sobota, 22 czerwca 2013

21. Tajemnica Huncwotów

Macie te 8 stron już wakacyjnej notki ;) 
Chciałabym Wam powiedzieć, przypomnieć a może w ogóle oznajmić, że pod moimi notkami zawsze znajdują się tzw. reakcje. Na początku ich nie było, ale uznałam to za dobrą alternatywę dla zbyt nieśmiałych na pozostawienie komentarza. Tak więc, prosiłabym o chociaż taki 'kontakt' ze mną.
W menu pojawiły się dwie nowe zakładki. 'Ekstra' są już znane a 'Album' ruszy pełną parą w wakacje. Zaktualizowałam Opisanych.
 


- Teraz wcale się nie dziwię, że przez te wszystkie lata uważaliście się za lepszych. Jesteście lepsi, a ty jesteś najlepszy. Tak sądzę – wyszeptała zmysłowo Lily nachylając się z parapetu, na którym siedziała i całując czule Jamesa. Jej włosy owionęły mu twarz. Palce Pottera, które spoczywały po jednej stronie dziewczyny dotknęły opuszkami jej uda. Byli sami na korytarzu przed pokojem wspólnym gryffindoru, spowici delikatnym półmrokiem. Atmosfera była jak najbardziej intymna.
- Naprawdę lubię się z tobą całować – wyszeptał z drgającymi kącikami ust i błyskiem w oku.
Evans zaśmiała się słodko. Odsunęła się na milimetr i wsparła swoje czoło o jego. Uśmiechnęła się błogo, mrucząc delikatnie. Odetchnęła głęboko, ciesząc się, że ten dziwny miesiąc już za nimi.
Nie rozmyślała nad tym skutkami słów, jakie wypowiedziała w kierunku Jamesa. Nie zarywała nocy, przesypiała je spokojnie, nie uroniła nawet jednej łzy. Ponieważ Dorcas świetnie układało się z Remusem, a Ann nie była jej już tak bliska stała się trochę samotna. Pewnie poradziłaby sobie z tym spotykając się z Jamesem, ale teraz to nie wchodziło w grę. Nie chciała mącić mu w głowie. Rozmyślała nad tym jak naprawić stosunki z Ann, ale zawsze gdy nadarzała się okazja brakowało jej odwagi. Zresztą McKartney była nieuchwytna. Bywało, że Evans martwiła się tym, co zrobiła blondynce. Czuła się podle i rozwodziła się nad tym jakim człowiekiem to ją czyni.
Wykorzystując wolny czas przypominała sobie całą wiedzę jaką zdobyła podczas lat nauki. A przynajmniej próbowała. Lubiła się uczyć sama, nikt jej wtedy nie zagadywał, nie rozpraszał, ale jej myśli gnały do Ann. Nim się orientowała zastawała ją noc. Na szczęście ćwiczenie zaklęć szło jej całkiem sprawnie – a na tym najbardziej jej zależało.
Pewnego razu późno wróciła z dodatkowych lekcji indywidualnych przygotowawczych, bo marnie szło jej z kłaposkrzeczkami. Na tyle nieostrożnie obchodziła się z tymi roślinkami, że jedna niezadowolona ugryzła ją w dłoń. Profesor Sprout pozwoliła jej iść, burcząc pod nosem, że i tak nic z tego nie będzie. Bardzo ją to zmartwiło – jak to „nic z tego nie będzie”? Przecież tak się starała, tak ciężko pracowała te wszystkie lata… Niestety, wiedziała jak okropna jest, kiedy chodzi o zielarstwo.
Wyszła cicho z łazienki, żeby nie obudzić śpiących lokatorek dormitorium. Zawiązywała cienki bandaż na dłoni z ugryzieniem, kiedy usłyszała kogoś kręcącego się po pokoju wspólnym. Takie coś już się kiedyś zdarzyło. Zaciekawiona czy teraz uda jej się kogoś zobaczyć, wychyliła głowę przez drzwi. Rozglądając się bacznie, zeszła boso w ciemności na dół. Oczywiście, jak mogła pomyśleć, że mógłby to być kto inny. Częściowo chowając za biblioteczką, obserwowała jak James nagle zatrzymuje się i uderza otwartą dłonią w czoło. Syriusz ponaglił Petera, żeby szedł, przekonując, że go dogonią i wciskając mu w dłoń Mapę Huncwotów. Potter i Black zaczęli się przekomarzać, ale Evans nie udało się podsłyszeć o czym.
-  Rób jak chcesz, ja idę zanim Glizdogon się zgubi – zadecydował Black.
- Spokojnie, spokojnie. Złapię was na miejscu, tylko nie zaczynajcie beze mnie! – James mrugnął do przyjaciela i szybko ruszył z powrotem do swojego dormitorium.
Śmignął koło Evans, a ona podziękowała w duchu, że jej nie zobaczył. Chciała zaczekać i zobaczyć po co zawrócił, ale trwało to i trwało. Podkurczyła zziębnięte palce stóp i potarła ramiona. Sapiąc ze zniecierpliwienia ruszyła żwawo z miejsca. Nie przeszła więcej niż dwa metry i się z czymś zderzyła. Runęła na ziemię i zeskanowała wzrokiem najbliższe otoczenie. Na tyle dobrze znała swój pokój wspólny, by wiedzieć, że na jej drodze nie powinna znajdować się żadna przeszkoda. W ostatniej chwili dostrzegła but i kawałek czarnej nogawki spodni. Natychmiastowo zakołowało jej się w głowie a oddech się pogłębił. Niemal zobaczyła jak powietrze nad nią się ugina. Przełknęła ślinę i niepewnie wyciągnęła rękę. Kiedy jej palce zderzyły się z czymś niewidocznym, zacisnęła je i szarpnęła mocno.
Jęknęła z tęsknotą, widząc jak pojawia się przed nią James a jej w ręku zostaje jakiś zwiewny materiał. Klękał przed nią i patrzył tymi zaciekawionymi, wesołymi oczami. Przez dłuższą chwilę Lily wpatrywała się w nie, z otwartymi ustami. Kiedy spostrzegła w odbiciu szkieł jego okularów jak idiotycznie wygląda, chrząknęła i niespokojnie poruszyła się.
- Czy to twoja peleryna-niewidka? – wyszeptała, nadając całemu zajściu jeszcze większej tajemniczości. Złapała materiał w obie dłonie i potarła palcami. Miała wrażenie jakby dotykała powietrza.
- Co ci się stało? – zapytał szybko, kiedy tylko dostrzegł bandaż. Ujął delikatnie jej dłoń i pogładził ostrożnie odsłonięte miejsca.
Jej serce znowu przyspieszyło, a z ręką czuła się bardzo nieswojo. W pozie jaką przyjął wyglądał tak niesamowicie pociągająco. Lily nigdy nie miała większej ochoty, by móc dotknąć jego ust. Spojrzał na nią ze zmarszczonym czołem.
- To nic takiego – odpowiedziała zachrypniętym głosem. – Zielarstwo. – Wyrwała delikatnie dłoń, którą trzymał i machnęła nią bagatelizująco.
Popatrzył zawiedziony na tą jej dłoń i westchnął ciężko.
- Mimo wszystko powinnaś się przejść z tym do Skrzydła Szpitalnego.
- Pójdę.
Zapanowała niespokojna cisza. Evans karała się w umyśle najgorszymi torturami jakie znała. Co tu jeszcze robi?! Wmawiała sobie jak mantrę, że jest głupia, raz za razem. Walczyła z przyzwyczajeniem – bo tak to sobie tłumaczyła – by nie uśmiechnąć się do Pottera zalotnie, albo go przytulić lub nawet pocałować. Jest taki biedny, całe życie do niej przywiązany.
Właśnie zapragnęła wstać z podłogi, kiedy on przychylił się. Cała zesztywniała, zdruzgotana myślą co on robi. Nim się jednak zorientował zabrał materiał, który ciągle trzymała i podniósł się. Wyciągnął do niej rękę. Przyjęła pomoc i po chwili stała nos w nos ze swoim byłym chłopakiem, którego zostawiła. Oblizała usta w zakłopotaniu i odeszła w kierunku sypialni. Walczyła silną wolą, żeby nie rzucić jeszcze jednego spojrzenia, bo mogłaby podbiec i rzucić mu się na szyję.
- Lily.
Odwróciła się momentalnie, jakby na to czekała.
- Tak, to ta moja peleryna-niewidka. Mówiłem ci o niej – powiedział spokojnie, obserwując usilnie Lily. Pokiwała głową i objęła się ramionami, jednak nie odeszła. Kiedy drgnęła jakby chciała odejść znów się odezwał. – Mówiłem ci o niej w twoje urodziny, ale mi nie uwierzyłaś, wyśmiewałaś się ze mnie. Łaskotałem cię, a ty błagałaś bym przestał, ale chyba łatwo było mnie przekupić tymi kilkoma pocałunkami, pamiętasz? Pamiętasz to jeszcze, Lily?
Stojąc i słuchając tego co mówił oczy rozszerzały jej się coraz bardziej. Niestety, na koniec, cisnęły z nich śmiercionośne ogniki. Na policzki wtargnęła czerwień, która liznęła nawet uszy i dekolt.
- Nie – powiedziała zła i szybko pobiegła do siebie.
Po tym zdarzeniu nie rozmawiała z nim więcej. Bo i po co? Przeszłość trzeba zostawiać za sobą a nie starać się zamienić ją w przyszłość. Co innego, jeśli podsłuchiwała z ciekawości Huncwotów. Chciała wiedzieć, gdzie się wybierali wtedy w nocy, w dodatku bez Remusa. Nie raz obiło jej się o uszy, że James musi jakąś zostawić, więcej nie zawracać głowy sobie czym innym kiedy idzie do niej, ani nie zostawiać ich samych, bo dobrze wie, że sobie sami z nią nie poradzą.
Wyczuła, że reszta Huncwotów ma do niego trochę pretensje, że się zatrzymał, ale raczej nie powiedział kogo spotkał. W każdym razie musiał to być gorący temat w ich gronie. Kiedy Remus wrócił od matki dyskusja znowu się rozpoczęła. Evans znowu słyszała o niej i sama przed sobą nie chciała się przyznać, że coś kłuje jej wnętrzności.

Emilia O’Stappery przygotowywała się całe popołudnie, kiedy miała dodatkowe lekcje indywidualne dla uczniów przygotowujących się do owutemów. Układała sobie w głowie zdania, dialogi, wyobrażała sobie jakie zrobi miny. Jednak kiedy przyszedł czas by je wygłosić nie umiała się odezwać.
Spojrzała na figlarny zegarek na swoim biurku. Wskazówki niemiłosiernie wskazywały, że za kilku minut miną dwie godziny przeznaczone Ann McKartney.
- Czy tak, pani profesor?
- Co? Tak, tak, świetnie – przytaknęła.
Uczennica spojrzała na nią podejrzliwie. Przecież nie udało jej się wyczarować tego patronusa. Mimo wszelkich starań z jej różdżki wydostawały się tylko mlecznobiałe strzępki bez żadnego kształtu.
Emilia po raz kolejny zagryzła od środka usta. Poczuła specyficzny smak na języku i nieznośny ból. Jej serce tykało razem ze wskazówkami. Rozpaczliwie patrzyła jak Ann zabiera swoją torbę i ją dopina a różdżkę wciska za pasek przy spódniczce.
- Poczekaj! – krzyknęła w ostatnim momencie, kiedy dziewczyna już łapała za klamkę.
- Czy coś się dzieje? Dziwnie się pani zachowuje, martwię się, pani profesor. – Czuła do tej kobiety niezwykłą sympatię odkąd uchyliła jej rąbka tajemnicy.
- Nie. Tak! To znaczy… dobrze się czuję, tylko… - Gubiła słowa i sapała w przerwach między nimi. Otarła niedbale wilgotne czoło. Jej korona upleciona z włosów była dzisiaj zwykłym warkoczem, który też nie prezentował się za specjalnie. Nagle rozgorączkowanie znikło z jej twarzy i wstąpiło na nią coś ciepłego. – Mam coś dla ciebie. – Odsunęła szufladkę i z pewnym ociąganiem sięgnęła po kopertę. Ciągle toczyła się w niej wewnętrzna bitwa. Nie. Nie powinna, nie chce, nie może skazywać na to dziecka! Poznała ją na tyle by wiedzieć jak jest delikatna i jakie ma oczekiwania względem ojca. Przewidywała jak bardzo się ucieszy gdy zobaczy co dla niej ma i jakie straszne może to mieć skutki. Przychyliła się i między piersi wślizgnął jej zimny łańcuszek. Westchnęła w duchu i pomyślała „To dla ciebie, kochany”. Podeszła do McKartney i wyciągnęła w jej stronę śliczną kopertę.
- Ale…
- Proszę, weź to. – Wcisnęła jej w dłoń i usiadła w swoim fotelu. – Idź już. Twoi koledzy czekają na lekcję. Chyba, że chcesz żeby nie zdali. – Zaśmiała się sztucznie i potarła skroń.
Ann powolnie wycofała się z gabinetu. W drzwiach przecisnął się przez nią zniecierpliwiony ślizgon, posyłając jej groźne spojrzenie.
Zajrzała do koperty i zobaczyła pojedynczą karteczkę. Skręciła w pierwszy wolny korytarz. Rzuciła torbę na parapet, nie odrywając oczu od listu. Wyciągnęła go pospiesznie i zabrakło jej tchu.

                        Moja Droga Ann,
            Piszę do Ciebie ten list, dzięki Twojej
drogiej pani profesor. Opowiadała mi, że się znacie,
że przypadkowo spytałaś ją o mnie. Bardzo się cieszę.
Musimy się spotkać. Wiem, że czekają Cię ważne
egzaminy. Skup się na nich, drogie dziecko.
To Twoja przyszłość. Nie staraj się mnie szukać,
po zakończeniu roku sam Cię odszukam. Taki
jestem szczęśliwy, że w końcu się odnaleźliśmy.
                        Nie mogę się doczekać,

                                                           Tata


Osunęła się po zimnej ścianie. Długo siedziała w bezruchu. Kiedy minął pierwszy szok i spojrzała na list – roześmiała się serdecznie.
A potem zaczęła płakać.

Lily siedziała w pokoju wspólnym przy stole niedaleko okna. Przeglądała jakieś czasopismo i od czasu do czasu przypatrywała się ludziom. Te wszystkie beztroskie dzieciaki, które wszystkie zadania odrobiły w czasie, kiedy ona była w połowie jednego swojego… Doprowadzały ją do szału swoim brakiem trosk i szczęśliwymi uśmiechami, kiedy ona musiała ostro zakuwać. A ten pokój był wszystkimi wspomnieniami. Naprawdę wiele się tu wydarzyło. To było miejsce gdzie zazwyczaj wszystko się zaczynało. Miejsce najbardziej wesołe i gwarne, choć nie tak jak Wielka Sala. Zaludnione, ale niespieszne jak korytarze. Domowe, ale nie tak jak dormitoria, gdzie ostatecznie zabierało się wszelkie lęki i radości.
Potworne przerażenie i tęsknota za czymś czego jeszcze nie straciła ścisnęło jej gardło. Momentalnie poczuła się pusta w środku, jak gdyby potężne łapsko wyrwało jej serce z piersi. Czuła jego ucisk cały czas. Podparła głowę o pięść, gryząc usta pod wpływem wielkiej niepewności, jaka zawładnęła jej rozumem. Oczy jej zwilgotniały, a jedna zdradziecka łza wytoczyła się na policzek.
Odwróciła pospiesznie głowę. Nie chciała, aby ktoś spostrzegł chwilę jej słabości. Skupiła się na spokojnym oddychaniu i wyraźnie ją to uspokajało, ale kiedy zaprzestała tej czynności wszystkie smutki wróciły, niczym przyciągane przez magnes.
Przycisnęła dłoń do ust i zacisnęła powieki powstrzymując się przed płaczem. A bardzo tego chciała. Dawno nie płakała a wierzyła, że to mogłoby jej pomóc. Oczywiście wiedziała, że łzy nie rozwiązują problemów, ale miałaby siłę wtedy się ze wszystkim zmierzyć, przekalkulować.
Nie wiedziała co robi ze swoim życiem. Była w ostatniej klasie, zaraz wkroczy dorosłość. Strasznie się tego bała. Nie była gotowa, nie czuła się dorosła. Wciąż uważała się za dziewczynę, która chce mieszkać z rodzicami, żeby mama wołała ją na obiad, po którym szła z ojcem na spacer i szkicował dla niej na znalezionych w kieszeniach papierkach spotkanego psa lub kota. Miała mieszkać na swoim, martwić się czy zapłaciła rachunki lub pilnować czy na drugi dzień znajdzie coś do zjedzenia w lodówce? Umiała to wszystko zrobić, naprawdę umiała. Po prostu nie wyobrażała sobie jej własnego mieszkania. Wcześniej zdarzało jej się fantazjować jakby to było. Gdy była sama w domu i siedziała na kanapie wyobrażała sobie jak ona urządziłaby to miejsce. Widziała też siebie tam – wyższą, z poważniejszymi rysami, ubraną doroślej, ale na luzie. Teraz najśmieszniejsze wydawało jej się to, że w koszuli, która dół miała niedopięty, ale związany w supełek nad pępkiem skakała po kanapie by podlać kwiatki. Koszula oczywiście symbolizowała niezależność, jaką by posiadła mieszkając sama, bo mama nigdy nie pozwalała jej tak chodzić.
Drgnęła mocno, kiedy poczuła, jak ktoś delikatnie kładzie jej dłoń na ramieniu. Tamta pojedyncza łza dawno wyschła, resztę skutecznie powstrzymała. Nie chcąc dać po sobie poznać, że coś ją trapi uśmiechnęła się promiennie i spojrzała w górę.
Niebieskie oczy Caradoca patrzyły na nią niepewnie i pytająco. Trzymał delikatnie i krzepiąco dłoń na jej ramieniu, a Lily uwierała ona jak siedmiotonowy blok metalu. Gnębiło ją poczucie winy. James nie lubi jak się kręci koło mnie, przemknęło jej przez myśl. A potem jakże boleśnie dotarło do niej, że nie musi już swoich znajomości uzależniać od tego kogo toleruje James.
- Lily, wszystko w porządku?
Poderwała się jak oparzona i stanęła z nim strasznie blisko.
- Tak – odpowiedziała po długiej ciszy i minęła go szybko.
Z pustką w głowie, od której świat wirował wybiegła z pokoju wspólnego.
- O Lily, Lily! Dobrze, że na ciebie wpadłam. Nie wiem co zrobić – zagadała ją prefekt Gryffindoru. Dziewczyna miała brązowe włosy związane w wysoki kucyk wstążką i była wyraźnie wzburzona. – Słuchaj, w łazience dziewcząt siedzi jakiś wyjątkowo paskudny szczur i nie wiem co z nim zrobić. Sama się go boję, jest taki niemiły. – Skrzywiła się z niesmakiem.
- Nie wiem, Rose. Będziesz musiała z tym chyba pójść do prefekta naczelnego. Przepraszam, muszę iść. – Machnęła za siebie ręką i ruszyła w tamtą stronę. Zeszła, taka smutna, ze zwieszoną głową i rękami splecionymi z tyłu, kilka pięter w dół.
- Odczep się od niego, Smarkerusie!
Lily stanęła jak wryta. Szeroko otworzyła oczy i wstrzymała oddech. Czy to możliwe? Rozejrzała się dokładnie. To niemożliwe, żeby wymyśliła sobie głos Jamesa, w dodatku z takim tekstem.
- Puszczaj go! – Poniosło się echem po korytarzach, a zaraz po nim trzask i krótki krzyk.
Z przerażeniem, ale też pewną radością rzuciła się biegiem w tamtą stronę. Wiedziała kogo tam zobaczy i podejrzewała też w jakiej sytuacji, ale nic innego nie mogła zrobić jak biec tam.
Na miejscu wyhamowała gwałtownie. Ujrzała zszokowanego jej widokiem Jamesa, który trzymał różdżkę wyciągniętą w górę. Uśmiechnęła się mimowolnie na jego widok jak idiotka. Spostrzegła, że chowa się za nim jakiś chłopczyk, więc zmarszczyła brwi.
- Lily…
Podążyła wzrokiem za zdławionym głosem. Z początku rozchyliła usta, ale potem opanowała się i podeszła do Jamesa, nie spuszczając oczu z wiszącego do góry nogami Snape’a. Koszmar z końca piątej klasy powrócił.
- Co się tutaj dzieje? – zapytała cicho Pottera.
- Podobne rzeczy do tych sprzed kilku miesięcy. Myślisz, że skończy się równie przyjemnie? – Uśmiechnął się łobuzersko.
Evans spojrzała na niego z szeroko otwartymi oczami. Pamiętała to wszystko dokładnie – jak było kilku ślizgonów, jak wykrwawiał się na jej oczach. Ale on mówił o tym jak potem odwiedzała go w szpitalu i zaczynało się robić miło.
Łypnęła na zdezorientowanego chłopca. Z dużymi oczami wychylał się zza Pottera i przyglądał się Snape’owi. Myśli Evans przywołały obraz dziewczynki, krzyczała bezgłośnie poprzednim razem. Trafiła do Munga, gdzie do tej pory leży ze zmianami w mózgu. Prawdopodobnie nieodwracalnymi. Wezbrała w niej ogromna nienawiść. To wszystko już dawno zaczęło być chore, złe. Wiedziała, że ma to wiele wspólnego z czarną magią. Tak samo jak Severus.
Złapała chłopca za dłoń, przelotnie patrząc z odrazą na ślizgona, który chyba oczekiwał od niej, że zbeszta i zwyzywa Pottera. Tak jak to było zawsze.
- Poradzisz sobie, wiem to – powiedziała ściszonym tonem, patrząc Jamesowi w oczy i kładąc mu dłoń na ramieniu. – Pójdę po kogoś, mam tego dość. Tylko najpierw zajmę się małym.
Popatrzył na nią z pewnym niedowierzaniem, a potem uśmiechnął się chytrze – tak jak to lubiła. Zanurzył rękę w kieszeni. Wręczył jej małe lusterko. Ich palce się dotknęły i przeskoczył między nimi prąd.
- Trzymaj. Po drodze zawołaj do niego Syriusza i wytłumacz mu co się dzieję. Nie chciałby tego przegapić. – Zerknął na Snape’a, kręcąc różdżką z lekko psychopatycznym uśmieszkiem.
Lily kiwnęła głową i szybko oddaliła się z chłopcem. Sumienie ciążyło jej, że zostawiła sprawy w takim stanie. Z drugiej strony odczuwała jakąś satysfakcję. Kiedy tylko zaszli tak daleko, że ucichły odgłosy rzucanych uroków, zatrzymała się i pochyliła nad chłopcem.
-  Jak masz na imię?
-  Matt.
- Świetne imię, Matt. – Uśmiechnęła się krzepiąco. – Ja jestem Lily i jestem prefektem Gryffindoru. Powiesz mi z jakiego jesteś domu i wszystko będzie w porządku.
-  Z Ravenclavu.
- Ok., to teraz poszukamy twojego opiekuna. – Pchnęła go delikatnie do przodu i podstawiła lusterko pod sam nos. – Syriusz – syknęła cicho, czując się jak idiotka. Zerknęła kątem oka na Matta, który spłoszył się i odwrócił wzrok, ponieważ robił to samo. Spojrzała z powrotem w lusterko i włoski na karku stanęły jej dęba. Black patrzył na nią ze zmarszczonym czołem i wyglądał raczej na wkurzonego.
-  Rogacz je zgubił czy zaczął rozdawać na prawo i lewo?
-  Słuchaj – nakazała władczo. – James gnębi Snape’a w korytarzu niedaleko łazienki prefektów i chce żebyś mu pomógł. Serio. No idź tam! – Wcisnęła lusterko do tylnej kieszeni spodni i zapukała do drzwi pokoju nauczycielskiego. Posłała jeszcze jeden uśmiech Mattowi a drzwi zaraz otworzyła profesor McGonagall.
Lily wyjaśniła wszystko szybko, nie owijając w bawełnę. Nauczycielka, pomimo że wyraźnie nią to wstrząsnęło, mało dała po sobie poznać. Wepchnęła Matta do środka pokoju, przekazując go jego opiekunowi domu i ruszyła żwawo za Evans.
I w tym momencie Lily zaczęła bać się o Pottera. Cały czas towarzyszył jej niepokój, że chłopak przesadzi i potraktuje Snape’a tak jak mu się to należało. Przestraszyła się, że chcąc pogrążyć ślizgona pociągnie za nim Jamesa.
Jednak kiedy doszły na miejsce kamień spadł jej z serca. Snape wciąż wisiał do góry nogami jak powieszony za kostki pod sufitem niewidzialną liną, ale Potter stał oparty o ścianę ze zwieszoną głową i skrzyżowanymi rękoma.
McGonagall podeszła do Snape’a i zaczęła redukować wyniki zaklęć swojego wychowanka. Musiał on uśpić ślizgona lub ogłuszyć, cokolwiek. Jego twarz u szyi zdobiła czerwona pręga.
Lily podeszła do Jamesa, który przypatrywał się poczynaniom profesorki - usta mu nawet nie drgnęły, kiedy Snape zwalił się z łoskotem na podłogę, kiedy uwolniła go od niewidzialnych więzów. Po prostu stanęła naprzeciwko niego i patrzyła się. Wzrok miała zwyczajny, ale czaiło się w nim coś na wzór podziwu i wyrzutów sumienia. Pomiędzy brwiami pojawiła jej się mikroskopijna zmarszczka. Westchnęła głośno i dopiero wtedy spojrzał na nią. Spojrzenie miał wyprane z emocji, zupełnie jakby patrzył się na zwykłą znajomą. Chociaż nie – wtedy uśmiechał się i miał ten błysk w oku. Lily za serce złapała przejmująca pustka. Wzniosła do góry oczy, jakby broniąc się przed płaczem.
James po prostu odszedł, nie przejmując się żadnymi słowami McGonagall, że trzeba iść do dyrektora. Z rękami wbitymi w kieszenie i posępną miną nie przeszedł zbyt wiele. Usłyszał za sobą odgłos niskich obcasików od pantofelków i za chwilę Lily szarpnęła go za rękę.
- Co chciałaś?
- James… To się znowu stało. – Minął ją i chciał odejść, ale go zatrzymała. – Tu się coś dzieje.
- Wiem. – Ogłosił oczywistym tonem. Znów chciał odejść i znów mu nie pozwoliła.
- I znowu było dziecko…
- Tak. – I znów chciał przejść.
Zdenerwowana zastąpiła mu drogę, napierając dłonią na jego klatkę piersiową. Włosy owiewały ją jak ogień. Posłała mu oburzone spojrzenie.
- James. Chciałam ci powiedzieć, że dobrze, że tu byłeś. Gdyby nie ty, on mógłby coś zrobić Mattowi – powiedziała dobitnie. Przypatrzył się jej wnikliwie, spod przymrużonych powiek, jakby myślał nad czymś intensywnie. Wyczekiwała w napięciu aż coś powie. Pokiwał głową i mruknął:
- Doceniam.
Minął ją ostatecznie, zostawiając samą na korytarzu.

Nazajutrz siedziała na parapecie pod klasą, czekając na lekcję transmutacji. W rękach trzymała podręcznik i czasem rzucała spojrzenie na grupkę chłopaków po drugiej stronie. Raz zdarzyło się, że oczy jej i Pottera spotkały się, ale wtedy szybko spuściła je na tekst. Mimo tego była pewna, że przyglądał jej się jeszcze moment, bo czuła na sobie palące spojrzenie. Kiedy jednak odważyła się podnieść głowę dłubał coś przy krawacie, a Syriusz rechocząc poklepał go mocno w plecy. Zmarszczyła czoło. Czyżby tajemnicza ona znowu była tematem rozmowy?
Lekcja powinna się zacząć, profesor McGonagall nigdy się nie spóźniała. Ludzie zaczynali narzekać lub żywić nadzieję, że już się nie zjawi. Huncwoci zadecydowali już zrezygnować z dzisiejszej lekcji.
Lily westchnęła i podparła głowę na ręce. Po raz kolejny przeczytała wstęp tematu, ale po raz pierwszy go zrozumiała.
Podskoczyła gwałtownie, czując jak ktoś zakłada jej włosy za ucho. Zeskoczyła rozzłoszczona z parapetu i podniosła książkę, która wypadła jej z rąk. Rzuciła ją na parapet i podparła się pod bok.
- O co chodzi?
- To już nie mogę podejść i…
- Nie – powiedziała mocno. – Co to za ona?
James zaśmiał się krótko.
- Co?
- No ona. Cały czas o niej rozmawiacie.
- Ja nie… - Jego ręka powędrowała do włosów, w których zrobił bałagan. - A o co tobie chodzi? – Odzyskał animusz. – Teoretycznie nie jesteśmy parą.
- Praktycznie też nie – burknęła, wpychając książkę do torby i rozglądając się za nauczycielką.
-  Nie bądź dziecinna, Lil. To było twoja zachcianka.
- Żadna moja zachcianka. To instynkt. I ten sen. Był taki, a potem ty… Och, jesteś przebojowy, ludzie cię uwielbiają, a-a-a… A ja jestem taka… - Uniesione dłonie zacisnęła w pięści, nie potrafiąc znaleźć odpowiedniego słowa. James patrzył jak miota się sama ze sobą, czując napływające fale ciepła, gdy patrzył na tego rudego uparciucha.  – Ugh! Po prostu… - Złapała się za skronie i pokręciła głową. Uspokoiła się i kontynuowała cichszym tonem. - Czy możesz sobie wyobrazić, że nagle wpadamy w jakiś wir namiętności i w tym wszystkim lądujemy w łóżku? Ja nie. Ponieważ jestem taka…
- Och, zamknij się już – sapnął i pocałował ją. Przez jakąś mikrosekundę nie mogła się ruszyć, naprężyła wszystkie mięśnie.

Dochodziła północ. Dziewczyna siedziała na dachu zamku, otulona męską bluzą. Wiatr rozwiewał jej długie rude włosy w lekkim tańcu. Z rękami wspartymi na kolanach wpatrywała się w rozgwieżdżone niebo. Połówka księżyca oświetlała wszystko dostatecznie.
Poczuła delikatne dotknięcie w plecy i odwróciła się od razu przywołując na twarz uśmiech. Wyciągnęła ręce po parujący kubek z herbatą. James usiadł obok niej i upił łyk swojej. Był w samej bluzce z krótkim rękawem, ponieważ oddał swoje okrycie Evans, gdy tylko tu weszli.
- Musi ci być zimno. – Powiedziała z wyrzutem i wyjęła rękę z jednego rękawa. Odciągnęła materiał i kiwnęła zachęcająco. Potter przysunął się i włożył w pusty rękaw swoją rękę. Bluza lekko zwiększyła się tak, że oboje bez problemu się w niej mieścili. – Dobrze, że jesteśmy czarodziejami – mruknęła Lily, odkładając bezpiecznie różdżkę w swoją kieszeń. Potter objął ją wolną ręką i wprowadził ją do drugiego rękawa. Pogłaskał czule palcami jej dłoń a ona splotła ich palce. Położyła mu głowę na ramieniu. – Ale byłam głupia. Do wszystkiego muszę dopisywać jakąś ideologię.
- Już jest dobrze. Winy zostały ci wybaczone. – Uśmiechnął się błogo, kiedy opierał swoją głowę o jej.
- Masz do mnie anielską cierpliwość. – Przekręciła się tak by mogła spojrzeć mu w oczy. – Mam nadzieję, że już więcej mi tak nie odbije. Przepraszam. – Popatrzyła na niego tymi swoimi wielkimi oczami. Były takie smutne i pełne żalu, że nie mógł jej nie uwierzyć. Pokiwał głową, jeszcze raz na znak, że już jest dobrze. Ucałował ją w skroń i pozostali tak już na kilka godzin, rozkoszując się swoją bliskością.
Delikatna poświata żółci i różu rozpostarła się na niebie. Lily ocknęła się zza dumy i przez chwilę mościła się w ramionach Jamesa. Podziwiali razem jak słońce wychyla się zza drzew w Zakazanym Lesie i był to najpiękniejszy widok, na jaki wspólnie spoglądali. Na ustach Lily rozlał się błogi uśmiech. Było to coś przepięknego. Kiedy pomarańczowa tarcza wzniosła się na niebo w pełnej krasie Lily odetchnęła głęboko. Odwróciła się w stronę Jamesa i odkryła, że przygląda jej się z uwielbieniem. W blasku słońca wyglądał jak młody Bóg.
Wyciągnęła się i pocałowała go lekko, wciąż uśmiechając się ze szczęścia.
Kiedy otworzyła powieki oślepiło ją światło. Było już kompletnie jasno. Ziewając uświadomiła sobie, że przespała kilka godzin wtulona w Jamesa na dachu Hogwartu, pod kocem, który nie wiedziała skąd się wziął.
- Czemu ty nigdy nie śpisz, kiedy budzę się obok ciebie? – mruknęła zaspanym głosem. Usiadła i przeciągnęła się.
W zamian za odpowiedź pociągnął ją za rękę. Z urwanym krzykiem wylądowała na jego piersi, a zaraz potem przewrócił ją na plecy. Osunęli się kilka cali po dachu.
- Zaraz spadniemy, ty wariacie! – Zaparła się mocno o dachówkę i śmiała się rozkosznie, kiedy nachylił się i delikatnie złożył pocałunek na jej szyi. Serce waliło jej okropnie w przypływie adrenaliny co potęgowało tylko jej doznania, jakich dostarczał jej James.
- Spokojnie, przecież trzymam cię mocno – zapewnił uśmiechając się pełnią szczęścia. Faktycznie, mocno zaciskał dłoń na talii Evans.
- Ta, najwyżej spadniemy razem. Co za ulga. – Patrząc na jego twarz zawieszoną bardzo blisko nad nią nie mogła się nie uśmiechać.
- Spójrz jak romantycznie by to wyglądało. – Zaczął głosem narratora. – Dwoje młodych, zakochanych… W szaleńczym zapomnieniu spada wspólnie w swych ramionach z wysokiego dachu Hogwartu, w ostatniej chwili dzieląc się pocałunkiem. Co? - Lily uśmiech spełzł z twarzy. Spuściła oczy. Atmosfera siadła totalnie. – Hej, Lil. – Zaczął miękko, skrupulatnie zakładając jej włosy za ucho. – Żartowałem. Nikt nie spadnie, przecież…
- Co to za ona? – wypaliła, nie patrząc na niego.
Potter zastygł na chwilę. Szybko podniósł się i usiadł obok, marszcząc brwi jakby myślał nad czymś intensywnie. Evans nie śmiała się ruszyć, czuła się strasznie z tym jak popsuła chwilę. Leżała w tej samej pozycji, wpatrując się w niego z napięciem.
- O kogo ci chodzi? – zapytał z anielską cierpliwością w głosie.
- Nie wiem, ty mi powiedz. – Podniosła się i, przygryzając wargę, zajrzała mu w twarz. – Ta noc kiedy zobaczyłam twoją pelerynę-niewidkę. – Zawahała się. – Szedłeś do kogoś, z resztą chłopaków, prawda? Potem tylko cały czas o niej rozmawialiście… James, powiedz mi, kim ona jest. Proszę, nie będę się złościć… James?
Chłopak śmiał się w głos.
- Lily, nie ma żadnej jej – rzekł, rozkładając ręce i wciąż się śmiejąc.
Evans chwilę to przetwarzała.
- A-ale jak to?
Spoważniał.
- Są sprawy, o których nie powinnaś a nawet nie możesz wiedzieć. Lepiej, żebyś nie wiedziała.
- Nie ufasz mi? – Dotknęła jego policzka.
- Ufam...
- Więc nie traktuj mnie jak małej dziewczynki, Potter, bo myślenie mam już całkiem kobiece i chyba wiesz co sobie mogę pomyśleć, gdy mój chłopak znika na noc z kumplami. – Naburmuszyła się. 
James spojrzał na nią miło połechtany – po raz pierwszy powiedziała mu, że jest jej. Nawet uśmiechnął się kącikiem ust.
- Och, naprawdę masz się z czego cieszyć – prychnęła. Wstała i nawet się nie chwiejąc, szybko ruszyła do wnętrza zamku.
-  Naprawdę nie mogę mieć przed tobą tajemnic? – zapytał, doganiając ją.
-  Nie.
- Będzie ciężko być twoim mężem – mruknął. Lily łypnęła na niego spod byka. Spojrzał przelotnie na zegarek. – Okej, powinni już nie spać – powiedział lekko, z przekorą. Złapał ją za rękę i zdecydowanie pociągnął.

- Zobaczysz, Evans, jak usłyszysz o co chodzi będzie ci głupio, że tak naciskałaś – wyrzucił Syriusz, patrząc na nią spod przydługiej grzywki. Opierał się nonszalancko o kolumienkę swojego łóżka. Był w samych spodniach od dresu, w których spał.
- Łapa – skarcił go James, mimochodem rzucając w niego podkoszulkiem. Black nie postarał się by go złapać. Nadal miał ręce zaplecione na piersiach. Potter niby stał w miejscu, ale kiwał się nerwowo. Pettigrew ssał kciuk, łypiąc na każdego, natomiast Lupin siedział przygnębiony na swoim łóżku i starał się nie zwracać na siebie uwagi.
Lily siedziała na łóżku Pottera, gdzie też on ją posadził i obserwowała wszystko cichutko.
Nagle drzwi od dormitorium chłopców siódmego roku otworzyły się. Wszystkie głowy odwróciły się na Dorcas, która aż przystanęła zaskoczona na moment. Zlokalizowała Remusa i żwawo podeszła do niego. Posłała mu promienny uśmiech i usiadła obok. Przytuliła go szybko, ale mocno.
- Na pewno tego chcesz? Zawsze możesz się wycofać? – spytała cichutko.
- Jest okej – zapewnił ochryple.
Dorcas pogłaskała go po plecach.
Evans przypatrywała się temu z wielkimi oczami. Wręcz z wyrzutem w stronę Meadowes.
- James, nie przedłużaj, mów – ponagliła go Dorcas. Lunatyk odruchowo ścisnął ją za dłoń.
Potter pokiwał głową w zamyśleniu. Podszedł bliżej Lily i otworzył usta, jednak nic nie powiedział. Nikt nie śmiał się odezwać, słychać było tykanie każdego z zegarków w pokoju.
- Lily, lubisz jelenie? – wyjąkał w końcu słabo.
Evans opadły ręce, coś się w niej zagotowało. Nie zauważyła kiedy wstała.
- Nie. Wiesz, wolę łosie. O co chodzi?
Po pokoju poniósł się głośny śmiech, który przypominał szczeknięcie psa. Jak na komendę każdy spojrzał na Syriusza.
- Zaczynam cię lubić, Ruda. – Puścił jej oczko.
- O co tutaj chodzi? Jesteście szaleni – oburzyła się Evans, niemal płaczliwie.
- Chodzi o to, że twój chłopak jest jeleniem, Peter szczurem, a ja słodkim psiakiem – wyrzucił jakby mówił o pogodzie.
- C-co? – Szybko spojrzała powrotem na Jamesa, ale on nie patrzył na nią tylko czochrał włosy.
- Pokazać?
- Nie! – krzyknęli wszyscy na Syriusza, który stał i sięgał już po różdżkę.
James posadził Lily z powrotem.
- Słuchaj, jesteśmy animagami. – Westchnął ciężko. – Nielegalnymi, nikt o tym nie wie. No prawie. – Rzucił krótkie spojrzenie Meadowes.
- Oszaleliście? – wydusiła z siebie. – Musicie się zarejestrować, wiecie przecież co wam grozi jeśli tego nie zrobicie.
- Nie zrobi…
- Merlinie, jacy wy głupi jesteście! – Evans podparła czoło o rękę. – Już naprawdę wszystko zrobicie żeby się wywyższyć i być fajni.
- Jesteśmy fajni. – Black spojrzał na nią z niechęcią i bawił się różdżką.
- Lily, oni nie po to to robią – powiedziała łagodnie Dorcas.
- Łatwo ci mówić, bo Remus jest normalny.
W tym momencie Lupin parsknął krótkim, nerwowym śmiechem.
- Jestem najgorszy z nich wszystkich. – Kręcił głową, patrząc się w podłogę i uśmiechając się smutno. Wziął naprawdę głęboki wdech. – Jestem wilkołakiem – wyznał ściszając głos coraz bardziej, tak że ostatnie sylaby były zwykłym trzeszczeniem. Spuścił głowę jeszcze bardziej, chowając się w swoich barkach. Zacisnął mocno oczy. Poczuł dotyk Dorcas na swoim ramieniu. Ta dziewczyna była jego dyptamem.
W dormitorium zapadła najgorsza cisza z cisz. Przepełniona pretensją, strachem, zdruzgotaniem. Syriusz kręcił głową z dezaprobatą i niechęcią. Był wściekły, że Rogacz zmusił Lunatyka do takiego obnażenia przed Evans. Odbierał to jako pewną zdradę. W końcu przedłożył ich przyjaźń i zaufanie nad dziewczynę, czyli w słowniku Syriusza praktycznie nikogo ważnego. A przynajmniej nie tak ważnego.
Meadowes też nie była z tego zadowolona. Ta sytuacja doprowadziła do tego, że ciasno oplatała opiekuńczo Remusa ramionami i szeptała mu do ucha słowa zapewnienia, że Lily zrozumie. Pod zaciśniętymi powiekami zbierały jej się łzy. Tak strasznie go kochała, że bolało ją to jak teraz mu ciężko.
Minuty mijały, a Lily siedziała z otwartymi szeroko oczami i wpatrywała się w Lupina. Nie mogła się przemóc by coś powiedzieć. Nic, co przychodziło jej do głowy nie wydawało jej się właściwe. Zwykłe przykro mi, było dobre, gdy komuś rozlał się atrament na spodnie. Wiem co czujesz nijak tu nie pasowało a wstać i przytulić go nie była wstanie. Gdyby powiedziała, że wszystko jest po staremu tak bardzo minęłaby się z prawdą, że sama by sobie nie wybaczyła. Sama przyznała przed sobą, że się go teraz boi. Nienawidziła się za to jak on się teraz musi czuć.
Potter szturchnął ją łokciem między żebra z naganną miną.
- I co, Evans? To za dużo dla ciebie do udźwignięcia? – syknął Black. Wstał i poklepał Lupina po plecach. – Nie martw się, stary. My nadal lubimy twój mały futerkowy problem.
Remus, wyładowując stres, zaśmiał się. Kumple posłali sobie wzajemnie uśmiechy.
Rogacz siedział z wielką złością na Evans. Nie oczekiwał, że przyjmie to jakoś wyjątkowo spokojnie, ale tego się po niej nie spodziewał. Spojrzał Lily w oczy i jeszcze raz pokręcił głową.
- Remusie… - wyjąkała Lily. Znów smutek wdarł się na jego twarz i spojrzał zawstydzony w jej stronę. Unikał jednak by spojrzeć w jej oczy. – To ok-k-k…
- Okropne, wiem.
- Nie. – Zaprzeczyła łagodnie. Wstała i podeszła niepewnie do niego. Dorcas ustąpiła jej miejsca i stanęła obok, obserwując wszystko z napięciem. - To okropne. Że spotkało akurat ciebie. – Po Lupinie widać było, że docenia jej starania. Dorcas uśmiechnęła się lekko z zadowoleniem. – Rany, jesteś przecież takim dobrym człowiekiem.
- Całe szczęście – wtrącił się Black. – Remus to dobry wilkołak. Tylko czasami nam ucieknie do lasu, a słyszałaś przecież o innych.
- Jak to ucieknie wam? – zapytała ze zgrozą.
- Lily, nie harowaliśmy kilka lat nad sztuką opakowania animagii dla hecy – zaczął spokojnie James, patrząc na Lily z lekką dozą zadowolenia. - Zrobiliśmy to po to, żeby Remus nie musiał spędzać pełni sam we Wrzeszczącej Chacie.
- Wrzeszcząca Chata jest…
- Nie jest nawiedzona. To my. A właściwie w większości Lunatyk.
Lily zakołowało się w głowie od tych rewelacji. Oczy zaczynały źle przetwarzać rzeczywistość, obraz stał się nieostry. Miała wrażenie, że wilkołak, jeleń, Wrzeszcząca Chata, pies, księżyc w pełni i szczur siedzą jej w głowie i odbijają się o wnętrze czaszki.
- Syriusz miał rację. Głupio mi, że tak naciskałam.


Są takie poranki, kiedy budzimy się z żołądkiem zawiązanym w supeł i chęcią płaczu, czającą się z tyłu czaszki. Chcemy zasnąć i przespać sądny dzień.
Takiego właśnie dnia Lily stanęła przed ogromnymi drzwiami, które wydawały się z niej drwić. Gdyby nie delikatnie splecione palce jej i Jamesa pewnie już by uciekła. Wciąż powtarzała sobie pewne słowa.
Jestem Lily Evans - mam 18 lat, jestem ze świetnym chłopakiem, który ma niesamowitych przyjaciół, jeden z nich jest wilkołakiem, z którym jest moja przyjaciółka a druga była dotąd na mnie obrażona – i właśnie idę na egzamin, od którego zależy całe moje przyszłe życie.
- Evans, Lily. Zapraszam na Okropnie Wyczerpujące Testy Magiczne.



(A teraz wyobraźcie sobie tylko Evans i Pottera na tym dachu, w blasku wschodzącego słońca z pewnego dystansu. Mmm ♥)