piątek, 22 lutego 2013

20. Granice



Tego wieczoru cały zamek, oprócz Slytherinu, znał hasło do pokoju wspólnego Gryffindoru. Gruba Dama co chwilę się obrażała i nie chciała wpuszczać nieznajomych. Wtedy zawsze musiał nadejść jakiś gryfon, którego chcąc nie chcąc wpuszczała.
Trzy czwarte zamku gnieździło się tu tylko po to by jeden człowiek mógł zdmuchnąć osiemnaście świeczek na torcie. Miał to być niezwykły tort, z którego wyskoczyłyby dziewczyny, ale Lily zagroziła Syriuszowi ciężkim urokiem, więc pomysł spalił na panewce.
Nie mniej jednak impreza-niespodzianka była największą niespodzianką. Nie małe zamieszanie wywołali Remus i Dorcas wchodząc i trzymając się za ręce. Lily, widząc to, ułożyła usta w idealne O i szturchnęła Jamesa w ramię. Syriusz gwizdnął przeciągle. Właściwie zdziwił się. Meadowes i Lunatyk? Oni się w ogóle znają?
Lily z zarzuconymi na szyję Jamesa rękami bujała się w rytm muzyki. Mimo że próbował na nią zwrócić swoją uwagę jej oczy ciągle goniły Dorcas i Remusa.
- Więc… Dorcas i Remus… - zaczął niezgrabnie.
- Myślisz, że to coś poważnego? – Udało mu się ją sobą zainteresować. Wyraźnie się ożywiła, oczy jej błysnęły.
Potter spojrzał na Lupina i uśmiechnął się.
- Chyba tak.
Lily zagryzła wargę, zamyślając się.
- Muszę z nim pogadać.
Niespodziewanie szarpnęła w bok, znajdując się koło obgadywanej pary. Mimo wyraźnych protestów Jamesa, by im nie przeszkadzać odkleiła zdziwioną Dorcas od blondyna i zajęła jej miejsce.
- Odbijany! – krzyknęła. Mechaniczne wcisnęła ją w ramiona Jamesa a sama uśmiechnęła się do Lupina, który spojrzał ze zmarszczonym czołem na śmiejącą się Dorcas.
- Wyglądacie razem naprawdę słodko.
- Dzięki - odpowiedział, uznając to za komplement.
- Wyglądasz mi na szczęśliwego.
- Bo jestem.
- Tylko bądź dla niej dobry – poradziła z uśmiechem, ale w jej głosie dało się wyczuć ostrzegawczą nutę.
Dorcas ucieszyła się z tego obrotu spraw. Zastanawiała się kiedy nadarzy się okazja. Planowała nawet kiedyś wpaść przypadkiem na Jamesa i coś wymyślić, ale sprawy świetnie się potoczyły same.
- James, musisz mi wszystko powiedzieć. – Zaczęła od razu, nie chcąc tracić czasu. Popatrzyła mu z prośbą w oczy.
- O czym?
- O Remusie i o… - Przełknęła ślinę i rozejrzała się niepewnie. – O wilkołactwie – wyszeptała mu do ucha.
Potter nabrał powietrza i z szeroko otwartymi oczami poczochrał sobie włosy.
- O rany – wyszeptał i milczał przez chwilę, patrząc w tłum. - Co tu mówić? Skoro wiesz, to chyba nie ma takiej potrzeby.
- Wiem, ale chcę wiedzieć więcej. Chcę go zrozumieć, pomóc mu. James, nie utrudniaj mi tego.
- Nie próbuj na mnie poczucia winy! Czemu z nim nie porozmawiasz?
Dorcas spojrzała na Remusa.
- Będzie się krępował – powiedziała smutno. – Mam podejść i przy śniadaniu zapytaj „hej, Remus, powiedz mi coś więcej o…”
- Twoim małym futerkowym problemie – dopowiedział James i uśmiechnął się do niej. Dorcas spojrzała na niego bacznie i nagle przypomniały jej się te wszystkie dni, kiedy te słowa padały z ust Huncwotów. Zawsze wtedy rozglądała się za królikiem, którego nie było. – Tak o tym mówimy.
Godziny mijały szybko, wszyscy bawili się świetnie. Lily tańczyła ciągle z Jamesem, który okazał się prawdziwym wariatem na parkiecie. Była pewna, że niejedna dziewczyna zazdrości jej takiego partnera. Uśmiech nie schodził jej z twarzy niezależnie od tego czy delikatnie bujała się z głową na ramieniu Pottera czy on ciągał ją w rytm skocznych nut. Kiedy jednak zmęczyła się i była pewna, że jest czerwona poprosiła Jamesa by odpoczęli. Poprawiając swoje mokre włosy zabrał ją po coś do picia.
Momentalnie pojawił się Syriusz, Peter i Remus razem z Dorcas. Dosiedli się do nich. Syriusz uszczypliwie stwierdził, że muszą cieszyć się Jamesem póki mogą i polał obficie każdemu. Przy stoliku robiło się głośniej i weselej z każda minutą.
Podczas gdy chłopaki zaśmiewali się z jakiś tylko sobie znanych chwil, Lily wyślizgnęła się spod ramienia Pottera. Dosiadła się do Dorcas, która przed chwilą zrobiła to samo z Remusem.
Dziewczyny plotkowały, bujając kieliszkami z winem. W porównaniu z chłopakami były trzeźwe.
Za oknami jaśniało. Pokój wspólny zaczął się wyludniać, a ci którzy zostawali pokładali się na kanapach, fotelach i gdzie się dało.
Evans i Meadowes zaśmiewały się z Syriusza, który po raz czwarty spalił jeden żart.
- Evans… - James podpełzł na czworaka do nóg swojej dziewczyny i usiadł przed nią po turecku. Jego mętny wzrok mało co wyrażał. Rudowłosa spojrzała na niego zaciekawiona. – Evans! – krzyknął bełkotliwie. – Przecież, przecież… - prychnął zmarnowany, machając rękoma. – Nie masz chłopaka. Evans, umówisz się ze mną?
Cały pokój wspólny zatrząsł się od śmiechu. Najpierw zaskoczona Lily mrugnęła oczami, potem uśmiechnęła się czule, patrząc na pseudo-czarujący uśmiech swojego chłopaka. Z czułością przeczesała mu włosy i przytuliła dłoń do jego policzka. Rozanielony wzrok jeszcze bardziej ją rozczulił.
- Już ci na dzisiaj wystarczy. Wstawaj. – Podniosła się, ostrożnie odstawiając kieliszek na podłogę, zaraz mając w planach pomóc mu wstać. On jednak wyraźnie zrozpaczony wizją jej odejścia oplótł swoje ramiona wokół jej kolan. Przez moment próbowała go podciągnąć do pionu co wyraźnie rozśmieszyło Huncwotów. Zaśmiewali się na podłodze. Dorcas nie była lepsza, kuląc się w fotelu od chichotu.
- Potter, dosyć tego! – fuknęła ostro, machając różdżką. Błysnęło i James odczepił się od niej upadając na plecy na ziemię.
- Ojej – powiedział, nie widząc co się dzieje.
Evans, zniesmaczona całym tym cyrkiem posłała mu srogie spojrzenie. Próbował się uśmiechnąć, ale mięśnie twarzy nie chciały z nim dzisiaj współpracować zbyt dobrze. Lily zagryzła wargi, żeby się tylko nie roześmiać i odeszła stamtąd.
Poczłapał niezdarnie za nią.
- Evans…
Odwróciła się. Opierał się o ścianę ręką tuż przy jej głowie. Ta cała sytuacja niezmiernie ją bawiła. Patrzeć na pijanego Pottera, który próbuje ją poderwać w starym stylu – bezcenne. Był bardzo blisko a jego oczy były takie inne.
- Umów się ze mną – zażądał.
Lily popatrzyła na niego przeciągle.
- Ok – rzuciła beztrosko.
- Tak? – zapytał podejrzliwie.
- Tak. – Zaśmiała się.
Osunął się na nią, całując. Przyciskał ją mocno do ściany swoim ciałem, nad którym nie panował. Zaciskał zaborczo dłonie na jej talii, a Lily natychmiastowo poczuła smak wypitego przez niego alkoholu. Skrzywiła się i odepchnęła go.
- Jak tylko wytrzeźwiejesz, Potter. Tylko wtedy! – zagroziła mu palcem i poszła do swojego dormitorium.
Potter dopiero po chwili uśmiechnął się głupkowato. Oparł czoło na zimnej ścianie, czując jak kręci mu się w głowie.
- Rogacz! Chooodź… - krzyknął Syriusz, zataczając wielkie koło ręką.
Dorcas stanęła przed Remusem, uśmiechając się filuternie, zakładając loki za ucho. Lupin był chyba najmniej wstawionym Huncwotem albo dobrze się maskował. Nie przedłużając wspięła się na palce i pocałowała go w kącik ust. Był to dla niej szczególny dzień. Chłopak odetchnął i złapał jej dłoń. Podciągnął ją lekko, przychylając się i ucałował jej wierzch.  Dorcas coś przewróciło się w brzuchu. Jednocześnie miała nadzieję, że takich rzeczy nie robi tylko po pijaku.
Martwiła się o niego takiego. Niecały dzień po pełni może tyle pić i jeszcze w stanie wskazującym gdzieś iść? Nie powinien wypoczywać, wypić jakiś eliksir, spać…
Pogłaskał ją czule po głowie, kiedy ją mijał. Westchnęła ciężko, uświadamiając sobie, że Remus żyje z tym tyle lat. Zna więc swoje ciało i ma tyle rozsądku by go nie szarżować. Będzie się musiała długo przyzwyczajać do życia z kimś takim. Do człowieka małym futerkowym problemem
- Pa – rzuciła krótko w przestrzeń.

Całując się zachłannie opadli na łóżko. Rękami błądzili po swoich ciałach, w głowach im wirowało. Lily wsunęła dłoń pod koszulę Jamesa i delikatnie jeździła po jego skórze długimi palcami. James począł całować jej szyję, podwijając dół koszuli. Cmoknął rowek między piersiami, sprawiając, że zaczęła oddychać jeszcze szybciej. Popatrzył jej w oczy i pogłaskał po gorącym policzku, uśmiechając się czule. Powoli zbliżył się by złożyć na jej ustach delikatny pocałunek. Lily nie pozwoliła mu się odsunąć, zarzucając mu ramię na barki. Drugą dłoń wplotła w jego włosy, pokazując co potrafi językiem.
Kiedy brakło im tchu odsunęli się na cal niechętnie. Jej rozchylone różowe usta niemiłosiernie go kusiły, ale nie bardziej niż reszta ciała. Zdjął z niej szkolną koszulę i zachwycił się, mogąc podziwiać jej wypukłości. Uchylił ramiączka i ucałował cudowne zagłębienie w obojczyku, gdzie zaczął podróż ustami po jej ciele.
Przytulała go mocno do siebie, oddychając płytko. Objęła go udem, kiedy znaczył powolnie i dokładnie szlak na jej brzuchu. Jednocześnie poczuła jak dotyka jej pośladka pod osuniętą spódniczką i przeszedł ją dreszcz.
Pocałowała go szybko i przewróciła na plecy, siadając mu na brzuchu. Przez chwilę rozkoszowała się swym położeniem i dłońmi, które umiejscowił na jej talii. Pod jego palącym wzrokiem ugięła się z zawstydzenia i pocałowała jego brzuch. Właściwie nie wiedziała co dalej. I chyba James to wyczuł, bo objął swoimi dłońmi jej twarz i usiadł.
Pocałował ją jak jeszcze nigdy wcześniej. Poczuła jakby przekazał jej wszystkie emocje w tym jednym prostym geście. Czuła emocje, których nie była w stanie opisać słowami i to teraz jakby podwójnie – za niego i za siebie. Czuła, że go kocha, a on kocha ją jeszcze mocniej. Chciał się nią zająć, by czuła się bezpieczna, potrzebna, kochana. Czuła to w sposobie gładzenia jej ust, przeczesywania włosów, sunięcia jego rąk po jej nagiej skórze.
Zamknął ją w swoich ramionach, a jego duże dłonie obejmowały całe jej plecy. Poczuł jak Lily się uśmiecha, kiedy postanowił rozsunąć dwie małe haftki.
Podniosła się gwałtownie, spazmatycznie oddychając. Rozejrzała się po ciemnym pomieszczeniu i rzuciła do panicznego przerzucania poduszek na swoim łóżku. Ani śladu, że ktoś tu jest a tym bardziej, że był. Szkoda. I żałowała też, że się wybudziła. Była ciekawa jakby to mogło dalej wyglądać.
Opadła na poduszki. Przycisnęła lodowatą dłoń do ciepłego czoła i próbowała uspokoić oddech i walące w piersi serce. Tej nocy raczej nie zaśnie.

Rano Lily zwarta i gotowa z torbą na ramieniu poprawiała włosy, opuszczając dormitorium. Zdawała się nie pamiętać nic ze swojego snu, który nie dał jej zasnąć przez kilka godzin.
Dostrzegła szurającego po podłodze Jamesa w piżamie. Zmarnowany, z przekrzywionymi okularami i włosami rozczochranymi bardziej niż zwykle. Krzywił się przed słońcem. Kiedy dostrzegł Evans objął ją ramieniem i cmoknął machinalnie w wystawiony policzek.
-  Dzień  dobry –  przywitała  się  z  nim  Lily  pogodnie.  –  Czemu  jesteś  jeszcze  w  piżamie?  Ubieraj  się,  za  dwadzieścia  minut  zaczynają  się zajęcia.  W najlepszym  wypadku  nie  zjesz  śniadania,  ale  dzisiaj  nie  licz  na  to,  że przyniosę  ci  tosty. – Puknęła go delikatnie w długi nos palcem i zaczęła delikatnie budzić wciąż obecnych w pokoju wspólnym ludzi.
- Nigdzie się nie wybieram. Dopiero wróciłem z chłopakami i idę spać. Jestem taki padnięty…
- Chyba żartujesz – fuknęła, przestając szarpać się z jakimś krukonem. – James, nie pamiętasz co było w zeszłym roku po tej grubej imprezie, kiedy jedna trzecia zamku leczyła kaca zamiast być na lekcjach? – spytała go łagodnie, mając nadzieję, że jakoś przemówi mu do rozsądku. Dostrzegła jednak, że nic sobie z tego nie robi. – Widzę, że już zapomniałeś co obiecywaliście McGonagall. – Odwróciła się od niego, nie chciała się kłócić. Jakoś próbowała tego unikać odkąd był dla niej ważny, więc tłumiła w sobie złość. Lawirowała chwilę po pokoju i dobudzała ludzi. Mało subtelności okazywała kopiąc niektórych po butach albo szarpiąc za kołnierze. Potter poczłapał za nią. Nie chciał jej denerwować, było mu głupio. Wiedział, że będzie się musiał tłumaczyć i jakoś ją udobruchać.
- Lil – zaczął miękko. – Nie planowaliśmy tego. Po prostu zatrzymało nas w Hogsmeade. Muszę cie tam kiedyś zabrać nocą… - Do jego tonu wkradł się entuzjazm.
- Jesteś taki super, stary! Czy w ogóle zdajesz sobie sprawę jak to się odbije na mnie? Na prefekcie? Jak myślisz, jak zareaguje McGonagall kiedy zorientuje się, że jeden z jej prefektów leży zapity z resztą kumpli a drugi do tego dopuścił? – zapytała z żalem. – To ja będę świeciła oczami za wszystkich od piątego roku wzwyż!  
James chciał ją objąć, ale odskoczyła jak oparzona.
-  Nie  myśl  sobie,  że  mnie  przytulisz  i  się  uśmiechniesz  a mnie  zmiękną  nogi!  Nie.  Naprawdę myślałam,  że  jesteście  mądrzejsi – westchnęła z bezsilności. - Głupia jestem. Miałam jakieś przebłyski, że owutemy was uspokoją, że spoważniejecie…
- Lily, na Merlina! Nie można być całe życie poważnym! – wybuchnął niespodziewanie, aż podskoczyła. - Wiem co myślisz. Martwisz się tym, co się dzieje w naszym świecie, bo ja też mam czasem jakieś refleksje, wiesz? Ale nie można ciągle siedzieć i myśleć o szkole, o wojnie, bo właśnie tu i teraz spędzamy swoje ostatnie beztroskie dni. Dzień, w którym opuścimy Hogwart na zawsze, mogę cię zapewnić, będzie ostatnim dniem bez trosk. To właśnie potem nie będzie czasu na śmiech, nie będzie ani jednego dnia, w którym choć na sekundę się nie zmartwisz. Zacznie się udręka dnia codziennego, prawdziwe życie. I tak! Teraz popełniam błędy, masę błędów! Ale mam osiemnaście lat i właśnie teraz jest na to najlepszy czas, bo potem nie widzę na nie miejsca.
Evans patrzyła na niego jak głupia. Przestraszył ją, ale nie krzykiem. To wszystko co powiedział było prawdą. Wiedziała to, ale nie chciała żeby to dostrzegł.
- Wow, to takie dorosłe podejście.
- Nie ironizuj – syknął, waląc pięścią w oparcie kanapy. Nie patrzył na nią, nie chciał, nie mógł. -  Nawet nie czytasz gazet – prychnął i zaśmiał się krótko. – Nie chcesz wiedzieć ile osób umarło, prawda? A te trupy cię zaraz zaleją…
- Wiesz, nie zabraniam ci się uśmiechać – wydukała, poruszona jego następnymi prawdziwymi słowami. – Mówię tylko…
- Nie zamierzam być szczęśliwy na pół gwizdka. Chcę przekraczać granicę i rozkoszować się tym. – Patrzył jej intensywnie w oczy.
- Jesteś taki ze mną, czyż nie? Szczęśliwy na pół gwizdka – stwierdziła wolno. Nagle jej sen wrócił. Nie wyobrażała sobie jak coś takiego mogłoby się zdarzyć skoro nigdy nie dopuszczała do sytuacji, gdzie mogłaby być z Jamesem sama. Była szczęśliwa, podobało jej się, że są razem, ale ciągle była między nimi niewidoczna bariera, która budowała się przez długie lata. Była na tyle trwała i mocna, że nie chciała zburzyć się pod naciskiem przytulania czy pocałunków. Zaufanie. To było coś, czym Lily nie potrafiła do końca obdarzyć Jamesa. Nie mogłaby przekroczyć z nim granicy i to dlatego sen się skończył. Wiedziała, że nie mogła się z nim tym rozkoszować, chociaż ewidentnie tego chciał. Sama siebie nie rozumiała. Przecież jeszcze przed chwilą stadko motyli fruwało jej w brzuchu, kiedy pocałował ją na powitanie. – Przepraszam – szepnęła. Czuła, jak zbierają jej się łzy. – Przepraszam, że pojawiłam się u ciebie na święta… - Nie była w stanie powiedzieć nic więcej, choć wyraźnie chciała. Czuła się podle, że dała mu wtedy nadzieję. Właśnie teraz zrozumiała, że nadają się na przyjaciół, nie na parę. Para była z nich marna, zaangażowanie szło z jednej strony. Co z tego, że Evans wyobrażała sobie jak James ją całuje i rozbiera, kiedy było to wywołane alkoholem.
- Co? Nie, nie, nie… - Potter z udręczoną twarzą pokonał dzielący ich dystans i z czułością ujął jej dłonie. – Nawet tak nie żartuj. Tu nie chodziło o ciebie…
- No właśnie. Nie o mnie, tylko o ciebie. Ranię cię. Niepotrzebnie… Nie chciałam… Nie zamierzałam… Och, jestem taka naiwna! I ty też. Ty też jesteś naiwny, bo nigdy nie będę cię mogła kochać tak jak ty mnie i musisz to wiedzieć – powiedziała mu prosto w oczy. Poważnie. Bez płaczu.
Patrzył w jej oczy, szeroko otwarte, z łzami gotowymi polecieć. Poczuł ukłucie w sercu, kiedy padły z jej słodkich ust te słowa. Przełknął ślinę i zaczął mówić, powoli, ważąc słowa.
- Ten dzień, kiedy zjawiłaś się w mojej wiosce, a potem pocałowałaś mnie z własnej woli był… To był najpiękniejszy prezent bożonarodzeniowy jaki mogłem kiedykolwiek dostać. – Uśmiechnął się, ścierając pojedynczą łzę z jej policzka. Zamknęła oczy i złapała jego dłoń. Uścisnęła ją mocno.
-  Mimo  wszystko… -  Przerwała  myśl  i  próbowała  mu  wmówić  wciąż  to  samo.  -  Możesz  tak  naiwnie  sądzić,  ale  wyrządziłam  ci  wielką  szkodę  wtedy  i  wierzę,  że  podświadomie  to  wiesz.   Rozumiem  więc  dlaczego  mimo  wszystko  wypad  z  przyjaciółmi  jest  dla  ciebie  ważniejszy. – Uśmiechnęła się ze smutkiem do Jamesa, który stał oniemiały przed nią. Minęła go i cicho opuściła wieżę.
Co się właśnie stało? Naprawdę pokłócił się z Evans. Ręce opadły mu luźno wzdłuż ciała, stał ciągle w jednym miejscu. Nie do końca rozumiał jej system wartości. Próbowała coś na nim wymusić? Jakieś wyznanie czy obietnicę? Nie, to było zbyt prawdziwe. Za bardzo go to dotknęło.
Zachwiał się na nogach. To była jego wina.
Nauczyciele inaczej na nią patrzyli, McGonagall baczniej obserwowała? Przez niego? Nigdy jej o to nie spytał, jej – osoby, dla której opinia innych była ważna. Żałował, że tak mało interesował się jej problemami. Uważał, że dręczą ją tylko egzaminy, myślał dokładnie tak jak jej powiedział dzisiaj. Wolał miło spędzać czas. W końcu mógł ją bezkarnie przytulać, smakować jej ust i zatracił się w tym. Zamiast traktować ją najpoważniej na świecie i dawać jej to odczuć wolał poznawać jej ciało a nie umysł. Przeraził się, kiedy przez głowę przebiegła mu myśl, że ją wykorzystał. Ale to chyba niemożliwe, za bardzo kochał Lily. Po prostu nie doceniał jak to jest być z nią.

- Evans, usiądź, proszę. – McGonagall wskazała krzesło, siadając za swoim biurkiem. Poprawiła okulary na nosie i spojrzała surowo na dziewczynę.
Lily siadła, rozglądając się dyskretnie po gabinecie. Wspomnienia z jej ostatniej wizyty tutaj były zbyt dobijające by móc je analizować. Winiła McGonagall, że zabezpieczyła swoje drzwi dziecinnie prostym zaklęciem, dzięki czemu mogła się bez problemu włamać. Zdobyła adres, wydostała się z zamku i teleportowała do wioski Jamesa. I się zaczęło. Próbowała skupić wzrok na profesorce, jednak wtedy dostrzegła wysuniętą znajomą szufladę i kartotekę na biurku. Jej serce ścisnęło się boleśnie, kiedy zauważyła przypięte do papierów zdjęcie. Okularnik pomachał do niej, uśmiechając się olśniewająco i za moment wybiegł ze zdjęcia. Utwierdzając się w przekonaniu, że jego uśmiech jest wart jej pękniętego serca ucieszyła się ze swoich porannych wniosków.
- Panno Evans…
- Wiem, zawaliłam, pani profesor. Przepraszam – powiedziała, nie czując skruchy. Przecież James się wtedy cieszył.
Wicedyrektorka uniosła brwi.
- A więc, wyjaśnij mi to, bo naprawdę nie rozumiem jak ktoś taki jak ty mógł do tego dopuścić.
- Myślę, że pani dobrze wie o co tu chodzi. – Wskazała brodą na kartotekę Jamesa. Wyprostowała się i czekała na burę z kamienną twarzą.
Kobieta westchnęła, ściągając brwi. Spojrzała na swoją prefekt surowo.
- Przyślij do mnie wiadomych panów.
- Potter raczej nie ma z tym nic wspólnego.
- Nie broń go ze względu na waszą zażyłość, Evans – poradziła jej ostro.
Zebrała się w sobie i wyrzuciła na wydechu:
- James Potter to już przeszłość.
- Tym bardziej nie widzę problemu z przysłaniem go do mnie.
Lily kiwnęła głową na znak, że zrozumiała. Odsunęła ze zgrzytem krzesło. Zawahała się przez chwilę.
- Nie można też nas tak winić, że chcemy nacieszyć się życiem. Opuszczenie Hogwartu przyniesie jedynie przygnębienie – powtórzyła nieświadomie słowa Pottera, które zagnieździły się w jej sercu.

- No i czego nie rozumiesz? – zapytał Syriusz po czym wepchnął w usta całą pieczoną kiełbaskę. Trwała kolacja, na której – w przeciwieństwie do lekcji – pojawili się wszyscy uczniowie.
- Zerwała ze mną czy nie? – Uniósł się, rzucając widelcem w jedzenie, którego nie ruszył. Westchnął ciężko, patrząc na szczęśliwych Remusa i Dorcas. Już rozumiał, czemu obecność jego z Lily tak kiedyś drażniła innych.
- Och, James, nie sądzę. – Meadowes pochyliła się nad stołem. – Jesteś dla niej zbyt ważny, żeby zrezygnowała z ciebie ot tak. Po prostu ma temperament. Nie przejmuj się tak! – powiedziała dziarsko, posyłając mu uśmiech.
- No nie wiem – mruknął niepewnie. – Nie wyglądała na wściekłą raczej na… pewną tego co mówi.
            - Może jej coś wczoraj obiecałeś a dzisiaj o tym zapomniałeś. – Podsunął Syriusz, rozglądając się za tym czego jeszcze nie jadł.
            - Pamiętałbym. Nie byłem aż tak pijany – mruknął, nadal mieszając widelcem w talerzu.
            - Rogacz! - wybuchł niespodziewanie Remus, mając przebłyski wracającej pamięci. - Powiedziałeś jej, że nie ma chłopaka, więc ma się z tobą umówić.
            Syriusz zaśmiał się gardłowo.
            - Nie, nie, nie. - Dorcas zamachała pospiesznie dłońmi jakby odganiała się od much. - Śmiała się z tego.
- Czy ona tak już zawsze będzie z nami siedzieć i we wszystko się wtrącać?
- Łapa… - zaczął ostrzegawczo Lupin.
- Nie, nie, spokojnie. Z Blackiem to ja sobie poradzę – oświadczyła Meadowes, bębniąc długimi paznokciami w blat stołu. – Ciekawa tylko jestem czemu Lily ci nie przeszkadzała.
Black zrobił minę jakby zjadł coś kwaśnego i pochylił się nad talerzem.
- Przeszkadzała, ale powiedz to jak siedzi zaraz obok ciebie.
- Zawsze możesz powiedzieć mi teraz.
Nagle za Blackiem i Potterem pojawiła się Evans, mierząc Syriusza wzrokiem.
- Teraz to nie widzę sensu. Jak skończyłaś z Rogaczem to… Ała! – pisnął kiedy Potter walnął go w ramię z całej siły a Dorcas kopnęła pod stołem w piszczel.
- Nieważne. – Machnęła ręką. – Macie się stawić natychmiast u McGonagall.
Wszyscy czterej ciężko jęknęli. Dorcas z krzepiącą miną pomasowała Remusa po ramieniu a James próbował ściągnąć Evans wzrokiem. Nie zaszczyciła go spojrzeniem. Wściekły podniósł się, ciągnąc za sobą Blacka, który do ostatniej chwili wpychał sobie pieczone ziemniaki do ust.
Kiedy wszyscy wyszli, Lily opadła na ławkę. Poczuła ciepło i uświadomiła sobie, że siedział tu Potter. Przesunęła się lekko w bok. Złapała kawałek kurczaka.
- Lily…
- Powiedział wam wszystko?
- Tak, ale…
- Więc nie ma o czym mówić – ucięła i zatopiła zęby w mięsie. Żuła i żuła, ale czuła jakby jedzenie rosło jej w buzi. Przełknęła z wysiłkiem i popiła obficie. Zakryła usta dłonią, miała wrażenie, że lada moment zwymiotuje. Oddychała spokojnie i długo, czując na sobie wzrok Dorcas. – Jest teraz szczęśliwy?
- Szczęśliwy? Lily, on myśli, że z nim zerwałaś. – Evans patrzyła na nią przenikliwie, nic nie powiedziała. – Merlinie, to prawda? Ale… Ale czemu? Lily, ja nie rozumiem.
- Za bardzo się zaangażował.
- Tym bardziej nie rozumiem.
- Ja… ja go lubię. Bardzo. Ale to wszystko. Czuję, że on jest w to bardziej zaangażowany, ja mu się po prostu poddawałam. Wiesz, powiedział mi dzisiaj, że chce się cieszyć pełnią życia. To wariat, ja jestem dla niego za spokojna, ściągam go w dół. Zwykła ze mnie nudziara. Powinien sobie znaleźć kogoś kto nie będzie musiał za nim nadążać tylko biec razem z nim. Kogoś, kto pozwoli mu na więcej, kogoś z kim będzie mógł przekroczyć granicę – mówiła coraz ciszej aż w końcu zamilkła.
            Dorcas siedziała sztywno i przyglądała się jej ze zmartwieniem wypisanym na twarzy. Pokręciła głową nad głupotą przyjaciółki, ale nie wiedziała co mogłaby powiedzieć.

- I co? – zapytała Lily, nie przerywając zabawy z Mimi. Kocica leżała na jej kolanach, mrucząc z zadowolenia nad poświęconym jej czasem. Evans i Meadowes siedziały w pokoju wspólnym w milczeniu. Czekały na Huncwotów. Było już dawno po kolacji, kiedy wrócili. Rzucili się na kanapę i sapnęli zgodnie.
- Trzy tygodnie codziennego szlabanu z wliczeniem w to weekendów oraz minus dwadzieścia pięć punktów za każdego z osobna – wyliczył Lupin bez emocji. Dorcas mruknęła z niezadowoleniem, wydymając lekko dolną wargę. Remusowi na ten widok drgnął kącik ust. Dorcas podchwyciła ten widok. Uśmiechnęła się ślicznie do chłopaka, bawiąc się małym brylancikiem na łańcuszku. Przygryzła wargę i zmierzyła jego sylwetkę.
- Przestańcie – wyskoczył nieoczekiwanie Syriusz, obserwując to napięcie. – Po prostu znajdźcie sobie jakiś kąt.
Dorcas spojrzała na niego z żądzą mordu w oczach i skrzyżowała ręce na piersi.
- O co ci chodzi? – zapytała urażona.
- Nie będę wam tłumaczył co normalni ludzie robią ze sobą gdy są w związku.
Zbita z pantałyku Meadowes rozejrzała się, otwierając usta. Remus, podciągnął się na kanapie, drapiąc w skroń.
- Znalazł się specjalista od związków – prychnęła. Wstała, po czym ściągnęła Blacka z kanapy. Usiadła na jego miejscu obok Remusa i zarzuciła na siebie jego ramię, wtulając się w chłopaka.
Syriusz obserwował to z rozbawieniem i uniesionymi brwiami.
- To nie do końca to, o co mi chodziło, ale… - Uciekł przed nadlatującą poduszką. Dosiadł się do Lily. Zmarszczył śmiesznie nos na widok kotki.
- I co, tylko Gryffindor poniósł konsekwencje? – zapytała zdziwiona Evans.
- Nie. Tyle dobrego, że Ravanclav i Hufflepuff stracili pięćdziesiąt punktów. – Powiadomił Peter, wzdychając.
- No i oczywiście teraz Slytherin prowadzi. – Na twarzy Blacka pojawiła się zaciętość. – Tysiąc razy wolałbym przegrać z Puchonami.
- Tak w ogóle to powiedziała, że należy nam się dłuższy szlaban, ale mamy zaraz egzaminy i mamy się uczyć – uzupełnił Lupin.
- Jasne! Już biegnę do książek. – Black wybuchł śmiechem do złudzenia przypominającym szczeknięcie psa, czym spłoszył Mimi. Kotka zjeżyła się i uciekła pod kredens. Widać było tylko jej błyszczące oczy. Chłopak korzystając z okazji położył się, kładąc stopy na kolanach rudowłosej. Dziewczyna zrzuciła je, ale położył je znowu i znowu, więc dała za wygraną, przekręcając oczami. Black uśmiechnął się szeroko, puszczając jej oczko, a potem spojrzał na Jamesa. Patrzył się na niego z lekką pretensją. – Co jest, Rogacz?
Potter zacisnął szczęki i wypuścił powietrze ze świstem. Odpowiedział dopiero po dłuższej chwili.
- Quidditch. Egzaminy egzaminami, ale quidditch leży i kwiczy.
- Stary, dużo godzin wam przepadnie?
- Nawet nie chcę liczyć.
- Drużyna jest świetna. Dacie radę. – Lily uśmiechnęła się do Jamesa. Zmarszczył brwi i spojrzał na nią jak na obcego. Czemu jest miła?
- Nie jesteśmy zgrani. Niektórzy mają wieczne problemy. – Rzucił jej wyzywające spojrzenie znad okularów.
Dobrze wiedziała, że mówi o Caradocu. Ciągle miał jakieś pretensje do Jamesa i robił problemy. Nie chciał wykonywać jego rozkazów, nie słuchał jego rad, robił wszystko na odwrót. Oprócz oczu dziecka miał także dziecięcą mentalność.
- Ciągle się rzuca – stwierdził, ze zrozumieniem Lupin. – Przerabialiśmy to. Kto jest kapitanem?
Lily po prostu odeszła. Nie chciała słuchać tych wszystkich opowieści z treningów, których zazwyczaj oszczędzał jej James. 


Nazajutrz Huncowci stawili się na odrabianie swojego szlabanu. Mieli naturalnie kwadrans spóźnienia co by nie stracić klasy. Sowią pocztą przy śniadaniu zostali powiadomieni o godzinie i miejscu odbycia kary. Dziś mieli sprzątać w bibliotece. Zapowiadało się uroczo.

Jedynie Remus mógł liczyć na pocieszenie. Dorcas była jak zwykle uśmiechnięta i optymistycznie nastawiona do rzeczywistości. Na pierwszej wspólnej z Lupinem lekcji poprosiła Petera o znalezienie sobie innego miejsca i zaczęła siedzieć z Remusem.
Peter nie widząc innego wyjścia dosiadł się do Lily. Dziewczyna została sama odkąd Meadowes postanowiła siedzieć ze swoim chłopakiem. Ale właściwie to miał jeszcze jedno wyjście – usiąść obok Ann McKartney. Wychylił się delikatnie i popatrzył na nią. Nie. Zdecydowanie woli usiąść koło Lily.
Pani Pince, młoda bibliotekarka o nieprzyjemnym usposobieniu pokazała im dzisiejsze miejsce pracy.
Jedna alejka. Tysiące książek. Tony kurzu. Rozkoszne cztery godziny.
Wręczyła im miotełki z piórek i szmatki. Zakazała używania czarów i poinformowała, że jeśli wyrobią się przed końcem czasu z jedną alejką mogą przejść do drugiej. Oczywiste było, że tego nie dokonają. Jakby odczytując ich myśli dodała złośliwie, że jedną alejkę mają przeznaczoną na jeden i jeśli nie podołają zadaniu doliczy im jeden dzień do szlabanu.
James wlazł na drabinę i zajął się samą górą. Trochę niżej pod nim był Remus, też na drabinie. Peter zajmował się zwykłą wysokością dla stojącego człowieka, a Syriusz usiadł na podłodze zajmując się najniższymi półkami.
Po trzech godzinach kręciło im się w nosach, oczy łzawiły a Peterowi na dłoniach pojawiły się czerwone plamy od kurzu. Ramiona i szyje im ścierpły. Pince wpadała co chwilę z kontrolą i pomrukiwała coś z niezadowoleniem.
Szlaban dobiegał ku końcowi. Syriusz rzucił szmatę i przeciągnął się. Nawet pupa zdrętwiała mu od siedzenia. Niespodziewanie dostał książką w głowę. Na chwilę pociemniało mu przed oczami. Syknął, rozcierając czubek głowy i rozejrzał się. Wypadła jakby ktoś przepchnął ją inną z drugiej strony. Kierowany zwykłą ciekawością niezauważony obszedł regał.
Po drugiej stronie ujrzał zgrabną blondynkę. Ze zrezygnowaniem oparła się o półki i wyciągnęła z torby ciastko z kremem. Jednocześnie upychając je całe w buzi odgarnęła włosy, które ostatnio bardzo jej urosły. Syriusz zawsze widział Ann z króciutkimi kosmykami, które opadały jej na czoło, teraz była ciekawsza.
Uśmiechając się, podszedł do niej żwawo.
- Naskarżę na ciebie Pince – powiedział lekko. Podniosła głowę szybko oblizując palce z różowego nadzienia. W razie czego wyprze się wszystkiego, wcale nie jadła w bibliotece. Trochę kremu zostało jej w kąciku ust, więc Syriusz bezceremonialnie starł go palcem, który zaraz oblizał. – Dobre. - Dziewczyna skrzywiła się z obrzydzeniem i wytarła się wierzchem dłoni. – Mogłaś się podzielić, kwitnę tu od czterech godzin.
- Och, pogratulować – rzekła, odzyskując animusz. - Wreszcie wziąłeś się za naukę?
- Nie, kwiatuszku. Odrabiam szlaban. Pewnie słyszałaś o tej aferze z imprezą. – Przekręcił oczami.
McKartney wróciła do upychania książek na ich miejscach.
- Ostrożnie. Może spaść komuś po drugiej stronie na głowę! – Przejął od niej książkę i delikatnie włożył pomiędzy inne. Speszona natychmiast zabrała swoje dłonie. To wcale nie fajne, że jest tak blisko.
- Dostałeś? – Przyjrzała się jak Black kiwa głową z miną cierpiętnika a  potem  poprawia  włosy  niedbałym  gestem.  –  Przepraszam,  nie  jest  mi  przykro.  –  Uśmiechnęła  się.
- Pomogę.
- Nie trzeba.
- Nie z książkami. – Obszedł ją i oparł się ręką koło jej głowy. Powiedział ściszonym głosem do jej ucha: Z drzewem genealogicznym. Mam je u siebie w dormitorium.
Ann westchnęła ciężko i oparła czoło na półce, kręcąc głową. Znowu to samo.
- Nie obchodzi mnie twoje drzewo – burknęła.
- Miałaś na myśli nasze.
- Merlinie, po co ja coś takiego powiedziałam? – jęknęła, z całej siły dopychając ostatnia księgę. Na pewno wypchnęła tą z drugiej strony.
- Kłamałaś?  –  zapytał zdumiony.  –  Zrobiłaś  to  tylko  po  to  żeby  się  całować?  – Bardziej stwierdził niż zapytał.
Zmieszała się. Przypomniało jej się jak wyglądała wtedy sytuacja. Ale może to jest dobra alternatywa? Przestanie ją nękać o pokrewieństwo. Odrzuci go raz czy drugi i się znudzi, znajdzie jakąś głupią dziewczynę. Może i był oszałamiająco przystojny, ale był jej rodziną i każdy bliski z nim kontakt jest zły. A ona jest chora, że roztapia się teraz w jego ślicznych tęczówkach. Spuściła głowę, bo nie chciała aby oczy zdradziły jej kłamstwo. W dodatku Lucy robiła tak zawsze gdy coś zmalowała i wszystko uchodziło jej na sucho.
- Tak, to prawda.
Potem wszystko zadziało się w błyskawicznym tempie.
Syriusz podniósł jej brodę i pocałował z zaskoczenia. Ann zakręciło się w głowie. Przygwoździł ją do półek, obejmując dłonią jej policzek. Naprawdę nie wiedziała co ma robić. To był jej pierwszy pocałunek, chłopcy nigdy nie okazywali jej zainteresowania. Jakieś opasłe tomiszcze wbijało jej się między łopatki, a Syriusz tak nieziemsko pachniał.
Od jego skóry promieniowało ciepło i spokój, które już kiedyś poczuła, kiedy wpadli na siebie w pokoju wspólnym. Wtedy prawie ją pocałował a ona stwierdziła tamtego dnia, że na taką myśl ją mdli. A teraz to się dzieje!
Nogi się pod nią ugięły, coś przewróciło w brzuchu a Syriusz wciąż ją całował.
- Ekhm.
Ann, słysząc chrząknięcie, poczuła jakby wylano na nią kubeł zimnej wody. Ze stłumionym piśnięciem odepchnęła Blacka. Oderwał się od niej z cichym pogłosem co strasznie ją zawstydziło.
Stała nad nimi bibliotekarka ze skrzyżowanymi rękoma i uniesionymi brwiami. Ann gwałtownie poczerwieniała, a Black był wciąż blisko niej. Pochylał się nieznacznie, wpatrując w jej usta. Był kompletnie nieświadomy obecności kogokolwiek. Powoli uniósł rękę i zimnym palcem przejechał po jej gorącej dolnej wardze, która pamiętała jeszcze jego pocałunek.
- Panie Black! Ja tu jestem! – krzyknęła oburzona kobieta i zaczęła uderzać go miotełką do kurzu.
I wtedy stało się coś jeszcze gorszego dla Ann. Do alejki wtoczyli się Huncwoci ściągnięci krzykami. Jęknęła i odskoczyła w bok. Byle dalej od Blacka, byle dalej od Blacka! Może się nie zorientują.
Zrzuciła znowu kilka książek. Przepraszając raz po raz, schyliła się by je podnieść, a nie dała rady. Nie czuła palców. Speszona wybiegła z biblioteki, uginając się pod ciekawskimi spojrzeniami.
- McKartney? Zaczekaj. McKartney!
Zatrzymała się nagle. Zamknęła oczy dla uspokojenia. Dogonił ją i stanął przed nią. Taki uśmiechnięty z typową dla siebie beztroską. Posłała mu wrogie spojrzenie.
- Idź stąd. Daj mi spokój.
- Co takiego zrobiłem? Zaskoczyłem cię? – Załapał po chwili. – Naprawdę tak bardzo się tego nie spodziewałaś?
- Nie, skąd. Codziennie mnie ktoś całuje w bibliotece.
Wybuchnął śmiechem.
- Wiem, że ten był pierwszy. Takie rzeczy się czuję.
Prychnęła. Nie ma co dyskutować z dupkiem. Ruszyła przed siebie. Obiecała sobie, że już mu się nie da zagadać.
- Podobało ci się – krzyknął pewnym głosem, uśmiechając się złośliwie. Przystanęła, ale się nie odwróciła. – Lubisz to odkąd wpadliśmy na siebie w Hogsmeade, prawda, kwiatuszku? Potem ci pomagałem, byłem miły… Fajne to, co, McKartney?
Ann stała tak na tym korytarzu, słuchając co mówi i nigdy nie czuła się bardziej samotna. Nie miała tu teraz nikogo, osoby, które kochała najmocniej na świecie było daleko, daleko stąd. Najbardziej bolało ją, że Syriusz ma rację. Trafił do jej życia w momencie, gdy ujrzała przed sobą nowe horyzonty. Znalazła zdjęcie, zaprzyjaźniła się z O’Stappery… A on był taki miły i chciał jej pomóc. Może powinna zgodzić się na to obejrzenie drzewa genealogicznego w jego dormitorium?
Tak, zrobi to! Poszukają na nim razem Fereola – przystojnego mężczyznę o fiołkowych oczach i ciemnych jak węgiel włosach, sadystycznego uzdrowiciela, który jednak kochał jej mamę; mężczyzna jedyny w swoim rodzaju, jej tata. Odkryją jak mały jest ich stopień pokrewieństwa i może będą się mogli całować bez przeszkód. Syriusz na pewno na początku będzie wystraszony, tak jak Ann była, ale w niej już jest siła kilku ludzi, więc co za problem mieć ją jeszcze za jednego człowieka.
- Taka sprytna – wyszeptał jej do ucha. Nawet nie wiedziała, że do niej podszedł. Uśmiechnęła się leciutko. – Przyznaj się… Z tą rodziną to bardzo szybko wymyśliłaś, racja? Bo to taka głupota, że…
Odwróciła się i impulsywnie uderzyła go otwartą dłonią w policzek. Włożyła w to najwięcej siły i sama to odczuła. Zaburzył cały jej spokój, a całe szczęście i podniecenie uleciało z niej jak powietrze z przekłutego balonika.
- To była granica, której trzeba było nie przekraczać – warknęła przez zaciśnięte zęby.
Potem gdy go zostawiła pozwoliła sobie na płacz i ogromny ból serca.
On również, dopiero gdy zniknęła mu z oczu, zdecydował się potrzeć piekące miejsce, które dawało mu do myślenia.