wtorek, 14 sierpnia 2012

18. Gorzkie urodziny

- Coś ty powiedziała? - zapytał gniewnie Black.
- Syriusz, proszę - powiedziała zmęczonym głosem. - Nie kopmy głębiej. Nie dzisiaj. - Zeskoczyła z ławki, chcąc wyjść. Syriusz jednak złapał ją mocno za nadgarstek.
- Sprzedajesz mi taką informację i myślisz, że przejdę nad tym do porządku dziennego? Co z tobą nie tak? - syknął, szarpiąc ją za rękę.
Spojrzała na swoje ramię, potem wściekle na niego, dając ostrzeżenie, które nie zadziałało.
- Ja też tego do końca nie ogarniam. Daj mi czas!
- To po co...?
- Żebyśmy nie zrobili jakiejś głupoty!
Zapadła napięta cisza.
- Wiesz co? Mam dosyć. Ciebie i twojej pokrętnej logiki, książek i tej całej pieprzonej tajemnicy! Możesz przestać liczyć na moją pomoc. - Omal nie przewracając krzesła ruszył do wyjścia. Ann impulsywnie podążyła za nim.
- Jesteś moja siostrą czy nie?! - wykrzyczał, patrząc jej w oczy.
Osłupiona jego wybuchem Ann zdobyła się jedynie na nieznaczne pokręcenie głową. Syriusz prychnął wściekle i gwałtownie wyszedł na korytarz.

Lily przebudziła się pod wpływem delikatnego dotyku koło ucha. Uśmiechnęła się zanim uniosła leniwie powieki. Wyciągnęła przed siebie ręce i rozciągnęła je.
- Dzień dobry. - Był to najcudowniejszy głos na świecie jaki dane jej było słuchać z rana.
- Hej - powiedziała entuzjastycznie, uśmiechając się. Zaczęła wiercić się, chcąc usiąść - Która godzina?
- Prawie świta - James założył jej pasemko za ucho, wpatrując się w jej zaspaną twarz. Zatrzymał ją i przytulił.
- To co my tu robimy? Nie mów, że robiłeś za moje łóżko. - Popatrzyła mu z zażenowaniem w oczy. Rozejrzała się po pustym i cichym pokoju wspólnym. Słońce zaczynało wlewać się przez okno a czyiś kot czyścił sobie futro na parapecie.
- Cóż, chyba ta książka była jednak nudna. Wyglądasz tak pięknie, kiedy śpisz - wyznał cichszym głosem. Przewiercał ją wzrokiem.
Zakryła twarz dłońmi i skryła się za włosami, mrucząc. Co za kłamca! Była przecież taka zwyczajna w beżowym swetrze z golfem i jasnych dżinsach.
- Och, proszę! Pewnie rzucałam się jak głupia i dziwnie układałam usta.
- Te usta kocham najbardziej - wyszeptał, nachylając się i całując Lily.
Evans przylgnęła do Pottera. Zaplotła mu ręce na karku, a on pochylał ją do tyłu, całując zachłannie. Dążył do tego, aby znowu się położyła. Opierając cały swój ciężar na jednej ręce drugą głaskał Lily po policzku. Dał jej szansę na złapanie oddechu, pieszcząc jej szyję. Dziewczyna z zamkniętymi oczami błądziła po plecach Pottera. Zupełnie zapomniała, że są w pokoju wspólnym, w miejscu otwartym dla każdego. James potrafił doskonale pozbyć ją wszystkich trosk.
- Lil… - Jego szept tchnął w jej ucho parę gorącego oddechu. Zadrżała mimowolnie. Kiedy uchyliła powieki ich oczy się spotkały. – Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin.

- Co masz na myśli mówiąc „eksperymentował na ludziach”? – spytała niepewnie Dorcas, gnieżdżąc się na swoim łóżku?
- Dokładnie to – odpowiedziała Ann poirytowana ciągłym dopytywaniem. – Skąd mam wiedzieć co dokładnie robił? Mam w głowie tylko obraz wijącego i zakrwawionego dziecka.
Meadowes wydała z siebie zduszony jęk i przełknęła głośno ślinę.
- Tak  szczerze  to  usilnie  zastanawiam  się  co  on  mógł  robić  tym  swoim  pacjentom – zaczęła w zamyśleniu Ann.Chodziła nerwowo po pokoju. – Wiem na pewno, ze nie był uzdrowicielem pierwszego kontaktu. Nie wiem dokładnie na jakim oddziale pracował. No ale co? Jeśli zajmowałby się eliksirami czy oznaczałoby to, że miał swoich pacjentów za szczury doświadczalne. A może był jak ten uzdrowiciel, który wymyślił zaklęcie wypruwające wnętrzności…
- Nie mogę! – Dorcas zerwała się na równe nogi. Strasznie pobladła i zaciskała nerwowo pięści. Potem nagle ruszyła do drzwi dormitorium.
- Dorcas… - próbowała ją zatrzymać Lily, która do tej pory tylko słuchała.
- Potrzebuję chwili – wysapała Meadowes, trzymając się za żołądek.
- Musiałaś ją straszyć, do cholery? – wybuchła Evans, kiedy drzwi trzasnęły za Dorcas. Wykrzywiła się z niezrozumieniem.
  - Że co proszę? Nie wiem czy zauważyłeś, ale to ja przechodzę teraz bardzo trudny czas w moim życiu i to mnie przydałoby się trochę współczucia! - Wyrzuciła ręce w powietrze.
- Nie, Ann. Widzę wszystko. Od dłuższego czasu.- Evans głos miała jakby zmęczony. -  Tylko czemu ta sprawa tak cię zmieniła, czemu zachowujesz się tak samolubnie?
- Bo co? Bo wam się zwierzyłam i liczyłam na pomocną dłoń? – podniosła głos.
- A czego oczekiwałaś, co, Ann? Że zaczniemy spekulować nad tym komu twój ojciec wyrwał wątrobę, a komu wlał żrący eliksir do gardła? – rzuciła zjadliwie i prychnęła.
Ann poczuła się jakby ktoś wymierzył jej siarczysty policzek. Spuściła wzrok, czując jak wilgotnieją jej oczy. Mogła znieść pretensje od Syriusza, ale nie od Lily.
- I kto tu się zmienił? Idź sobie. Do Jamesa najlepiej – rzuciła i odwróciła się do okna. Oparła się na parapecie.
- A to co miało znaczyć? – Evans zrobiła wściekła minę i skrzyżowała ręce na piersi.
- Nic.
- Jak zaczęłaś to powiedz!
- Kiedyś byłaś milsza. – Ann dyskretnie otarła łzę.
- I uważasz, że to przez Jamesa, tak? Nie chciałabym wyciągać starych spraw, ale ktoś tu mu niedawno dawał wskazówki.  A poza tym nie o niego teraz chodzi, więc nie próbuj zmieniać tematu. Wyjaśnijmy coś sobie. – Evans podeszła do Ann. Odwróciła ją do siebie i spojrzała jej hardo w oczy. – Może się zmieniłam, ale ty też. Nie jesteś tą samą Ann co na początku roku.
- Pragnęłam tylko poznać tatę. – Znowu spuściła głowę.
- Na Boga, Ann! – Lily potrząsnęła ją za ramiona. - Jesteś taka głupia, myśląc, że ten człowiek czekał na znak życia od ciebie przez 17 lat! Przecież gdyby mu zależało nie porzuciłby ciebie po urodzeniu, żeby wrócić za dwa lata i zrobić twojej mamie drugie dziecko.
Ann podniosła powoli głowę. Popatrzyła z niedowierzaniem na Lily, która przyciskała dłonie do ust i kręciła głową. Brązowe oczy miały w sobie tyle bólu i zranienia.

Dorcas cupnęła na najniższym schodku, opierając czoło o zimną ścianę. Jak ktoś może być tak okrutnym człowiekiem? I to w dodatku ojciec jej przyjaciółki - takiej dobrej i delikatnej dziewczyny. To pewnie jakieś nieporozumienie. Ann była nieomylna, ale Dorcas modliła się by w tej sprawie zaszła pomyłka. W czym niby jej przyjaciółka była gorsza, że nie zasługiwała na normalną rodzinę?
Dorcas starała skupić się na swoim spokojnym oddechu i wyrzuceniu z głowy tych wszystkich obrzydliwych rzeczy. Zamknęła oczy, biorąc głęboki wdech. Ściśnięte gardło powoli się rozluźniało i brzuch też jakby przestawał boleć.
- Dobrze się czujesz?
Otworzyła szybko oczy, a jej serce zaczęło nerwowo bić. Nawet lekko się uśmiechnęła.
- Lepiej, Remusie.
- Na pewno? – spytał  z troską, przysiadając się do niej. – Jesteś strasznie blada.
- Tak, na pewno. Zaraz mi przejdzie.
Lupin zanurzył rękę w kieszeni i wyciągnął niewielkie sreberko.
- Trzymaj. –  Wyciągnął  w  jej  stronę  kawałek  apetycznie  wyglądającej  czekolady.  –  Dobrze ci zrobi.
- Dziękuję ci, ale to chyba nie najlepszy pomysł. Wciąż mnie trochę mdli.
- Jak chcesz. Ale czekolada zawsze pomaga.
- Chyba w przybraniu na wadze. – Zaśmiała się Dorcas i zakryła swoje kształtne uda. Zawsze uważała, że są zbyt duże.
Znienacka rozległo się pośpieszne tupanie i przecisnęła się między nimi Ann. Trącając kogoś po drodze wybiegła z wieży gryfonów.
- Trzeba za nią iść? – zapytał Remus, podnosząc się.
- Nie, zostaw ją. Zaufaj mi, tak będzie lepiej. Dzięki za troskę. – Posłała mu wdzięczny uśmiech i wróciła szybko do dormitorium.  – Co się stało? – zapytała z wyrzutem, zamykając drzwi.
- Powiedziałam coś bardzo wrednego – przyznała się Lily. Siedziała spięta.
Meadowes przejechała ręką po twarzy i westchnęła.
- Powinnyśmy ją znaleźć – zadecydowała, podpierając się z determinacją pod boki.
- Wiem, Dorcas. I to szybko. Idę do Huncwotów – postanowiła nagle.
- Tam jej nie ma na pewno, mogę ci zapewnić!
- Ale coś mi wpadło do głowy – wyjaśniła już z jedną nogą za drzwiami. 
Najszybciej jak mogła znalazła się u Huncwotów. Bez pukania zaatakowała klamkę. Gdy Huncwoci ją ujrzeli schowali nerwowo ręce za plecami. W pokoju było pełno jakiś kolorowych ścinków.
- James, proszę powiedz mi, że to jak odnajdywałeś mnie w poprzednich latach to nie był zwykły przypadek! – wykrzyknęła już na progu z nadzieją.
James z niemałym niezrozumieniem na twarzy rzucił ukrywane rzeczy za łóżko. Potem podszedł do Lily. Delikatnie wepchnął ją do pokoju i zamknął drzwi.
- To nie był przypadek. O co chodzi?
- I nie było to wynikiem maniakalnego śledzenia mnie? – dopytywała z nadzieją. – Prawda?
- Lily. – Potter popatrzył jej w oczy. – Powiedz mi co się dzieje?
Evans przez chwilę miała wrażenie, że się rozpłacze. Impulsywnie wtuliła się w Jamesa, zaciągając się jego kojącym zapachem. Trochę się uspokoiła. Potter objął ją i rzucił zdenerwowane spojrzenie chłopakom. Wpatrywali się w Lily ze zmarszczonymi czołami.
- James… - Lily wyplątała się z jego ramion, ciągnąc nosem. – Chodzi o Ann. – Syriusz zaczął wiercić się na podłodze. – Nie mogę wchodzić w szczegóły, ale powiedziałam jej coś przykrego i muszę ją znaleźć.
- Przecież to nie jest pierwszy raz, kiedy się pokłóciłyście i jedna z was poszła sobie wszystko przemyśleć – zasugerował Remus.
- Tym razem jest inaczej. Proszę was!
Potter po chwili zaczął czegoś szukać. Zajrzał już chyba w każdy kąt pokoju.
- Masz. – Syriusz rozkładał na podłodze pergamin. James pokazał Lily, żeby koło niego usiadła, kiedy przysiadł się do przyjaciela. Wszyscy inni już dawno się przysunęli.
- James, jak to ma pomóc? – wyszeptała do ucha gryfona.
- Ćś, magia – upomniał ją.
Poczuła się trochę urażona tą uwagą, ale wiedziała, że musi mu zaufać.
- Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego – powiedział Syriusz. Po tym na pergaminie zaczęły się pojawiać czarne linie, łączące się, krzyżujące, zbierające wachlarzowato w każdym rogu.
- Panowie Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz mają zaszczyt… Oh! – Lily nie zdążyła przeczytać, bo Black niedelikatnie otworzył strony.
- Wyjaśnię ci później – obiecał Potter, splatając swoje palce z palcami Lily.
- Może zaczęlibyśmy jej szukać? – W oczach Syriusza błysnęły ogniki złości.
- Ale jak to zrobić?
- Oo, pani prefekt nie jest dzisiaj zbyt bystra. To Hogwart na kartce – rzucił jej niemal pogardliwe spojrzenie i wlepił oczy w kartki.
Nikt nie wiedział skąd ten nerwowy Black.
Chłopaki śledzili dokładnie każdy skrawek papieru. Huncwoci znali bardzo dobrze to na co patrzyli, podczas gdy jej zajęło pół godziny zlokalizowanie pokoju wspólnego Gryffindoru.
- Jest tutaj! – wykrzyknął Peter. Jego krótki palec spoczywał dokładnie na kropce Ann McKartney.   
- Dobra robota. - Potter poklepał go po ramieniu. Na twarzy Pettigrew odmalowała się duma z pochwały.
- Czy to…? – zaczęła Lily.
- Zakazany Las – dokończył Black, a było słychać, że gardło miał ściśnięte.
- Temu papierowi można ufać?
- Oczywiście, że tak – obruszył się Remus.
Evans westchnęła i zagryzła wargi.
- Zabiję ją, a potem przeproszę za wszystko – ogłosiła i zaczęła się zbierać.
- Muszę z nią o czymś porozmawiać, James – wyszeptał Łapa i podniósł się gwałtownie. Złapał Lily pod ramię i wyprowadził za drzwi. – Czy Ann mówiła coś o mnie?
- O tobie? – Lily zmarszczyła czoło. – Nie.
Zapadła nerwowa cisza. Syriusz zaciskał nerwowo szczęki.
- Posłuchaj, nie bardzo jest teraz czas. Możemy pogadać kiedy indziej? I mam do ciebie prośbę. Mógłbyś… powiedzieć Jamesowi, żeby ze mną nie szedł? To coś, co muszę załatwić sama.
- Myślę, że mógłbym – stwierdził sucho i wrócił do siebie. Potter był już gotowy do wyjścia. – Ona cię tam nie chce - mruknął. Podszedł do swojego kufra i zaczął w nim grzebać. Słychać było odgłos obijanego się o siebie szkła.
- Pójdziesz za nią prawda, Rogaczu? – wtrącił Remus z pewnością.
- To Zakazany Las, stary. Nawet nie masz pojęcia co tam żyje! – Puścił oczko, stawiając kołnierzyk kurtki i wyszedł.
- Tu jesteś, moja przyjaciółko! - krzyknął Black, unosząc na wysokość oczu do połowy pełną, pękatą butelkę. Ucałował ją i zajrzał do szuflady, w poszukiwaniu jakiejś szklanki.
A więc doskonale wiedziała, gdzie powinna się udać. Ten śmieszny kawałek pergaminu twierdził, że Ann spaceruje sobie po obrębie puszczy, niedaleko rozłożystego dębu, pod którym lubią się opalać.
- Ann! – syknęła między drzewa. Stała u wejścia do Lasu, przyznając przed samą sobą, że obawia się wejść dalej. Rozejrzała się dokładnie i zawołała jeszcze raz. Przez chwilę zdawało jej się, że usłyszała łamiącą się gałązkę. – Ann, to ty? – Prosząc niebiosa aby tak było zrobiła kilka niepewnych kroków. Świecącą jasno różdżkę trzymała blisko siebie.
Starała się nie wchodzić w głąb tylko stąpać po krawędzi. Po kilkunastu minutach nerwowego spaceru dostrzegła jakąś postać – przygnębioną, ze zwieszoną głową i rękami wepchniętymi w kieszenie.
- Ann! – krzyknęła gniewnie Evans, chociaż z serca spadł jej ogromny ciężar. Postać odwróciła się w jej stronę głowę. Lily energicznie zaczęła biec ku niej. – Jak dobrze, że jesteś – przyznała chcąc ją przytulić. McKartney przesunęła się nie patrząc jej w oczy. – Szukałam cię.
- A co, nie zdążyłaś wykrzyczeć jeszcze czegoś? – powiedziała obojętnie.
- Syriusz pytał mnie czy o nim mówiłaś. W ogóle był jakiś dziwny. Co się miedzy wami stało? To znaczy… myślę, że nie zachowywałby się tak dla byle kogo - zaczęła mówić delikatnie, mając nadzieję, że wciągnie ją w rozmowę.
- Tak, tak, zupełnie zmarnował czas pytając się o mnie. – Skrzyżowała ręce na piersiach i uśmiechnęła się krzywo.
- Nie to miałam na myśli i dobrze o tym wiesz!  –  Krzyknęła  Lily, aż  echo  poniosło  oraz  tupnęła nogą. – Jestem twoją przyjaciółką i martwiłam się, że zrobisz coś głupiego.
- Co, myślałaś, że zrobię coś sobie? Niedoczekanie twoje. Chcę spotkać tatę. – Po raz pierwszy spojrzała jej w oczy. Było to przeciągłe, wyzywające spojrzenie. Minęła prefekt. Słychać było jak śnieg chrupie pod jej butami. – O, James! Dlaczego twoja obecność tutaj wcale mnie nie dziwi? – sarknęła a odgłos jej kroków powoli robił się coraz cichszy.
Potter stał nieśmiało za drzewem, jakby bał się reakcji swojej dziewczyny. Kiedy żadna nie nastąpiła wyciągnął ramiona a ona wpadła w nie. Trwali przez chwilę w uścisku, aż James nie przerwał kojącej ciszy.
- Nie smuć się. Nie chcę tego. Przecież to twoje urodziny.
Lily uśmiechnęła się z rozczuleniem. W tym całym zawirowaniu dnia dzisiejszego zupełnie wypadło jej to z głowy.
- Może jeszcze uda mi się uratować ten dzień? – Posłał jej zawadiacki uśmiech.  
Evans złapała go za obie dłonie, a na jej twarzy zamajaczył uśmiech.
- Chciałabym… pójść do jakiegoś cichego, eterycznego miejsca, gdzie nie ma nikogo oprócz ciebie… - Mówiła powoli, sugerującym tonem.
- Taak? – domagał się dalszej części.
- I… porozmawiać sobie z tobą od serca.
Potter mruknął z niezadowoleniem i śmiesznie wydął dolną wargę.
- To ma być mój prezent, nie twój! – Zaśmiała się szczerze i chciała go pocałować, ale coś zaszeleściło w krzakach. – Co to było? – zapytała z niepokojem i rozejrzała się.
- Nie wiem, ale lepiej stąd chodźmy – zasugerował. Nie mogąc się powstrzymać cmoknął ją w przelocie, a potem ciągnąc za rękę wyprowadził z lasu.
Gdzieś na gałęzi zahukała sowa, a śnieg zaczął lekko prószyć z ciemnogranatowego nieba.
- A będę mógł cię chociaż przytulić? – Usłyszał jeszcze tylko las, a potem znowu żył swoim własnym życiem.
Lily biegła do zamku. Były dwa powody; było zimno i trochę droczyła się z Jamesem, twierdząc, że jej nie dogoni, kiedy będzie miała dziesięciosekundową przewagę. Wygrywała. Niestety przy zamkniętych drzwiach wejściowych musiała skapitulować. James bez słowa, ale za to z wyższością dobrał się do drzwi.
- Wymyśliłeś już coś? – zapytała po dłuższym czasie.
- Jedno miejsce chodzi mi po głowie – przyznał otwierając wrota i puszczając Lily przodem. Zamek był już kompletnie pusty i cichy. Na ścianie świeciła tylko jedna pochodnia.
- Nie mogę się doczekać – wyszeptała, błyszcząc oczami w mroku. – Serio. Może chodźmy tam od razu, co?
- A może przydałoby się coś do zjedzenia?
- Oh, tak i coś do wypicia – puściła oczko.
- To może zostaw to mnie, a ty idź do dziewczyn – zasugerował.
Doszli już do schodów, którymi mogli pójść na górę. 
- A co? Boisz się, że dowiem się gdzie jest kuchnia? Już tam bywałam.
- Wiem to.
- A niby skąd? – Uniosła brwi.
- Widziałem cię jak z niej wychodziłaś obładowana ciastkami. – Zmierzwił sobie włosy, patrząc w bok.
- Na urodziny Ann! – Potwierdził skinięciem. – Słyszałam coś, ale nic nikogo nie widziałam. - Popatrzyła na niego podejrzliwie.
- Mam… taki jeden sposób.
- Opowiesz mi o nim! – Uśmiechnęła się, podskakując radośnie.
- Może.
- Ej! Urodziny… - przypomniała, wymierzając w niego palec.
- Nie możesz ze mnie wszystkiego wyciągnąć – oburzył się lekko naburmuszony.
- Och, oczywiście, że mogę. – Założyła włosy za ucho i kołysząc się uśmiechnęła zalotnie. James popatrzył na nią chwilę, czując jak jego serce mięknie.
- Dobra, ale nie tutaj – skapitulował. Złapał ją pod ramię i zaczęli iść w stronę kuchni.
Lily patrzyła z boku na przystojną twarz Jamesa. Chciało jej się zaśmiać nad jego lekko obrażoną minę. Ależ niesamowicie jej się podobał. Brązowe oczy skryte za szkłami pewnie prowadziły ich po pustym korytarzyku czasami rozglądając się na boki w poszukiwaniu kogoś kto mógłby ich zauważyć.
Zatrzymali się przy charakterystycznym obrazie.
- James Potter i jego tajemnice. – Zachichotała Lily, łaskocząc gruszkę, która po zachichotaniu zmieniła się w klamkę. 
Kiedy jakieś pół godziny później wymknęli się stamtąd mieli pełno jedzenia, a James trzymał też butelkę wina. Lily uważała, że trzymanie alkoholu w szkole jest trochę nieodpowiedzialne, ale gdyby go nie było to pewnie i tak jakoś by go załatwili. Uśmiechnęli się do siebie i śmiało ruszyli.
Tupot małych łapek deptał im po piętach, kiedy byli na trzecim piętrze. Pani Norris miauczała żałośnie jak syrena alarmowa. Przyśpieszyli kroku i niespodziewanie James pociągnął Lily pod ścianę. Dziewczyna odwróciła się, żeby zobaczyć jak daleko jest kocica.
- Chodź! – pospieszył ją Potter z dziury w ścianie. Evans spojrzała na zbroję , która gestem zapraszała ją do środka.
- Och, znowu jakieś tajemne przejście – jęknęła.
- Moje tajemnice, które chciałaś poznać – rzekł z ironią.
- Ale nie takie!
- Uważaj na głowę! – ostrzegł ją w ostatniej chwili.
- Ugh, o tym właśnie mówię.
Tunel był wąski i coraz niższy do tego wilgotny a gdzieniegdzie po ścianach spływała woda. Ruda stwierdziła, że czuje się jak u ślizgonów, ale tego nie powiedziała. Tunel zaczął piąć się do góry a podłoże było coraz bardziej nierówne. Szli tak jeszcze ładny kawałek czasu. Potem James wykonał swoje tajemnicze coś i ukazało się oczekiwane wyjście. Zachowywał się zupełnie naturalnie i swobodnie czego nie można było powiedzieć o Lily. Przeszli potem jeszcze normalnym szkolnym korytarzem i zatrzymali się.
- Proszę. To właśnie wymyśliłem. – Wskazał ręką na ścianę.
- Co, siądziemy pod ścianą czy pod gobelinem Barnabasza Bzika?
- Lily. – Objął ją i zaczął mówić do ucha, uśmiechając się pewnie. – Pomyśl, gdzie chciałabyś teraz być? Nie dyskutuj ze mną! Zrób to. A potem przejdź trzy razy koło tej ściany, myśląc o tym. Hm? Co ci szkodzi?
- Niby nic – mruknęła.
Zrobiła to co James zasugerował. Myślała o miejscu gdzie mogłaby usiąść spokojnie oraz wygodnie i wychylić lampkę wina w ramionach ukochanego, zrzucając przy tym ciężar z serca.
Kiedy przeszła po raz ostatni, ujrzała jak na twarzy Pottera rozciąga się uśmiech. Idąc za jego wzrokiem ujrzała drzwi w tej samej ścianie, w której ich wcale nie było.
Pozwoliła sobie przepuścić się w progu i tak oto znalazła się w idealnym miejscu. Był to nieduży pokój z głośno trzaskającym ogniem w kominku. W oknach wisiały zielone zasłony, nie przepuszczające światła, a ściany były jasne. Na podłodze leżał gruby i miękki, ciemny dywan, na którym Lily usiadła, opierając się plecami o kanapę. Wszędzie stały świece, zatapiające świeczniki stopionym woskiem.
- Przyznam, zawiedziony jestem – wyznał James, pozostawiając przyniesione jedzenie na stoliku. – Żadnych okrzyków zdziwienia, pytań.
- Domyśliłam się, że to pokój życzeń – powiedziała trochę wyrozumiale. – A pytań jeszcze możesz mieć dość. – Uśmiechnęła się, dziękują za wręczony kieliszek. Poruszała nim na boki, wpatrując się w mały wirek na środku czerwonego wina. Zrobiło się jej ciężko na sercu. Przytłoczona i zmęczona... To nie był wesoły dzień jak przystało na urodziny.
Poczuła obejmujące ramię przysiadającego się Jamesa i kilka trosk odeszło. Oparła sobie na nim głowie, a on ucałował jej włosy. Czuła się przy nim bezpiecznie i pewnie, szczególnie po tym co dla niej dzisiaj zrobił. Jakie kontrasty rządzą jej życiem! Świat jej rodziny i świat magii, to co dzieje się pomiędzy nią i Jamesem  teraz i dwa miesiące wcześniej, urodziny wszystkich innych i jej urodziny.
Po długiej rozmowie, którą przeprowadzili zrozumiała jaką James ma do niej cierpliwość i, co ciekawe, podejście. Na każdy jej żal miał adekwatne słowa otuchy, poprawiające samopoczucie. W dodatku ton Pottera nie był wymuszony, brzmiał jakby był absolutnie przekonany o swojej racji.
 Z tematu jej niepewności i przygnębienia przeszli do tematu tego świstka, który dzisiaj widziała w dormitorium Huncwotów. Dowiedziała się, że to Mapa Huncwotów. Po minie z jaką wszystko tłumaczył widać było, że jest z Mapy niesamowicie dumny. Cudowny uśmiech nie schodził mu z twarzy, kiedy pysznił się przygódkami, w których pomagała Mapa. Lily była pod wielkim wrażeniem, że ta banda urwisów potrafiła coś takiego stworzyć. Sprawiło to, że poczuła się trochę głupia. Dziwiły ją od zawsze ich przydomki i o to zapytała. Wtedy James nie wiedział co powiedzieć po raz pierwszy dziś.
- Wiesz, to taka sprawa, która nie dotyczy tylko mnie. Właściwie to ona nie dotyczy mnie wcale, a przynajmniej nie wzięła się ode mnie. Jeśli będziesz chciała się czegoś dowiedzieć musisz porozmawiać z Remusem. A i tak licz się z tym, że niekoniecznie ci powie…
- Dobrze, James. Spokojnie. Nie musisz mi się tłumaczyć. - Zapewniła, widząc, że mówienie o tej sprawie nie przychodzi mu z łatwością - Rozumiem. To piękne.
- Co takiego? – spytał zbity z tropu.
- Twoja lojalność wobec przyjaciół.
- Przez skromność nie zaprzeczę.
- I jaki zarozumiały!
- Tak, to też prawda!
Zaśmiali się  Lily uwielbiała się z nim śmiać.
- Ok. Masz jeszcze jakieś tajemnice, o których chcesz mi powiedzieć?
- Tajemnic się nie zdradza.
- Ale mi obiecałeś! – upomniała go z oburzeniem,
- Ach, to. No dobrze. Chodzi ci o mój sposób na niewidzialność. – Sięgnął po pasztecika dyniowego, odłamał kawałek i włożył do ust. – A więc, nie jest to żadne zaklęcie, oczywiście…
- Oczywiście… - mruknęła, przekręcając oczami. To za mało wymyślne na Jamesa Pottera.
- … to tylko peleryna-niewidka.
Lily zrobiła wielkie oczy i zakrztusiła się ukradzionym Potterowi kawałkiem pasztecika. James zaczął klepać ją po plecach, ale ta odgoniła się.
- Pomóc ci? Potrzebujesz się coś napić? – zapytał z troską, usiłując zajrzeć jej w twarz.
- Potrzebuję ją zobaczyć – wykrztusiła i przepiła winem.
- Czemu? – zapytał głupio.
- Bo ci nie wierzę. Daj spokój, peleryna-niewidka? – Popatrzyła na niego z politowaniem.
James zmrużył oczy i przybrał surowy wyraz twarzy. Zacmokał i zaczął łaskotać Lily. Pokój natychmiast wypełniły śmiech i błagania. Evans próbowała odgonić się przed atakami Pottera, ale jego palce były zbyt sprytne. Tarzała się po dywanie płacząc ze śmiechu, a James niestety był na górze, więc tortury musiały potrwać jeszcze trochę. 

Dorcas zauważyła siedzących przy stoliku Syriusza, który niedyskretnie trzymał szklankę z Ognistą Whisky i Remusa z piwem kremowym, próbującego coś zagadać. Siedzieli na uboczu. To dziwne, nigdy nie stronili od towarzystwa. Meadowes dosiadła się do nich. Chłopaki nie zwrócili na nią większej uwagi - Lupinowi może drgnęła powieka. Dorcas podparła brodę na piąstce i patrzyła się wprost na Blacka. Wyglądał jakby miał kaca i wyrzuty sumienia. Atmosfera była jakaś spięta.
- Myślicie, że można zakochać się nagle w kimś kogo się zna od zawsze – zapytała znienacka.
Syriusz drgnął gwałtownie. Wypił jednym haustem whisky i odszedł w głąb wspólnego. Remus chrząknął. Dorcas spojrzała na niego i jej oczy rozświetlił mały uśmiech.
- Chyba tak, spójrz na Jamesa i Lily.
- James jej to sprzedał, to co innego.
- Nie można sprzedać komuś uczuć. – Remus popatrzył na nią z czymś na rodzaj politowania.
- Oczywiście, że można - obruszyła się. - Osobiście uważam, że w pewnym momencie Lily zauważyła, że w swojej głupocie James jest słodki i mamy naszą uroczą parkę. – Zaczęła bawić się swoim kolczykiem. Remus gestem zaproponował jej łyk piwa. Odmówiła i przyjrzała się jak jego jabłko Adama rusza się, kiedy przełykał.
- Skąd ci się wzięło takie pytanie?
- Bo mnie dręczyło – przyznała, stukając paznokciami w stół.
- Aha – bąknął Remus i pociągnął jeszcze jeden łyk. Rozejrzał się po pokoju, gwiżdżąc pod nosem. Trzeba przyznać, że rozmowa się kleiła.
- Nie, nie. Wiesz co? Zastanawiam się. Bo jest ktoś. – Spojrzała na niego spod rzęs. – O kim myślę ostatnio trochę dużo.
Remus zastukał w butelkę. To była tylko kwestia czasu aż pomyśli w ten sposób o Łapie. Jednocześnie żal i zawód ścisnął go za żołądek.
- Wiesz. – Nachylił się w jej stronę. – Nie wiem co się dzieję, ale Syriusz jest ostatnio nerwowy, więc…
- Syriusz? – Dorcas wyprostowała się.
- A kto?
- Ty?! – Meadowes wypuściła z siebie powietrze, zbierając w sobie pewność. Jej twarz złagodniała. Złapała go za dłoń, którą trzymał na stole. – Remus, jesteś częścią mojego życia od dawna, ale niedawno ta część się powiększyła. Od świąt nie było dnia żebym o tobie nie pomyślała. Wiesz, że bardzo cię lubię i... podobasz mi się.
Patrzył gdzieś w bok, zagryzając usta. Kiedy w końcu się odezwał jego głos był wyprany z emocji.
- Gdybym to przewidział! A więc wystarczy kilka razy ci pomóc i od razu...
- Żałujesz, że mnie wtedy obroniłeś? - przerwała mu nieco piskliwie, czując palące łzy. Jak mógł jej to powiedzieć? Jak mógł zniszczyć niesamowite wspomnienie, do którego wracała każdego dnia? Jednym zdaniem popsuł wszystko, co w nim podziwiała.
Remus patrzył na nią jak na jakieś dziwadło. Takiego niezrozumienia na twarzy jeszcze u niego nie widziała. Chwila przedłużała się.
- Dorcas, to niedorzeczne. - Zaczął skubać nalepkę na piwie.
- Czemu?  W czym niby jesteś gorszy? - zapytała, chociaż wydawało jej się, że wie o co chodzi. Tylko  czy  był  to  odpowiedni  moment  na  rozpoczęcie  takiego  tematu?  - Czy... Czy chodzi o to co się dzieje...? Bo wydaje mi się, że znam, to znaczy mam takie podejrzenie, że... że ty... No bo co miesiąc cię nie ma... znikasz na jakiś czas przy każdej pełni...
Lupin gwałtownie wyszarpnął rękę jakby skóra Meadowes go oparzyła. Butelka z kremowym piwem przewróciła się i turlając spadła na podłogę.

Początkowo notka miała być jeszcze dłuższa, ale naprawdę nie miałam pomysłu jak to pociągnąć dalej. Niestety nie mogę sobie tego wątku odpuścić i pojawi się później. Jestem jakaś rozbita i nie ogarniam już pisania. Żadnego rozdziału tak dużo razy nie przeczytałam i nigdzie nie dopisałam tak wiele. A i tak składa się prawie z samych dialogów czego tak strasznie nie lubię!
Nie jestem zadowolona z siebie. Trochę mi wstyd, że dodaje takie coś jako pierwsze na samym początku :/.
Co myślicie ogólnie?