie i spojrzała surowo na dziewczynę.
Lily siadła,
rozglądając się dyskretnie po gabinecie. Wspomnienia z jej ostatniej wizyty
tutaj były zbyt dobijające by móc je analizować. Winiła McGonagall, że zabezpieczyła swoje drzwi dziecinnie prostym zaklęciem, dzięki czemu mogła się bez problemu włamać. Zdobyła adres, wydostała się z zamku i teleportowała do wioski Jamesa. I się zaczęło. Próbowała skupić wzrok na
profesorce, jednak wtedy dostrzegła wysuniętą znajomą szufladę i kartotekę na
biurku. Jej serce ścisnęło się boleśnie, kiedy zauważyła przypięte do papierów
zdjęcie. Okularnik pomachał do niej, uśmiechając się olśniewająco i za moment
wybiegł ze zdjęcia. Utwierdzając się w przekonaniu, że jego uśmiech jest wart
jej pękniętego serca ucieszyła się ze swoich porannych wniosków.
- Panno Evans…
- Wiem,
zawaliłam, pani profesor. Przepraszam – powiedziała, nie czując skruchy. Przecież James się wtedy cieszył.
Wicedyrektorka
uniosła brwi.
- A więc,
wyjaśnij mi to, bo naprawdę nie rozumiem jak ktoś taki jak ty mógł do tego
dopuścić.
- Myślę, że
pani dobrze wie o co tu chodzi. – Wskazała brodą na kartotekę Jamesa.
Wyprostowała się i czekała na burę z kamienną twarzą.
Kobieta
westchnęła, ściągając brwi. Spojrzała na swoją prefekt surowo.
- Przyślij do
mnie wiadomych panów.
- Potter raczej
nie ma z tym nic wspólnego.
- Nie broń go
ze względu na waszą zażyłość, Evans – poradziła jej ostro.
Zebrała się w
sobie i wyrzuciła na wydechu:
- James Potter to
już przeszłość.
- Tym bardziej
nie widzę problemu z przysłaniem go do mnie.
Lily kiwnęła
głową na znak, że zrozumiała. Odsunęła ze zgrzytem krzesło. Zawahała się przez
chwilę.
- Nie można też
nas tak winić, że chcemy nacieszyć się życiem. Opuszczenie Hogwartu przyniesie
jedynie przygnębienie – powtórzyła nieświadomie słowa Pottera, które
zagnieździły się w jej sercu.
- No i czego
nie rozumiesz? – zapytał Syriusz po czym wepchnął w usta całą pieczoną
kiełbaskę. Trwała kolacja, na której – w przeciwieństwie do lekcji – pojawili
się wszyscy uczniowie.
- Zerwała ze
mną czy nie? – Uniósł się, rzucając widelcem w jedzenie, którego nie ruszył.
Westchnął ciężko, patrząc na szczęśliwych Remusa i Dorcas. Już rozumiał, czemu
obecność jego z Lily tak kiedyś drażniła innych.
- Och, James,
nie sądzę. – Meadowes pochyliła się nad stołem. – Jesteś dla niej zbyt ważny,
żeby zrezygnowała z ciebie ot tak. Po prostu ma temperament. Nie przejmuj się
tak! – powiedziała dziarsko, posyłając mu uśmiech.
- No nie wiem –
mruknął niepewnie. – Nie wyglądała na wściekłą raczej na… pewną tego co mówi.
-
Może jej coś wczoraj obiecałeś a dzisiaj o tym zapomniałeś. – Podsunął Syriusz,
rozglądając się za tym czego jeszcze nie jadł.
-
Pamiętałbym. Nie byłem aż tak pijany – mruknął, nadal mieszając widelcem w
talerzu.
-
Rogacz! - wybuchł niespodziewanie Remus, mając przebłyski wracającej pamięci. -
Powiedziałeś jej, że nie ma chłopaka, więc ma się z tobą umówić.
Syriusz zaśmiał się gardłowo.
-
Nie, nie, nie. - Dorcas zamachała pospiesznie dłońmi jakby odganiała się od much.
- Śmiała się z tego.
- Czy ona tak
już zawsze będzie z nami siedzieć i we wszystko się wtrącać?
- Łapa… -
zaczął ostrzegawczo Lupin.
- Nie, nie,
spokojnie. Z Blackiem to ja sobie poradzę – oświadczyła Meadowes, bębniąc
długimi paznokciami w blat stołu. – Ciekawa tylko jestem czemu Lily ci nie
przeszkadzała.
Black zrobił
minę jakby zjadł coś kwaśnego i pochylił się nad talerzem.
-
Przeszkadzała, ale powiedz to jak siedzi zaraz obok ciebie.
- Zawsze możesz
powiedzieć mi teraz.
Nagle za
Blackiem i Potterem pojawiła się Evans, mierząc Syriusza wzrokiem.
- Teraz to nie
widzę sensu. Jak skończyłaś z Rogaczem to… Ała! – pisnął kiedy Potter walnął go
w ramię z całej siły a Dorcas kopnęła pod stołem w piszczel.
- Nieważne. –
Machnęła ręką. – Macie się stawić natychmiast u McGonagall.
Wszyscy czterej
ciężko jęknęli. Dorcas z krzepiącą miną pomasowała Remusa po ramieniu a James
próbował ściągnąć Evans wzrokiem. Nie zaszczyciła go spojrzeniem. Wściekły
podniósł się, ciągnąc za sobą Blacka, który do ostatniej chwili wpychał sobie
pieczone ziemniaki do ust.
Kiedy wszyscy
wyszli, Lily opadła na ławkę. Poczuła ciepło i uświadomiła sobie, że siedział
tu Potter. Przesunęła się lekko w bok. Złapała kawałek kurczaka.
- Lily…
- Powiedział
wam wszystko?
- Tak, ale…
- Więc nie ma o
czym mówić – ucięła i zatopiła zęby w mięsie. Żuła i żuła, ale czuła jakby
jedzenie rosło jej w buzi. Przełknęła z wysiłkiem i popiła obficie. Zakryła
usta dłonią, miała wrażenie, że lada moment zwymiotuje. Oddychała spokojnie i
długo, czując na sobie wzrok Dorcas. – Jest teraz szczęśliwy?
- Szczęśliwy?
Lily, on myśli, że z nim zerwałaś. – Evans patrzyła na nią przenikliwie, nic
nie powiedziała. – Merlinie, to prawda? Ale… Ale czemu? Lily, ja nie rozumiem.
- Za bardzo się zaangażował.
- Tym bardziej
nie rozumiem.
- Ja… ja go
lubię. Bardzo. Ale to wszystko. Czuję, że on jest w to bardziej zaangażowany,
ja mu się po prostu poddawałam. Wiesz, powiedział mi dzisiaj, że chce się
cieszyć pełnią życia. To wariat, ja jestem dla niego za spokojna, ściągam go w
dół. Zwykła ze mnie nudziara. Powinien sobie znaleźć kogoś kto nie będzie
musiał za nim nadążać tylko biec razem z nim. Kogoś, kto pozwoli mu na więcej,
kogoś z kim będzie mógł przekroczyć granicę – mówiła coraz ciszej aż w końcu
zamilkła.
Dorcas siedziała sztywno i przyglądała się jej ze zmartwieniem wypisanym na twarzy. Pokręciła głową nad głupotą przyjaciółki, ale nie wiedziała co mogłaby powiedzieć.
Dorcas siedziała sztywno i przyglądała się jej ze zmartwieniem wypisanym na twarzy. Pokręciła głową nad głupotą przyjaciółki, ale nie wiedziała co mogłaby powiedzieć.
- I co? –
zapytała Lily, nie przerywając zabawy z Mimi. Kocica leżała na jej kolanach,
mrucząc z zadowolenia nad poświęconym jej czasem. Evans i Meadowes siedziały w
pokoju wspólnym w milczeniu. Czekały na Huncwotów. Było już dawno po kolacji,
kiedy wrócili. Rzucili się na kanapę i sapnęli zgodnie.
- Trzy tygodnie
codziennego szlabanu z wliczeniem w to weekendów oraz minus dwadzieścia pięć
punktów za każdego z osobna – wyliczył Lupin bez emocji. Dorcas mruknęła z
niezadowoleniem, wydymając lekko dolną wargę. Remusowi na ten widok drgnął
kącik ust. Dorcas podchwyciła ten widok. Uśmiechnęła się ślicznie do chłopaka,
bawiąc się małym brylancikiem na łańcuszku. Przygryzła wargę i zmierzyła jego
sylwetkę.
- Przestańcie –
wyskoczył nieoczekiwanie Syriusz, obserwując to napięcie. – Po prostu znajdźcie
sobie jakiś kąt.
Dorcas
spojrzała na niego z żądzą mordu w oczach i skrzyżowała ręce na piersi.
- O co ci
chodzi? – zapytała urażona.
- Nie będę wam
tłumaczył co normalni ludzie robią ze sobą gdy są w związku.
Zbita z
pantałyku Meadowes rozejrzała się, otwierając usta. Remus, podciągnął się na
kanapie, drapiąc w skroń.
- Znalazł się
specjalista od związków – prychnęła. Wstała, po czym ściągnęła Blacka z kanapy.
Usiadła na jego miejscu obok Remusa i zarzuciła na siebie jego ramię, wtulając
się w chłopaka.
Syriusz
obserwował to z rozbawieniem i uniesionymi brwiami.
- To nie do
końca to, o co mi chodziło, ale… - Uciekł przed nadlatującą poduszką. Dosiadł
się do Lily. Zmarszczył śmiesznie nos na widok kotki.
- I co, tylko
Gryffindor poniósł konsekwencje? – zapytała zdziwiona Evans.
- Nie. Tyle
dobrego, że Ravanclav i Hufflepuff stracili pięćdziesiąt punktów. – Powiadomił Peter,
wzdychając.
- No i
oczywiście teraz Slytherin prowadzi. – Na twarzy Blacka pojawiła się zaciętość.
– Tysiąc razy wolałbym przegrać z Puchonami.
- Tak w ogóle
to powiedziała, że należy nam się dłuższy szlaban, ale mamy zaraz egzaminy i
mamy się uczyć – uzupełnił Lupin.
- Jasne! Już biegnę
do książek. – Black wybuchł śmiechem do złudzenia przypominającym szczeknięcie
psa, czym spłoszył Mimi. Kotka zjeżyła się i uciekła pod kredens. Widać było
tylko jej błyszczące oczy. Chłopak korzystając z okazji położył się, kładąc
stopy na kolanach rudowłosej. Dziewczyna zrzuciła je, ale położył je znowu i
znowu, więc dała za wygraną, przekręcając oczami. Black uśmiechnął się szeroko,
puszczając jej oczko, a potem spojrzał na Jamesa. Patrzył się na niego z lekką
pretensją. – Co jest, Rogacz?
Potter zacisnął
szczęki i wypuścił powietrze ze świstem. Odpowiedział dopiero po dłuższej
chwili.
- Quidditch.
Egzaminy egzaminami, ale quidditch leży i kwiczy.
- Stary, dużo
godzin wam przepadnie?
- Nawet nie
chcę liczyć.
- Drużyna jest
świetna. Dacie radę. – Lily uśmiechnęła się do Jamesa. Zmarszczył brwi i
spojrzał na nią jak na obcego. Czemu jest miła?
- Nie jesteśmy
zgrani. Niektórzy mają wieczne problemy. – Rzucił jej wyzywające spojrzenie
znad okularów.
Dobrze
wiedziała, że mówi o Caradocu. Ciągle miał jakieś pretensje do Jamesa i robił
problemy. Nie chciał wykonywać jego rozkazów, nie słuchał jego rad, robił
wszystko na odwrót. Oprócz oczu dziecka miał także dziecięcą mentalność.
- Ciągle się
rzuca – stwierdził, ze zrozumieniem Lupin. – Przerabialiśmy to. Kto jest kapitanem?
Lily po prostu
odeszła. Nie chciała słuchać tych wszystkich opowieści z treningów, których
zazwyczaj oszczędzał jej James.
Nazajutrz
Huncowci stawili się na odrabianie swojego szlabanu. Mieli naturalnie kwadrans
spóźnienia co by nie stracić klasy. Sowią pocztą przy śniadaniu zostali
powiadomieni o godzinie i miejscu odbycia kary. Dziś mieli sprzątać w
bibliotece. Zapowiadało się uroczo.
Jedynie Remus
mógł liczyć na pocieszenie. Dorcas była jak zwykle uśmiechnięta i
optymistycznie nastawiona do rzeczywistości. Na pierwszej wspólnej z Lupinem
lekcji poprosiła Petera o znalezienie sobie innego miejsca i zaczęła siedzieć z
Remusem.
Peter nie
widząc innego wyjścia dosiadł się do Lily. Dziewczyna została sama odkąd
Meadowes postanowiła siedzieć ze swoim chłopakiem. Ale właściwie to miał
jeszcze jedno wyjście – usiąść obok Ann McKartney. Wychylił się delikatnie i
popatrzył na nią. Nie. Zdecydowanie woli usiąść koło Lily.
Pani Pince,
młoda bibliotekarka o nieprzyjemnym usposobieniu pokazała im dzisiejsze miejsce
pracy.
Jedna alejka.
Tysiące książek. Tony kurzu. Rozkoszne cztery godziny.
Wręczyła im
miotełki z piórek i szmatki. Zakazała używania czarów i poinformowała, że jeśli
wyrobią się przed końcem czasu z jedną alejką mogą przejść do drugiej.
Oczywiste było, że tego nie dokonają. Jakby odczytując ich myśli dodała
złośliwie, że jedną alejkę mają przeznaczoną na jeden i jeśli nie podołają
zadaniu doliczy im jeden dzień do szlabanu.
James wlazł na
drabinę i zajął się samą górą. Trochę niżej pod nim był Remus, też na drabinie.
Peter zajmował się zwykłą wysokością dla stojącego człowieka, a Syriusz usiadł
na podłodze zajmując się najniższymi półkami.
Po trzech
godzinach kręciło im się w nosach, oczy łzawiły a Peterowi na dłoniach pojawiły
się czerwone plamy od kurzu. Ramiona i szyje im ścierpły. Pince wpadała co chwilę z
kontrolą i pomrukiwała coś z niezadowoleniem.
Szlaban dobiegał ku końcowi. Syriusz rzucił szmatę i przeciągnął się. Nawet pupa zdrętwiała mu
od siedzenia. Niespodziewanie dostał książką w głowę. Na chwilę pociemniało mu
przed oczami. Syknął, rozcierając czubek głowy i rozejrzał się. Wypadła jakby
ktoś przepchnął ją inną z drugiej strony. Kierowany zwykłą ciekawością
niezauważony obszedł regał.
Po drugiej stronie ujrzał
zgrabną blondynkę. Ze zrezygnowaniem oparła się o półki i wyciągnęła z torby
ciastko z kremem. Jednocześnie upychając je całe w buzi odgarnęła włosy, które
ostatnio bardzo jej urosły. Syriusz zawsze widział Ann z króciutkimi kosmykami,
które opadały jej na czoło, teraz była
ciekawsza.
Uśmiechając
się, podszedł do niej żwawo.
- Naskarżę na
ciebie Pince – powiedział lekko. Podniosła głowę szybko oblizując palce z
różowego nadzienia. W razie czego wyprze się wszystkiego, wcale nie jadła w bibliotece. Trochę kremu zostało jej w kąciku ust, więc Syriusz
bezceremonialnie starł go palcem, który zaraz oblizał. – Dobre. - Dziewczyna
skrzywiła się z obrzydzeniem i wytarła się wierzchem dłoni. – Mogłaś się
podzielić, kwitnę tu od czterech godzin.
- Och,
pogratulować – rzekła, odzyskując animusz. - Wreszcie wziąłeś się za naukę?
- Nie,
kwiatuszku. Odrabiam szlaban. Pewnie słyszałaś o tej aferze z imprezą. –
Przekręcił oczami.
McKartney
wróciła do upychania książek na ich miejscach.
- Ostrożnie.
Może spaść komuś po drugiej stronie na głowę! – Przejął od niej książkę i
delikatnie włożył pomiędzy inne. Speszona natychmiast zabrała swoje dłonie. To
wcale nie fajne, że jest tak blisko.
- Dostałeś? –
Przyjrzała się jak Black kiwa głową z miną cierpiętnika a potem poprawia włosy
niedbałym gestem. – Przepraszam, nie jest mi przykro. – Uśmiechnęła się.
- Pomogę.
- Nie trzeba.
- Nie z
książkami. – Obszedł ją i oparł się ręką koło jej głowy. Powiedział ściszonym
głosem do jej ucha: Z drzewem genealogicznym. Mam je u siebie w dormitorium.
Ann westchnęła
ciężko i oparła czoło na półce, kręcąc głową. Znowu to samo.
- Nie obchodzi
mnie twoje drzewo – burknęła.
- Miałaś na
myśli nasze.
- Merlinie, po
co ja coś takiego powiedziałam? – jęknęła, z całej siły dopychając ostatnia
księgę. Na pewno wypchnęła tą z drugiej strony.
- Kłamałaś? –
zapytał zdumiony. – Zrobiłaś to tylko po to żeby się całować? – Bardziej
stwierdził niż zapytał.
Zmieszała się.
Przypomniało jej się jak wyglądała wtedy sytuacja. Ale może to jest dobra
alternatywa? Przestanie ją nękać o pokrewieństwo. Odrzuci go raz czy drugi i
się znudzi, znajdzie jakąś głupią dziewczynę. Może i był oszałamiająco
przystojny, ale był jej rodziną i każdy bliski z nim kontakt jest zły. A ona
jest chora, że roztapia się teraz w jego ślicznych tęczówkach. Spuściła głowę,
bo nie chciała aby oczy zdradziły jej kłamstwo. W dodatku Lucy robiła tak
zawsze gdy coś zmalowała i wszystko uchodziło jej na sucho.
- Tak, to
prawda.
Potem wszystko
zadziało się w błyskawicznym tempie.
Syriusz
podniósł jej brodę i pocałował z zaskoczenia. Ann zakręciło się w głowie.
Przygwoździł ją do półek, obejmując dłonią jej policzek. Naprawdę nie wiedziała
co ma robić. To był jej pierwszy pocałunek, chłopcy nigdy nie okazywali jej
zainteresowania. Jakieś opasłe tomiszcze wbijało jej się między łopatki, a Syriusz
tak nieziemsko pachniał.
Od jego skóry
promieniowało ciepło i spokój, które już kiedyś poczuła, kiedy wpadli na siebie
w pokoju wspólnym. Wtedy prawie ją pocałował a ona stwierdziła tamtego dnia, że
na taką myśl ją mdli. A teraz to się dzieje!
Nogi się pod
nią ugięły, coś przewróciło w brzuchu a Syriusz wciąż ją całował.
- Ekhm.
Ann, słysząc
chrząknięcie, poczuła jakby wylano na nią kubeł zimnej wody. Ze stłumionym
piśnięciem odepchnęła Blacka. Oderwał się od niej z cichym pogłosem co
strasznie ją zawstydziło.
Stała nad nimi
bibliotekarka ze skrzyżowanymi rękoma i uniesionymi brwiami. Ann gwałtownie
poczerwieniała, a Black był wciąż blisko niej. Pochylał się nieznacznie,
wpatrując w jej usta. Był kompletnie nieświadomy obecności kogokolwiek. Powoli
uniósł rękę i zimnym palcem przejechał po jej gorącej dolnej wardze, która pamiętała
jeszcze jego pocałunek.
- Panie Black!
Ja tu jestem! – krzyknęła oburzona kobieta i zaczęła uderzać go miotełką do
kurzu.
I wtedy stało
się coś jeszcze gorszego dla Ann. Do alejki wtoczyli się Huncwoci ściągnięci
krzykami. Jęknęła i odskoczyła w bok. Byle dalej od Blacka, byle dalej od
Blacka! Może się nie zorientują.
Zrzuciła znowu
kilka książek. Przepraszając raz po raz, schyliła się by je podnieść, a nie
dała rady. Nie czuła palców. Speszona wybiegła z biblioteki, uginając się pod
ciekawskimi spojrzeniami.
- McKartney?
Zaczekaj. McKartney!
Zatrzymała się
nagle. Zamknęła oczy dla uspokojenia. Dogonił ją i stanął przed nią. Taki
uśmiechnięty z typową dla siebie beztroską. Posłała mu wrogie spojrzenie.
- Idź stąd. Daj
mi spokój.
- Co takiego
zrobiłem? Zaskoczyłem cię? – Załapał po chwili. – Naprawdę tak bardzo się tego
nie spodziewałaś?
- Nie, skąd.
Codziennie mnie ktoś całuje w bibliotece.
Wybuchnął śmiechem.
- Wiem, że ten
był pierwszy. Takie rzeczy się czuję.
Prychnęła. Nie
ma co dyskutować z dupkiem. Ruszyła przed siebie. Obiecała sobie, że już mu się
nie da zagadać.
- Podobało ci
się – krzyknął pewnym głosem, uśmiechając się złośliwie. Przystanęła, ale się
nie odwróciła. – Lubisz to odkąd wpadliśmy na siebie w Hogsmeade, prawda,
kwiatuszku? Potem ci pomagałem, byłem miły… Fajne to, co, McKartney?
Ann stała tak
na tym korytarzu, słuchając co mówi i nigdy nie czuła się bardziej samotna. Nie
miała tu teraz nikogo, osoby, które kochała najmocniej na świecie było daleko,
daleko stąd. Najbardziej bolało ją, że Syriusz ma rację. Trafił do jej życia w
momencie, gdy ujrzała przed sobą nowe horyzonty. Znalazła zdjęcie,
zaprzyjaźniła się z O’Stappery… A on był taki miły i chciał jej pomóc. Może powinna
zgodzić się na to obejrzenie drzewa genealogicznego w jego dormitorium?
Tak, zrobi to!
Poszukają na nim razem Fereola – przystojnego mężczyznę o fiołkowych oczach i ciemnych
jak węgiel włosach, sadystycznego uzdrowiciela, który jednak kochał jej mamę;
mężczyzna jedyny w swoim rodzaju, jej tata. Odkryją jak mały jest ich stopień
pokrewieństwa i może będą się mogli całować bez przeszkód. Syriusz na pewno na
początku będzie wystraszony, tak jak Ann była, ale w niej już jest siła kilku
ludzi, więc co za problem mieć ją jeszcze za jednego człowieka.
- Taka sprytna –
wyszeptał jej do ucha. Nawet nie wiedziała, że do niej podszedł. Uśmiechnęła
się leciutko. – Przyznaj się… Z tą rodziną to bardzo szybko wymyśliłaś, racja?
Bo to taka głupota, że…
Odwróciła się i
impulsywnie uderzyła go otwartą dłonią w policzek. Włożyła w to najwięcej siły
i sama to odczuła. Zaburzył cały jej spokój, a całe szczęście i podniecenie uleciało z niej jak powietrze z przekłutego balonika.
- To była
granica, której trzeba było nie przekraczać – warknęła przez zaciśnięte zęby.
Potem gdy go
zostawiła pozwoliła sobie na płacz i ogromny ból serca.
On również,
dopiero gdy zniknęła mu z oczu, zdecydował się potrzeć piekące miejsce, które
dawało mu do myślenia.