Lily zrzedła mina. Poczuła jakby coś jej umknęło albo ktoś uderzył ją w brzuch. Ludzie potrącali całą grupkę młodych czarodziei, przeklinając za tarasowanie przejścia. Evans z chęcią rzuciłaby na nich jakiś paskudny urok. Poczuła niemożliwą niepewność, bo kim ta dziewczyna jest? Zazdrość, bo była taka śliczna; oliwkowa cera, ciemne loki i brązowe oczy, a do tego niesamowita sylwetka. Złość, ponieważ szczerzyła się do Jamesa, a dobrze widziała, że szedł z nią, mogła to równie dobrze robić do Syriusza.
Evans zatkało,
kiedy James puścił jej dłoń i szeroko rozłożył ramiona, zakrzykując radośnie.
Nieznajoma dziewczyna uściskała się z nim przeciągle. Jej miękkie loki ułożyły
się na barkach Pottera, otulając go. Objęła go mocno, z błogością na twarzy. Po chwili otworzyła oczy
i spojrzała hardo na rudowłosą. Lily skrzyżowała ręce na piersi i uniosła
wyzywająco brodę. Czuła przejmującą zazdrość, gdy patrzyła w jej kocie oczy
otoczone wachlarzykiem rzęs. To była jedna z tych dziewczyn, które mają w sobie
wdzięk, grację i powab a do tego są śliczne oraz z całą pewnością odważne i nie
mają zahamowań. Bo nie muszą, z takim wyglądem mogą mieć, co tylko chcą.
- Mel! –
wykrzyknął, rozentuzjazmowany James, szczerząc zęby.
Jednak Mel nie
była zainteresowana nim. Obserwowała bacznie Lily, wypychając policzek
językiem. Taksowała ją wzrokiem.
- Evans –
rzuciła wolno. Spojrzała nieco groźnie na Jamesa, zaciskając usta. – Dlaczego
mi o niej nie napisałeś? – zapytała z wyrzutem, a Ruda prychnęła na to. Black zaśmiał się psim śmiechem, jak zwykle.
- A tak jakoś wyszło.
- James! –
krzyknęła oburzona Evans i stanęła obok niego. Cisnęła w niego błyskawice z
oczu.
- To, że
wcześniejszych twoich dziewczyn mi nie przedstawiałeś to nie znaczy, że tak
samo masz postąpić z Evans – powiedziała apodyktycznie Mel.
James
przekręcił oczami wyraźnie rozbawiony.
- Więc. Mel,
poznaj Lily Evans, moją dziewczynę. Lily… - Spojrzała na niego ogłupiała. – To
jest Melanie Potter, moja wścibska i obrażalska kuzyka.
Melanie, która
wygląda jakby James opowiadał o niej godzinami w superlatywach, wyciągnęła do niej
rękę. Evans ścisnęła jej dłoń, zazdroszcząc koloru skóry, który bardzo odcinał się
od jej – bladej.
- Potter? – Zachichotała, oddychając głęboko i czując jak krępujące napięcie opuszcza ją. James
objął ją ramieniem.
- Ale skąd się
tu wzięłaś? Sama jesteś?
- Ciocia mnie
przysłała, James. Powiedziała, że chce zaczerpnąć ostatniej chwili ciszy. –
Zaśmiała się wdzięcznie. – Zostaje u was na jakiś czas.
- Mmm. Rogaczu,
chyba jednak spędzę te wakacje u was – wtrącił się Syriusz, uśmiechając się szelmowsko w
stronę Melanie. Ta wydała się być jeszcze bardziej rozbawiona.
- No dobra, to
co? Do domu, nie. – Potter zatarł ręce.
- Ale nie ma
jeszcze moich rodziców – powiedziała Lily, znowu się rozglądając.
- Nie martw
się, pewnie coś ich zatrzymało, Lil. Wyjdźmy przed stację i tam poczekajmy.
Pożegnali się z
resztą przyjaciół, wstępnie umawiając na spotkanie. Złapali kufry i wyszli.
- Może nie
przyjadą. W końcu jesteś już dużą dziewczynką – rzuciła lekko Melanie, zaczynając się nudzić.
- Och, nie.
Bardzo tęsknią i martwią się, w końcu Hogwart zawsze był im obcy.
- Są mugolami?
– W jej głosie wyraźnie słychać było ciekawość.
- Tak – mówiąc
to, Rudowłosa uważnie obserwowała jej reakcję.
- Lily! – Z
taksówki pośpiesznie wysiadła blond kobieta w średnim wieku. Szybko podeszła do
Lily. Pocałowała ją w policzek i uśmiechnęła się na wydechu. Wszyscy zgodnie się z nią
przywitali, ale zdała się tego nie zauważać, bo zaczęła trajkotać. – Rozkraczył
nam się samochód, ledwie żeśmy z domu wyjechali! Przepraszam, mam nadzieję, że
nie czekałaś długo. Dawno przyjechał pociąg? Mówiłam tacie, już od kilku
tygodni, że coś klekocze z tyłu, ale…
- Mary, już daj
spokój. – Za panią Evans pojawił się jej mąż. – Lily! – Córka z wielkim
uśmiechem wpadła mu w ramiona. – Patrz, kiedy czekaliśmy na taksówkę, miałem
czas, żeby zrobić to. – Wyciągnął z kieszeni małą żółtą karteczkę. Lily
rozprostowała świstek i ujrzała listę zakupów. Na drugiej stronie był
naszkicowany na szybko pyszczek lisa. Uśmiechnęła się z rozczuleniem. Musiały
znowu pojawić się w okolicy. Czasem biegało ich całkiem sporo po niezamieszkanych
okolicach Spinners End.
- Chcę wam
kogoś przedstawić. – Złapała Pottera za rękę. Pan Evans zmarszczył brwi. – To
jest James Potter a to moja mama Mary. – Potter staromodnie pocałował panią
Evans w dłoń. – A to mój tata Mark. – James wyciągnął zdecydowanie rękę. Lily
zagryzła wargę widząc jak jej ojciec przeciągle potrząsa ręką Pottera. Tego się
właśnie obawiała. Pamiętała jak zachowywał się tata, gdy Petunia pierwszy raz
przyprowadziła do domu jej obecnego męża Vernona. Groźne nastawienie pana Evansa
do niego utrzymywało się nawet po ślubie.
- Kochanie,
pożegnaj się ze znajomymi i chodź – rzucił stanowczo Mark, zabierając kufer
Lily oraz wiklinowy koszyk z kotką i ciągnąc go do taksówki. Pani Evans pożegnała się
skinięciem głowy i poszła zrugać męża. Lily poczuła ukłucie żalu.
Wymieniła
uścisk dłoni z Melanie. Gdy podeszła do Syriusza nie wiedziała jak ma się
zachować względem tego, jak by nie było, onieśmielającego chłopaka. Black
przytulił ją szybko i zaraz ulotnił się z kuzynką Pottera. Zniknęli za ścianą
budynku.
- Och, James –
jęknęła, wieszając mu się na szyi. Objął ją mocno w talii i nieznacznie
zanurzył nos w jej włosach. Stali tak dłuższą chwilę. Spojrzała mu w oczy ze
smutną miną, którą nosiła dzisiaj przez cały czas. Nachyliła się, by go
pocałować, ale odsunął się dosłownie o milimetr.
- Twój tata
właśnie zabija mnie wzrokiem – wytłumaczył zmieszany.
Odwróciła głowę
i rzeczywiście – czekał przy otwartych drzwiach samochodu i bębnił palcami o
dach, ciskając w Jamesa zabójcze spojrzenie. Evans prawie zazgrzytała zębami.
- Słuchaj,
twoja sowa zawsze umiała mnie znaleźć, ale nie będziesz miał możliwości włamać
się do gabinetu McGonagall, by zdobyć mój adres – mówiąc to wyciągnęła różdżkę
i skierowała na karteczkę ze szkicem lisa. James stanął jeszcze bliżej niej.
Naciągnął boki kurtki, by zasłonić jej różdżkę przed wzrokiem mugoli. Pan Evans
wyciągnął ciekawsko szyję. Lily wręczyła mu swój adres. Kiedy go chwytał,
przytrzymała jego palce swoimi. – Odwiedź mnie – nakazała. – Jeśli byś się
teleportował pomyśl o moim pokoju, ale na pierwszy raz wybierz Błędnego
Rycerza, błagam.
- Obiecuję. –
Posłał jej uśmiech. Słońce zagrało w jego włosach, układając się na nich
tęczowo. Niemal jęknęła z zachwytu. James widocznie zapomniał o obecności pana Evansa, bo
złapał ją za brodę i zamierzał pocałować.
- Lily! - Usłyszeli zdenerwowany głos Marka. Jego żona
od razu zaczęła go szturmować, żeby dał im spokój.
Lily pokręciła głową,
ale zaczęła zmierzać w stronę taksówki. Niemal od razu zawróciła. Zarzuciła
powolnie ręce na kark Pottera i pocałowała go mocno. Była pewna, że usłyszała
jak jej tata ostro wciągnął powietrze. Odsunęła powolnie swoje usta od jego.
- Przyjedź
szybko – szepnęła, z chełpliwym uśmiechem. Pokiwał gorliwie głową z miną pod
tytułem: „Chyba już po mnie”. Cmoknęła go ostatni raz w policzek i uciekła do
taksówki. – Tatku, wsiadaj. Nie stój tak – powiedziała niewinnie, kiedy usadziła
się na tylnym siedzeniu, a jej ojciec stał i wciąż wpatrywał się w Jamesa.
Wpakował się obok córki i skrzywił, kiedy posłała Potterowi buziaka. – Mógłbyś
już skończyć grać groźnego ojca, bo James już tego nie może zobaczyć? –
wycedziła. Patrzyła jak chłopak idzie tam, gdzie uprzednio zniknęli Syriusz i
Melanie. Za chwilę zapewne rozległo się charakterystyczne pyknięcie towarzyszące
teleportacji.
Syriusz
podsunął krzesło pod okno. Usiadł na nim, kładąc stopy na parapecie i zaczął
sączyć kawę. Wrzątek poparzył mu język. Słońce jeszcze nie wzeszło. W kuchni
panował mrok, ale nie przeszkadzało mu to. Ciemność pozwalała mu dobrze
pomyśleć. A miał o czym.
Melanie.
Wróciła i
zostaje na jakiś czas.
Merlinie, nie
myślał o niej przez te ostatnie dwa lata ani razu. Ani razu! A teraz nie dawała
mu spać, nawiedzając we śnie i przepełniając go chwilami pełnymi uniesień.
Wtedy, kiedy
jeszcze mieszkał z Potterami, a ona się tam pojawiła, był nią bardzo
oczarowany. Była taka idealna. Urocza, pełna wdzięku, lubiła flirtować i nawet
go zwodziła. Zwrócił na nią uwagę już w Hogwarcie, ale dopiero w Dolinie
Godryka sprawiła, że coś się w nim obudziło, chodząc po domu jedynie w długich
swetrach lub bluzkach.
Nie wiele im
było trzeba by wylądować razem w łóżku. Syriusz był wtedy piętnastolatkiem a
ona była o dwa lata starsza. Potraktowała to jako przygodę, zaraz wakacje się
skończyły i Syriusz musiał wracać do szkoły. Więcej się nie widzieli, nie
pisali do siebie.
Nikt inny się o
tym nie dowiedział. Oczywiście już wcześniej dało się zauważyć, że jest coś na
rzeczy. Pani Potter nie omieszkała rzucić stwierdzenia, że Syriusz byłby mile
widziany w rodzinie na poważnie, formalnie. James nie był tak optymistyczny.
A teraz ona
wraca i zachowuje się jakby go nie znała.
Dopił kawę z
chytrym uśmiechem i postanowił odwiedzić Dolinę Godryka. Ciasto czekoladowe
matki Jamesa podbijało jego serce za każdym razem, gdy wracali na wakacje do
domu.
Ann otworzyła
oczy i rozejrzała się a na jej twarzy rozlewał się uśmiech. Nic nie zmieniło
się w jej domu. Słońce nadal świeciło rankami w oczy, biurko wciąż było
zawalone rzeczami Lucy. I właśnie jedynie jej siostra się zmieniła. Urosła,
rysy się jej wyostrzyły, przestała się dziecinnie ubierać, podcięła włosy.
Babcia nie kłamała w listach, że jest jeszcze ładniejsza.
McKartney
odrzuciła białą kołdrę. Pamiętając o przeskakujących sprężynach, ostrożnie
wstała. Chociaż bardzo marzyło jej się rodzinne śniadanie, nie chciała budzić
Lucy. Zarzuciła na siebie niebieski szlafrok.
Było wcześnie,
kilka minut po siódmej, a babcia już zastawiła królewsko stół. Wszystko było
gotowe i kiedy weszła do kuchni, dziadek właśnie zasiadał z poranną gazetą do
stołu.
- Pozwólcie mi
chociaż zrobić herbatę. – Było jej głupio, kiedy patrzyła na spuchnięte kostki
babci i czuła się winna. Nastawiła czajniczek na gaz i nasypała do trzech kubków herbatę. – Czy
musimy jadać tak wcześnie? To znaczy, chciałabym robić to wszystko za was. Nie
chcę nastawiać budzika, bo obudziłby Lucy, ale zawsze wstaję właśnie koło tej
godziny. Wobec tego mogłabym wyręczać was w tym wszystkim.
- Dziecinko,
nie trzeba – powiedział dziadek, widać, że ma silną potrzebę robienia
czegokolwiek koło siebie samodzielnie. – Jeszcze się namęczysz w życiu, a my z
babcią mamy mnóstwo wolnego czasu. – Położył z czułością dłoń na dłoni swojej
żony, która wzruszyła się propozycją wnuczki.
- Ale siły już
nie te, dziadku. – Ann przysiada na krześle. Nie chciała stać nad dziadkami, nie
miała prawa pokazywać im jakiejkolwiek wyższości. – Proszę, pozwólcie mi pomóc.
Lucy pewnie dała wam popalić, byliście sami z nią, jest kochana, ale tak
strasznie męcząca. A mnie nie było tak długo… - Zwiesiła głowę, a poczucie winy wzrosło.
- Nie mów
takich rzeczy. Nie byłaś na wakacjach tylko w szkole – przemówiła łagodnie
babcia. – Uczyłaś się ty, uczyła się Lucy a ja z dziadkiem się nudziliśmy. –
Uśmiechnęła się, a zmarszczki pogłębiły się.
Rozległ się
gwizdek. Głośny. Ann rzuciła się na czajnik, naprawdę nie chciała by Lucy wstała.
Nalała wrzątku do kubków. Do jednego dosypała dwie łyżeczki cukru i ten jest
dla dziadka.
- No dobrze,
niech będzie. Uczyłam się, ale teraz mam wakacje. – Ann nieprzerwanie próbowała namówić dziadków. – Chcę pomagać, wyręczać was, odwdzięczyć się. – Przełknęła ślinę
i podjęła decyzję. – Jest całkiem prawdopodobne, że już niedługo ja i Lucy
wyprowa… Och! – Podskoczyła na krześle, rozlewa jąc herbatę, kiedy do szyby w oknie
ktoś zapukał.
Okazało się, że
to sowa. Piękna sowa. Żołądek podszedł jej do gardła, ręce stały się wilgotne.
Ann złapała szybko kawałek najlepszej słodkiej bułeczki. Odbierając list, wcisnęła go do
dzioba ptaka i zamknęła okno. Jej dziadkowie nie byli przyzwyczajeni do takiej
poczty, więc przyglądali się zafascynowani. Dziewczyna, rozrywając pospiesznie
kopertę, zamknęła się w łazience.
Usiadła na
brzegu wanny, wpatrując się w rozszarpaną kopertę. Pergamin był wysokiej
jakości, pobłyskując perłowo. Rany, jej nigdy nie było na taki stać i
prawdopodobnie nigdy nie będzie. Dopiero teraz to do niej doszło. Jaki jest stan
materialny Fereola?
Dziadkowie nie
byli zamożni, ale nie można też powiedzieć, że są biedni. Mieszkali w
dwupokojowym mieszkaniu. Ich wnuczki w jednym, oni w drugim – trochę większym,
ponieważ pełnił funkcje i sypialni, i salonu. Łazienka była mała, a w kuchni
przy trzech osobach robił się tłok. Ale Ann zawsze ceniła sobie minimalizm.
Wychowała się w nim i nie przeszkadzał jej. Od małego miała wpajane, że to nie
pieniądze są ważne.
A teraz co
będzie? A co jeśli rozmyślił się i nie chce się z nią spotkać? Nigdy nie
zastanawiała się nad tym, co nim kierowało, kiedy podwójnie opuścił jej mamę.
Może to był jedynie szczenięcy niepokój związany z ojcostwem. Czy teraz
osiemnaście lat później był wstanie stawić temu czoło?
- Ann,
kochanie? Co się stało? – Babcia zmartwionym głosem przemówiła do niej, stojąc
pod drzwiami.
- Eee, nic,
babciu. W porządku – odpowiedziała, ale babcia nadal stała i czekała. Ann wyjęła list z
koperty i zaczęła czytać go. Treść była krótka, ale treściwa i panika ogarnęła ją jeszcze
bardziej.
Przekręciła zamek
w drzwiach i nacisnęła klamkę. Drzwi lekko się uchyliły, skrzypiąc. Babcia
zajrzała nieśmiało.
- Chyba muszę
wam o czymś powiedzieć. – Uniosła na babcię swoje brązowe oczy.
Lily nie
widziała się z Jamesem dwa tygodnie. Tata nie był zadowolony ze sposobu w jaki
pożegnała się z nim. Twierdził, że jest za młoda na takie ekscesy. Wykrzyczał
zakaz spotykania się z Potterem. Lily poczuła zawód tak wielki, że aż bolesny.
To tata zawsze pozwalał jej na więcej i ufał, to mama była surowa. Uparcie
wyznała, że jest pełnoletnia i może się spotykać z kim chce oraz kiedy chce. Pan
Evans oświadczył dobitnie, że dopóki mieszka w jego domu musi się go słuchać.
Mary próbowała ich uspokajać odkąd wysiedli z taksówki. Prawdziwie nakrzyczała
na męża dopiero wtedy, kiedy Lily z płaczem pobiegła do swojego pokoju. Jeśli
myślała, że tata będzie traktował Jamesa w ten sam okropny sposób co Vernona, to
bardzo się pomyliła.
Jej tata Jamesa
nie akceptował.
Z początku
Evans była obrażona i zraniona. Odzywała się tylko do mamy i skrzętnie udawała,
że nie słyszy słów ojca. Nie mogła przeboleć jego zachowania. Zapobiegał
wszelkim możliwościom spotkania się z Jamesem. Organizował jej czas w taki
sposób, aby każdą minutę musiała spędzać z nim.
Z biegiem czasu
dotarło do Lily, że tata stara się robić z nią wszystkie rzeczy, które mógł i
zawsze robił, gdy wracała do domu. Nie wiedziała czemu. Rozmyślając długo,
doszła do wniosku, że chyba boi się ją stracić. Nigdy nie wracała z Hogwartu,
ciągnąc w jego stronę za rękę chłopaka. Mając w pamięci jak mało czasu minęło
odkąd Petunia przyprowadziła swojego chłopaka, zaręczyła się z nim, wzięła ślub
i wyprowadziła od rodziców, poczuła swego rodzaju rozczulenie.
- Nie stracisz
mnie, tatku – powiedziała pewnie, rozrywając ciszę, jaka panowała. Przestała
grabić trawę w ogródku na tyłach domu. Pot spływał jej z czoła na nos, a po
godzinie przestała go ścierać. Podparła się na trzonku grabi i utkwiła wzrok w
ojcu, który po jej słowach zastygł na sekundę w bezruchu, a potem zaczął machać
grabiami jeszcze natarczywiej. – Kocham was ciągle tak samo, nie zamierzam was
zostawiać. Jeszcze nie. To, że przedstawiłam wam Jamesa…
- Ruszaj się,
ruszaj. Jak szybko skończymy to zdążymy jeszcze pojechać z mamą do sklepu.
Chce, żebyś pomogła jej wybrać lampę. – Jak zwykle wtrącał się w zdanie, gdy
pojawiał się temat Pottera.
- Tato! –
krzyknęła głosem prefekta. Rzuciła grabie, podparła się pod boki, ściągnęła
brwi i ułożyła usta w dzióbek. Minę miała srogą i pełną pretensji.
Pan Evans
wzdrygnął się. Nigdy nie słyszał krzyczącej na niego młodszej córki. Spojrzał
na nią, a ona zauważyła, że w oczach ma to samo, co Hogwartczycy, gdy rozdawała
szlabany.
- Jesteś taki
niesprawiedliwy – jęknęła, kręcąc głową i spuszczając wzrok. Dla lepszego
efektu pociągnęła nosem. - Myślałam, że będziesz się cieszyć razem ze mną, że
mam Jamesa. Nie masz nawet pojęcia jakim jest dobrym człowiekiem! – Pozwoliła sobie
na pogardę w głosie. Tata zaplótł ręce na piersi zupełnie jak jego córka, ale
widać, że w głębi duszy nie był taki pewny siebie. – Owszem, zachowuje się
czasem jak kretyn, ale to w końcu facet. Nie należy się spodziewać czego
innego. – Rzuciła mu wymowne spojrzenie i oczy mu się rozszerzyły ze zdumienia,
nad tą jawną aluzją do jego osoby. Lily zniknęła w domu, zostawiając ojca z
niezgrabioną trawą.
Mark westchnął
ciężko. Jakże miał się nie obawiać, że ją utraci, kiedy już jej nie poznawał. Po
chwili wrócił do grabienia.
James!
Tata
cały czas mi coś wymyśla do roboty. Mama próbuje przemówić
mu do rozsądku, ale on wie swoje.
Mam czas, żeby odpisywać na Twoje listy
dopiero teraz – kiedy jestem po
kąpieli i szykuję się do łóżka… Jest tak duszno!
Chyba będzie burza. U Ciebie też?
Jutro najprawdopodobniej będę zaciągnięta wybierać lampę, ale
nie chcę. Przeciągnę jak najdłużej
moment wstania z łóżka, nie ośmieli się
mnie obudzić. Ugh, chyba pozamykam
drzwi na zaklęcia. Chcę do Hogwartu,
gdzie widzieliśmy się od rana do
wieczora.
Mówię Ci to tylko dlatego, że obiecałam niczego nie ukrywać. Ale serce
mi pęka, kiedy piszę Ci o moich
relacjach z ojcem. To nie tak, że on Cię nie lubi.
Naprawdę. Pracuję nad tym. Pokocha
Cie bardziej niż mnie, gdy już bliżej się
poznacie. Sam zobacz ile lat mnie do
siebie przekonywałeś. Jestem prawdziwą
córką swojego ojca.
Marzę o tym, by się nudzić tak jak Ty. Mam nadzieję, że Syriusz nie wyciąga Cię na panienki, co?
Chciałabym
się do Ciebie przytulić na dobranoc,
Lily
Szybko włożyła
list do koperty i wstała od biurka. Rzuciła krakersa puszczykowi Jamesa, który
siedział na ramie łóżka. Czekał na odpowiedź dla swojego pana od rana. Robił
tak codziennie, więc zdążył się zaprzyjaźnić z Evans. Wybaczył jej lata
przeganiania i nawet dawał się czasem pogłaskać. Przez jego obecność Mimi
opuszczała dom. A może przez to, że Lily nie starczało dla niej czasu.
- Wiesz dla
kogo – powiedziała, wręczając kopertę sowie. Otworzyła szeroko okno, a gdy
wyleciał oparła się o parapet i podziwiała jego niknącą sylwetkę na tle prawie
okrągłego księżyca. Wiatr przyjemnie prześlizgiwał się po jej wciąż wilgotnych
włosach.
Potter nie
odpisywał przez dłuższy czas, więc zaplotła dobieranego warkocza i położyła się.
Dzisiaj miała spać w najkrótszych spodenkach świata – białych z wyhaftowanymi
kwiatuszkami, oraz w białym topie z takimi samymi zdobieniami przy dekolcie.
Przyłożyła głowę do poduszki i zasnęła od razu. Cały dzień intensywnie myślała o
Jamesie, więc niedziwne było, że i śniła o nim.
Przyleciał do
niej na swojej ukochanej miotle i zgrabnie oparł stopy o zewnętrzny parapet. Wylądował
jakby robił to od zawsze. Zajrzał do pokoju i rozejrzał się po nim, po czym
zgrabnie wślizgnął się do środka i odstawił miotłę w bezpieczny kąt. Wyglądał
jak młody bóg, kiedy kładł się obok niej.
Z uśmiechem kwitnącym
na ustach przytuliła poduszkę, ale zaraz poderwała się z piskiem, ponieważ
poczuła miękki dotyk ust na czole.
Z kołdrą
podciągniętą pod samą brodę i łomoczącym sercem wpatrywała się, z rządzą mordu, w
Jamesa. Chłopak miał uniesione ręce w geście kapitulacji, ale uśmiechał się w
nienaganny sposób. I najważniejsze był tu!
Cisnęła w niego
poduszkę i odetchnęła, zagarniając do tyłu włosy, które uciekły ze splotu.
Wyciągnęła się po szklankę wody, którą miała na szafce. Jamesowi było dane
przez moment podziwiać dolne partie jej pośladków. Nigdy nie widział jej w czymś
tak kusym. Z jego gardła wydobyło się pełne aprobaty mruknięcie. Evans
spojrzała na niego pytająco znad szklanki. Kiedy pojęła o co chodzi poczerwieniała
i zagryzła wargę. Nie bardzo chciała, żeby ją taką oglądał, krępowała się.
- Co tu robisz?
– spytała beztrosko, nie mogąc ukryć radości. Usadowiła się wygodniej, z głową
na ścianie, która była przyjemnie chłodna.
Ekscytacja pulsowała jej w żyłach. Wpakował się znowu na jej łóżko,
siadając naprzeciw.
- Chciałaś się
do mnie przytulić – powiedział poważnie, łapiąc ją za dłoń i głaszcząc swoimi
palcami. Patrzył jej cały czas w oczy, widziała je w ciemności. A kiedy jej
dotknął uwierzyła, że naprawdę tu jest. I jego skóra przywołała jeszcze
boleśniej wszystkie słodkie chwile, które dzielili w szkole. Jego chłodny dotyk
sprawił, że przez jej ciało przeszedł prąd i nie miało to nic wspólnego ze
skokiem temperatury. Poczuła jak żołądek ściska się jej boleśnie a po żyłach
niczym stado mrówek rozchodzi się tęsknota za jego ustami, szeptem, uściskiem i
silnymi dłońmi.
- Oj tak - jęknęła
i rzuciła mu się na szyję. Przytuliła go mocno i długo, rozkoszując możliwością
czucia jego ramion wokół siebie. – Nie za późno na pokojową wizytę do mojego
ojca? – Uśmiechnęła się psotnie, zwiększając odrobinę dystans pod wpływem tego,
jak poczuła ręce Jamesa przesuwające się od jej talii po uda.
- Hm. –
Zamyślił się, mrużąc oczy, a ona już wiedziała, że zaraz coś się wydarzy. I będzie
to fajne. – A rzuciłaś zaklęcie?
- Tak,
zamykające – odpowiedziała, spinając się w oczekiwaniu.
Potter wyciągnął
swoją różdżkę i machnął nią koliście. Evans zmarszczyła brwi.
- Czy to…? –
Nim skończyła Rogacz naparł na nią, całując, a ona tylko przekonała się jak
bardzo za nim tęskniła.
Znowu jej plecy
opierały się o ścianę. Zarzuciła mu ręce na szyję, z czasem wplątując palce we
włosy. Nadal krępowała ją skromna piżama, ponieważ on był normalnie ubrany.
Poczuła
drgające ciepło zbierające się w okolicach pępka i niżej, kiedy rozchyliła usta
i spotkała się z językiem Jamesa. Kładła się, ciągnąc go za sobą. Zdziwiło
go to wielce. Lecąc tutaj nie takie miał zamiary… Właściwie nie wiedział jakie
miał zamiary. Przeczytał list od Lily i to był impuls. A teraz trzymał dłoń na
jej biodrze, całował, byli w jej łóżku… Proszę bardzo, jak się wszystko toczy.
Lily odnalazła
jego dłonie, które wędrowały przy krańcach jej bluzki i splotła z nim palce.
Zwolniła tempo i najsubtelniej jak potrafiła przerwała pocałunek. James oparł
czoło na jej czole. Leżeli tak, wpatrując się wzajemnie w swoje oczy. W końcu
Potter trącił jej nos swoim nosem. Zaśmiała się cicho. Ten gest był taki
niewinny.
- Lil –
wyszeptał nisko. – Kocham cię
- Posłuchaj –
powiedziała i chrząknęła, jakby szykowała się do powiedzenia czegoś ważnego.
Zdjęła mu ostrożnie okulary i odłożyła na szafeczkę, obok szklanki z wodą.
James zmarszczył czoło. – Chcę z tobą spać. Nie mam na myśli… no wiesz. Chcę spać.
Razem. Pod moją kołdrą. W moim łóżku. Z twoją dłonią na mym sercu i ramieniem
wokół mnie. Przy uchylonym oknie. Wyluzowani i blisko przytuleni. Żadnych
rozmów. Po prostu spać, błogo szczęśliwi, cisi – wyszeptała, a on wpatrywał się
w nią oczarowany.
Bez słowa położył
się obok, w sposób, w jaki chciała.
- Pięknie to
powiedziałaś. – Założył jej kosmyk włosów za ucho, delikatnie głaszcząc po zaróżowionym
policzku. – Z książki?
Ułożyła się
obok, pozwalając się objąć, splatając ich palce i kładąc głowę na jego piersi.
Uniosła ją nieznacznie.
- Z serca. – I pocałowała
go leniwie w kącik ust. – Śpijmy już.
Jest jasno. I cicho.
I tak ciepło, przyjemnie i… jakby ciaśniej niż zwykle.
Och. Lily
przypomniała sobie wszystko i natychmiastowo jej serce zaczęło wpadać w gwałtowny
rytm. James jest tutaj. Przyleciał specjalnie dla niej, bo chciała się do niego
przytulić. I przytulali się. I całowali. I, o Merlinie, wyznał jej miłość a ona
nie potrafiła mu powiedzieć tego samego.
Spali ze sobą w
jednym łóżku i nic innego niż zazwyczaj się nie wydarzyło. Evans poczuła ulgę i
pewnego rodzaju zawód. Zdarzało się, że w Hogwarcie bywał bardziej porywczy i
namiętny. Czy to świadomość, że jej ojciec śpi niedaleko tak go studziła?
Przybiła sobie piątkę w duchu. Jej tata nie miał pojęcia do czego zdolni są
czarodzieje i jego zakazy nie były w stanie ich powstrzymać przed zobaczeniem
siebie.
Delikatnie
uchyliła powieki. O Merlinie… Nigdy dotąd nie miała szansy podziwiać śpiącego
Pottera. To on zawsze budził się pierwszy. A widok był absolutnie wart grzechu.
Była pewna, że
bardziej pociągającego i działającego na jej wyobraźnię go jeszcze nie
widziała. Taki niewinny i uroczy Potter śpiący w najlepsze koło niej. Od samego
patrzenia zaschło jej w gardle.
Chciała i mogła
podziwiać jego przystojną twarz z bliska. Był bez okularów i wyglądał inaczej.
Ciemne, niedługie, ale gęste rzęsy pozostawały nieruchome, śpi głęboko. Jedynie
lekka poświata zarostu na jego twarzy świadczyła o tym, że obok nie ma słodkiego,
małego chłopczyka. Jego męska dłoń spoczywająca na jej talii zresztą
wystarczająco mogła to uświadamiać. Mały Potter pewnie składał rączki pod główkę
i spał niczym aniołek.
Lily zerknęła
na zegarek. Dochodzi dziesiąta. Nie była pewna, ile podziwiała oszołamiającego chłopaka
obok niej. Słońce zaczęło intensywnie świecić, więc może dwie godziny.
I właśnie w tym
momencie odczuła ciśnięcie na pęcherz. Właśnie chciała wstać do łazienki, kiedy
uświadomiła sobie, że spała w swojej ulubionej pozycji. Niestety, noga, która
zawsze lądowała na kołdrze, teraz wylądowała na Jamesie. Gdyby to nie było zbyt
krępujące, znajdowała się między jego nogami, a on opierał na niej swoją łydkę. Nie ma szans żeby wstała i go nie
obudziła. A nie bardzo chciała, by zobaczył ją mknącą w podskokach do łazienki.
Ustawiła swoje
dłonie po jego obu stronach. Podniosła się jakby robiła pompkę i nie zdążyła
nawet wyswobodzić nogi. Ręka zsunęła jej się z brzegu łóżka i mistrzowsko
upadła na Pottera.
Stoczyli się z
łóżka, z łoskotem lądując na podłodze. Przetoczyli się i Evans była na górze.
Zacisnęła powieki i zakryła twarz dłońmi. W oczach Jamesa przez moment
malowało się przerażenie, usta szeroko otworzył. Po chwili, gdy łypnął na
otoczenie, a co najważniejsze – dostrzegł Lily, która siedziała na jego
brzuchu, odetchnął z ulgą.
- Przepraszam –
jęknęła rozpaczliwie. – Cały jesteś?
- Nos mnie boli
– mruknął, jeszcze nie obudzony. – Plecy będą boleć jutro. – Posłał jej psotny uśmiech,
kładąc nieśmiało dłonie na jej udach. Jej skóra była taka rozgrzana i
delikatna.
Wyraźnie
rozproszona, pociągnęła go za rękę, zmuszając by usiadł. Ustawiła jego twarz do
światła i dokładnie obejrzała nos.
- I co, pani doktor
Evans? – zapytał lekko niezrozumiale, bo Lily ściskała mu szczękę.
Rzuciła mu
zalotne spojrzenie spod jasnych rzęs. Ujęła jego twarz w obie dłonie i
pocałowała w czubek nosa. Potter mruknął z zadowoleniem a potem z
rozczarowaniem, gdy odsunęła się.
- Już?
- Och, no tak.
Plecy. – Zaśmiała się i objęła go. Zagłębiła odrobinę nos w jego włosach i
zaczęła masować plecy. Jest im tak dobrze, tak intymnie. Nagle Lily zmarszczyła
brwi, przestała ruszać rękami i spojrzała na niego uważnie. – *Co robisz? –
zapytała, a jej głos był cichszy niż uprzednio.
- Nic – rzucił bagatelizująco.
- Cóż… Część
ciebie jednak coś robi. – Opuściła znacząco oczy w dół i szybko podniosła. Po
niewinności nie było już śladu. Nie patrzyła na niego, gdzieś w bok. Czuła jak
gorąco wlewa jej się na szyję i dusi zawstydzeniem.
- Och – bąknął,
zorientowawszy się o co chodzi. – Przepraszam… - W jego głosie słychać
zakłopotanie. Zaczął się lekko wiercić, a to tylko pogarszyło sprawę. Evans coraz bardziej odczuwała parcie na udo.
- Przestań! – zganiła go przerażona. Wiedziała, że powinna wstać. Wiedziała, że nie powinna go już bardziej
drażnić i nie nakręcać. Miała tego świadomość, a mimo tego nie mogła. Miała nogi jak z waty i
gęsią skórkę na całym ciele.
- Tak jakby…
nie bardzo mam nad tym kontrolę* – wyszeptał jeszcze bardziej zawstydzony i wbił
w nią rozdrażniony wzrok.
Evans szybko
poderwała się. Złapała swoją różdżkę z biurka i zaczęła manipulować przy zamku
drzwi. Redukowała zaklęcia w ciszy. Nie patrzyła na Pottera, zbyt speszona by
to zrobić. I jeszcze te przeklęte spodenki. Miała wrażenie, ze każde jej matki
są od nich dłuższe.
- Pamiętaj, że
mój ojciec może tu być. – Chciała, by to zabrzmiało zabawnie, ale wyszło raczej
jak groźba.
Szybko dostała
się do łazienki. Zamknęła drzwi i dopiero wtedy wypuściła powietrze. Serce
galopowało jakby chciało się wyrwać z piersi i wrócić do Jamesa a jej hormony
się z nim zgadzały.
Przemyła twarz
zimną wodą i spojrzała w lustro. O nie, jakże była czerwona. Intensywna
czerwień w niezbyt powalający sposób zagościła na jej twarzy, szyi, dekolcie i
uszach. Biała piżama tak bardzo to podkreślała.
Jednak przez
jej myśl przemknęło coś, dzięki czemu uśmiechnęła się bezwstydnie. Podoba mu
się, podnieca go… O rany. To za dużo.
Załatwiła swoją pierwotną
potrzebę. Założyła wczorajszy stanik, zdjęła ze sznurka na pranie swoją
niebieską sukienkę w grochy. Założyła ją, ale spodenki od piżamy zostawiła. Rozplotła
warkocza, który pofalował jej pięknie włosy. Ciągle myślała o reakcji Jamesa.
Miała przeczucie, że nie szybko pozbędzie się tego z głowy. Nie może być na
niego zła. Zawstydzona – tak, ale nie zła. W końcu przekonała siebie, że
powinna to traktować jako komplement. Słowa mogą kłamać, ale reakcji organizmu
nie da się oszukać.
Z oczyszczoną
głową, ale nadal poruszona weszła do swojego pokoju lekkim krokiem. Łóżko zobaczyła pościelone, Potter zabrał swoją różdżkę i założył okulary. Opierał się o
parapet, trzymając miotłę. Był gotowy do odlotu. Minę miał ponurą. Lily zrobiło się
głupio, że tak wyszło.
- Tato? Mamo! –
Stanęła w progu i wychylając się lekko, nasłuchiwała.
James podniósł gwałtownie
głowę z przerażeniem w oczach. Podszedł do niej wzburzony.
- Co ty
robisz?! – wysyczał.
- Cii. – Położyła palec na jego ustach. – Nikogo nie ma. Chodź. Zjemy coś. – Złapała jego
dłoń i pociągnęła na dół.
Wprowadziła go
do kuchni, w której panował przytulny rozgardiasz. Krzesła stały niedosunięte, na
szafce był pozostawiony nierozpakowany koszyk z zakupami a dwie filiżanki znajdowały się w zlewie, czekając na umycie. Kuchnia Evansów została pomalowana na żółto, dzięki czemu
wyglądała ciepło i spokojnie.
Potter rozejrzał się nerwowo, podczas gdy Lily czytała karteczkę, którą zostawili dla niej
rodzice.
- Są na
zakupach. Nie wrócą przed obiadem. – Promienieje. Spokojnie mogą spędzić z
Jamesem trochę czasu. Nachylając się, cmoknęła go w policzek. – Chcesz owsiankę? –
zapytała, zaglądając do lodówki. - Zrobiłabym naleśniki, ale nie mamy jajek.
- Poproszę.
Ale…? – Dla Jamesa wyglądała tak uroczo, krzątając się po kuchni. Była wesoła i
beztroska. Zupełnie inna była przed ucieczką z pokoju.
- Hm? – Lily wyjęła
garnuszek i zatrzasnęła drzwiczki kolanem.
- Nie jesteś na
mnie zła?
Evans spokojnie
nasypała płatki do wody. Przerzuciła włosy na jedno ramię.
- Zła? – spytała,
niemal rozbawiona. – Nie, James. Nie jestem na ciebie zła. – Zamieszała gęstniejącą
papkę. Odniosła wrażenie, że Potter wypuścił z siebie powietrze z ulgą, więc zerknęła na niego. Siedział już bardziej rozluźniony. Odniosła wrażenie, że nie ma
ochoty o tym rozmawiać, więc też nie ciągnęła tego tematu. – To lodówka –
wyjaśniła, delikatnie rozbawiona, widząc jak Potter się przygląda dużemu urządzeniu. –
Działa na prąd. Jej funkcją jest ochranianie żywności.
- Mugole
wykradają sobie jedzenie?
Evans wybuchła
śmiechem.
Oczywiście
zasypał ją gradem pytań, na które nie bardzo potrafiła odpowiedzieć. Musi mu
tłumaczyć wszystkie mugolskie terminy, objaśnić działanie prądu (przy czym nie
była pewna, że dobrze to robi). Zapoznała go z kilkoma sprzętami kuchennymi. W
ostatniej chwili wyszarpnęła z jego rąk mikser, którego wirujące szaleńczo
mieszadła zbliżały się do języka Pottera. Przypomniała sobie, że nie można go zostawić
samego nawet na moment.
Atmosfera
rozluźniła się do tego stopnia, że nawet nie zauważyli jak szybko minął czas. Ocknęli
się, gdy usłyszeli podjeżdżający pod dom samochód. Wymienili jedno spłoszone
spojrzenie a potem równocześnie wstali. Evans machnęła różdżką na naczynia w
zlewie – dwie filiżanki plus dwie miski po owsiance i dwa kubki po herbacie. W
zdenerwowaniu chybiła zaklęciem i koszyk spadł z blatu na podłogę, rozsypując
zawartość. James złapał miotłę i zaciągnął Evans z powrotem do jej pokoju.
- Zostaw ją tu –
warknęła Lily, odbierając mu miotłę i odrzucając na bok. Potter skrzywił się na
to i chciał zwrócić jej uwagę, ale nie udało mu się. – Upewniam się, że
jeszcze tu wrócisz. – Założyła ręce na jego kark i szybko pocałowała. Bardzo, bardzo
miała ochotę na dłuższy pocałunek, na taki, w którym ich języki mogłyby razem
potańczyć.
- Mark,
kluczyki! Znowu byś je zatrzasnął.
Doszedł do
nich ostrzegający głos Mary Evans.
- Idź już –
zarządziła Lily, układając niedelikatnie miotłę pod łóżkiem. Rzuciła mu ostatnie
spojrzenie i opuściła pokój. Zbiegając po schodach, usłyszała trzask teleportacji.
Wpadła niczym
bomba do kuchni. Przez moment stała bezradnie, nie wiedząc za co pierwsze się złapać.
Szybko pozmywała jeden kubek oraz jedną miskę i schowała jeszcze mokre do szafki.
Zaczęłz zbierać warzywa do koszyka, gdy trzasnęły drzwi frontowe. Doskoczyła znów do zlewu. Odkręciła kran dokładnie w tym momencie, gdy rodzice wkroczyli do
kuchni.
Rzucając torby z
zakupami na blat, usiedli zmęczeni. Lily kątem oka zauważyła wałek do malowania,
wystający nieśmiało z jednej torby.
- I jak tam?
Wybrałaś lampę, mamo?- Filiżanki obijały się o siebie, więc ma nadzieję nadzieję, że ten
szczęk zagłuszył jej nierówny oddech.
- Jedna mi się
spodobała, ale tata uznał, że jest za droga. – Rzuciła mężowi ostre spojrzenie.
- Nie będziemy
wydawać pieniędzy na dodatki skoro planujemy remont, Mary.
- Czemu na mnie
nie poczekaliście?
- Tak jakoś
wyszło. Wiesz, zawsze jak dochodziłem do twojego pokoju, przypominałem sobie,
że muszę cos zrobić i zawracałem. Dziwna sprawa. – Mark zmarszczył brwi, a Lily
omal nie wybuchła śmiechem. Wiedziała, że James rzucił akurat takie zaklęcie!
- No i dobrze,
bo chyba dobrze ci się spało, prawda, córeczko? – Pani Evans pogłaskała Lily po
głowie i założyła jej włosy za ucho. Podejrzliwie zmarszczyła czoło na widok
wypieków na policzkach córki, ale nic nie powiedziała.