niedziela, 14 lipca 2013

22. Koniec

Krótko.

Lily zbiegła truchtem ze wzniesienia i wskoczyła Jamesowi na plecy. Zaskoczony stęknął, ale złapał ją pod kolanami i zaczął biegać po błoniach zataczając kółka. Przytuliła się do jego pleców, kładąc brodę na jego ramieniu.
Kilka godzin wcześniej zakończyły się ostatnie owutemy i uczniowie siódmego roku niezaprzeczalnie poczuli wolność. Pozbyli się szkolnych szat i wylegli na szkolne błonia, ciesząc się rzadko widzianym słońcem.
- Patrzcie co mam! – ryknął wesoło Syriusz. W jednej ręce trzymał czarny sporej wielkości przedmiot a drugą machał, trzymając w niej jakąś karteczkę. Siadł dumnie na środku koca, gdzie Dorcas z Remusem bawili się nawzajem swoimi palcami.
James wciąż z Lily na grzbiecie, podbiegł do nich w podskokach. Szczęście promieniało z tej dwójki.
- Już przestańcie się tu ujeżdżać. Macie coś od wujcia Łapci. – Z wyszczerzonymi zębami podsunął Jamesowi zdjęcie. Przedstawiało właśnie Lily z Jamesem z sytuacji sprzed sekundy.
James jęknął z zachwytem. Perfekcyjne pierwsze wspólne zdjęcie.
- Szkoda, że się nie rusza – mruknął jedynie, stukając w fotografię palcem, jakby chciał zmusić postacie do ruchu.
- Mogę zrobić eliksir! – zawołała wesoło Lily. Miała rumiane policzki i błyszczące oczy. Szczery uśmiech czynił jej twarz jeszcze piękniejszą. – Sprawi, że zaczniemy się ruszać. – Posłała śliczny uśmiech Jamesowi.
- Skąd go masz? – spytał Remus, ostrożnie biorąc do ręki sprzęt. Uniósł go przed siebie, chcąc obejrzeć z każdej strony. Wtedy Dorcas szybko nacisnęła guzik. Po chwili z aparatu wysunęło się zdjęcie Syriusza z mało inteligentną miną. Wszyscy prócz Blacka wybuchli śmiechem. Łapa wyrwał Lupinowi aparat a zdjęcie podarł i puścił na wiatr.
- Kupiłem go za jakąś śmieszną cenę w Hogsmeade. Chcieli go wyrzucić, bo nie mógł robić ruchomych zdjęć! Ale popatrzcie jakie to cudeńko. Może go jakoś podrasuję…
- Znowu? – zdziwił się James.
- „Znowu”? – zainteresowała się Lily.
- Łapa ma słabość do kupowania mugolskich sprzętów i dopieszczania ich paroma zaklęciami. – Wytłumaczył, posyłając Blackowi wredny uśmiech. – Może Łapa ci kiedyś pokaże, Lil.
- Kiedy byłeś w Hogsmeade? – zapytała Dorcas.
- Właśnie wracam – odpowiedział mimochodem. Wycelował obiektyw w grupę dziewcząt opalających się niedaleko jeziora bez bluzek. Zrobił im zdjęcie.
- Myśleliśmy, że byłeś gdzieś z Peterem – powiedział James, kręcąc głową z miny przyjaciela, gdy oglądał zdjęcie.
- Chciałem go wziąć, bo siedział sam jak jakiś kołek, ale coś tam go bolało. – Przekręcił oczami. – Świetne, nie? – Wyszczerzył się, prezentując im fotografię. – Następne do kolekcji nad łóżko. – Zaśmiał się.
- Jesteś totalnie obleśny – stwierdziła Evans, marszcząc nos.
- Ty twierdzisz tak, inni, że jestem uroczy… Nie dbam o opinię. – Prychnął. Podniósł się i ruszył w stronę, gdzie opalały się dziewczyny.
Chwilę patrzyli jak podchodzi do nich. Zagadnął, pokazał aparat, uśmiechnął się czarująco. Dziewczęta spąsowiały i nieśmiało zgodziły się by je sfotografował.
- Ślicznie tutaj wyszliście – mruknęła tęsknie Meadowes, trzymając w palcach wspólne zdjęcie Lily i Jamesa. – Reemuuus… Też takie chcę. Poproś Syriusza, żeby nam takie cyknął. – Zrobiła swoje błagające oczka po mistrzowsku. Remus niechętnie zgodził się po dłuższej chwili namawiania. Wtedy Dorcas pocałowała go spiesznie w policzek i szybko pociągnęła go do Blacka.

Ann na odpoczynek po egzaminach wybrała rzadko odwiedzane miejsce po drugiej stronie zamku. Nie było tutaj najpiękniej, ale spokojnie i cicho. Usiadła na mokrej trawie. Założyła przydługie włosy za uszy i oparła głowę o złamane drzewo. Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko.
Jeszcze tylko kilka dni tutaj, pomyślała. Niedługo Ekspres Hogwart zabierze ją w końcu stąd raz na zawsze. Nie mogła się już doczekać aż uściska Lucy i dziadków.
Czuła, że zbliża się coś dużego. Coś co odmieni jej życie.
Sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła z niej najwartościowsze rzeczy jakie teraz posiadała. Zdjęcie z mamą, Lucy i dziadkami, to drugie znalezione w Hogsmeade oraz list od ojca.
Uśmiechnęła się słabo. W jednej dłoni trzymała wszystko co miało znaczenie.
I właśnie w tym momencie do tej dłoni wpadł jakiś błyszczący kawałek papieru. Przyglądała mu się chwilę ze zmarszczonym czołem. Nie wiedziała co przedstawia dopóki nie okręciła go do góry nogami.
Od razu poznała zezowate oko Syriusza i czarny kosmyk, który na nie opadał.
Wyrzuciła to szybko ze wstrętem z garści z cennymi osobami i spaliła różdżką, by już nigdy tam nie wróciło. 

Lily z Jamesem pozostali pod rozłożystym dębem sami. On oparł się o pień drzewa a Evans rozłożyła się z głową na jego nogach.
Byli w półcieniu, lekki wiaterek niesiony znad jeziora delikatnie orzeźwiał. Było to jedno z nielicznych tak pięknych leniwych popołudni.
Lily miała zamknięte oczy i można by pomyśleć, że śpi, gdyby nie drgające kąciki ust za każdym razem, gdy James smyrał ją źdźbłem trawy,
- James – odezwała się w końcu. – Musimy się kiedyś wybrać do kina.
- Gdzie? – W jego głosie było tak dużo niezrozumienia, że aż Lily się zaśmiała.
- To takie miejsce, gdzie wyświetla się filmy. – Pośpieszyła z wyjaśnieniem. – To jak nasze ruchome zdjęcia, tylko, że dłuższe, mają wiele scen. Siadasz w fotelu i oglądasz. Mugole chodzą tam często na randki.
- Czyli zapraszasz mnie na randkę? – Uśmiechnął się huncwocko, przekrzywił przekornie głowę. Łypnęła na niego jednym okiem.
- Nie cierpię tego słowa, wiesz o tym – powiedziała dobitnie, choć wizja randki z Jamesem nie przerażała jej już wcale.
- Nieważne. – Machnął ręką i zaczął bawić się kosmykiem jej włosów. – Co takiego jest w tym miejscu, że mugole chodzą akurat tam?
- Wiesz, chłopak wybierze jakiś straszny film i czeka aż dziewczyna zacznie się w nich tulić ze strachu. Nie jedna para pierwszy raz pocałowała się właśnie tam pierwszy raz.
- A ty?
- Pamiętam jak kiedyś tata zapytał się mnie czy idę do kina, czy na film. – Zaśmiała się, zgrabnie unikając odpowiedzi.
Potter chwilę marszczył czoło, czochrając swoje włosy.
- Aaa…! Chyba łapię różnicę
- Właśnie. Nic nie odpowiedziałam, ale jak doszłam do drzwi krzyknęłam do mamy, że wychodzę do kina
- Ty mały podjudzaczu! No a co z tego wyszło: kino czy film?
- Film! – krzyknęła niby oburzona.
Była wtedy z Severusem. Zawsze, gdy wspominała tamte czasy jej serce na chwilę zgniatał smutek. Ale i tak prędzej czy później stałoby się to, co się stało. Ich ścieżki rozeszły się w dwie tak zupełnie inne ścieżki jak to tylko możliwe.
Cieszyła się, że James nie drążył tematu tylko nachylił się i pocałował ją.

Przez czas pozostały do końca roku jako takie lekcje nie odbywały się. Uczniowie mieli oczywiście nadal obowiązek uczęszczać na lekcje. Większość uczniów ostatniego roku pokazywała się na nich okazjonalnie lub wcale.
Pogoda jaka była w ostatni dzień owutemów, nie utrzymała się. Słońce przebywało za chmurkami. Za to nasilił się wiatr, czasem padało.
Opiekunowie ochoczo zgadzali się pomagać w pisaniu podań o praktyki, kursy czy przyjęcia do pracy. Chętnie rozmawiali ze swoimi podopiecznymi na temat ich przyszłości.
- Zaręczyny, ślub, pięcioro dzieci i dwanaścioro wnucząt – odpowiedział z wielkim uśmiechem James profesor McGonagall.
Kilka obecnych w klasie osób, zaśmiało się. Lily przekręciła tylko oczami, pozostając obojętna na czcze gadanie Pottera.

- Niewiarygodne, niedopuszczalne i haniebne! – Wrzeszczała McGonagall pewnego wieczoru ze srogą miną. Czworo chłopaków stało przed nią ze spuszczonymi głowami na zrujnowanym korytarzu. – Dokuczanie, robienie głupich kawałów to co innego, ale zdemolowanie zamku?! Powinniście zostać wydaleni. W trybie natychmiastowym do dyrektora. Już!
Syriusz uśmiechnął się i puścił oczko Jamesowi, który uniósł do góry kciuki. Opuścili korytarz żegnani wyzwiskami ludzi z portretów, które poniewierały się po posadzce.
- Ślimaki-gumiaki – powiedziała McGonagall, gdy doszli na piętro a kamienny gargulec odskoczył na bok. Ściana za nim otworzyła się ukazując kamienne, spiralne schody. Zawiodły one profesorkę i Huncwotów pod gabinet dyrektora. Nauczycielka zastukała złotą kołatką w kształcie gryfa i po chwili łagodny głos nakazał wejście. Chłopaki spojrzeli na siebie z podekscytowaniem; tylko Remus tutaj bywał na rozmowach w związku z jego wilkołactwem.
McGonagall weszła stanowczo do gabinetu, witając się sucho z dyrektorem. Huncwoci chwilę przepychali się kto wejdzie pierwszy i w końcu wtoczyli się wszyscy naraz. Opiekunka Gryffindoru zacisnęła usta w wąską linię. Dumbledore uśmiechnął się lekko. Usiadł wygodniej w swoim fotelu za biurkiem.
- Usiądźcie – powiedział życzliwie i machnął różdżką.
Usiedli na wyczarowanych krzesłach. Peter zgarbiony i niepewny. Remus odpowiednio. James zaczął się lekko bujać a Syriusz rozparł się jak na kanapie w salonie. Dumbledore zaczął kręcić palcami młynki. Przypatrzył się każdemu. Więcej czasu poświęcił Jamesowi, który podziwiał jego feniksa i Syriuszowi. Black miał minę lekko wyzywającą i podjął spojrzenie. Po chwili mag uśmiechnął się delikatnie.
- Ekhm. – McGonagall przypomniała o sobie. – Dyrektorze – zaczęła surowo. – Sądzę, że panowie Black, Pettigrew, Potter i Lupin powinni zostać wydaleni.
- Ach, droga pani profesor. Czemuż to miałbym wyrzucać czterech osiemnastoletnich chłopców po owutemach z Hogwartu?
- Zdemolowali korytarz, bezczelnie nie pokazują skruchy…
- Jestem zdania – przerwał jej delikatnie – że można to wszystko logicznie wyjaśnić. – Rzucił Huncwotom spojrzenie a Black był pewny, że puścił w ich kierunku oczko. – Dziękuję, że mnie pani o tym poinformowała, profesor McGonagall. A teraz myślę, że poradzę sobie sam.
McGonagall spojrzała na niego, lekko urażona. Wyszła nic nie mówiąc.
- A więc – zaczął dyrektor. – Chyba mieliście ważny powód, skoro zdenerwowaliście tak naszą drogą profesor McGonagall, hm?
- W rzeczy samej – powiedział luźno James, czując, że wszystko skończy się po ich myśli.
- Czy nie prościej byłoby wysłać do mnie sowę z prośbą o rozmowę aniżeli rujnować zamek?
Chłopaki stracili trochę animuszu.
- To… zgodziłby się pan, dyrektorze? – odezwał się zszokowany Lupin.
Dumbledore zacmokał.
- Pewnie nie. Gdybym spotykał się ze wszystkimi, którzy o to proszą, mój czas nie byłby tak cenny. Ale wtedy przynajmniej mielibyście logiczne wytłumaczenie na wyjście, które wybraliście.
- Mamy logiczne wyjaśnienie – zaperzył się Black.
Dumbledore uśmiechnął się tajemniczo, oparł łokcie na podłokietnikach i zachęcił do mówienia.
- Myślimy, że pan robi coś przeciwko Voldemortowi – oświadczył prosto z mostu Black.
- Bardzo subtelnie – syknął do niego Lupin.
- Przy ostatnim wyjściu do Hogsmeade, wtedy po ataku śmierciożerców, podsłuchaliśmy coś.
- Coś? – zainteresował się dyrektor.
- Tak. Zjawił się pan z różnymi ludźmi i mówiliście coś… o zakonie? – odpowiedział Lupin.
- Czego oczekujecie ode mnie w związku z tym? – Patrzył na nich bez wyrazu.
- To proste. – Prychnął Black. – Jeśli ludzie tworzą ruch oporu to chcemy się przyłączyć.
- Czyli to prawda!
Powiedzieli równocześnie James i Peter.
- Chłopcy, wciąż jesteście w szkole…
- Jesteśmy pełnoletni – oburzył się Syriusz. – Kiedy częściej chodzi się po zamku nie trudno zorientować się, który ślizgon, nawet niepełnoletni, jest już smierciożercą. Chyba, że nagle tatuaże z czaszką i wężem zamiast języka na przedramieniu są ostatnio strasznie modne.
Peter przełknął głośno ślinę.
- Spokojnie, Syriuszu. Gdybyś dał mi szansę dokończyć już dawno wiedziałbyś, że starałem się wam powiedzieć, że możemy o tym porozmawiać po skończeniu szkoły.
- Naprawdę? – Syriusz przybił piątkę z Jamesem.
- Nie jestem wam w stanie niczego zabronić, ani nakazać. Chociaż nie będę ukrywać, że nie jestem z tego powodu szczęśliwy. Jesteście wybitnymi, bystrymi i inteligentnymi czarodziejami. Ale przede wszystkim młodymi. – Zrobił dłuższą pauzę. – Czy ktoś jeszcze ma zamiar się przyłączyć?
James i Remus wymienili spojrzenia.
Dorcas i Lily.
- Nie. Nigdy – zadecydował stanowczo Lupin.

Przedostatniego dnia szkoły wszyscy zgromadzili się w Wielkiej Sali na uroczyste zakończenie roku szkolnego. Sala była udekorowana w barwy Slytherinu. Ślizgoni zdobyli puchar domów pierwszy raz od siedmiu lat. Napluli tym w twarz szczególnie gryfonom, którzy w tej materii wiedli prym. Siódmoroczni byli w różnych nastrojach. Zazwyczaj przygnębieni, smutni mniej lub bardziej.
W najgorszych nastrojach byli chyba Syriusz i Lily.
Black zawsze nienawidził powrotów. Gardził swoją chorą rodzinką i tym domem na Grimmuald Place. Potem, gdy uciekł do Potterów, było lepiej. Ba! Było świetnie. Traktowali go na równi z Jamesem. Ciepło, dobroć, wolność myśli i słowa, ale i twarda ręka, gdy było to potrzebne. A teraz wyprowadził się stamtąd do swojego własnego domu. Na początku był z tego powodu szczęśliwy, ale z czasem coraz bardziej tęsknił za Doliną Godryka.
Lily natomiast cały czas gnębiły te same wątpliwości i niepewności. Siedziała z nosem zwieszonym na kwintę cały dzień. James zagarnął ją ramieniem, a ona wtuliła twarz w jego ramię, chowając się za włosami. Oczy miała szkliste.
- Kolejny rok za nami! – zagrzmiał Dumbledore, a na sali zapadła cisza. Zanim przystąpimy do wspaniałej uczty muszę was trochę zanudzić. Przez ostatnie dziesięć miesięcy poznaliście wiele nowych zaklęć, roślin, zwierząt… Zapomnicie je tak samo jak poprzednie, ale ważne jest byście zapamiętali jedno. – Rozejrzał się po całej sali. – Nastały niespokojne czasy, więc niech dobrze zapadnie wam to w pamięć. Słuchajcie własnego serca i nie dajcie namieszać sobie w głowie. Pożegnamy się dzisiaj z kilkoma zdolnymi, mniej i bardziej, czarodziejami. – Jego głos stał się bardziej beztroski. – Życzę wam jak najlepiej, a z niektórymi mam nadzieję się jeszcze nie raz spotkać. – Tutaj odnalazł Huncwotów i skinął uprzejmie głową.
- Mówiłeś, że nie było żadnych konsekwencji tej rozróby na korytarzu – syknęła z przerażeniem Lily do Jamesa.
- A teraz, ogłoszenie wyników!

Nie wiadomo kiedy szafy się opróżniły a kufry same spakowały, Lily w ostatniej chwili znalazła Mimi, otrzymali przypomnienie o dacie odebrania wyników owutemów, wozy przewiozły ich na stację i już siedzieli w ekspresie do Londynu. Każdemu było ciężko pogodzić się z opuszczeniem Hogwartu na zawsze.
Huncwoci oraz Lily i Dorcas zajęli swój własny przedział. Z innych słychać było gawędzenie i śmiechy, jacyś ludzie z młodszych roczników przebiegali czasem korytarzem. Niestety w tym przedziale, Lily wprowadziła nerwową atmosferę, rzucając jeszcze przed wejściem kąśliwy komentarz. Teraz siedziała tylko i smętnie spoglądała na zmieniający się za oknem krajobraz.
Mniej więcej w połowie drogi zaczęły się wycieczki między przedziałami i wagonami. Ludzie przychodzili na ostatnią rozmowę i żarty. Na ostatnie pół godziny Lily, za namową Dorcas, poszła z nią na ostatnie szkolne ploteczki. Tak się zasiedziały, że chłopaki przebrali się i poszli ich szukać.
Pociąg dojechał do Londynu i wszyscy wysypali się na peron dziewięć i trzy czwarte. Między absolwentami zaczęły się ostateczne pożegnania, płacze i zapewnienia, że kontakt się nie urwie.

Ann patrzyła na to wszystko z politowaniem. Podczas podróży nie zamieniła słowa z nikim, kupiła tylko coś słodkiego dla Lucy z wózka. Peron opuściła jako jedna z pierwszych, razem z zadufanymi ślizgonami, którzy z nikim się nie żegnali.
Ledwie przekroczyła barierkę i przedostała się na peron, a usłyszała wesoły krzyk:
- Ann!
W jej stronę podbiegła śliczna dziewczyna z platynowymi włosami i przytuliła ją mocno. Ann wypuściła rączkę kufra z ręki i mocno objęła Lucy. I w tym momencie, kiedy ją zobaczyła i dotknęła poczuła przeogromną ulgę i szczęście…
- Gdzie jest babcia i dziadek?
- Tam. Chodź! – Lucy entuzjastycznie zaczęła ciągnąć jej kufer.
Najpierw starszą wnuczkę uściskała babcia. Zaczęła utyskiwać na jej zaniedbane włosy, wychudzenie i styl ubierania. Babcia była dość niską i krępą kobietą, z siwymi włosami spiętymi klamrą. Zmarszczki ciągnęły kąciki jej oczu w dół, a na ustach miała ciepły uśmiech.
Dziadek zagarnął Ann trzęsącą, wolną od laski ręką i pocałował w czoło. Był eleganckim starszym panem w koszuli i kapeluszu o kwadratowej szczęce.
Na twarzy Ann już dawno nie gościł taki uśmiech jak podczas tego dnia, gdy opuszczała stację King’s Cross z rodziną.

Po jakiejś godzinie każdy pożegnany z każdym zaczął kierować się do barierki, gdzie miły pan przepuszczał ich po kilkoro do świata mugoli.
- Dziewczyny, przestańcie już płakać, bo to nawet przestało być już śmieszne – jęknął Syriusz, puszczając oczko jakiejś szatynce, która się na niego zapatrzyła.
- Zamknij się, bo już naprawdę do ciebie siły nie mam – warknęła Dorcas, wycierając nos chusteczką. Pomachała dziewczynie, z którą siedziała kiedyś na Historii Magii. Westchnęła smutno. Splotła dłonie z Remusem i razem z Peterem przeszli przez barierkę.
James objął załamaną Lily i pocałował czule w skroń. Dziewczyna spróbowała się uśmiechnąć. Przedostali się razem z Syriuszem do świata mugoli, gdzie Meadowes i Lupin przedstawiali już nawzajem się swoim rodzicom.
Lily rozejrzała się za swoją rodziną, ale w tłumie nie mogła ich odnaleźć. Dopiero teraz doszło do niej, że będzie musiała przedstawić Pottera rodzicom. Nie popuścił by jej gdyby tego nie zrobiła.
Rozglądała się, podczas gdy podeszła do nich wysoka, śliczna dziewczyna o brązowych lokach. Spojrzała przelotnie na Syriusza, a potem zatrzymała wzrok na Jamesie.
- Tęskniłam – powiedziała lekko i uśmiechnęła się uroczo. 


Do tego rozdziału pojawiły się nowe zdjęcia w albumie: pierwsze, drugie i
trzecie