- Coś ty powiedziała? - zapytał
gniewnie Black.
- Syriusz, proszę - powiedziała zmęczonym głosem. - Nie
kopmy głębiej. Nie dzisiaj. - Zeskoczyła z ławki, chcąc wyjść. Syriusz jednak
złapał ją mocno za nadgarstek.
- Sprzedajesz mi taką informację i myślisz, że przejdę
nad tym do porządku dziennego? Co z tobą nie tak? - syknął, szarpiąc ją za
rękę.
Spojrzała na swoje ramię, potem wściekle na niego,
dając ostrzeżenie, które nie zadziałało.
- Ja też tego do końca nie ogarniam. Daj mi czas!
- To po co...?
- Żebyśmy nie zrobili jakiejś głupoty!
Zapadła napięta cisza.
- Wiesz co? Mam dosyć. Ciebie i twojej pokrętnej
logiki, książek i tej całej pieprzonej tajemnicy! Możesz przestać liczyć na
moją pomoc. - Omal nie przewracając krzesła ruszył do wyjścia. Ann impulsywnie
podążyła za nim.
- Jesteś moja siostrą czy nie?! - wykrzyczał, patrząc
jej w oczy.
Osłupiona jego wybuchem Ann zdobyła się jedynie na
nieznaczne pokręcenie głową. Syriusz prychnął wściekle i gwałtownie wyszedł na
korytarz.
Lily przebudziła się pod wpływem delikatnego dotyku
koło ucha. Uśmiechnęła się zanim uniosła leniwie powieki. Wyciągnęła przed
siebie ręce i rozciągnęła je.
- Dzień dobry. - Był to najcudowniejszy głos na
świecie jaki dane jej było słuchać z rana.
- Hej - powiedziała entuzjastycznie, uśmiechając się.
Zaczęła wiercić się, chcąc usiąść - Która godzina?
- Prawie świta - James założył jej pasemko za ucho,
wpatrując się w jej zaspaną twarz. Zatrzymał ją i przytulił.
- To co my tu robimy? Nie mów, że robiłeś za moje
łóżko. - Popatrzyła mu z zażenowaniem w oczy. Rozejrzała się po pustym i cichym
pokoju wspólnym. Słońce zaczynało wlewać się przez okno a czyiś kot czyścił
sobie futro na parapecie.
- Cóż, chyba ta książka była jednak nudna. Wyglądasz
tak pięknie, kiedy śpisz - wyznał cichszym głosem. Przewiercał ją wzrokiem.
Zakryła twarz dłońmi i skryła się za włosami, mrucząc.
Co za kłamca! Była przecież taka zwyczajna w beżowym swetrze z golfem i jasnych
dżinsach.
- Och, proszę! Pewnie rzucałam się jak głupia i
dziwnie układałam usta.
- Te usta kocham najbardziej - wyszeptał, nachylając
się i całując Lily.
Evans przylgnęła do Pottera. Zaplotła mu ręce na
karku, a on pochylał ją do tyłu, całując zachłannie. Dążył do tego, aby znowu
się położyła. Opierając cały swój ciężar na jednej ręce drugą głaskał Lily po
policzku. Dał jej szansę na złapanie oddechu, pieszcząc jej szyję. Dziewczyna z
zamkniętymi oczami błądziła po plecach Pottera. Zupełnie zapomniała, że są w
pokoju wspólnym, w miejscu otwartym dla każdego. James potrafił doskonale
pozbyć ją wszystkich trosk.
- Lil… - Jego szept tchnął w jej ucho parę gorącego
oddechu. Zadrżała mimowolnie. Kiedy uchyliła powieki ich oczy się spotkały. –
Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin.
- Co masz na myśli mówiąc „eksperymentował na
ludziach”? – spytała niepewnie Dorcas, gnieżdżąc się na swoim łóżku?
- Dokładnie to – odpowiedziała Ann poirytowana ciągłym
dopytywaniem. – Skąd mam wiedzieć co dokładnie robił? Mam w głowie tylko obraz
wijącego i zakrwawionego dziecka.
Meadowes wydała z siebie zduszony jęk i przełknęła
głośno ślinę.
- Tak szczerze to usilnie zastanawiam się co on mógł robić tym swoim pacjentom – zaczęła w zamyśleniu Ann.Chodziła nerwowo po
pokoju. – Wiem na pewno, ze nie był uzdrowicielem pierwszego kontaktu. Nie wiem
dokładnie na jakim oddziale pracował. No ale co? Jeśli zajmowałby się
eliksirami czy oznaczałoby to, że miał swoich pacjentów za szczury
doświadczalne. A może był jak ten uzdrowiciel, który wymyślił zaklęcie
wypruwające wnętrzności…
- Nie mogę! – Dorcas zerwała się na równe nogi.
Strasznie pobladła i zaciskała nerwowo pięści. Potem nagle ruszyła do drzwi
dormitorium.
- Dorcas… - próbowała ją zatrzymać Lily, która do tej
pory tylko słuchała.
- Potrzebuję chwili – wysapała Meadowes, trzymając się
za żołądek.
- Musiałaś ją straszyć, do cholery? – wybuchła Evans,
kiedy drzwi trzasnęły za Dorcas. Wykrzywiła się z niezrozumieniem.
- Że co proszę? Nie wiem czy zauważyłeś, ale to
ja przechodzę teraz bardzo trudny czas w moim życiu i to mnie przydałoby się
trochę współczucia! - Wyrzuciła ręce w powietrze.
- Nie, Ann. Widzę wszystko. Od dłuższego czasu.- Evans
głos miała jakby zmęczony. - Tylko czemu ta sprawa tak cię zmieniła,
czemu zachowujesz się tak samolubnie?
- Bo co? Bo wam się zwierzyłam i liczyłam na pomocną
dłoń? – podniosła głos.
- A czego oczekiwałaś, co, Ann? Że zaczniemy
spekulować nad tym komu twój ojciec wyrwał wątrobę, a komu wlał żrący eliksir
do gardła? – rzuciła zjadliwie i prychnęła.
Ann poczuła się jakby ktoś wymierzył jej siarczysty
policzek. Spuściła wzrok, czując jak wilgotnieją jej oczy. Mogła znieść
pretensje od Syriusza, ale nie od Lily.
- I kto tu się zmienił? Idź sobie. Do Jamesa najlepiej
– rzuciła i odwróciła się do okna. Oparła się na parapecie.
- A to co miało znaczyć? – Evans zrobiła wściekła minę
i skrzyżowała ręce na piersi.
- Nic.
- Jak zaczęłaś to powiedz!
- Kiedyś byłaś milsza. – Ann dyskretnie otarła łzę.
- I uważasz, że to przez Jamesa, tak? Nie chciałabym
wyciągać starych spraw, ale ktoś tu mu niedawno dawał wskazówki. A poza
tym nie o niego teraz chodzi, więc nie próbuj zmieniać tematu. Wyjaśnijmy coś
sobie. – Evans podeszła do Ann. Odwróciła ją do siebie i spojrzała jej hardo w
oczy. – Może się zmieniłam, ale ty też. Nie jesteś tą samą Ann co na początku
roku.
- Pragnęłam tylko poznać tatę. – Znowu spuściła głowę.
- Na Boga, Ann! – Lily potrząsnęła ją za ramiona. -
Jesteś taka głupia, myśląc, że ten człowiek czekał na znak życia od ciebie
przez 17 lat! Przecież gdyby mu zależało nie porzuciłby ciebie po urodzeniu,
żeby wrócić za dwa lata i zrobić twojej mamie drugie dziecko.
Ann podniosła powoli głowę. Popatrzyła z
niedowierzaniem na Lily, która przyciskała dłonie do ust i kręciła głową.
Brązowe oczy miały w sobie tyle bólu i zranienia.
Dorcas cupnęła na najniższym schodku, opierając czoło
o zimną ścianę. Jak ktoś może być tak okrutnym człowiekiem? I to w dodatku
ojciec jej przyjaciółki - takiej dobrej i delikatnej dziewczyny. To pewnie
jakieś nieporozumienie. Ann była nieomylna, ale Dorcas modliła się by w tej
sprawie zaszła pomyłka. W czym niby jej przyjaciółka była gorsza, że nie
zasługiwała na normalną rodzinę?
Dorcas starała skupić się na swoim spokojnym oddechu i
wyrzuceniu z głowy tych wszystkich obrzydliwych rzeczy. Zamknęła oczy, biorąc
głęboki wdech. Ściśnięte gardło powoli się rozluźniało i brzuch też jakby
przestawał boleć.
- Dobrze się czujesz?
Otworzyła szybko oczy, a jej serce zaczęło nerwowo
bić. Nawet lekko się uśmiechnęła.
- Lepiej, Remusie.
- Na pewno? – spytał z troską, przysiadając się
do niej. – Jesteś strasznie blada.
- Tak, na pewno. Zaraz mi przejdzie.
Lupin zanurzył rękę w kieszeni i wyciągnął niewielkie
sreberko.
- Trzymaj. – Wyciągnął w jej stronę kawałek apetycznie
wyglądającej czekolady. – Dobrze ci zrobi.
- Dziękuję ci, ale to chyba nie najlepszy pomysł. Wciąż
mnie trochę mdli.
- Jak chcesz. Ale czekolada zawsze pomaga.
- Chyba w przybraniu na wadze. – Zaśmiała się Dorcas i
zakryła swoje kształtne uda. Zawsze uważała, że są zbyt duże.
Znienacka rozległo się pośpieszne tupanie i
przecisnęła się między nimi Ann. Trącając kogoś po drodze wybiegła z wieży
gryfonów.
- Trzeba za nią iść? – zapytał Remus, podnosząc się.
- Nie, zostaw ją. Zaufaj mi, tak będzie lepiej. Dzięki
za troskę. – Posłała mu wdzięczny uśmiech i wróciła szybko do
dormitorium. – Co się stało? – zapytała z wyrzutem, zamykając drzwi.
- Powiedziałam coś bardzo wrednego – przyznała się
Lily. Siedziała spięta.
Meadowes przejechała ręką po twarzy i westchnęła.
- Powinnyśmy ją znaleźć – zadecydowała, podpierając
się z determinacją pod boki.
- Wiem, Dorcas. I to szybko. Idę do Huncwotów –
postanowiła nagle.
- Tam jej nie ma na pewno, mogę ci zapewnić!
- Ale coś mi wpadło do głowy – wyjaśniła już z jedną
nogą za drzwiami.
Najszybciej jak mogła znalazła się u Huncwotów. Bez
pukania zaatakowała klamkę. Gdy Huncwoci ją ujrzeli schowali nerwowo ręce za
plecami. W pokoju było pełno jakiś kolorowych ścinków.
- James, proszę powiedz mi, że to jak odnajdywałeś
mnie w poprzednich latach to nie był zwykły przypadek! – wykrzyknęła już na
progu z nadzieją.
James z niemałym niezrozumieniem na twarzy rzucił
ukrywane rzeczy za łóżko. Potem podszedł do Lily. Delikatnie wepchnął ją do
pokoju i zamknął drzwi.
- To nie był przypadek. O co chodzi?
- I nie było to wynikiem maniakalnego śledzenia mnie?
– dopytywała z nadzieją. – Prawda?
- Lily. – Potter popatrzył jej w oczy. – Powiedz mi co
się dzieje?
Evans przez chwilę miała wrażenie, że się rozpłacze.
Impulsywnie wtuliła się w Jamesa, zaciągając się jego kojącym zapachem. Trochę
się uspokoiła. Potter objął ją i rzucił zdenerwowane spojrzenie chłopakom. Wpatrywali
się w Lily ze zmarszczonymi czołami.
- James… - Lily wyplątała się z jego ramion, ciągnąc
nosem. – Chodzi o Ann. – Syriusz zaczął wiercić się na podłodze. – Nie mogę
wchodzić w szczegóły, ale powiedziałam jej coś przykrego i muszę ją znaleźć.
- Przecież to nie jest pierwszy raz, kiedy się
pokłóciłyście i jedna z was poszła sobie wszystko przemyśleć – zasugerował
Remus.
- Tym razem jest inaczej. Proszę was!
Potter po chwili zaczął czegoś szukać. Zajrzał już
chyba w każdy kąt pokoju.
- Masz. – Syriusz rozkładał na podłodze pergamin.
James pokazał Lily, żeby koło niego usiadła, kiedy przysiadł się do
przyjaciela. Wszyscy inni już dawno się przysunęli.
- James, jak to ma pomóc? – wyszeptała do ucha
gryfona.
- Ćś, magia – upomniał ją.
Poczuła się trochę urażona tą uwagą, ale wiedziała, że
musi mu zaufać.
- Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego –
powiedział Syriusz. Po tym na pergaminie zaczęły się pojawiać czarne linie,
łączące się, krzyżujące, zbierające wachlarzowato w każdym rogu.
- Panowie Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz mają
zaszczyt… Oh! – Lily nie zdążyła przeczytać, bo Black niedelikatnie otworzył
strony.
- Wyjaśnię ci później – obiecał Potter, splatając
swoje palce z palcami Lily.
- Może zaczęlibyśmy jej szukać? – W oczach Syriusza błysnęły
ogniki złości.
- Ale jak to zrobić?
- Oo, pani prefekt nie jest dzisiaj zbyt bystra. To
Hogwart na kartce – rzucił jej niemal pogardliwe spojrzenie i wlepił oczy w
kartki.
Nikt nie wiedział skąd ten nerwowy Black.
Chłopaki śledzili dokładnie każdy skrawek papieru.
Huncwoci znali bardzo dobrze to na co patrzyli, podczas gdy jej zajęło pół
godziny zlokalizowanie pokoju wspólnego Gryffindoru.
- Jest tutaj! – wykrzyknął Peter. Jego krótki palec
spoczywał dokładnie na kropce Ann McKartney.
- Dobra robota. - Potter poklepał go po ramieniu. Na
twarzy Pettigrew odmalowała się duma z pochwały.
- Czy to…? – zaczęła Lily.
- Zakazany Las – dokończył Black, a było słychać, że
gardło miał ściśnięte.
- Temu papierowi można ufać?
- Oczywiście, że tak – obruszył się Remus.
Evans westchnęła i zagryzła wargi.
- Zabiję ją, a potem przeproszę za wszystko – ogłosiła
i zaczęła się zbierać.
- Muszę z nią o czymś porozmawiać, James – wyszeptał
Łapa i podniósł się gwałtownie. Złapał Lily pod ramię i wyprowadził za drzwi. –
Czy Ann mówiła coś o mnie?
- O tobie? – Lily zmarszczyła czoło. – Nie.
Zapadła nerwowa cisza. Syriusz zaciskał nerwowo
szczęki.
- Posłuchaj, nie bardzo jest teraz czas. Możemy
pogadać kiedy indziej? I mam do ciebie prośbę. Mógłbyś… powiedzieć Jamesowi, żeby
ze mną nie szedł? To coś, co muszę załatwić sama.
- Myślę, że mógłbym – stwierdził sucho i wrócił do
siebie. Potter był już gotowy do wyjścia. – Ona cię tam nie chce - mruknął.
Podszedł do swojego kufra i zaczął w nim grzebać. Słychać było odgłos obijanego
się o siebie szkła.
- Pójdziesz za nią prawda, Rogaczu? – wtrącił Remus z
pewnością.
- To Zakazany Las, stary. Nawet nie masz pojęcia co
tam żyje! – Puścił oczko, stawiając kołnierzyk kurtki i wyszedł.
- Tu jesteś, moja przyjaciółko! - krzyknął Black,
unosząc na wysokość oczu do połowy pełną, pękatą butelkę. Ucałował ją i zajrzał
do szuflady, w poszukiwaniu jakiejś szklanki.
A więc doskonale wiedziała, gdzie powinna się udać.
Ten śmieszny kawałek pergaminu twierdził, że Ann spaceruje sobie po obrębie
puszczy, niedaleko rozłożystego dębu, pod którym lubią się opalać.
- Ann! – syknęła między drzewa. Stała u wejścia do
Lasu, przyznając przed samą sobą, że obawia się wejść dalej. Rozejrzała się
dokładnie i zawołała jeszcze raz. Przez chwilę zdawało jej się, że usłyszała
łamiącą się gałązkę. – Ann, to ty? – Prosząc niebiosa aby tak było zrobiła
kilka niepewnych kroków. Świecącą jasno różdżkę trzymała blisko siebie.
Starała się nie wchodzić w głąb tylko stąpać po
krawędzi. Po kilkunastu minutach nerwowego spaceru dostrzegła jakąś postać –
przygnębioną, ze zwieszoną głową i rękami wepchniętymi w kieszenie.
- Ann! – krzyknęła gniewnie Evans, chociaż z serca
spadł jej ogromny ciężar. Postać odwróciła się w jej stronę głowę. Lily
energicznie zaczęła biec ku niej. – Jak dobrze, że jesteś – przyznała
chcąc ją przytulić. McKartney przesunęła się nie patrząc jej w oczy. – Szukałam
cię.
- A co, nie zdążyłaś wykrzyczeć jeszcze czegoś? –
powiedziała obojętnie.
- Syriusz pytał mnie czy o nim mówiłaś. W ogóle był
jakiś dziwny. Co się miedzy wami stało? To znaczy… myślę, że nie zachowywałby
się tak dla byle kogo - zaczęła mówić delikatnie, mając nadzieję, że wciągnie
ją w rozmowę.
- Tak, tak, zupełnie zmarnował czas pytając się o
mnie. – Skrzyżowała ręce na piersiach i uśmiechnęła się krzywo.
- Nie to miałam na myśli i dobrze o tym wiesz! –
Krzyknęła Lily, aż echo poniosło oraz tupnęła nogą. – Jestem twoją przyjaciółką
i martwiłam się, że zrobisz coś głupiego.
- Co, myślałaś, że zrobię coś sobie? Niedoczekanie
twoje. Chcę spotkać tatę. – Po raz pierwszy spojrzała jej w oczy. Było to
przeciągłe, wyzywające spojrzenie. Minęła prefekt. Słychać było jak śnieg
chrupie pod jej butami. – O, James! Dlaczego twoja obecność tutaj wcale mnie
nie dziwi? – sarknęła a odgłos jej kroków powoli robił się coraz cichszy.
Potter stał nieśmiało za drzewem, jakby bał się
reakcji swojej dziewczyny. Kiedy żadna nie nastąpiła wyciągnął ramiona a ona
wpadła w nie. Trwali przez chwilę w uścisku, aż James nie przerwał kojącej
ciszy.
- Nie smuć się. Nie chcę tego. Przecież to twoje
urodziny.
Lily uśmiechnęła się z rozczuleniem. W tym całym
zawirowaniu dnia dzisiejszego zupełnie wypadło jej to z głowy.
- Może jeszcze uda mi się uratować ten dzień? – Posłał
jej zawadiacki uśmiech.
Evans złapała go za obie dłonie, a na jej twarzy
zamajaczył uśmiech.
- Chciałabym… pójść do jakiegoś cichego, eterycznego
miejsca, gdzie nie ma nikogo oprócz ciebie… - Mówiła powoli, sugerującym tonem.
- Taak? – domagał się dalszej części.
- I… porozmawiać sobie z tobą od serca.
Potter mruknął z niezadowoleniem i śmiesznie
wydął dolną wargę.
- To ma być mój prezent, nie twój! – Zaśmiała się
szczerze i chciała go pocałować, ale coś zaszeleściło w krzakach. – Co to było?
– zapytała z niepokojem i rozejrzała się.
- Nie wiem, ale lepiej stąd chodźmy – zasugerował. Nie
mogąc się powstrzymać cmoknął ją w przelocie, a potem ciągnąc za rękę
wyprowadził z lasu.
Gdzieś na gałęzi zahukała sowa, a śnieg zaczął lekko
prószyć z ciemnogranatowego nieba.
- A będę mógł cię chociaż przytulić? – Usłyszał
jeszcze tylko las, a potem znowu żył swoim własnym życiem.
Lily biegła do zamku. Były dwa powody; było zimno i
trochę droczyła się z Jamesem, twierdząc, że jej nie dogoni, kiedy będzie miała
dziesięciosekundową przewagę. Wygrywała. Niestety przy zamkniętych drzwiach
wejściowych musiała skapitulować. James bez słowa, ale za to z wyższością
dobrał się do drzwi.
- Wymyśliłeś już coś? – zapytała po dłuższym czasie.
- Jedno miejsce chodzi mi po głowie – przyznał
otwierając wrota i puszczając Lily przodem. Zamek był już kompletnie pusty i
cichy. Na ścianie świeciła tylko jedna pochodnia.
- Nie mogę się doczekać – wyszeptała, błyszcząc oczami w mroku. – Serio. Może chodźmy tam od razu,
co?
- A może przydałoby się coś do zjedzenia?
- Oh, tak i coś do wypicia – puściła oczko.
- To może zostaw to mnie, a ty idź do dziewczyn –
zasugerował.
Doszli już do schodów, którymi mogli pójść na
górę.
- A co? Boisz się, że dowiem się gdzie jest kuchnia?
Już tam bywałam.
- Wiem to.
- A niby skąd? – Uniosła brwi.
- Widziałem cię jak z niej wychodziłaś obładowana
ciastkami. – Zmierzwił sobie włosy, patrząc w bok.
- Na urodziny Ann! – Potwierdził skinięciem. –
Słyszałam coś, ale nic nikogo nie widziałam. - Popatrzyła na niego podejrzliwie.
- Mam… taki jeden sposób.
- Opowiesz mi o nim! – Uśmiechnęła się, podskakując
radośnie.
- Może.
- Ej! Urodziny… - przypomniała, wymierzając w niego
palec.
- Nie możesz ze mnie wszystkiego wyciągnąć – oburzył
się lekko naburmuszony.
- Och, oczywiście, że mogę. – Założyła włosy za ucho i
kołysząc się uśmiechnęła zalotnie. James popatrzył na nią chwilę, czując jak
jego serce mięknie.
- Dobra, ale nie tutaj – skapitulował. Złapał ją pod
ramię i zaczęli iść w stronę kuchni.
Lily patrzyła z boku na przystojną twarz Jamesa.
Chciało jej się zaśmiać nad jego lekko obrażoną minę. Ależ niesamowicie jej się
podobał. Brązowe oczy skryte za szkłami pewnie prowadziły ich po pustym
korytarzyku czasami rozglądając się na boki w poszukiwaniu kogoś kto mógłby ich
zauważyć.
Zatrzymali się przy charakterystycznym obrazie.
- James Potter i jego tajemnice. – Zachichotała Lily, łaskocząc gruszkę, która po zachichotaniu zmieniła się w klamkę.
Kiedy jakieś pół godziny później wymknęli się stamtąd
mieli pełno jedzenia, a James trzymał też butelkę wina. Lily uważała, że
trzymanie alkoholu w szkole jest trochę nieodpowiedzialne, ale gdyby go nie
było to pewnie i tak jakoś by go załatwili. Uśmiechnęli się do siebie i śmiało ruszyli.
Tupot małych łapek deptał im po piętach, kiedy byli na
trzecim piętrze. Pani Norris miauczała żałośnie jak syrena alarmowa.
Przyśpieszyli kroku i niespodziewanie James pociągnął Lily pod ścianę.
Dziewczyna odwróciła się, żeby zobaczyć jak daleko jest kocica.
- Chodź! – pospieszył ją Potter z dziury w ścianie. Evans
spojrzała na zbroję , która gestem zapraszała ją do środka.
- Och, znowu jakieś tajemne przejście – jęknęła.
- Moje tajemnice, które chciałaś poznać – rzekł z
ironią.
- Ale nie takie!
- Uważaj na głowę! – ostrzegł ją w ostatniej chwili.
- Ugh, o tym właśnie mówię.
Tunel był wąski i coraz niższy do tego wilgotny a gdzieniegdzie
po ścianach spływała woda. Ruda stwierdziła, że czuje się jak u ślizgonów, ale
tego nie powiedziała. Tunel zaczął piąć się do góry a podłoże było coraz
bardziej nierówne. Szli tak jeszcze ładny kawałek czasu. Potem James wykonał
swoje tajemnicze coś i ukazało się oczekiwane wyjście. Zachowywał się zupełnie
naturalnie i swobodnie czego nie można było powiedzieć o Lily. Przeszli potem
jeszcze normalnym szkolnym korytarzem i zatrzymali się.
- Proszę. To właśnie wymyśliłem. – Wskazał ręką na
ścianę.
- Co, siądziemy pod ścianą czy pod gobelinem
Barnabasza Bzika?
- Lily. – Objął ją i zaczął mówić do ucha, uśmiechając się pewnie. – Pomyśl, gdzie chciałabyś teraz być?
Nie dyskutuj ze mną! Zrób to. A potem przejdź trzy razy koło tej ściany, myśląc
o tym. Hm? Co ci szkodzi?
- Niby nic – mruknęła.
Zrobiła to co James zasugerował. Myślała o miejscu gdzie mogłaby usiąść spokojnie oraz wygodnie i wychylić lampkę wina w
ramionach ukochanego, zrzucając przy tym ciężar z serca.
Kiedy przeszła po raz ostatni, ujrzała jak na twarzy
Pottera rozciąga się uśmiech. Idąc za jego wzrokiem ujrzała drzwi w tej samej
ścianie, w której ich wcale nie było.
Pozwoliła sobie przepuścić się w progu i tak oto
znalazła się w idealnym miejscu. Był to nieduży pokój z głośno trzaskającym
ogniem w kominku. W oknach wisiały zielone zasłony, nie przepuszczające
światła, a ściany były jasne. Na podłodze leżał gruby i miękki, ciemny dywan,
na którym Lily usiadła, opierając się plecami o kanapę. Wszędzie stały świece,
zatapiające świeczniki stopionym woskiem.
- Przyznam, zawiedziony jestem – wyznał James,
pozostawiając przyniesione jedzenie na stoliku. – Żadnych okrzyków zdziwienia,
pytań.
- Domyśliłam się, że to pokój życzeń – powiedziała
trochę wyrozumiale. – A pytań jeszcze możesz mieć dość. – Uśmiechnęła się,
dziękują za wręczony kieliszek. Poruszała nim na boki, wpatrując się w mały
wirek na środku czerwonego wina. Zrobiło się jej ciężko na sercu. Przytłoczona
i zmęczona... To nie był wesoły dzień jak przystało na urodziny.
Poczuła obejmujące ramię przysiadającego się Jamesa i
kilka trosk odeszło. Oparła sobie na nim głowie, a on ucałował jej włosy. Czuła się
przy nim bezpiecznie i pewnie, szczególnie po tym co dla niej dzisiaj zrobił.
Jakie kontrasty rządzą jej życiem! Świat jej rodziny i świat magii, to co
dzieje się pomiędzy nią i Jamesem teraz i dwa miesiące wcześniej,
urodziny wszystkich innych i jej urodziny.
Po długiej rozmowie, którą przeprowadzili zrozumiała
jaką James ma do niej cierpliwość i, co ciekawe, podejście. Na każdy jej żal miał adekwatne słowa otuchy, poprawiające samopoczucie. W dodatku ton Pottera nie był wymuszony, brzmiał jakby był absolutnie przekonany o swojej racji.
Z tematu jej
niepewności i przygnębienia przeszli do tematu tego świstka, który dzisiaj
widziała w dormitorium Huncwotów. Dowiedziała się, że to Mapa
Huncwotów. Po minie z jaką wszystko tłumaczył widać było, że jest z Mapy
niesamowicie dumny. Cudowny uśmiech nie schodził mu z twarzy, kiedy pysznił się
przygódkami, w których pomagała Mapa. Lily była pod wielkim wrażeniem, że ta
banda urwisów potrafiła coś takiego stworzyć. Sprawiło to, że poczuła się
trochę głupia. Dziwiły ją od zawsze ich przydomki i o to zapytała. Wtedy James nie wiedział co powiedzieć po raz pierwszy dziś.
- Wiesz, to taka sprawa, która nie dotyczy tylko mnie.
Właściwie to ona nie dotyczy mnie wcale, a przynajmniej nie wzięła się ode
mnie. Jeśli będziesz chciała się czegoś dowiedzieć musisz porozmawiać z
Remusem. A i tak licz się z tym, że niekoniecznie ci powie…
- Dobrze, James. Spokojnie. Nie musisz mi się
tłumaczyć. - Zapewniła, widząc, że mówienie o tej sprawie nie przychodzi mu z
łatwością - Rozumiem. To piękne.
- Co takiego? – spytał zbity z tropu.
- Twoja lojalność wobec przyjaciół.
- Przez skromność nie zaprzeczę.
- I jaki zarozumiały!
- Tak, to też prawda!
Zaśmiali się Lily uwielbiała się z nim śmiać.
- Ok. Masz jeszcze jakieś tajemnice, o których chcesz
mi powiedzieć?
- Tajemnic się nie zdradza.
- Ale mi obiecałeś! – upomniała go z oburzeniem,
- Ach, to. No dobrze. Chodzi ci o mój sposób na
niewidzialność. – Sięgnął po pasztecika
dyniowego, odłamał kawałek i włożył do ust. – A więc, nie jest to żadne zaklęcie, oczywiście…
- Oczywiście… - mruknęła, przekręcając oczami. To za mało wymyślne na Jamesa Pottera.
- … to tylko peleryna-niewidka.
Lily zrobiła wielkie oczy i zakrztusiła się ukradzionym
Potterowi kawałkiem pasztecika. James zaczął klepać ją po plecach, ale ta odgoniła się.
- Pomóc ci? Potrzebujesz się coś napić? – zapytał z
troską, usiłując zajrzeć jej w twarz.
- Potrzebuję ją zobaczyć – wykrztusiła i przepiła
winem.
- Czemu? – zapytał głupio.
- Bo ci nie wierzę. Daj spokój, peleryna-niewidka? –
Popatrzyła na niego z politowaniem.
James zmrużył oczy i przybrał surowy wyraz twarzy. Zacmokał
i zaczął łaskotać Lily. Pokój natychmiast wypełniły śmiech i błagania. Evans
próbowała odgonić się przed atakami Pottera, ale jego palce były zbyt sprytne. Tarzała się po dywanie płacząc ze śmiechu, a James niestety był na górze, więc
tortury musiały potrwać jeszcze trochę.
Dorcas zauważyła siedzących przy stoliku Syriusza,
który niedyskretnie trzymał szklankę z Ognistą Whisky i Remusa z piwem
kremowym, próbującego coś zagadać. Siedzieli na uboczu. To dziwne, nigdy nie
stronili od towarzystwa. Meadowes dosiadła się do nich. Chłopaki nie zwrócili na nią większej uwagi - Lupinowi może drgnęła powieka. Dorcas podparła brodę na
piąstce i patrzyła się wprost na Blacka. Wyglądał jakby miał kaca i wyrzuty
sumienia. Atmosfera była jakaś spięta.
- Myślicie, że można zakochać się nagle w kimś kogo
się zna od zawsze – zapytała znienacka.
Syriusz drgnął gwałtownie. Wypił jednym haustem
whisky i odszedł w głąb wspólnego. Remus chrząknął. Dorcas spojrzała na
niego i jej oczy rozświetlił mały uśmiech.
- Chyba tak, spójrz na Jamesa i Lily.
- James jej to sprzedał, to co innego.
- Nie można sprzedać komuś uczuć. – Remus popatrzył na
nią z czymś na rodzaj politowania.
- Oczywiście, że można - obruszyła się. - Osobiście
uważam, że w pewnym momencie Lily zauważyła, że w swojej głupocie James jest
słodki i mamy naszą uroczą parkę. – Zaczęła bawić się swoim kolczykiem.
Remus gestem zaproponował jej łyk piwa. Odmówiła i przyjrzała się jak jego
jabłko Adama rusza się, kiedy przełykał.
- Skąd ci się wzięło takie pytanie?
- Bo mnie dręczyło – przyznała, stukając paznokciami w
stół.
- Aha – bąknął Remus i pociągnął jeszcze jeden łyk.
Rozejrzał się po pokoju, gwiżdżąc pod nosem. Trzeba przyznać, że rozmowa się
kleiła.
- Nie, nie. Wiesz co? Zastanawiam się. Bo jest ktoś. –
Spojrzała na niego spod rzęs. – O kim myślę ostatnio trochę dużo.
Remus zastukał w butelkę. To była tylko kwestia czasu
aż pomyśli w ten sposób o Łapie. Jednocześnie żal i zawód ścisnął go za żołądek.
- Wiesz. – Nachylił się w jej stronę. – Nie wiem co
się dzieję, ale Syriusz jest ostatnio nerwowy, więc…
- Syriusz? – Dorcas wyprostowała się.
- A kto?
- Ty?! – Meadowes wypuściła z siebie powietrze,
zbierając w sobie pewność. Jej twarz złagodniała. Złapała go za dłoń, którą
trzymał na stole. – Remus, jesteś częścią mojego życia od dawna, ale niedawno
ta część się powiększyła. Od świąt nie było dnia żebym o tobie nie pomyślała. Wiesz, że bardzo cię lubię i... podobasz mi się.
Patrzył gdzieś w bok, zagryzając usta. Kiedy w końcu się odezwał jego głos był wyprany z emocji.
- Gdybym to przewidział! A więc wystarczy kilka razy ci pomóc i od razu...
- Żałujesz, że mnie wtedy obroniłeś? - przerwała mu nieco piskliwie, czując palące łzy. Jak mógł jej to powiedzieć? Jak mógł zniszczyć niesamowite wspomnienie, do którego wracała każdego dnia? Jednym zdaniem popsuł wszystko, co w nim podziwiała.
Remus patrzył na nią jak na jakieś dziwadło. Takiego
niezrozumienia na twarzy jeszcze u niego nie widziała. Chwila przedłużała się.
- Dorcas, to niedorzeczne. - Zaczął skubać nalepkę na
piwie.
- Czemu? W czym niby jesteś gorszy? - zapytała,
chociaż wydawało jej się, że wie o co chodzi. Tylko czy był to odpowiedni moment na rozpoczęcie takiego tematu? - Czy... Czy chodzi o to co się
dzieje...? Bo wydaje mi się, że znam, to znaczy mam takie podejrzenie, że... że
ty... No bo co miesiąc cię nie ma... znikasz na jakiś czas przy każdej pełni...
Lupin gwałtownie wyszarpnął rękę jakby skóra Meadowes
go oparzyła. Butelka z kremowym piwem przewróciła się i turlając spadła na
podłogę.
Początkowo notka miała być jeszcze dłuższa, ale naprawdę nie miałam pomysłu jak to pociągnąć dalej. Niestety nie mogę sobie tego wątku odpuścić i pojawi się później. Jestem jakaś rozbita i nie ogarniam już pisania. Żadnego rozdziału tak dużo razy nie przeczytałam i nigdzie nie dopisałam tak wiele. A i tak składa się prawie z samych dialogów czego tak strasznie nie lubię!
Nie jestem zadowolona z siebie. Trochę mi wstyd, że dodaje takie coś jako pierwsze na samym początku :/.
Co myślicie ogólnie?
Co myślicie ogólnie?