wtorek, 24 grudnia 2013

24. Pustka



Wesołych Świąt!
Bądźcie szczęśliwi i czytajcie duuużo aktywnych blogów! ;)



Deana McKartney z brzdęknięciem odstawiła naczynia do zlewu. Jej usta zacisnęły się w wąską linię, mając nadzieję, że gdy je otworzy to wszystko nie będzie prawdą. Palcami niemal przebijała blachę kuchennego zlewu.
- Ann… Dziecko, co ty mówisz? – wykrztusił z siebie Noah. Zacisnął mocno szczęki, a na jego czole zaczynała niepokojąco pulsować żyła.
- Dziadku… - zaczęła Ann, jakby chciała go ubłagać. Nie rozumiała czemu reagują jakby odnalezienie ojca było czymś złym.
- Ann, to nie jest dobry człowiek – syknęła babcia, ale nadal nie odwróciła się.
- Nie znacie go!
- Dokładnie! Wiemy o nim tyle, że to okrutny drań i łajdak. Zostawił twoją mamę w potrzebie dwa razy. Nie wiem w ogóle po co wracał! Dziecinko… - zaczął delikatnie Noah, widząc jak jego wnuczka opuszcza głowę, próbując przed nim ukryć zbierające się łzy. – Jesteś skołowana, być może nawet podekscytowana i to  zaburza ci pełny obraz sytuacji. Zrozum, że ten cały Fereol to po prostu obcy człowiek. – Wymawiając imię ojca swojej wnuczki niemal splunął.
- Nieprawda – zaprzeczyła z przekonaniem. – To mój tata. Mam prawo mieć chociaż jednego rodzica.
- Miałaś jednego rodzica! – Wzburzona Deana rzuciła ścierkę na blat. Ann przestraszona nagłym wybuchem babci, wstała. Spojrzała na jej czerwoną z nerwów twarz. Poczuła niewyobrażalne wyrzuty sumienia. Jej dziadkowie byli starsi i niepełni zdrowia, a ona serwuje im takie rewelacje z rana. Już otwierała usta, chcąc załagodzić sytuację, ale Deana znów się odezwała: - Zabraniam ci się z nim spotykać. To bezduszny mężczyzna, który wykorzystał twoją matkę i odebrał jej życie… - W końcu opadła na krzesło. Pochyliła się i złapała za serce.
Ann przerażona padła przy babci na kolana, zaglądając jej w twarz. Przez kilkadziesiąt strasznie długich sekund Deana nie chciała na nią spojrzeć.
- Nie rozumiem was – wyszeptała z goryczą, kręcąc głową i kurcząc się w sobie. – Mama umarła przy porodzie. Nikt jej nie zabił, a tym bardziej nie tata. Tyle lat żyłam mając jedynie was i Lucy. Byliście całą moją rodziną, ale zawsze mówiliście, że byłoby dla nas dobrze mieć ojca. Gdy go znalazłam jesteście źli.
- Mówiąc o ojcu nie mieliśmy na myśli Fereola. W żadnym wypadku. Tylko odpowiedzialnego mężczyznę,   który   by   się   wami   opiekował   i   wychowywał. – Wyłożył Noah spokojnie, ale wciąż wzburzony.
- Skąd możecie wiedzieć, że by tego nie robił?
- Na litość boską, Ann! – krzyknęła babcia, wyrzucając ręce w górę, jakby w błaganiu. – Zostawił Betty, gdy tylko powiedziała mu, że jest w ciąży. I to dwa razy. To nie jest dobry człowiek. Błagam. – Złapała twarz wnuczki w swoje dłonie. – Nie spotykaj się z nim.
Ann popatrzyła w pełne bólu oczy babci. Jedyne co teraz czuła to jedno wielkie poczucie winy i zawód. Oba uczucia spowodowane przez tych samych ludzi. Podświadomie czuła, że to wszystko, co usłyszała jest prawdę. Ale tak okrutnie chciała się jednak przekonać, że jednak nie jest.
Po bitwie rozsądku z uczuciami, po usłyszanych słowach, zobaczonych łzach była najbardziej skołowana od momentu znalezienia zdjęcia w Hogsmeade.
Zamroczona, będąc w jakimś dziwnym marazmie, wypowiedziała słowa, nad którymi nie miała władzy. Spoglądając w oczy babci, które zaczęły się do niej ciepło uśmiechać, powiedziała wolno.
- Nie możecie mi zabronić. – Starła tym zalążki uśmiechu Deany, której dosłownie opadły ręce. Cisza jaka zapadła kłuła jej serce, więc wstała powoli i opuściła kuchnię.
Gdy otworzyła drzwi do swojego pokoju, zobaczyła Lucy z uchem przy ścianie.
- Słyszałaś? – zapytała ostro.
Lucy pokiwała jedynie głową. Spuściła wzrok i zaczęła wyłamywać palce. Ann minęła ją i otworzyła szafę.
- Więc… znalazłaś t-tatę?
Starsza siostra odwróciła się i uśmiechnęła.
- Tak. Przysłał mi list i chce się ze mną spotkać.
- Chyba tego nie zrobisz? – zapytała oniemiała.
- Nie bądź niemądra. Oczywiście, że tak – odpowiedziała z wielką   pewnością   i   radością.  Lucy  wpatrywała  się  w  nią  jedynie  mrugając  oczami. – Wiesz co? Przykro mi. – Położyła dłoń na jej ramieniu. – Lepiej będzie jak pójdę sama. Nie mogę wziąć cię ze sobą.
- Nawet  bym  nie  chciała.  –  Odepchnęła  ją  i  odsunęła  się  pod  ścianę. – Babcia i dziadek mają rację. Nie powinnaś tam iść. To nie może być nikt dobry! Gdzie był przez te wszystkie lata? – Fioletowawe oczy Lucy zrobiły się szkliste. Patrzyła na Ann z wyrzutem i niepokojem. Ale ona tylko uśmiechnęła się krzywo i przekręciła oczami, prychając. Złapała pierwsze lepsze ubranie i dziesięć minut później wyszła z domu mocno trzaskając drzwiami.

Lily jeszcze nie była tak szczęśliwa tych wakacji. Właśnie wracała z zakupów, podśpiewując pod nosem. Przeskoczyła dwa schodki i weszła do domu. Lekkim krokiem weszła do salonu, wciąż nucąc.
Mark opuścił gazetę i spojrzał na córkę ze zmarszczonym czołem, a potem na żonę, która wruszyła ramionami.
- Coś taka wesoła, Lily? – zapytała niby od niechcenia Mary, układając kwiaty w wazonie. W rzeczywistości bacznie obserwowała córkę.
Lily postawiła zakupy na blacie. Wyjęła mały kartonik z kieszeni. W jej głowie wciąż rozwijał się diabelski plan. I chociaż wątpiła w jego powodzenie, nie widziała przeciwwskazań by spróbować. Jeśli się nie zgodzą, była gotowa nawet użyć różdżki. Nie była nawet wściekła ciągłymi rządami ojca. Była po prostu zmęczona.
Remont całego domu zajmie zbyt dużo czasu, a potem znajdzie coś innego, żeby tylko nie myślała o Jamesie. Lily miała ochotę zaśmiać się w głos. Grała grzeczną córeczkę a tak naprawdę łamała wszystkie zakazy.
James odbierał swoją miotłę długo i intensywnie.
- To ten Potter, tak? – burknął Mark, a potem ciszej odezwał się do zony. – Mówiłem ci, że się spotykają na tych zakupach. Zrobił to swoje czary-mary i się zjawił.
- Przestań! – syknęła na niego żona.
- Nie, tatku. Nie miej obsesji – powiedziała słodko.  Podeszła do niego i wręczyła mu kartonik.
- Zdrapka?
- Yhym.
- Zdrapana?
- Wygrana! – Zaśmiała się Lily. Mark dokładniej przyjrzał się zdrapce. Jego ściągnięte brwi po chwili rozciągnęły się w zdziwieniu. Mary zajrzała mężowi przez ramię.
Ruda z satysfakcją przyglądała się ich minom.
- Wycieczka? Wygrała wycieczkę, Mary!
- Nawet nie ma mowy, że polecisz.
- Przewidziałam to, że mi nie pozwolicie zobaczyć trochę świata i podałam wasze dane. – Spodziewała się kłótni, pogadanki z pouczeniem, ale oni patrzyli na nią zmieszani. – Ta-dam – dodała niepewnie.
- Poczekaj, bo nie wiem czy dobrze rozumiem. – Pani Evans wyprostowała się i podparła pod bok. – Będąc na zakupach postanowiłaś zmarnować trochę funtów i zagrać na loterii, na której wygrałaś wycieczkę do Chorwacji i podałaś nas jako tych, którzy jadą, tak?
Evans uśmiechnęła się niepewnie i nieco sztucznie.
- Mark, to świetnie! – Mary klasnęła w dłonie. Usiadła mężowi na kolanach i z rozmarzeniem zaczęła snuć plany. – To mogłaby być w końcu nasza podróż poślubna. Po dwudziestu pięciu latach.
- Chwila, moment. A co z tobą, Lily? – zapytał trzeźwo pan Evans. Widać było, że jemu w przeciwieństwie do żony, ten pomysł nie podał się ani trochę.
- Och, no wiesz? Chyba dałabym sobie sama radę przez dziesięć dni. W Hogwarcie też byłam w pewnym sensie zdana sama na siebie i to przez dziesięć miesięcy.
- Jednak to była szkoła i ktoś cię pilnował, a tutaj będziesz mogła robić co chcesz.
- Kochanie, nie zrzędź. – Zacmokała Mary. – Mamy w rodzinie czarownice, macha różdżką i jest bezpieczna.
- O, dokładnie – przytaknęła gorliwie Lily, zapamiętując by jak najczęściej nosić przy sobie różdżkę.
- Nie o jej bezpieczeństwo się martwię.
- Dzięki, tato – prychnęła
Mary zaszeptała coś mężowi na ucho, głaszcząc po karku, więc Lily wycofała się do kuchni. Nalała sobie wody i powolnie sączyła ją, oparta o szafkę.
- No może – mruknął Mark, już mniej ostrym tonem. – Ale pod warunkiem, że ktoś z nią zostanie. O! Porozmawiaj z Petunią.
Lily aż wypluła wodę. O nie, nie, nie. Tego nie przewidziała. Petunia miałaby ją pilnować? Co za koszmar! Będzie bardziej uwiązana niż z ojcem i jego pracami domowymi. A jeszcze gorsze jest to, że Petunia nigdzie nie ruszała się bez Vernona. Jej piękny plan wypadów i spotkań z Jamesem szlag trafił.
-  Och,   chcesz   stawiać   dom   od   nowa   a   nie   tylko  go  remontować? – sarknęła pani Evans. – Lepiej dziewczynkom oddzielnie.
- A więc tak mi przykro, że nie jedziemy!
- Poczekaj, możemy poprosić Jenny. Lubi Lily. Powinna się zgodzić.
Lily jęknęła i wrzuciła szklankę do zlewu.

Za jakieś dwa kwadranse Ann stawiała zapalony znicz na grobie mamy. Posprzątała go z różnych liści i gałązek i z tęsknota pogłaskała kamień. Nie musiała nic mówić. Patrzyła na wykute imię swojej matki i bezwiednie przez jej głowę przelatywały wspomnienia. Niewiele ich było. W dodatku stawały się coraz mniej wyraźne. Mieszały się ze sobą pewne fakty, miny i uśmiechy ulatywały w świat.
Miała mamy coraz mniej. A tak naprawdę to przecież nigdy jej nie miała. Co z tego, że kilku rzeczy zdążyła ja nauczyć, o paru powiedzieć. Ann mogła pamiętać jej zapach lub kojarzyć jak brzmiał jej głos, ale nie podlega dyskusji, że jako dziecko została obdarta z dziecięcej beztroski.
Świat brutalnie wgryzł się w jej życie i traktował ją tak ciągle. Kiedy tylko myślała, że coś się jej układa, za uchem słyszała drwiący śmiech a życie znów sypało się jak pchnięte kostki domina.
- Nie rozklejam się – rzekła, wmawiając to sobie. Pogłaskała grób i odeszła.
Znalazła jakieś odosobnione miejsce, uniosła różdżkę i machnęła nią. Miała nadzieję, że się uda. Oślepiło ja światło, a kiedy powoli odzyskiwała ostrość widzenia ktoś zaczął mówić:
- Witam w imieniu załogi Błędnego Rycerza, nadzwyczajnego środka transportu dla czarownic i czarodziejów zgubionych w świecie mugoli. Wystarczy machnąć ręką, która ma moc, i wejść do środka, a zawieziemy panienkę, dokąd sobie panienka zażyczy. Nazywam się Luvia Crush i dzisiaj będę panienki przewodniczką. – Pani konduktor o znudzonej minie, zaprosiła ją gestem do środka.
- Dzień dobry. – Weszła do autobusu i rozejrzała się. W środku stał chyba z tuzin krzeseł ustawionych koło małych stoliczków.
- Dokąd?
- Do Londynu. Do Dziurawego Kotła, poproszę.
McKartney wygrzebała ostatnie sykle i zapłaciła. Autobus ruszył nim zdążyła usiąść. Podróż była okropna. Ciągle jeździła na krześle po całym Błędnym Rycerzu, a obraz za oknami był jedną kolorową plamą. Zacisnęła mocno oczy. Czuła, że żołądek podchodzi jej do gardła.
- Jesteśmy na miejscu. – Usłyszała szybciej niż by się spodziewała.
Z ulgą opuściła szybko autobus i podążyła do pubu. Jak zwykle zmarszczyła z niechęcią nos, gdy weszła do ciemnego wnętrza Dziurawego Kotła. Śmierdziało dymem z fajek i papierosów, no i oczywiście alkoholem. Skinęła głową do barmana Toma. Przeszła na podwórko i ominęła przewrócony śmietnik, z którego wysypywały się śmieci. Odnalazła odpowiednią cegłę i zastukała w nią różdżką. Kiedy w zamurowanej ścianie uformowało się przejście, ruszyła wzdłuż ulicy.
Wszystkie magiczne pieniądze wydała na przyjazd i nawet nie mogła wstąpić do jakiejś kawiarenki. Mogłaby wymienić mugolskie pieniądze w Banku, ale nie miała ochoty. Po prostu obecnie nienawidziła magii, bycia czarownicą, ale przychodząc tutaj bardzo dobrze ukryła się przed dziadkami.
Usiadła na jednej z niewielu małych ławeczek niedaleko sklepu Madame Malkin. Musiała przyznać, że jak na wakacje było dosyć chłodno. Co prawda świeciło słońce, ale niebo było zachmurzone i momentami wiał mocny wiatr. Mimo to Pokątna tętniła życiem. Chociaż nie tak jak wtedy, gdy bywała tutaj z listą podręczników do Hogwartu. Brakowało małolatów podekscytowanych wyjazdem do szkoły.
Nagle dopadła ją nostalgia. Kiedyś sama była taką dziewczyną. Dumna, pełna zapału do pracy i z sercem utęsknionym za przyjaciółkami. Uśmiechnęła się ironicznie, gdy do jej głowy przywędrowała myśl, że już nigdy nie spotka tych zakłamanych ludzi, których uważała za bliskich.
Nie mogła o tym pomyśleć w gorszej chwili. Tak właśnie o to z bocznej uliczki wyłonił się Syriusz Black.
Szczęka jej opadła, kiedy się w niego wpatrywała. Rozejrzał się uważnie czy ktoś mu się nie przypatruje. Poprawił włosy i ubrał uśmiech w momencie, gdy Ann zrozumiała, że zaraz ją zauważy. Zerwała się szybko z ławki i ruszyła z powrotem. Nie miała pojęcia czy zdążył ją dostrzec czy nie. Była tak zaabsorbowana nasłuchiwaniem czy za nią idzie, że nie zauważyła wychodzącego z apteki czarodzieja. Zderzyła się z nim a z papierowej torby posypały się przeróżne ingrediencje do eliksirów. Na pierwszy rzut oka zauważyła szczurze ogony i dżdżownice.
- Przepraszam – pisnęła i rzuciła się na kolana, zakładając włosy za uszy. Mężczyzna zaczął zagarniać do siebie składniki, jakby miał coś do ukrycia.
- Masz pojęcie jak drogi był ten syrop z ciemiernika, głupia dziewucho?! – wrzasnął, wyrywając jej z ręki szczurze ogony.
- Ja…
- Ej! A może by tak grzeczniej, co?
Ann przeklęła, gdy usłyszała dobiegającego Blacka.
- Nie wtrącaj się w nieswoje sprawy, gówniarzu! – krzyknął czarodziej.
- A może jednak moje – odpowiedział Syriusz, ciągnąc McKartney za łokieć żeby wstała. Rzucił rozgniewanemu czarodziejowi kilka monet i obejmując Ann, odszedł. Ann chciała się odwrócić, ale on jej nie pozwolił.
- Zechcesz mnie puścić, wielce pomocny panie? – warknęła, gdy oddalili się na tyle, by nie mógł ich usłyszeć. Wyszarpnęła się i rzuciła mu rozwścieczone spojrzenie. – Nie musiałeś mu płacić.
- Och, oczywiście, bo tak bardzo radziłaś sobie sama.
- A żebyś wiedział. – Ze skrzyżowanymi rękami na piersi, zaczęła iść w stronę Dziurawego Kotła.
- Może pójdziemy do cukierni? – Black nie dawał za wygraną. Poszedł za nią, a ona przekręciła oczami. Była zdenerwowana. Dlaczego musiał być akurat w tym samym czasie co ona na Pokątnej? A chciała być dzisiaj sama.
- Nie.
- A na kawę?
- Nie.
- Nie lubisz kawy? Ok., może być herbata…
- Nie!
- … albo sok.
- Odczep się! – Stanęła i krzyknęła mu prosto w twarz.
Przechodnie spojrzeli na nich podejrzliwie. Nerwowo zagarnęli swoje dzieci i ulotnili się jak najszybciej, omijając ich szerokim łukiem. Ann speszona zagarnęła grzywkę. Za to Syriusz zaśmiał się, co zabrzmiało jakby gdzieś szczeknął pies.
- Bądź milsza dla swojego bohatera.
McKartney wybuchła śmiechem. Był to pierwszy śmiech od kilku miesięcy.
- Och, wybacz mi – wydusiła. – Wydaję się być niegodna twojego towarzystwa.
- Czemu tu jesteś? – zapytał niespodziewanie. Był poważny i wyglądał jakby go coś trapiło. Ann uśmiech spełzł z twarzy. – Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś cię zobaczę, a już na pewno nie tutaj. Widzę jak brzydzi cię magia. Jak dusiłaś się w Hogwarcie. Jak bardzo dziewczyny cie skrzywdziły i ile cię to kosztowało. Bardzo się zmieniłaś. – McKartney patrzyła na niego ogłupiała. Nie  miała  pojęcia,  że  jest jak  otwarta  księga.  Zrobił  krok,  jakby  chciał  jej  dotknąć.  –  Nie wyglądasz tak jak kiedyś. I nie chodzi mi tu o włosy. Coś jest innego w twoich oczach. Są… - Przygryzł wargę i zmarszczył brwi. W McKartney zaczęło coś pękać. Nikt nigdy nie mówił jej takich rzeczy. Czuła się jakby była naga. Jej uczucia należały tylko do niej i nikt nie miał prawa ich wytykać. – Ale to wszystko… bierzesz na siebie za dużo. Nie jesteś za wszystko odpowiedzialna i nic nie jest twoją winą. Jesteś młoda. Czemu więc zaśmiałaś się dzisiaj pierwszy raz od dawna? – O Merlinie. Zauważył. – To zupełnie tak jakbyś była martwa w środku – wyznał ze zdziwieniem. – Tak. Twoje oczy są martwe. Jak u lalki…
Ann w końcu zdołała oderwać od niego wzrok. Spojrzała w bok, w momencie, gdy z jej oka poleciała łza. Jej dolna warga drgała. Oddychała głęboko, bo bardzo nie chciała pokazać więcej słabości. Im bardziej się starała, tym bardziej czuła, że nie zdoła tego zrobić. Widok całkowicie zasłoniły jej łzy, ale nie mrugała, by nie pozwolić im uciec.
- No już…
Nie była do końca pewna czy Syriusz to powiedział, ale zaraz poczuła jak obejmuje ją. I nie był to ten prostacki gest, gdy przewieszał sobie przez nią ramię. Nie, to był czuły uścisk, którego potrzebowała. Przyjemny i ciepły. Podarował jej oparcie jak chyba nikt wcześniej.  I dzięki temu przestały jej się zbierać łzy. Ukojenie rozpływało się po jej ciele.
- A nie uważasz, że gdybyś się porządnie wypłakała to potem byłabyś silniejsza? – zapytał cicho, patrząc jej miękko w oczy z ciepłym uśmiechem.
- Tak – wyznała łamiącym się głosem. Mrugnęła i wielka łza spadła na jej bluzkę. Opusciła wzrok, zawstydzona.
- Ale znam lepsze miejsce. – Złapał ja delikatnie pod brodę.  – Chcesz iść ze mną? – Nadstawił swoje ramię, które bez wahania ujęła.
Nim się zorientowała znajdowała się w jakimś nieznanym miejscu. Zachwiała się, ale Syriusz przytrzymał ją. Miejsce było ciemne, smutne. Granat na ścianach, na których znajdowały się krzywo wiszące obrazy. Ciemne meble, czarna kanapa ze skóry i brązowy dywan.
- Gdzie jesteśmy? – zapytała Ann, wycierając nos wierzchem dłoni.
- U mnie, oczywiście – odpowiedział popychając stoliczek na kawę pod kanapę.
- Co? – zapytała słabo, przełykając ślinę.
- Spokojnie. – Wyprostował się. – To nie jest żadna jaskinia rozpusty.  Jeśli  cię  to  pokrzepi,  jesteś  tutaj  pierwszą  dziewczyną,  odkąd  się  wprowadziłem.  –  Machnął różdżką a w jego dłoni wylądował koc. McKartney rozejrzała się w poszukiwaniu wyjścia. – Hej, nie planuję tego oczym teraz myślisz. – Podszedł do niej, wyglądał na lekko zmieszanego. – Zabrałem cię tu, bo to miejsce wydawało mi się lepsze niż Pokątna. Spójrz jak ono wygląda. Czyż nie jest podobnie ponure jak nasze dusze?
Ann miała wrażenie, że Black zagląda jej w myśli. Zawsze wydawał jej się niewzruszony. Teraz patrzyła na niego nieco inaczej. Jego oczy zawsze były wesołe, z iskierką tajemniczości. Teraz przygaszone i ciemniejsze. Smutniejsze. Nieznacznie kiwnęła głową, czując jak ściska jej się serce. Syriusz uśmiechnął się krótko kącikiem ust.
- W takim razie moja propozycja wygląda następująco. Siądziemy tutaj i możemy robić co tylko zechcesz. Pogadać, pomilczeć, pożartować. No i oczywiście napić się, co już wcześniej sugerowałem. – Założył jej pasemko włosów za ucho i kładąc dłoń na jej plecach, popchnął delikatnie w kierunku kanapy. 


 No i jak?
Uzupełniłam album o raz, dwa, trzy obrazki.

niedziela, 15 grudnia 2013

1096 dni (z hakiem)

        Ten hak jest tak wielki, że aż mnie to przeraża. Blog obchodzi (-ł 14 października) trzecie urodziny!
Przypomniałam sobie o tej małej rocznicy w tygodniu i dopiero teraz znalazłam czas, żeby o tym napisać.
        Mam strasznie dużo pracy w szkole. Zawsze uważałam, że drugie klasy są najgorsze. Mam pewne zobowiązania, swoje problemy i ważnych mi ludzi. I oto właśnie powód, dlaczego już długo na blogu nie pojawił się żaden post. NIE zawieszam bloga, bo go nie porzuciłam. Cały czas o nim myślę, coś zapisuję, on nadal jest w moim sercu. I jest bardzo ważny tak samo jak ludzie, którzy nas odwiedzają :) Jestem szczęśliwa, widząc nowych Czytelników, ale nie dziwię się, że gdy Ich pozyskam to szybko tracę. Mam tylko nadzieję, że to częstotliwość publikowania Was zniechęca...
        W każdym razie, dziękuję każdemu, kto poświęcił chociaż chwilę, by zatrzymać się na moim blogu. To dla mnie naprawdę bardzo ważne.
        Żeby nie zostawiać Was z żalem do mnie, że to jedynie moja gadanina: jeśli jest ktoś kto czeka na notkę, postaram się dodać ją jeszcze w tym roku. Sama tego potrzebuję. Mam ją nieskończoną i niesprawdzoną oraz zapewne nie do końca przemyślaną, ale mam.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

23. Niespodzianka


            Lily zrzedła mina. Poczuła jakby coś jej umknęło albo ktoś uderzył ją w brzuch. Ludzie potrącali całą grupkę młodych czarodziei, przeklinając za tarasowanie przejścia. Evans z chęcią rzuciłaby na nich jakiś paskudny urok. Poczuła niemożliwą niepewność, bo kim ta dziewczyna jest? Zazdrość, bo była taka śliczna; oliwkowa cera, ciemne loki i brązowe oczy, a do tego niesamowita sylwetka. Złość, ponieważ szczerzyła się do Jamesa, a dobrze widziała, że szedł z nią, mogła to równie dobrze robić do Syriusza.
Evans zatkało, kiedy James puścił jej dłoń i szeroko rozłożył ramiona, zakrzykując radośnie. Nieznajoma dziewczyna uściskała się z nim przeciągle. Jej miękkie loki ułożyły się na barkach Pottera, otulając go. Objęła go mocno, z błogością na twarzy. Po chwili otworzyła oczy i spojrzała hardo na rudowłosą. Lily skrzyżowała ręce na piersi i uniosła wyzywająco brodę. Czuła przejmującą zazdrość, gdy patrzyła w jej kocie oczy otoczone wachlarzykiem rzęs. To była jedna z tych dziewczyn, które mają w sobie wdzięk, grację i powab a do tego są śliczne oraz z całą pewnością odważne i nie mają zahamowań. Bo nie muszą, z takim wyglądem mogą mieć, co tylko chcą.
- Mel! – wykrzyknął, rozentuzjazmowany James, szczerząc zęby.
Jednak Mel nie była zainteresowana nim. Obserwowała bacznie Lily, wypychając policzek językiem. Taksowała ją wzrokiem.
- Evans  –  rzuciła  wolno.  Spojrzała  nieco  groźnie  na  Jamesa,  zaciskając  usta. – Dlaczego mi o niej nie napisałeś? – zapytała z wyrzutem, a Ruda prychnęła na to. Black zaśmiał się psim śmiechem, jak zwykle.
- A tak jakoś wyszło.
- James! – krzyknęła oburzona Evans i stanęła obok niego. Cisnęła w niego błyskawice z oczu.
- To, że wcześniejszych twoich dziewczyn mi nie przedstawiałeś to nie znaczy, że tak samo masz postąpić z Evans – powiedziała apodyktycznie Mel.
James przekręcił oczami wyraźnie rozbawiony.
- Więc. Mel, poznaj Lily Evans, moją dziewczynę. Lily… - Spojrzała na niego ogłupiała. – To jest Melanie Potter, moja wścibska i obrażalska kuzyka.
Melanie, która wygląda jakby James opowiadał o niej godzinami w superlatywach, wyciągnęła do niej rękę. Evans ścisnęła jej dłoń, zazdroszcząc koloru skóry, który bardzo odcinał się od jej – bladej.
- Potter? – Zachichotała, oddychając głęboko i czując jak krępujące napięcie opuszcza ją. James objął ją ramieniem.
- Ale skąd się tu wzięłaś? Sama jesteś?
- Ciocia mnie przysłała, James. Powiedziała, że chce zaczerpnąć ostatniej chwili ciszy. – Zaśmiała się wdzięcznie. – Zostaje u was na jakiś czas.
- Mmm. Rogaczu, chyba jednak spędzę te wakacje u was – wtrącił się Syriusz, uśmiechając się szelmowsko w stronę Melanie. Ta wydała się być jeszcze bardziej rozbawiona.
- No dobra, to co? Do domu, nie. – Potter zatarł ręce.
- Ale nie ma jeszcze moich rodziców – powiedziała Lily, znowu się rozglądając.
- Nie martw się, pewnie coś ich zatrzymało, Lil. Wyjdźmy przed stację i tam poczekajmy.
Pożegnali się z resztą przyjaciół, wstępnie umawiając na spotkanie. Złapali kufry i wyszli.
- Może nie przyjadą. W końcu jesteś już dużą dziewczynką – rzuciła lekko Melanie, zaczynając się nudzić. 
- Och, nie. Bardzo tęsknią i martwią się, w końcu Hogwart zawsze był im obcy.
- Są mugolami? – W jej głosie wyraźnie słychać było ciekawość.
- Tak – mówiąc to, Rudowłosa uważnie obserwowała jej reakcję.
- Lily! – Z taksówki pośpiesznie wysiadła blond kobieta w średnim wieku. Szybko podeszła do Lily. Pocałowała ją w policzek i uśmiechnęła się na wydechu. Wszyscy zgodnie  się  z  nią  przywitali,  ale  zdała  się  tego  nie zauważać,  bo  zaczęła  trajkotać. – Rozkraczył nam się samochód, ledwie żeśmy z domu wyjechali! Przepraszam, mam nadzieję, że nie czekałaś długo. Dawno przyjechał pociąg? Mówiłam tacie, już od kilku tygodni, że coś klekocze z tyłu, ale…
- Mary, już daj spokój. – Za panią Evans pojawił się jej mąż. – Lily! – Córka z wielkim uśmiechem wpadła mu w ramiona. – Patrz, kiedy czekaliśmy na taksówkę, miałem czas, żeby zrobić to. – Wyciągnął z kieszeni małą żółtą karteczkę. Lily rozprostowała świstek i ujrzała listę zakupów. Na drugiej stronie był naszkicowany na szybko pyszczek lisa. Uśmiechnęła się z rozczuleniem. Musiały znowu pojawić się w okolicy. Czasem biegało ich całkiem sporo po niezamieszkanych okolicach Spinners End.
- Chcę wam kogoś przedstawić. – Złapała Pottera za rękę. Pan Evans zmarszczył brwi. – To jest James Potter a to moja mama Mary. – Potter staromodnie pocałował panią Evans w dłoń. – A to mój tata Mark. – James wyciągnął zdecydowanie rękę. Lily zagryzła wargę widząc jak jej ojciec przeciągle potrząsa ręką Pottera. Tego się właśnie obawiała. Pamiętała jak zachowywał się tata, gdy Petunia pierwszy raz przyprowadziła do domu jej obecnego męża Vernona. Groźne nastawienie pana Evansa do niego utrzymywało się nawet po ślubie.
- Kochanie, pożegnaj się ze znajomymi i chodź – rzucił stanowczo Mark, zabierając kufer Lily oraz wiklinowy koszyk z kotką i ciągnąc go do taksówki. Pani Evans pożegnała się skinięciem głowy i poszła zrugać męża. Lily poczuła ukłucie żalu.
Wymieniła uścisk dłoni z Melanie. Gdy podeszła do Syriusza nie wiedziała jak ma się zachować względem tego, jak by nie było, onieśmielającego chłopaka. Black przytulił ją szybko i zaraz ulotnił się z kuzynką Pottera. Zniknęli za ścianą budynku.
- Och, James – jęknęła, wieszając mu się na szyi. Objął ją mocno w talii i nieznacznie zanurzył nos w jej włosach. Stali tak dłuższą chwilę. Spojrzała mu w oczy ze smutną miną, którą nosiła dzisiaj przez cały czas. Nachyliła się, by go pocałować, ale odsunął się dosłownie o milimetr.
- Twój tata właśnie zabija mnie wzrokiem – wytłumaczył zmieszany.
Odwróciła głowę i rzeczywiście – czekał przy otwartych drzwiach samochodu i bębnił palcami o dach, ciskając w Jamesa zabójcze spojrzenie. Evans prawie zazgrzytała zębami.
- Słuchaj, twoja sowa zawsze umiała mnie znaleźć, ale nie będziesz miał możliwości włamać się do gabinetu McGonagall, by zdobyć mój adres – mówiąc to wyciągnęła różdżkę i skierowała na karteczkę ze szkicem lisa. James stanął jeszcze bliżej niej. Naciągnął boki kurtki, by zasłonić jej różdżkę przed wzrokiem mugoli. Pan Evans wyciągnął ciekawsko szyję. Lily wręczyła mu swój adres. Kiedy go chwytał, przytrzymała jego palce swoimi. – Odwiedź mnie – nakazała. – Jeśli byś się teleportował pomyśl o moim pokoju, ale na pierwszy raz wybierz Błędnego Rycerza, błagam.
- Obiecuję. – Posłał jej uśmiech. Słońce zagrało w jego włosach, układając się na nich tęczowo. Niemal jęknęła z zachwytu. James widocznie zapomniał o obecności pana Evansa, bo złapał ją za brodę i zamierzał pocałować.
- Lily! -  Usłyszeli zdenerwowany głos Marka. Jego żona od razu zaczęła go szturmować, żeby dał im spokój.
Lily pokręciła głową, ale zaczęła zmierzać w stronę taksówki. Niemal od razu zawróciła. Zarzuciła powolnie ręce na kark Pottera i pocałowała go mocno. Była pewna, że usłyszała jak jej tata ostro wciągnął powietrze. Odsunęła powolnie swoje usta od jego.
- Przyjedź szybko – szepnęła, z chełpliwym uśmiechem. Pokiwał gorliwie głową z miną pod tytułem: „Chyba już po mnie”. Cmoknęła go ostatni raz w policzek i uciekła do taksówki. – Tatku, wsiadaj. Nie stój tak – powiedziała niewinnie, kiedy usadziła się na tylnym siedzeniu, a jej ojciec stał i wciąż wpatrywał się w  Jamesa.  Wpakował  się  obok  córki  i  skrzywił,  kiedy  posłała  Potterowi  buziaka. – Mógłbyś już skończyć grać groźnego ojca, bo James już tego nie może zobaczyć? – wycedziła. Patrzyła jak chłopak idzie tam, gdzie uprzednio zniknęli Syriusz i Melanie. Za chwilę zapewne rozległo się charakterystyczne pyknięcie towarzyszące teleportacji.

Syriusz podsunął krzesło pod okno. Usiadł na nim, kładąc stopy na parapecie i zaczął sączyć kawę. Wrzątek poparzył mu język. Słońce jeszcze nie wzeszło. W kuchni panował mrok, ale nie przeszkadzało mu to. Ciemność pozwalała mu dobrze pomyśleć. A miał o czym.
Melanie.
Wróciła i zostaje na jakiś czas.
Merlinie, nie myślał o niej przez te ostatnie dwa lata ani razu. Ani razu! A teraz nie dawała mu spać, nawiedzając we śnie i przepełniając go chwilami pełnymi uniesień.
Wtedy, kiedy jeszcze mieszkał z Potterami, a ona się tam pojawiła, był nią bardzo oczarowany. Była taka idealna. Urocza, pełna wdzięku, lubiła flirtować i nawet go zwodziła. Zwrócił na nią uwagę już w Hogwarcie, ale dopiero w Dolinie Godryka sprawiła, że coś się w nim obudziło, chodząc po domu jedynie w długich swetrach lub bluzkach.
Nie wiele im było trzeba by wylądować razem w łóżku. Syriusz był wtedy piętnastolatkiem a ona była o dwa lata starsza. Potraktowała to jako przygodę, zaraz wakacje się skończyły i Syriusz musiał wracać do szkoły. Więcej się nie widzieli, nie pisali do siebie.
Nikt inny się o tym nie dowiedział. Oczywiście już wcześniej dało się zauważyć, że jest coś na rzeczy. Pani Potter nie omieszkała rzucić stwierdzenia, że Syriusz byłby mile widziany w rodzinie na poważnie, formalnie. James nie był tak optymistyczny.
A teraz ona wraca i zachowuje się jakby go nie znała.
Dopił kawę z chytrym uśmiechem i postanowił odwiedzić Dolinę Godryka. Ciasto czekoladowe matki Jamesa podbijało jego serce za każdym razem, gdy wracali na wakacje do domu.

Ann otworzyła oczy i rozejrzała się a na jej twarzy rozlewał się uśmiech. Nic nie zmieniło się w jej domu. Słońce nadal świeciło rankami w oczy, biurko wciąż było zawalone rzeczami Lucy. I właśnie jedynie jej siostra się zmieniła. Urosła, rysy się jej wyostrzyły, przestała się dziecinnie ubierać, podcięła włosy. Babcia nie kłamała w listach, że jest jeszcze ładniejsza.
McKartney odrzuciła białą kołdrę. Pamiętając o przeskakujących sprężynach, ostrożnie wstała. Chociaż bardzo marzyło jej się rodzinne śniadanie, nie chciała budzić Lucy. Zarzuciła na siebie niebieski szlafrok.
Było wcześnie, kilka minut po siódmej, a babcia już zastawiła królewsko stół. Wszystko było gotowe i kiedy weszła do kuchni, dziadek właśnie zasiadał z poranną gazetą do stołu.
- Pozwólcie mi chociaż zrobić herbatę. – Było jej głupio, kiedy patrzyła na spuchnięte kostki babci i czuła się winna. Nastawiła czajniczek na gaz i nasypała do trzech kubków herbatę. – Czy musimy jadać tak wcześnie? To znaczy, chciałabym robić to wszystko za was. Nie chcę nastawiać budzika, bo obudziłby Lucy, ale zawsze wstaję właśnie koło tej godziny. Wobec tego mogłabym wyręczać was w tym wszystkim.
- Dziecinko, nie trzeba – powiedział dziadek, widać, że ma silną potrzebę robienia czegokolwiek koło siebie samodzielnie. – Jeszcze się namęczysz w życiu, a my z babcią mamy mnóstwo wolnego czasu. – Położył z czułością dłoń na dłoni swojej żony, która wzruszyła się propozycją wnuczki.
- Ale siły już nie te, dziadku. – Ann przysiada na krześle. Nie chciała stać nad dziadkami, nie miała prawa pokazywać im jakiejkolwiek wyższości. – Proszę, pozwólcie mi pomóc. Lucy pewnie dała wam popalić, byliście sami z nią, jest kochana, ale tak strasznie męcząca. A mnie nie było tak długo… - Zwiesiła głowę, a poczucie winy wzrosło.
- Nie mów takich rzeczy. Nie byłaś na wakacjach tylko w szkole – przemówiła łagodnie babcia. – Uczyłaś się ty, uczyła się Lucy a ja z dziadkiem się nudziliśmy. – Uśmiechnęła się, a zmarszczki pogłębiły się.
Rozległ się gwizdek. Głośny. Ann rzuciła się na czajnik, naprawdę nie chciała by Lucy wstała. Nalała wrzątku do kubków. Do jednego dosypała dwie łyżeczki cukru i ten jest dla dziadka.
- No dobrze, niech będzie. Uczyłam się, ale teraz mam wakacje. – Ann nieprzerwanie próbowała namówić dziadków. – Chcę pomagać, wyręczać was, odwdzięczyć się. – Przełknęła ślinę i podjęła decyzję. – Jest całkiem prawdopodobne, że już niedługo ja i Lucy wyprowa… Och! – Podskoczyła na krześle, rozlewa jąc herbatę, kiedy do szyby w oknie ktoś zapukał.
Okazało się, że to sowa. Piękna sowa. Żołądek podszedł jej do gardła, ręce stały się wilgotne.
Ann złapała szybko kawałek najlepszej słodkiej bułeczki. Odbierając list, wcisnęła go do dzioba ptaka i zamknęła okno. Jej dziadkowie nie byli przyzwyczajeni do takiej poczty, więc przyglądali się zafascynowani. Dziewczyna, rozrywając pospiesznie kopertę, zamknęła się w łazience.
Usiadła na brzegu wanny, wpatrując się w rozszarpaną kopertę. Pergamin był wysokiej jakości, pobłyskując perłowo. Rany, jej nigdy nie było na taki stać i prawdopodobnie nigdy nie będzie. Dopiero teraz to do niej doszło. Jaki jest stan materialny Fereola?
Dziadkowie nie byli zamożni, ale nie można też powiedzieć, że są biedni. Mieszkali w dwupokojowym mieszkaniu. Ich wnuczki w jednym, oni w drugim – trochę większym, ponieważ pełnił funkcje i sypialni, i salonu. Łazienka była mała, a w kuchni przy trzech osobach robił się tłok. Ale Ann zawsze ceniła sobie minimalizm. Wychowała się w nim i nie przeszkadzał jej. Od małego miała wpajane, że to nie pieniądze są ważne.
A teraz co będzie? A co jeśli rozmyślił się i nie chce się z nią spotkać? Nigdy nie zastanawiała się nad tym, co nim kierowało, kiedy podwójnie opuścił jej mamę. Może to był jedynie szczenięcy niepokój związany z ojcostwem. Czy teraz osiemnaście lat później był wstanie stawić temu czoło?
- Ann, kochanie? Co się stało? – Babcia zmartwionym głosem przemówiła do niej, stojąc pod drzwiami.
- Eee, nic, babciu. W porządku – odpowiedziała, ale babcia nadal stała i czekała. Ann wyjęła list z koperty i zaczęła czytać go. Treść była krótka, ale treściwa i panika ogarnęła ją jeszcze bardziej.
Przekręciła zamek w drzwiach i nacisnęła klamkę. Drzwi lekko się uchyliły, skrzypiąc. Babcia zajrzała nieśmiało.
- Chyba muszę wam o czymś powiedzieć. – Uniosła na babcię swoje brązowe oczy.
  
Lily nie widziała się z Jamesem dwa tygodnie. Tata nie był zadowolony ze sposobu w jaki pożegnała się z nim. Twierdził, że jest za młoda na takie ekscesy. Wykrzyczał zakaz spotykania się z Potterem. Lily poczuła zawód tak wielki, że aż bolesny. To tata zawsze pozwalał jej na więcej i ufał, to mama była surowa. Uparcie wyznała, że jest pełnoletnia i może się spotykać z kim chce oraz kiedy chce. Pan Evans oświadczył dobitnie, że dopóki mieszka w jego domu musi się go słuchać. Mary próbowała ich uspokajać odkąd wysiedli z taksówki. Prawdziwie nakrzyczała na męża dopiero wtedy, kiedy Lily z płaczem pobiegła do swojego pokoju. Jeśli myślała, że tata będzie traktował Jamesa w ten sam okropny sposób co Vernona, to bardzo się pomyliła.
Jej tata Jamesa nie akceptował.
Z początku Evans była obrażona i zraniona. Odzywała się tylko do mamy i skrzętnie udawała, że nie słyszy słów ojca. Nie mogła przeboleć jego zachowania. Zapobiegał wszelkim możliwościom spotkania się z Jamesem. Organizował jej czas w taki sposób, aby każdą minutę musiała spędzać z nim.
Z biegiem czasu dotarło do Lily, że tata stara się robić z nią wszystkie rzeczy, które mógł i zawsze robił, gdy wracała do domu. Nie wiedziała czemu. Rozmyślając długo, doszła do wniosku, że chyba boi się ją stracić. Nigdy nie wracała z Hogwartu, ciągnąc w jego stronę za rękę chłopaka. Mając w pamięci jak mało czasu minęło odkąd Petunia przyprowadziła swojego chłopaka, zaręczyła się z nim, wzięła ślub i wyprowadziła od rodziców, poczuła swego rodzaju rozczulenie.
- Nie stracisz mnie, tatku – powiedziała pewnie, rozrywając ciszę, jaka panowała. Przestała grabić trawę w ogródku na tyłach domu. Pot spływał jej z czoła na nos, a po godzinie przestała go ścierać. Podparła się na trzonku grabi i utkwiła wzrok w ojcu, który po jej słowach zastygł na sekundę w bezruchu, a potem zaczął machać grabiami jeszcze natarczywiej. – Kocham was ciągle tak samo, nie zamierzam was zostawiać. Jeszcze nie. To, że przedstawiłam wam Jamesa…
- Ruszaj się, ruszaj. Jak szybko skończymy to zdążymy jeszcze pojechać z mamą do sklepu. Chce, żebyś pomogła jej wybrać lampę. – Jak zwykle wtrącał się w zdanie, gdy pojawiał się temat Pottera.
- Tato! – krzyknęła głosem prefekta. Rzuciła grabie, podparła się pod boki, ściągnęła brwi i ułożyła usta w dzióbek. Minę miała srogą i pełną pretensji.
Pan Evans wzdrygnął się. Nigdy nie słyszał krzyczącej na niego młodszej córki. Spojrzał na nią, a ona zauważyła, że w oczach ma to samo, co Hogwartczycy, gdy rozdawała szlabany.
- Jesteś taki niesprawiedliwy – jęknęła, kręcąc głową i spuszczając wzrok. Dla lepszego efektu pociągnęła nosem. - Myślałam, że będziesz się cieszyć razem ze mną, że mam Jamesa. Nie masz nawet pojęcia jakim jest dobrym człowiekiem! – Pozwoliła sobie na pogardę w głosie. Tata zaplótł ręce na piersi zupełnie jak jego córka, ale widać, że w głębi duszy nie był taki pewny siebie. – Owszem, zachowuje się czasem jak kretyn, ale to w końcu facet. Nie należy się spodziewać czego innego. – Rzuciła mu wymowne spojrzenie i oczy mu się rozszerzyły ze zdumienia, nad tą jawną aluzją do jego osoby. Lily zniknęła w domu, zostawiając ojca z niezgrabioną trawą.
Mark westchnął ciężko. Jakże miał się nie obawiać, że ją utraci, kiedy już jej nie poznawał. Po chwili wrócił do grabienia.  

                        James!
            Tata cały czas mi coś wymyśla do roboty. Mama próbuje przemówić
mu do rozsądku, ale on wie swoje. Mam czas, żeby odpisywać na Twoje listy
dopiero teraz – kiedy jestem po kąpieli i szykuję się do łóżka… Jest tak duszno!
Chyba będzie burza. U Ciebie też?
Jutro najprawdopodobniej będę zaciągnięta wybierać lampę, ale
nie chcę. Przeciągnę jak najdłużej moment wstania z łóżka, nie ośmieli się
mnie obudzić. Ugh, chyba pozamykam drzwi na zaklęcia. Chcę do Hogwartu,
gdzie widzieliśmy się od rana do wieczora.
Mówię Ci to tylko dlatego, że obiecałam niczego nie ukrywać. Ale serce
mi pęka, kiedy piszę Ci o moich relacjach z ojcem. To nie tak, że on Cię nie lubi.
Naprawdę. Pracuję nad tym. Pokocha Cie bardziej niż mnie, gdy już bliżej się
poznacie. Sam zobacz ile lat mnie do siebie przekonywałeś. Jestem prawdziwą
córką swojego ojca.
Marzę o tym, by się nudzić tak jak Ty. Mam nadzieję, że Syriusz nie wyciąga Cię na panienki, co?
                                            Chciałabym się do Ciebie przytulić na dobranoc,
                                                                                                          Lily

Szybko włożyła list do koperty i wstała od biurka. Rzuciła krakersa puszczykowi Jamesa, który siedział na ramie łóżka. Czekał na odpowiedź dla swojego pana od rana. Robił tak codziennie, więc zdążył się zaprzyjaźnić z Evans. Wybaczył jej lata przeganiania i nawet dawał się czasem pogłaskać. Przez jego obecność Mimi opuszczała dom. A może przez to, że Lily nie starczało dla niej czasu.
- Wiesz dla kogo – powiedziała, wręczając kopertę sowie. Otworzyła szeroko okno, a gdy wyleciał oparła się o parapet i podziwiała jego niknącą sylwetkę na tle prawie okrągłego księżyca. Wiatr przyjemnie prześlizgiwał się po jej wciąż wilgotnych włosach.
Potter nie odpisywał przez dłuższy czas, więc zaplotła dobieranego warkocza i położyła się. Dzisiaj miała spać w najkrótszych spodenkach świata – białych z wyhaftowanymi kwiatuszkami, oraz w białym topie z takimi samymi zdobieniami przy dekolcie. Przyłożyła głowę do poduszki i zasnęła od razu. Cały dzień intensywnie myślała o Jamesie, więc niedziwne było, że i śniła o nim.
Przyleciał do niej na swojej ukochanej miotle i zgrabnie oparł stopy o zewnętrzny parapet. Wylądował jakby robił to od zawsze. Zajrzał do pokoju i rozejrzał się po nim, po czym zgrabnie wślizgnął się do środka i odstawił miotłę w bezpieczny kąt. Wyglądał jak młody bóg, kiedy kładł się obok niej.
Z uśmiechem kwitnącym na ustach przytuliła poduszkę, ale zaraz poderwała się z piskiem, ponieważ poczuła miękki dotyk ust na czole.
Z kołdrą podciągniętą pod samą brodę i łomoczącym sercem wpatrywała się, z rządzą mordu, w Jamesa. Chłopak miał uniesione ręce w geście kapitulacji, ale uśmiechał się w nienaganny sposób. I najważniejsze był tu!
Cisnęła w niego poduszkę i odetchnęła, zagarniając do tyłu włosy, które uciekły ze splotu. Wyciągnęła się po szklankę wody, którą miała na szafce. Jamesowi było dane przez moment podziwiać dolne partie jej pośladków. Nigdy nie widział jej w czymś tak kusym. Z jego gardła wydobyło się pełne aprobaty mruknięcie. Evans spojrzała na niego pytająco znad szklanki. Kiedy pojęła o co chodzi poczerwieniała i zagryzła wargę. Nie bardzo chciała, żeby ją taką oglądał, krępowała się.
- Co tu robisz? – spytała beztrosko, nie mogąc ukryć radości. Usadowiła się wygodniej, z głową na ścianie, która była przyjemnie chłodna.  Ekscytacja pulsowała jej w żyłach. Wpakował się znowu na jej łóżko, siadając naprzeciw. 
- Chciałaś się do mnie przytulić – powiedział poważnie, łapiąc ją za dłoń i głaszcząc swoimi palcami. Patrzył jej cały czas w oczy, widziała je w ciemności. A kiedy jej dotknął uwierzyła, że naprawdę tu jest. I jego skóra przywołała jeszcze boleśniej wszystkie słodkie chwile, które dzielili w szkole. Jego chłodny dotyk sprawił, że przez jej ciało przeszedł prąd i nie miało to nic wspólnego ze skokiem temperatury. Poczuła jak żołądek ściska się jej boleśnie a po żyłach niczym stado mrówek rozchodzi się tęsknota za jego ustami, szeptem, uściskiem i silnymi dłońmi.
- Oj tak - jęknęła i rzuciła mu się na szyję. Przytuliła go mocno i długo, rozkoszując możliwością czucia jego ramion wokół siebie. – Nie za późno na pokojową wizytę do mojego ojca? – Uśmiechnęła się psotnie, zwiększając odrobinę dystans pod wpływem tego, jak poczuła ręce Jamesa przesuwające się od jej talii po uda.
- Hm. – Zamyślił się, mrużąc oczy, a ona już wiedziała, że zaraz coś się wydarzy. I będzie to fajne. – A rzuciłaś zaklęcie?
- Tak, zamykające – odpowiedziała, spinając się w oczekiwaniu.
Potter wyciągnął swoją różdżkę i machnął nią koliście. Evans zmarszczyła brwi.
- Czy to…? – Nim skończyła Rogacz naparł na nią, całując, a ona tylko przekonała się jak bardzo za nim tęskniła.
Znowu jej plecy opierały się o ścianę. Zarzuciła mu ręce na szyję, z czasem wplątując palce we włosy. Nadal krępowała ją skromna piżama, ponieważ on był normalnie ubrany.
Poczuła drgające ciepło zbierające się w okolicach pępka i niżej, kiedy rozchyliła usta i spotkała się z językiem Jamesa. Kładła się, ciągnąc go za sobą. Zdziwiło go to wielce. Lecąc tutaj nie takie miał zamiary… Właściwie nie wiedział jakie miał zamiary. Przeczytał list od Lily i to był impuls. A teraz trzymał dłoń na jej biodrze, całował, byli w jej łóżku… Proszę bardzo, jak się wszystko toczy.
Lily odnalazła jego dłonie, które wędrowały przy krańcach jej bluzki i splotła z nim palce. Zwolniła tempo i najsubtelniej jak potrafiła przerwała pocałunek. James oparł czoło na jej czole. Leżeli tak, wpatrując się wzajemnie w swoje oczy. W końcu Potter trącił jej nos swoim nosem. Zaśmiała się cicho. Ten gest był taki niewinny.
- Lil – wyszeptał nisko. – Kocham cię
- Posłuchaj – powiedziała i chrząknęła, jakby szykowała się do powiedzenia czegoś ważnego. Zdjęła mu ostrożnie okulary i odłożyła na szafeczkę, obok szklanki z wodą. James zmarszczył czoło. – Chcę z tobą spać. Nie mam na myśli… no wiesz. Chcę spać. Razem. Pod moją kołdrą. W moim łóżku. Z twoją dłonią na mym sercu i ramieniem wokół mnie. Przy uchylonym oknie. Wyluzowani i blisko przytuleni. Żadnych rozmów. Po prostu spać, błogo szczęśliwi, cisi – wyszeptała, a on wpatrywał się w nią oczarowany.
Bez słowa położył się obok, w sposób, w jaki chciała.
- Pięknie to powiedziałaś. – Założył jej kosmyk włosów za ucho, delikatnie głaszcząc po zaróżowionym policzku. – Z książki?
Ułożyła się obok, pozwalając się objąć, splatając ich palce i kładąc głowę na jego piersi. Uniosła ją nieznacznie.
- Z serca. – I pocałowała go leniwie w kącik ust. – Śpijmy już.
Jest jasno. I cicho. I tak ciepło, przyjemnie i… jakby ciaśniej niż zwykle.
Och. Lily przypomniała sobie wszystko i natychmiastowo jej serce zaczęło wpadać w gwałtowny rytm. James jest tutaj. Przyleciał specjalnie dla niej, bo chciała się do niego przytulić. I przytulali się. I całowali. I, o Merlinie, wyznał jej miłość a ona nie potrafiła mu powiedzieć tego samego.
Spali ze sobą w jednym łóżku i nic innego niż zazwyczaj się nie wydarzyło. Evans poczuła ulgę i pewnego rodzaju zawód. Zdarzało się, że w Hogwarcie bywał bardziej porywczy i namiętny. Czy to świadomość, że jej ojciec śpi niedaleko tak go studziła? Przybiła sobie piątkę w duchu. Jej tata nie miał pojęcia do czego zdolni są czarodzieje i jego zakazy nie były w stanie ich powstrzymać przed zobaczeniem siebie.
Delikatnie uchyliła powieki. O Merlinie… Nigdy dotąd nie miała szansy podziwiać śpiącego Pottera. To on zawsze budził się pierwszy. A widok był absolutnie wart grzechu.
Była pewna, że bardziej pociągającego i działającego na jej wyobraźnię go jeszcze nie widziała. Taki niewinny i uroczy Potter śpiący w najlepsze koło niej. Od samego patrzenia zaschło jej w gardle.
Chciała i mogła podziwiać jego przystojną twarz z bliska. Był bez okularów i wyglądał inaczej. Ciemne, niedługie, ale gęste rzęsy pozostawały nieruchome, śpi głęboko. Jedynie lekka poświata zarostu na jego twarzy świadczyła o tym, że obok nie ma słodkiego, małego chłopczyka. Jego męska dłoń spoczywająca na jej talii zresztą wystarczająco mogła to uświadamiać. Mały Potter pewnie składał rączki pod główkę i spał niczym aniołek.
Lily zerknęła na zegarek. Dochodzi dziesiąta. Nie była pewna, ile podziwiała oszołamiającego chłopaka obok niej. Słońce zaczęło intensywnie świecić, więc może dwie godziny.
I właśnie w tym momencie odczuła ciśnięcie na pęcherz. Właśnie chciała wstać do łazienki, kiedy uświadomiła sobie, że spała w swojej ulubionej pozycji. Niestety, noga, która zawsze lądowała na kołdrze, teraz wylądowała na Jamesie. Gdyby to nie było zbyt krępujące, znajdowała się między jego nogami, a on opierał na niej swoją łydkę. Nie ma szans żeby wstała i go nie obudziła. A nie bardzo chciała, by zobaczył ją mknącą w podskokach do łazienki.
Ustawiła swoje dłonie po jego obu stronach. Podniosła się jakby robiła pompkę i nie zdążyła nawet wyswobodzić nogi. Ręka zsunęła jej się z brzegu łóżka i mistrzowsko upadła na Pottera.
Stoczyli się z łóżka, z łoskotem lądując na podłodze. Przetoczyli się i Evans była na górze. Zacisnęła powieki i zakryła twarz dłońmi. W oczach Jamesa przez moment malowało się przerażenie, usta szeroko otworzył. Po chwili, gdy łypnął na otoczenie, a co najważniejsze – dostrzegł Lily, która siedziała na jego brzuchu, odetchnął z ulgą.
- Przepraszam – jęknęła rozpaczliwie. – Cały jesteś?
- Nos mnie boli – mruknął, jeszcze nie obudzony. – Plecy będą boleć jutro. – Posłał jej psotny uśmiech, kładąc nieśmiało dłonie na jej udach. Jej skóra była taka rozgrzana i delikatna.
Wyraźnie rozproszona, pociągnęła go za rękę, zmuszając by usiadł. Ustawiła jego twarz do światła i dokładnie obejrzała nos.
- I co, pani doktor Evans? – zapytał lekko niezrozumiale, bo Lily ściskała mu szczękę.
Rzuciła mu zalotne spojrzenie spod jasnych rzęs. Ujęła jego twarz w obie dłonie i pocałowała w czubek nosa. Potter mruknął z zadowoleniem a potem z rozczarowaniem, gdy odsunęła się.
- Już?
- Och, no tak. Plecy. – Zaśmiała się i objęła go. Zagłębiła odrobinę nos w jego włosach i zaczęła masować plecy. Jest im tak dobrze, tak intymnie. Nagle Lily zmarszczyła brwi, przestała ruszać rękami i spojrzała na niego uważnie. – *Co robisz? – zapytała, a jej głos był cichszy niż uprzednio.
- Nic – rzucił bagatelizująco.
- Cóż… Część ciebie jednak coś robi. – Opuściła znacząco oczy w dół i szybko podniosła. Po niewinności nie było już śladu. Nie patrzyła na niego, gdzieś w bok. Czuła jak gorąco wlewa jej się na szyję i dusi zawstydzeniem.
- Och – bąknął, zorientowawszy się o co chodzi. – Przepraszam… - W jego głosie słychać zakłopotanie. Zaczął się lekko wiercić, a to tylko pogarszyło sprawę. Evans coraz bardziej odczuwała parcie na udo.
- Przestań! – zganiła go przerażona. Wiedziała, że powinna wstać. Wiedziała, że nie powinna go już bardziej drażnić i nie nakręcać. Miała tego świadomość, a mimo tego nie mogła. Miała nogi jak z waty i gęsią skórkę na całym ciele.
- Tak jakby… nie bardzo mam nad tym kontrolę* – wyszeptał jeszcze bardziej zawstydzony i wbił w nią rozdrażniony wzrok.
Evans szybko poderwała się. Złapała swoją różdżkę z biurka i zaczęła manipulować przy zamku drzwi. Redukowała zaklęcia w ciszy. Nie patrzyła na Pottera, zbyt speszona by to zrobić. I jeszcze te przeklęte spodenki. Miała wrażenie, ze każde jej matki są od nich dłuższe.
- Pamiętaj, że mój ojciec może tu być. – Chciała, by to zabrzmiało zabawnie, ale wyszło raczej jak groźba.
Szybko dostała się do łazienki. Zamknęła drzwi i dopiero wtedy wypuściła powietrze. Serce galopowało jakby chciało się wyrwać z piersi i wrócić do Jamesa a jej hormony się z nim zgadzały.
Przemyła twarz zimną wodą i spojrzała w lustro. O nie, jakże była czerwona. Intensywna czerwień w niezbyt powalający sposób zagościła na jej twarzy, szyi, dekolcie i uszach. Biała piżama tak bardzo to podkreślała.
Jednak przez jej myśl przemknęło coś, dzięki czemu uśmiechnęła się bezwstydnie. Podoba mu się, podnieca go… O rany. To za dużo.
Załatwiła swoją pierwotną potrzebę. Założyła wczorajszy stanik, zdjęła ze sznurka na pranie swoją niebieską sukienkę w grochy. Założyła ją, ale spodenki od piżamy zostawiła. Rozplotła warkocza, który pofalował jej pięknie włosy. Ciągle myślała o reakcji Jamesa. Miała przeczucie, że nie szybko pozbędzie się tego z głowy. Nie może być na niego zła. Zawstydzona – tak, ale nie zła. W końcu przekonała siebie, że powinna to traktować jako komplement. Słowa mogą kłamać, ale reakcji organizmu nie da się oszukać.
Z oczyszczoną głową, ale nadal poruszona weszła do swojego pokoju lekkim krokiem. Łóżko zobaczyła pościelone, Potter zabrał swoją różdżkę i założył okulary. Opierał się o parapet, trzymając miotłę. Był gotowy do odlotu. Minę miał ponurą. Lily zrobiło się głupio, że tak wyszło.
- Tato? Mamo! – Stanęła w progu i wychylając się lekko, nasłuchiwała.
James podniósł gwałtownie głowę z przerażeniem w oczach. Podszedł do niej wzburzony.
- Co ty robisz?! – wysyczał.
- Cii. – Położyła palec na jego ustach. – Nikogo nie ma. Chodź. Zjemy coś. – Złapała jego dłoń i pociągnęła na dół.
Wprowadziła go do kuchni, w której panował przytulny rozgardiasz. Krzesła stały niedosunięte, na szafce był pozostawiony nierozpakowany koszyk z zakupami a dwie filiżanki znajdowały się w zlewie, czekając na umycie. Kuchnia Evansów została pomalowana na żółto, dzięki czemu wyglądała ciepło i spokojnie.
Potter rozejrzał się nerwowo, podczas gdy Lily czytała karteczkę, którą zostawili dla niej rodzice.
- Są na zakupach. Nie wrócą przed obiadem. – Promienieje. Spokojnie mogą spędzić z Jamesem trochę czasu. Nachylając się, cmoknęła go w policzek. – Chcesz owsiankę? – zapytała, zaglądając do lodówki. - Zrobiłabym naleśniki, ale nie mamy jajek.
- Poproszę. Ale…? – Dla Jamesa wyglądała tak uroczo, krzątając się po kuchni. Była wesoła i beztroska. Zupełnie inna była przed ucieczką z pokoju.
- Hm? – Lily wyjęła garnuszek i zatrzasnęła drzwiczki kolanem.
- Nie jesteś na mnie zła?
Evans spokojnie nasypała płatki do wody. Przerzuciła włosy na jedno ramię.
- Zła? – spytała, niemal rozbawiona. – Nie, James. Nie jestem na ciebie zła. – Zamieszała gęstniejącą papkę. Odniosła wrażenie, że Potter wypuścił z siebie powietrze z ulgą, więc zerknęła na niego. Siedział już bardziej rozluźniony. Odniosła wrażenie, że nie ma ochoty o tym rozmawiać, więc też nie ciągnęła tego tematu. – To lodówka – wyjaśniła, delikatnie rozbawiona, widząc jak Potter się przygląda dużemu urządzeniu. – Działa na prąd. Jej funkcją jest ochranianie żywności.
- Mugole wykradają sobie jedzenie?
Evans wybuchła śmiechem.
Oczywiście zasypał ją gradem pytań, na które nie bardzo potrafiła odpowiedzieć. Musi mu tłumaczyć wszystkie mugolskie terminy, objaśnić działanie prądu (przy czym nie była pewna, że dobrze to robi). Zapoznała go z kilkoma sprzętami kuchennymi. W ostatniej chwili wyszarpnęła z jego rąk mikser, którego wirujące szaleńczo mieszadła zbliżały się do języka Pottera. Przypomniała sobie, że nie można go zostawić samego nawet na moment.
Atmosfera rozluźniła się do tego stopnia, że nawet nie zauważyli jak szybko minął czas. Ocknęli się, gdy usłyszeli podjeżdżający pod dom samochód. Wymienili jedno spłoszone spojrzenie a potem równocześnie wstali. Evans machnęła różdżką na naczynia w zlewie – dwie filiżanki plus dwie miski po owsiance i dwa kubki po herbacie. W zdenerwowaniu chybiła zaklęciem i koszyk spadł z blatu na podłogę, rozsypując zawartość. James złapał miotłę i zaciągnął Evans z powrotem do jej pokoju.
- Zostaw ją tu – warknęła Lily, odbierając mu miotłę i odrzucając na bok. Potter skrzywił się na to i chciał zwrócić jej uwagę, ale nie udało mu się. – Upewniam się, że jeszcze tu wrócisz. – Założyła ręce na jego kark i szybko pocałowała. Bardzo, bardzo miała ochotę na dłuższy pocałunek, na taki, w którym ich języki mogłyby razem potańczyć.
- Mark, kluczyki! Znowu byś je zatrzasnął.
Doszedł do nich ostrzegający głos Mary Evans.
- Idź już – zarządziła Lily, układając niedelikatnie miotłę pod łóżkiem. Rzuciła mu ostatnie spojrzenie i opuściła pokój. Zbiegając po schodach, usłyszała trzask teleportacji.
Wpadła niczym bomba do kuchni. Przez moment stała bezradnie, nie wiedząc za co pierwsze się złapać. Szybko pozmywała jeden kubek oraz jedną miskę i schowała jeszcze mokre do szafki. Zaczęłz zbierać warzywa do koszyka, gdy trzasnęły drzwi frontowe. Doskoczyła znów do zlewu. Odkręciła kran dokładnie w tym momencie, gdy rodzice wkroczyli do kuchni.
Rzucając torby z zakupami na blat, usiedli zmęczeni. Lily kątem oka zauważyła wałek do malowania, wystający nieśmiało z jednej torby.
- I jak tam? Wybrałaś lampę, mamo?- Filiżanki obijały się o siebie, więc ma nadzieję nadzieję, że ten szczęk zagłuszył jej nierówny oddech.
- Jedna mi się spodobała, ale tata uznał, że jest za droga. – Rzuciła mężowi ostre spojrzenie.
- Nie będziemy wydawać pieniędzy na dodatki skoro planujemy remont, Mary.
- Czemu na mnie nie poczekaliście?
- Tak jakoś wyszło. Wiesz, zawsze jak dochodziłem do twojego pokoju, przypominałem sobie, że muszę cos zrobić i zawracałem. Dziwna sprawa. – Mark zmarszczył brwi, a Lily omal nie wybuchła śmiechem. Wiedziała, że James rzucił akurat takie zaklęcie!
- No i dobrze, bo chyba dobrze ci się spało, prawda, córeczko? – Pani Evans pogłaskała Lily po głowie i założyła jej włosy za ucho. Podejrzliwie zmarszczyła czoło na widok wypieków na policzkach córki, ale nic nie powiedziała.
- Bajecznie – rzuciła tęsknie i odstawiła ostatnie naczynie by ociekło z wody. 

Zostały dodane zdjęcia: pierwsze, drugie, trzecie oraz zdjęcie przedstawiające Melanie  
* - Dialog z serialu Teen Wolf, polecam jeśli lubicie fantasy ;)