czwartek, 7 sierpnia 2014

26. Bez rodziców

Ten blog nigdy nie został porzucony.



Lily ziewając wyszła ze swojego pokoju i chybotliwy krok skierowała do łazienki. Doszła tam z zamkniętymi oczami, prawie po omacku. Przeczesując włosy palcami zarzuciła je na jedno ramię. Nacisnęła klamkę, przeciągając się i mrucząc. Poczuła na skórze, że powietrze jest wilgotne i ciężkie. Nie przejęła się tym, myśląc, że może niedawno ktoś tu był.
Nie wiele myśląc złapała za dół koszulki i nieporadnie zaczęła ją zdejmować.
- Zawsze wchodzisz ludziom do łazienki i zaczynasz się rozbierać?
Momentalnie otworzyła oczy.
Przy umywalce stał James. Och, oczywiście, że musiał być w łazience! A jaki on w tej łazience był piękny. Miał na sobie jedynie biały ręcznik na biodrach. Jego plecy i ramiona były wilgotne od wody skapującej mu z mokrych włosów. Na połowie twarzy miał krem do golenia a w ręce trzymał pędzel. Przyglądał jej się z rozbawieniem i uniesioną brwią.
- Zdejmij do końca. – Skinął głową w jej stronę, uśmiechając się jednym kącikiem ust. Zrobiło mu się sucho w ustach i ciężko było mu przełknąć ślinę. Lily podniosła bluzkę na tyle, że odsłoniła dolną część swoich piersi, ukazując cudowne krągłości.
Evans chrząknęła zakłopotana, opuszczając bluzkę i prostując ją na dole.
- Taki z ciebie ranny ptaszek, huh? – zapytała z nutą pretensji.
- Nie mogłem spać. Zazwyczaj tak mam na nowym miejscu. – Wzruszył ramionami.
- Poprzednio spałeś jak zabity.
- Może dlatego, że z Tobą. – Posyłając jej uśmiech zrobił krok w jej stronę. Nachylił się i pocałował miękko w usta. – Ty się chyba nie golisz – mruknął, sięgając po ręcznik i ścierając część kremu, która odbiła się na jej twarzy.
Lily uśmiechnęła się nieśmiało, speszona trochę jego bliskością. Był taki piękny…
- Włosy sterczą ci nawet, gdy są mokre – zauważyła z rozbawieniem. Stanęła na palcach, wsunęła w nie dłoń i poruszając roztrysnęła kilka kropli wody.
- A ty od rana rumiana – skomentował jej spąsowiałe policzki.
Nachmurzyła się odrobinę i pokazała mu język. Zaśmiał się i zaczął golić. Przysiadła na brzegu wanny.
Podparła głowę na ręce i przyglądała mu się z przygryzioną wargą. Jej brzuch był jednym wielkim zawiązanym supłem. James zgrabnie przesuwał brzytwą po swojej przystojnej twarzy. Jabłko Adama ruszało się w zachęcający sposób, gdy odchylił głowę. Był bardzo skupiony i Lily wręcz rozpływała się, podziwiając ruszające się mięśnie pleców. Och, co jest w tych nagich plecach? I jeszcze te dwa dołeczki nad pośladkami. Przyłapała się na tym, że zagryzła palca.
Wzięła głęboki, otrzeźwiający oddech i wstała. Akurat obmywał twarz, więc położyła mu dłonie na barkach i pocałowała w łopatkę. Poczuła, że bierze głębszy oddech. Przetarł szybko twarz ręcznikiem i odwrócił się. Oparł się o umywalkę w taki sposób, że był na równi z Lily, a ona stała blisko pomiędzy jego nogami. Objął ją w tali, krzyżując ręce na plecach. Uśmiech miał ogromny, a ogromne oczy prześlizgnęły się po całej jej osobie.
Lily palcami przewędrowała po ciepłej skórze jego pleców z góry do dołu. James pocałował ją właśnie tak, jak uwielbiała. Gdy się zbliżał patrzył jej w oczy. Na setną sekundy zatrzymał się jakby pytał o zgodę, a potem delikatnie kładł swoje usta na jej. Zawsze towarzyszyło temu delikatne zaciśnięcie palców, gdziekolwiek one były,
- Uwielbiam te twoje piegi – wyszeptał jej do ucha. Evans pokręciła głową. Nie wierzyła w jego słowa. To jej największy kompleks. Pogłaskał ją po brzuchu, a jej mięśnie natychmiast się skurczyły. Dobrze pamiętała jak nieopatrznie powiedziała mu wczoraj, że je tam ma. – Gdzie jeszcze je masz? – Pocałował policzek, na którym naturalnie były.
- Wiesz, ja sama musiałam odkryć, że bardzo podobają mi się twoje plecy – powiedziała cicho. – Więc mógłbyś sam poszukać – rzuciła kokieteryjnie. Przestał całować jej żuchwę i uniósł głowę, patrząc jej w oczy spod przymrużonych powiek.
- Moje plecy? – zapytał zaskoczony. Kiwnęła głową, zagryzając od środka policzek. Gdy przejechała po nich delikatnie paznokciami, w jego oczach pojawił się błysk. - A twoich piegów mam szukać sam? – Włożył jej rękę pod bluzkę i przyciągnął jeszcze bliżej siebie, aż poczuł napierające na niego piersi. Jęknęła twierdząco, stając z napięcia na palcach. – Tutaj? – rzucił spojrzenie na łazienkę.
- Może być nawet i tutaj – wyszeptała, odginając szyję i przymykając oczy. Oddech robił jej się coraz płytszy, gdy ją całował. Wędrowała po jego plecach, jakby nie mogła się nimi nacieszyć. Jedną jego dłoń ciągle czuła na brzuchu. Tkwiła tam jak wyraz triumfu nad odnalezionymi piegami. Druga błądziła po jej ciele, kciukiem dotykając piersi, gdy przesuwał ją na pośladek.
Potter złapał ją mocno w pasie i uniósł jakby nic nie ważyła. Instynktownie oplotła go w pasie nogami. Jedynie moment zajęło mu posadzenie jej na szafce obok.
Poruszyła nogami, chcąc go ku sobie bliżej przyciągnąć. Poczuła jak coś miękkiego przesuwa jej się koło kostki i zrozumiała, że ręcznik osunął się Potterowi z bioder.
Pocałował ją mocno. Zsunęła dłoń w dół jego pleców. Wyczuła dwa dołeczki, ciepło skóry i nic więcej. Zalała ją fala gorąca, kumulująca się w podbrzuszu. Był nagi.
Gdy wsunął dłonie pod jej bluzkę, natychmiast uniosła ręce. I teraz wolałaby, żeby ją pocałował czy zrobił cokolwiek od tego bezwstydnego patrzenia.
Ujęła jego twarz w dłonie.
- Znalazłem – szepnął. Uniósł dłoń i jednym palcem przejechał po jej piersi. Zakrztusiła się powietrzem, ale spojrzała w dół. Potter znaczył drogę od jednej jasnej plamki do drugiej. Cała falowała pod głębokim oddechem, a on jedynie patrzył się na te cholerne piegi na jej piersiach. To niewłaściwe.
Przyciągnęła go do siebie, łapiąc za kark i pocałowała gorąco. Jęknęła prosto w jego usta. Oplotła go rękami, by się nie odsunął.
Pocałowała jego szyję i obojczyk.
Poczuła jego miękkie usta na dekolcie i jęknęła. Palce Jamesa zaborczo zacisnęły się na jej talii. Cmoknął ją kilka razy, niemal w tym samym miejscu, ale schodząc coraz niżej.
Nagle, jakby z mgły świadomości Lily, dotarł do niej przytłumiony dźwięk.
Lily, czując już gorący oddech Jamesa na sutku, złapała go za głowę i uniosła. Patrzyła na niego intensywnie. Jego oczy były zamglone, a źrenice rozszerzone tak, że prawie nie było widać tęczówki. Po chwili jęknął zawiedziony, gdy pojął, że ktoś dobija się do domu.
Kąciki ust Lily podskoczyły do góry, ale nie było na to czasu.
James przepasał się ręcznikiem a Lily narzuciła na siebie szlafrok. Na miękkich nogach podbiegła do okna.
- To Jenny! – krzyknęła spanikowana.
- A więc to pożegnanie – stwierdził smętnie. Miał już na sobie spodnie, a koszulę trzymał w ręce. Ujął jej twarz w dłonie i mocno pocałował. – Zawiąż ręcznik na głowę i powiedz, że brałaś gorącą kąpiel. Bardzo gorącą. – Uśmiechnął się, głaszcząc po rozgrzanym policzku. Zarzucił na siebie koszulę. – Może jeszcze kiedyś wpadnę. Cześć, Evans. – Okręcił się wokół własnej osi i już go nie było.
Szybko zaplątała turban na włosach i przemyła twarz zimną wodą, co nic nie pomogło. Podbiegła do drzwi, gdy one się otworzyły, prawie uderzając ją w twarz.
Jenny miała wystraszone oczy i klucze dzwoniły w jej rozedrganych dłoniach.
- Lily! – Odetchnęła głęboko. – Żyjesz.
Ups, nie było dobrze. Nazwała ją „Lily”, a nie Lisek. Przytuliła ją mocno, miażdżąc jak imadło. Evans skrzywiła się.
- Nie mogę oddychać – wydusiła.
- Myślałam, że coś się stało! – syknęła z pretensją. – Boże, Mary by mnie zabiła… - mruknęła bardziej do siebie. – Jednakże, dom ciągle stoi! – Obejrzała inspekcyjnym okiem wnętrze. – Ktoś jest tutaj?
- Nie – odpowiedziała nieco za szybko. Jenny zmarszczyła brwi. – Moja przyjaciółka nie dała rady, więc oglądałyśmy z Mimi telewizję do późna i zasnęłam na kanapie. Brałam cieplutką kąpiel jak zaczęłaś się dobijać. – Przekręciła oczami.
- Więc jeszcze nic nie jadłaś. Dobrze. Chodź, mam w samochodzie zakupy. Pomożesz mi je wnieść, Lisku. – Puściła jej oczko, wyjmując kluczyki z kieszeni.
I Lily wyszła w szlafroku przed dom, wypuszczając wstrzymywane w płucach powietrze.

Czas spędzony z Jenny zawsze był dobry. Uśmiech nie schodził Lily z twarzy, gdy była w pobliżu, ale teraz była pewna, że przez te pięć dni nabawiła się pierwszych zmarszczek. Głównie opalały się w ogródku na leżakach. Wieczorami siadały w altance obstawione świeczkami, które rzucały światło na karty tarota. Jenny nie znała się na nich ani trochę i robiła to dla zabawy. Evans była do nich sceptycznie nastawiona do wróżbiarstwa, ale czerwone wino pozwalało jej nie patrzeć na to głębiej.
Evans każdego wieczora miała oko na swoje okno, wypatrując sowy. Ten dupek, znany jako James Potter, nie zająknął się nawet słowem od ostatniego razu, gdy się widzieli. I Lily dobrze wiedziała, że on wie, że nie ma jak teraz wyskoczyć na Pokątną na Pocztę. Posiadanie własnej sowy ułatwiłoby tak wiele, ale Petunia nie znosiła ptaków. Twierdziła, że są głośne i niepotrzebne. Lily kiedyś nieźle oberwała, gdy powiedziała siostrze, że w takim razie są zupełnie jak ona.
Więc szóstego dnia, gdy tak jak zwykle siedziała z Jenny w altance przelewając wosk, omal nie udusiła się winem, widząc ciemny kształt na swoim parapecie. Odstawiła szybko kieliszek, kaszląc i czując jak oczy zachodzą jej łzami. Jenny wybuchła śmiechem,
- Muszę to sprać – rzuciła Evans, zrywając się od razu od stolika. Bluzkę miała nieco zaplamioną, ale gdy wpadła do siebie nawet jej nie zdjęła.
To sowa Dorcas…
To sowa Dorcas!
Pogłaskała Feliksa po główce, ale nie miała nic dla niego, więc dziobnął ją w palec. Nie chciał też oddać listu. Lily zmrużyła niebezpiecznie oczy, ale wróciła na dół do kuchni.
- Wszystko ok.?
- Tak, Jenny! Zapomniałam soli – odkrzyknęła biorąc kilka ciastek.
Rzuciła je puszczykowi, który momentalnie upuścił list na podłogę i zajął się jedzeniem

                        Cześć, Lily!
            Wiem, że Twoi rodzice wyjechali i jesteś teraz z ciocią,
ale czy mogę Cię odwiedzić? Muszę o czymś
z Tobą porozmawiać.
                                               Dorcas
P.S. NIE KARM GO! Niedługo się nie ruszy.

Lily prychnęła. Z Feliksem układ był prosty – jest jedzenie, dostajesz list. Wyrwała kartkę z zeszytu i szybko odpisała.

                        Cześć, Dorcas!
            Oczywiście, wpadaj! Ale jeśli to „nasze” sprawy
            to musisz zostać na noc, bo Jenny nie da nam
            spokoju. Pasuje Ci jutro? O której chcesz.
                                                           Lily
            P.S. Mogę wykorzystać Feliksa do własnych celów?

Rzuciła ptakowi kolejne ciastko, dała mu list i patrzyła jak znika na czarnym niebie.
- Jenny? Dzwoni moja przyjaciółka, to może trochę potrwać – krzyknęła przez okno.
- Okej, pobawię się sama! – odpowiedziała, śpiewnym głosem.
Zanim Dorcas odpisała Lily zdążyła wyczyścić bluzkę różdżką i pościelić łóżko.

            Fajnie! Dobrze, będę koło 19. Tak, możesz
napisać do Pottera.
                                                           D.
Lily uśmiechnęła się do pergaminu. Już nie mogła się doczekać, aż zobaczy się z Dorcas! Minęło tyle czasu.
Wyjęła dużą i schludną kartkę i usiadła przy biurku. Wzięła mugolski długopis i jej ręka zawisła nad kartką. Przekręcała chwilę długopis w palcach, aż w końcu rzuciła nim z warknięciem. To on powinien napisać do niej pierwszy.
W altance Jenny bawiła się, wpychając palcem woskowy kształt do wody. Zanurzał się i wypływał.
- Co to jest? – spytała Lily, marszcząc brwi.
- Nie wiem. Co oznacza, że nadal nie mam pojęcia czy powinnam kupić buty na platformie czy torbę – wymruczała, podpierając głowę na ręce.
Evans zaśmiała się. No tak, o to w tym chodziło. Te wszystkie wróżby miały wybrać za Jenny, czego bardziej potrzebuje.
- Wiesz co, jakoś zrobiłam się śpiąca. Położę się już.
- Coś nie tak z twoją przyjaciółką? – Jenny zwróciła na nią swoje oczy, marszcząc czoło.
- Z Dorcas? Nie. – Machnęła ręką. -  Właściwie to wpadnie jutro koło 19 i przenocuje. Nie przeszkadza ci to?
- Skądże! – W oczach Jenny rozpaliły się ogniki. – Zrobimy sobie babską nockę! – Wyszczerzyła się. – Muszę dokupić wino…
- Wątpię, wydaję mi się, że ona chce po prostu pogadać.
- Możemy pogadać we trzy.
- Nie.
- Hej, winooo!
- Nie.
- Idź już spać, nie mogę na ciebie patrzeć.
Lily kolejny raz się zaśmiała i wskoczyła do domu. Zrobiło się zimno.
Tym razem, gdy zasiadła do pisania listu jej ręka sama sunęła po papierze.

                        Hej, dupku!
            Czemu do mnie nie piszesz? Żyjesz, dotarłeś
do domu, nie rozszczepiło Cię? Wiesz, że nie mam
sowy i tak samo nie mogę wpaść na Pocztę!
Wiem, że nie zdążyliśmy ze sobą spędzić czasu
zbyt wiele, ale nie dąsaj się jak panienka.
Masz do mnie przyjechać za dwa dni. Błędnym
Rycerzem
                                               Lily
                       
                        P.S. Odeślij Feliksa do Dorcas, ładnie dziękując, że
                        mogłeś dostać ten uroczy list. Daj mu coś do zjedzenia
                        i więcej Cię nie dziobnie.

            Gdy wyszła z łazienki piękna sowa Jamesa czekała w dostojnej pozycji na jej biurku. Ulżyło jej. Pogłaskała sowę po łebku i dała jej ciasteczko. Przyjęła je powoli i delikatnie.

                                   Witaj, moja miła!
                        Otóż, moja droga, nie piszę do Ciebie, żeby
                        nie przeszkadzać Ci w spędzaniu czasu z Jenny.
                        Doceniam Twą troskę o dupka.
                        Czasu może nie spędziliśmy dużo, ale bardzo
                        Przyjemnie i chętnie to powtórzę, gdy
                        Odwiedzę Cię za dwa dni. Przyjeżdżając
                        Błędnym Rycerzem.
                                                           Dupek
                        P.S. Feliks odesłany, Dorcas dostanie nawet kwiatka,
                        Jeśli to ptaszysko go nie zeżre. Dziękuję za radę.

           
A to prawdziwy dupek!, pomyślała. Jej list nie należał do najmilszych, a on zrobił wszystko tak, że poczuła zalewającą ją falę gorąca, gdy przeczytała jego odpowiedź. To dupek, pomyślała jeszcze raz, musząc zamknąć oczy, gdy poczuła słodką obietnicę odbijającą się echem w jej wnętrzu.

- Jenny, dobranoc. Do-bra-noc - powiedziała dobitnie Lily, gdy jej chrzestna nie chciała dać odejść Dorcas. Evans złapała Meadowes za łokieć i wciągnęła na piętro. – Chodź, weźmiemy materac. – Lily weszła do pokoju gościnnego. Dorcas na pewno nie będzie spała sama w osobnym pokoju tak jak to było z Jamesem. Mają przecież podobno do obgadania jakąś sprawę. Poza tym stęskniła się za Dorcas i nie miała pojęcia jak bardzo dopóki się nie pojawiła. Rzuciły materac koło łóżka Lily i usiadły na nim ciężko.
- Jenny jest zabawna – stwierdziła Dorcas. – Masz szczęście, że Petunia cię nie dogląda – powiedziała, kładąc się i odrzucając włosy.
- O Merlinie, pewnie.
- Przez chwilę nawet zapomniałam o tym wszystkim co się dzieje – westchnęła.
- Tak. – Z głosu Lily zniknęła radość. – Siedząc pośród niczego nieświadomych mugoli da się zapomnieć. Wiesz, że przestali mi przysyłać Proroka!
- I tak niczego byś się nie dowiedziała. Wszyscy na górze zachowują się jakby nic się działo, ale ludzie i tak wiedzą swoje i panikują. – Przekręciła oczami, kręcąc głową. – Tata mówi, że nawet Ministerstwo jest zinfiltrowane.
Evans przełknęła ślinę. Odkąd wróciła z Hogwartu spędzała czas na mugolskich zwykłych zajęciach. Najpierw zapewniał jej je ojciec, teraz była z Jenny, która nie wiedziała, że jest czarownicą. Praktycznie znów stała się szarym mugolem, z tym, że miała świadomość niebezpiecznych czasów, w jakich żyją.
- Wiesz, zaraz jak wróciłam rzuciłam na dom zaklęcia ochronne najlepiej jak potrafiłam, ale… może rzuciłabyś jeszcze raz ze mną, co? Zawsze będą mocniejsze.
- Pewnie, Lily. – Uśmiechnęła się do niej ciepło
Dorcas – przyzwyczajona do latających świec - była trochę zdezorientowana, gdy Lily zapaliła lampkę.
- Feliks wrócił do mnie wczoraj z różową cynią – zagadnęła Meadowes, gramoląc się na materacu po powrocie z łazienki.
Evans zaśmiała się. Myślała, że James żartował.
- Dorea nie będzie zadowolona.
- Tak dobrze znasz już swoją teściową? – Dorcas wyszczerzyła zęby.
- Dorea nie jest moją teściową – wyrzuciła, nie mogąc się nie uśmiechnąć.
- Ale dobrze między wami? To znaczy, James mówił na koniec roku, że chce mieć masę dzieci i…
- Chyba nie w tej dekadzie – prychnęła Evans. - Nawet nie wiemy jak zdaliśmy owutemy.
- Ale chciałabyś mieć dzieci? – zapytała poważnie. – No wiesz, z Jamesem.
Lily zatrzymała się w połowie ścielenia łóżka i spojrzała poważnie na Meadowes.
- Chcesz mi coś powiedzieć?
- Nie! No coś ty, nie! – Skrępowała się. – Z Remusem nie jest tak lekko jak z Potterem. – Westchnęła ciężko.
Lily uniosła jedną brew, decydując, że nie skomentuje tej uwagi.
- Jakoś mnie to nie dziwi – powiedziała, siadając na podłodze przed łóżkiem naprzeciwko przyjaciółki. Dorcas zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc. – No wiesz, to jego wilkołactwo.
- To nie ma nic do rzeczy. – Cała się spięła, czując natychmiastową potrzebę bronienia Lupina. – Nie patrz na niego przez pryzmat choroby. Inaczej go postrzegasz odkąd wymusiłaś na Jamesie, żeby powiedział ci wszystko. Remus nie powinien musieć ci tego mówić. Wciąż jestem na ciebie trochę zła. – Skrzyżowała ręce na piersi.
Lily zamrugała, zaskoczona.
- Przepraszam, ale… nie boisz się go?
Meadowes prychnęła.
- Nie. – Uniosła dumnie głowę. – A ty? Boisz się Jamesa, bo jest jeleniem? Od czasu do czasu.
- To jednak nie jest to samo. – Lily czuła, że ma rację, ale kuliła się pod niezwyczajną pewnością siebie Dorcas.
- Nie wydaje mi się. I mój, i twój chłopak jest kilka razy w roku zwierzęciem.
- Z tym, że mój jest nim, gdy chce.
- Wiesz co? Mój nie ma wyboru, twój robi to z własnej woli w dodatku nielegalnie. I jak wróci kiedyś do domu z porożem i kopytkami to nawet nie będziesz go mogła zabrać do Munga – wyszeptała z nieznaną sobie do tej pory zajadłością.
- Okej – powiedziała powoli Evans i spuściła oczy. – Może załóżmy, że to co oni robią to ich sprawa i tyle.
- Nie możemy – powiedziała już spokojniej.
- Nie?
- Nie, bo to o czym chciałam ci powiedzieć tyczy się właśnie tego, co robią. – Westchnęła ciężko. – Jakiś czas temu byłam u Remusa, kiedy dostał jakiś list i bardzo się zmieszał.
- I? – dopytywała się Lily, nie wiedząc o co chodzi.
- I to, że to była elegancka koperta. Z lakiem i wszystkim. Zaadresowana ładnym pismem, ale tylko z jego nazwiskiem. Z początku nie wiedziałam czyje jest pismo, chociaż wydawało się znajome. Jednak jakiś czas temu to wykombinowałam. Tak sądzę.
- Okej, czyje jest? – zapytała, zaczynając się niecierpliwić.
- Wydaję mi się, że Dumbledore’a.
- Dumbledore’a?
- Tak. I, Lily, to nie ma sensu, prawda? To znaczy myślałam, że chodzi o pełnie. Wiesz, jak sobie radzi poza Wrzeszczącą Chatą i takie tam, ale dziwnie się zmieszał, gdy go o to zapytałam. A byliśmy przy temacie, więc nie krępowałby się mi o tym powiedzieć – trajkotała, mocno gestykulując. – Wiedziałam, że chce coś ukryć. A gdy kiedyś mu powiedziałam, że przerażają mnie te wszystkie ataki i zniknięcia ludzi, powiedział, że robi wszystko co może, by mnie chronić. I było w jego głosie coś dziwnego… Zdeterminowanego i poważnego. – Zawahała się przez moment, przygryzając dolną wargę. – Lily, pamiętasz ten wypad do Hogsmeade przed świętami? Śmierciożerców i w ogóle? Dumbledore pojawił się z tymi dziwnymi czarodziejami, a potem Syriusz gadał coś o jakimś zakonie. Myślę, że to jakaś nieformalna grupa i chłopaki się w nią wplątali – zakończyła, patrząc dramatycznie dużymi oczami prosto w oczy Evans, która najpierw marszczyła brwi, a potem prychnęła z niedowierzaniem. Otworzyła usta, po czym szybko je zamknęła.
- Co? – zdołała jedynie z siebie wyrzucić. Ramiona Dorcas opadły, kiedy wydawała z siebie sfrustrowany dźwięk. - To znaczy, czy masz jakiś dowód czy po prostu to twoja wyobraźnia? – wyjąkała.
- Lily – powiedziała, powoli zamykając oczy. – Ani jedno, ani drugie. Po prostu tak czuję, a fakty to potwierdzają. I! – Uniosła dłoń, gdy Evans chciała jej przerwać. – Remus miał jakieś dziwne siniaki i otarcia no i…
- Czekaj, masz pewność, że to nie było po pełni. James mówił mi, że wtedy wygląda nieciekawie.
- Nie – warknęła niecierpliwie. – Po pełni były już prawie trzy tygodnie. I jedyne co powinno z nim być nie tak to to, że wyglądałby mizernie przed następną. – Konsekwentnie jej głos się ściszał, aż na końcu niemal westchnęła z bólem. – A mówię, Ci, był obolały jakby pełnia była noc wcześniej.
- Och – wydusiła z siebie Lily, bawiąc się troczkami od piżamy. – I kiedy to niby było?
- Niby prawie dwa tygodnie temu. – Wyciągnęła rękę i zaczęła liczyć na palcach. – Dziesięć dni temu dokładnie.
- Słuchaj, James był u mnie tydzień temu i obolały nie był na pewno, ale chyba jakieś siniaki czy coś bym zauważyła.
- No nie wiem, Lily. One nie były całkiem na wierzchu, musiałby się ro-zebrać… by się musiał – wydukała, czerwieniejąc, gdy tylko zdała sobie sprawę co powiedziała. Spuściła głowę, ale mały uśmieszek zagościł na jej twarzy.
- No i właśnie nie widziałam – odpowiedziała zamyślona, nie zauważając miny Dorcas. Szukała w pamięci jakiś obrażeń na ciele Jamesa. Zmarszczyła czoło. Była tak zamroczona tym co się działo, że mógł mieć dziurę w piersi i prawdopodobnie by tego nie zauważyła.
- Czy wy…? – zaczęła Dorcas, wydymając policzki powietrzem, gdy reszta zdania zatrzymała się na języku.
- Nie! – zaprzeczyła nieco za szybko Evans. Za chwilę wyprostowała się i spojrzała poważnie na przyjaciółkę. – A wy?
Dorcas nie odpowiedziała. Spojrzała w bok, zagryzając wargi, gdy uśmiech ciągnął kąciki jej ust do góry.
- Cóż… - Westchnęła, ciągnąc naderwaną skórkę przy paznokciu.
- O mój Boże, Dorcas. – Lily natychmiast usiadła koło niej.
- Oj! Przecież to nic wielkiego – burknęła, bawiąc się kosmykiem włosów.
Evans zaśmiała się. Sięgnęła szczotkę do włosów, gumkę i kilka spinek. Postawiła za Dorcas krzesło, które stało przy biurku i usiadła za nim. Palcami zebrała loki z twarzy Dorcas i zaczęła je rozczesywać.
- A teraz, moja droga, mów – zażądała.
- Sama mów! – uniosła się, oburzona.
- Ale ja nie mam o czym. – Ok., może i miała, ale to było nic w porównaniu do Dorcas i Remusa. – To tobie się udało zaciągnąć pierwszego z Huncwotów do łóżka – szepnęła jej do ucha.
- Tak, pewnie! Bo myślisz, że Black jest taki święty – prychnęła, wciąż skrępowana jak diabli. – James będzie trochę zawiedziony, że tak został sam z Peterem. – Uśmiechnęła się chytrze.
- A skąd będzie mógł to wiedzieć – rzuciła lekceważąco, przeplatając włosy Dorcas.
- No daj spokój, pewnie sobie wszystko mówią.
- Fu! – Lily zmarszczyła nos.
Meadowes zaśmiała się.
- Bo to tak bardzo różni się od tego co chciałaś zrobić przed chwilą.
Evans wzruszyła ramionami.
- Fakt – stwierdziła, zabezpieczając warkocza gumką. -  To jak będzie? – Wyszczerzyła się uroczo, gdy jej przyjaciółka schowała twarz w dłoniach i jęknęła.

James bardzo się zdziwił, gdy następnego dnia – tak jak mu powiedziano – zadzwonił do drzwi i otworzyła mu Lily. Na policzkach miała po jednym czarnym i czerwonym grubym pasku oraz pióropusz na głowie, opadający jej na plecy a na biodrze trzymała dziecko. Chłopiec strzelił do niego z czegoś co trzymał w ręce. Woda spłynęła Potterowi po twarzy, przyklejając koszulkę do ciała.
- O nie! – krzyknęła Lily. – Tommy, nie wolno.
- Jest ok. – wydukał James.
- A co gdyby to nie był miły chłopak tylko pan policjant, co? – zapytała chłopca, przesuwając się, żeby James mógł wejść do środka.
- Wtedy pan policjant byłby mokry – odpowiedział powoli i logicznie Tommy.
- I zabrał by cię do więzienia – pogroziła mu, odwracając się do Jamesa. Podrzuciła Tommy’ego, bo zsuwał jej się z biodra.
- Lil, co to ma być? – zapytał nadal zaskoczony. W salonie rozstawiony był mały namiot w stylu indiańskim i pełno zabawek porozrzucanych po podłodze.
Evans nie odpowiedziała. Odwróciła głowę w stronę kuchni.
- O nie. Nienienienienie. Przypala się – wykrztusiła, załamanym głosem. Tommy zaczął znowu strzelać z pistoletu na wodę, gdzie popadnie, krzycząc, że jest strażakiem i uratuje Lily.
Evans, niewiele myśląc, wcisnęła chłopca w ręce Jamesa. Szybko wskoczyła do kuchni, przekręcając kurki pod garnkami. Złapała za ucha, chcąc zdjąć jeden z gazu, ale szybko je upuściła, czując palący ból w dłoniach. Gorąca woda z makaronu prysła jej na bose stopy.
- Lily, w porządku?! – Błyskawicznie pojawił się przy niej zaniepokojony James. Ściskał niezgrabnie Tommy’ego, który przewiesił mu się przez ramię, głową w dół.
- Weź go na prosto – syknęła, praktycznie już widząc jak mały wyślizguje mu się z rąk i rozbija głowę.
Evans zabrała Tommy’ego do ogrodu, a Potter – po tym jak Lily ze łzami w oczach poprosiła go o to – został by posprzątać. Wciąż nie rozumiał o co tu chodzi; co to za dziecko i czemu się tak przebrała. Po tym co widział w spalonych garnkach Evans starała się przygotować makaron z serem. Kątem oka dostrzegł książkę kucharską na półce. Do głowy przyszło mu, że z pomocą magii może uda mu się to naprawić.
To dziecko, Tommy wpadł do kuchni w podskokach jakieś dwadzieścia minut później. Uwiesił się palcami blatu i stanął na palcach, by zobaczyć co James robi.
- Co to? – zapytał, łapiąc za różdżkę Jamesa, która leżała w zasięgu jego ręki. Nie czekając na odpowiedź zaczął nią machać i uciekł z kuchni. James nie przejął się tym. Co niby mógł nią zrobić?
- Tommy, nie wolno! – krzyknęła Lily i James przymknął oczy, klnąc. Oczywiście, Lily widziała w tym problem. - Usiądź tu na chwilę i grzecznie się pobaw, dobrze? – powiedziała słodko do Tommy’ego, sadzając go na krześle przy stole. Przejechała mu samochodzikiem po ramieniu i zaparkowała na stole. Tommy od razu złapał go w swoje niezdarne ręce.
Podeszła do Jamesa, kłując go w tyłek jego różdżką. Skrzywił się nieznacznie, jednocześnie uśmiechając. Nadal był skupiony na mieszaniu w garnku.
- Co ty sobie myślałeś dając dziecku TO? – Wcisnęła mu różdżkę do kieszeni zakryła wystającą część koszulką.
- Sam wziął. – Wzruszył ramionami.
- Jesteś kompletnie nieodpowiedzialny, chyba nie…
- Hej, nie pisałaś, że chcesz, abym pomógł zająć ci się dzieckiem, gdy pisałaś, przepraszam, rozkazałaś mi dziś przyjechać. – Uniósł zaczepnie brew.
To ja trochę zmieszało. Zerknęła na Tommy’ego. Bawił się, jeżdżąc autkiem po oparciu krzesła.
- To dlatego, że sama dowiedziałam się jakieś dwie godziny temu. – Westchnęła, przyglądając się Jamesowi jak gotuje i uśmiechnęła się. – Opowiem ci później, przepraszam.
Potter uśmiechnął się do niej ciepło. Nachylił się szybko i pocałował ją w kącik ust.
- Fuuuuj! – Usłyszeli dziecięcy głos i oboje spojrzeli w tamtą stronę. Blond głowa chłopca wystawała zza stołu.
- Ej, przez ciebie nie przywitałem się jak należy z moją dziewczyną, więc bez takich. - James wycelował w niego drewnianą łyżką.
- Lily jest twoją dziewczyną? – zapytał z wielkim zdziwieniem.
- Tak – powiedział zadowolony. Lily wyjęła miski z szafki.
- Czemu?
Ręka Jamesa zamarła. Wytłumacz to dziecku. Wytłumacz, że gdy ją widzisz serce ci podskakuje, wnętrzności skręcają się w supeł, w ustach robi się sucho, ręce ci się pocą, masz ochotę zanurzyć dłoń w jej włosach i przyciągnąć do siebie by zasmakować tych pełnych ust, poczuć jak jej ręce błądzą po twoim ciele i już nigdy chciałbyś nie musieć jej puszczać – wytłumacz to wszystko dziecku.
Lily szturchnęła go łokciem w żebra. Spojrzała na niego oczekująco z uniesionymi brwiami i uśmiechem błądzącym w kącikach ust. Nałożyła do trzech misek makaronu z serem, który ugotował James. Wzięła dwie – jedną dla Tommy’ego, który oblizał się i machał wesoło nogami pod stołem i drugą dla siebie. Zaczęła jeść zanim usiadła. Pachniało przyjemnie i było dobre. James wziął porcję, nałożoną przez Lily i dosiadł się do nich. Spojrzał na nią. Ależ była piękna. Jej rozpuszczone włosy były całe potargane i lubił to. Spod namalowanych na policzkach pasków wybijały się rumieńce i wiedział, że to nie od zdenerwowania czy podniecenia, ale od biegania za Tommym. Miała na sobie białą bluzkę z dekoltem w kształcie V. Był na tyle głęboki, że gdy pochyliła się by włożyć Tommy’emu widelec w rękę, by nie jadł palcami, zobaczył zagłębienie między piersiami. Zachodzące słońc odbiło się na jej skórze i dostrzegł kilka jasnych piegów. Zadrżał na ten widok.
- To czemu? – Tommy kopnął go w kolano.
- Co czemu? – Odchrząknął odrywając oczy od rudej, która lekko się uśmiechnęła.
- No czemu Lily jest twoją dziewczyną!
- Właśnie, James. Też chcę to usłyszeć – powiedziała Evans, zakładając włosy za ucho i opierając brodę na ręce.
James pochylił się nad Tommym.
- Spójrz na nią. Czy nie jest piękna?
Tommy spojrzał na swoją opiekunkę i zagryzł wargę. Za chwilę spuścił głowę w uroczym dziecięcym zawstydzeniu.
- Noo… - mruknął, bawiąc się swoimi palcami. Przez kuchnię cicho przemknęła Mimi, ale nie umknęła wzrokowi czterolatka. Zerwał się z krzesła i zaczął ją gonić.
Lily szybko poderwała się z miejsca, czując, że powinna za nim biec. Zanim to zrobiła podeszła do Jamesa.
- Myślałam, że widzisz we mnie coś więcej niż ładną buzię. – Nachyliła się i cmoknęła Jamesa głośno w policzek, kradnąc mu kluskę z miski. – Dobre. – Usłyszała rozwścieczoną Mimi i chwilę później płacz dziecka. – Cholera – syknęła, wybiegając do ogrodu.
Godzinę później Lily dała buzi Tommy’emu, gdy mama w końcu przyszła go odebrać. Chłopiec przybił piątkę z Jamesem i odszedł w stronę swojego domu.
Evans oparła czoło o ścianę i odetchnęła głośno. Trochę się spięła, gdy poczuła dotyk na biodrach. Rozluźniła się zaraz po tym jak James pocałował ją w kark.
- Och, Lil, oczywiście, że widzę w tobie coś więcej niż ładną buzię.
Uśmiechnęła się i okręciła, by stanąć z nim twarzą w twarz.
- A co jeszcze? – zapytała, kokieteryjnie przekręcając głowę i zarzucając mu ręce na szyję.
- Te piegi są prześliczne – powiedział, całując ją delikatnie w policzek.
Uderzyła go w ramię i wyplątała się z jego rąk.
- Miałeś powiedzieć, że jestem inteligentna i mądra i że podziwiasz mnie – jęknęła. – Panie Potter – powiedziała surowym tonem. – Stracił pan punkt. Dużo punktów.
- Ej, nie jesteśmy w Hogwarcie! – zaśmiał się idąc za nią. Siadł i patrzył jak uprząta kuchnię. Lubił ją w kuchni.
- I wielka szkoda – powiedziała, stawiając przed nim szklankę soku.
- Naprawdę? – zapytał, biorąc łyk.
- Och, tak. – Usadowiła się na jego kolanach, zakładając mu ręce na szyję i czekając aż obejmie ją w talii. – Tam zazwyczaj przysypiałam na kanapie i budziłeś mnie gorącą czekoladą. – Przypomniała z nostalgią. – Było łatwiej. Bezpieczniej. Chciałabym, żeby wciąż tak  było.
- Będzie, Lil. Będzie. – Pocałował ją w skroń.
Lily zaśmiała się krótko.
- Jakoś tego nie widzę.
- Naprawdę. – Złapał ją pod brodę i zmusił by spojrzała mu w oczy. – Obiecuję ci to, zrobię wszystko byś była bezpieczna.
Lily przygryzła wargę. Czy rozmowa naprawdę idzie w tym kierunku? Chciała spróbować wybadać sprawę, o której powiedziała jej Dorcas – tą z tajną organizacją. Dotknęła jego policzka i pogładziła go kciukiem.
- Niby jak?
James spojrzał na sekundę w bok i Lily zmarszczyła brwi.
- O co chodzi? – zapytała łagodnie.
Potter oblizał wargi i spuścił na moment głowę. Wyglądał jakby się z czymś gryzł i głęboko zastanawiał. Lily nie śmiała się odezwać. Bała się, że powie cokolwiek a nastrój Jamesa zmieni się o sto osiemdziesiąt stopni i obróci wszystko w żart i znów będzie słodkim chłopakiem, rozpływającym się nad jej piegami. Jednocześnie zaczął w niej kiełkować niepokój. Tak bardzo chciała by teoria Dorcas byłą wytworem jej bujnej wyobraźni. Nie chciałaby, aby James narażał życie. I choć sprawa wydawała się słuszna, nigdy nie pozwoliłaby mu tego robić. Jej mózg zaczął serwować jej obrazy Jamesa krzyczącego ile sił w płucach i wijącego się z bólu na jakiejś brudnej podłodze. Albo zalanego krwią z szeroko otwartymi oczami i nieruchomego jakby jego ciało było z wosku. Poczuła jak zalewa ją tak wielki strach, że ścisnął jej gardło. Nie mów tego, proszę, pomyślała. Proszę, proszę, proszę…
- Myślałam, że Tommy jest mniejszy i mniej przystojny.
Lily i James niemal podskoczyli. Jenny, z wielkim uśmiechem na ustach, rzuciła na blat w kuchni mnóstwo toreb z zakupami spożywczymi. Odetchnęła i podpierając się pod boki niczym chrześnica, odwróciła w ich stronę. Uśmiech jej zbladł, gdy dostrzegła miny nastolatków. Lekko rozbitą Lily i zdekoncentrowanego Jamesa. Evans nadal siedziała na jego kolanach.
- Przepraszam, jeśli w czymś przeszkodziłam – powiedziała ze skruchą.
- Nie, to… - Lily odchrząknęła, podchodząc do toreb i zaczęła je rozpakowywać.
Jenny uśmiechnęła się automatycznie do Jamesa. Odwróciła się do niego tyłem i wyszeptała.
- Mam wyjść?
- Nie – zapewniła Lily. – Zachowuj się jak gdyby nigdy nic.
- Okej. – Jenny pokiwała powoli głową. – Więc to ty jesteś tym chłopakiem, za którym tygodniami tęskni moja chrześnica. Nie robi się tego kobietom, James. Zawsze to prowadzi tylko do dwóch dróg. – Oparła się o stół i zgarnęła całą uwagę chłopaka. – Albo ona się obrazi i nie da do siebie podejść albo pozwoli ci na bardzo dużo, gdy już się zobaczycie. – Puściła mu oczko. Lily wytrzeszczyła na nią oczy. Jenny wzruszyła ramionami.
- Wygląda na to, że Lil o mnie mówiła. – Uśmiechnął się James. Nie było już po nim widać poprzedniego nastroju.
- Aww, mówi do niej zdrobniale – powiedziała, jakby nie było ich obok. – Tak, coś mi się o uszy obiło. A o mnie coś mówiła czy nie było okazji?
- Nie bardzo. – Zrobił przepraszającą minę. – Chociaż możliwe, że wspomniała coś o piegach na twoim brzuchu. – rzucił, unosząc brew.
- Moich piegach? Na brzuchu? – Jenny nagle wyprostowała się jakby poczuła się urażona. – Mój Boże, nawet nie chcę wiedzieć w jakiej sytuacji postanowiła ci to wyznać.
Lily jęknęła w duchu. James zaśmiał się krótko. Polubił Jenny.
- Nie mogłaś mu powiedzieć o jakiejś innej części mojego ciała? – Wzniosła oczy ku niebiosom. – Na przykład o moim tyłku. – Podciągnęła swoje dżinsy i klepnęła się sama w miejscu, gdzie miała kieszenie. – Całkiem niezły, co? – zapytała Jamesa, przez ramię.
- No nie wiem. Masz na nim piegi?
- James! – syknęła Lily, szeroko otwierając oczy. Na jej twarzy mieszało się oburzenie i zaskoczenie.
Jenny nie spuściła wzroku z Jamesa nawet na chwilę. Zmrużyła oczy i usiadła naprzeciwko niego.
- Rety, jesteś z tych gości, co nie? – zapytała cicho, wpatrując się w niego z nieprzerwaną intensywnością, pod którą James stracił trochę na swojej postawie bystrego chłopaka. Spojrzał kątem oka na Evans.
- Jakich gości? – zapytał niepewnie.
- Kręcą cię piegi – powiedziała jakby to było oczywiste. – Jak to się dobrze składa, Lisek ma ich mnóstwo. – Nachyliła się jakby miała zdradzić mu sekret. – I na pupie również, wierz mi.
James zaczerpnął głęboki wdech i spojrzał na Lily. Opierała się o blat, patrząc na Jenny i układając usta w dzióbek.
- Och, nie wiedział. Jakże jestem szczęśliwa – wymruczała Jenny pod nosem. Wstała i zaklaskała. – To co gotujemy, hm?
Lily ciskała w nią błyskawice oczami, ale Jenny wydawała się niewzruszona. Odszukała czerwone wino, po czym nalała sobie do kieliszka. Upiła trochę i zamknęła oczy. Widocznie bardzo jej smakowało.
- Nie wiem. Mama nie lubi jeść po podróży a tata pewnie będzie chciał położyć się jak najszybciej spać, więc nie sądzę, żebyśmy musieli męczyć się z czymś dużym – powiedziała w końcu, oschłym tonem.
- To po co tyle wszystkiego nakupiłam?
- Nie wiem. – Trzasnęła, gdy zamykała lodówkę.
- Zaraz. – Odezwał się James. – Twoi rodzice dzisiaj wracają?
- Tak, za półtorej godziny trzeba ich odebrać z lotniska.
- Więc czemu tu jestem?
- Prawdopodobnie, bo ci tak powiedziałam.
James zmarszczył brwi.
- Więc teraz chcesz, żeby twój tata mnie zamordował?
- Moment. – Wtrąciła się Jenny, unosząc rękę. – Mark cię nie lubi? Lily, czemu mi nie powiedziałaś?
- Nie wiem. – Lily wzruszyła ramionami. – Ale chciałam, żebyś mi trochę pomogła. Tata nie pozwalał mi się z nim widywać i chciałam, żeby dzisiaj zobaczył, jaki James jest kochany. A przy tobie tata trochę by się powstrzymywał i może przejrzał by na oczy.
Jenny przez moment patrzyła na nią jakby zobaczyła ducha. Potem jednym haustem wypiła wino.
- Przeceniasz mnie, ale oczywiście nie odmawiam.
- Naprawdę? – Lily uśmiechnęła się.
- Przecież musi kiedyś zobaczyć te piegi na twoim tyłku – powiedziała luźno, zezując na Jamesa. Zaśmiała się, gdy Evans uderzyła ją w ramię. – Idźcie coś porobić, ja się tym wszystkim zajmę.
- Dzięki!
Evans złapała Jamesa za rękę i wyciągnęła go z kuchni.
- Nie mogę uwierzyć, że flirtowałeś z moją matką chrzestną! – syknęła na niego. James zrobił skruszoną minę, ale oczy mu się śmiały. – Ale Jenny miała rację. To mogą być ostatnie chwile twojego życia, więc chciałabym się z tobą poprzytulać tak jak przed kominkiem w pokoju wspólnym.
Nie minęła chwila a Lily leżała pomiędzy nogami Jamesa, plecami przylegając do jego klatki piersiowej, a ich ręce były złączone i leżały na brzuchu Lily. Przymknęła oczy i poczuła jak zalewa ją błogi spokój. Mogło tak już zostać. Ona i James w domu zamiast szkoły, w ciszy zamiast szkolnego harmidru i bez nauczycieli ziejących im w kark. Pomyślała o tym jaki dobry był makaron z serem, który James dzisiaj ugotował. Był lepszy od jej własnego. I nawet myśl, że pomógł sobie różdżką nie ujmowała tego, że Lily została pod wrażeniem. Uśmiechnęła się pod nosem.
- Mogłabym do tego przywyknąć – wyszeptała jakby głośniejszy dźwięk mógł zabić tą cudowną atmosferę.
- Może będziesz mogła – odpowiedział też cicho. – Przecież możemy razem zamieszkać.
- James Potter i jego wielkie plany – westchnęła, kręcąc głową z rozczuleniem.
- Co w tym trudnego, Lil? – zapytał poważnie. – Potterowie mają pusty nieduży dom. Wystarczałoby go tylko odświeżyć. Urządziłabyś go jak byś chciała…
- James – powiedziała, podnosząc się i patrząc mu w oczy. – O mój… Mówisz serio.
- Oczywiście, że tak, Lil. Kocham cię, wiesz, że tak jest.
- Dobrze, ale… nie możemy ze sobą zamieszkać – powiedziała, przerażona.
- Och.
- Nie bierz tego do siebie – dodała szybko, łapiąc go za dłonie. – To nie twoja wina… - zaczęła, ale jej przerwał.
- Tylko twoja, tak? Daj spokój  z taką gadką jak po nieudanym numerku – wyrzucił z siebie.
Evans poczuła się jakby szczęka opadła jej do poziomu podłogi i potoczyła się jeszcze daleko. Patrzyła na niego oszołomiona. Widziała, że się zdenerwował, może nawet poczuł się urażony, ale nie mogła usunąć pretensji ze swojego spojrzenia.
- James, możesz mi pomóc? – Jenny krzyknęła z kuchni.
 Potter pokręcił głową, gdy Lily oparła się o kanapę ze skrzyżowanymi rękami. Wstał szybko i poszedł do kuchni. Ku jego zdziwieniu Jenny uderzyła go otwartą dłonią w potylicę.
- Nie możesz tak na nią naciskać! – Bardziej warknęła niż wyszeptała. – Lily niezbyt dobrze reaguje na zmiany, ciągle tęskni za tą waszą szkołą a ty jej wyskakujesz z czymś takim? Dajże spokój!
- Wszystko słyszałaś? – zapytał, masując głowę.
- Każde słowo z osobna. – Wróciła do energicznego krojenia marchewki.
- Więc wiesz dlaczego to powiedziałem. – Otwartość w uczuciach do Lily nigdy nie stanowiła dla niego problemu, więc nie czuł się skrępowany.
- I to było słodkie, ale ona ma rację. – Popatrzyła na niego z lekkim współczuciem. – Macie po osiemnaście lat i dopiero skończyliście szkołę, a do tego Mark mógłby…
Jenny nagle wypuściła z ręki nóż, gdy z drugiego pokoju dobiegł do nich przeciągły krzyk. James zareagował instynktownie i od razu wybiegł z kuchni akurat w momencie, by zobaczyć jak Lily opada na kolana. Momentalnie znalazł się przy niej, łapiąc ją za ramiona i patrząc z przerażeniem na jej twarz. Na moment podążył za jej wzrokiem. Patrzyła na pudło naprzeciwko kanapy, w którym ruszały się obrazy. Telewizor, tak. Lily mu mówiła. Ale to było nieistotne. Istotne było to, że Lily klęczała przed nim, kurczowo trzymając się szafki z czystym bólem wypisanym na twarzy. James był świadomy, że Jenny przybiegła za nim i stoi mu za plecami. Był świadomy, że wciągnęła ze świstem powietrze. Ale teraz ważna była Lila, z którą kompletnie nie mógł złapać kontaktu.
- Lil, co się stało? Lily, proszę, powiedz coś… - Wzmocnił uścisk na jej ramionach i potrząsnął nią mocno.
Ku jego zdziwieniu, ale też uldze, powoli odwróciła głowę w jego stronę, jakby teraz dopiero zdała sobie sprawę z jego obecności. Wtedy zobaczył, że oczy ma pełne łez.
- Oni nie żyją. – Jej głos był zduszony i wątły. – Nie żyją… - wyrzuciła z siebie jakby nieświadoma i odwróciła nieprzytomnie głowę w stronę telewizora, znów wpatrując się w ekran. Wtedy James zobaczył, że z jej oka wytoczyła się jedna samotna, ale duża łza.
Nie rozumiał. Jenny siedziała na kanapie z dłońmi przyciśniętymi do ust i po jej twarzy łzy spływały strumieniami. Oczy miała szeroko otwarte i utkwione w telewizorze. Sfrustrowany też tam spojrzał.
Powracający dziś samolot z Chorwacji rozbił się. Nikt nie przeżył.


Czy ktoś jest chętny na bonus z Dorcas i Remusem w rolach głównych?
Przypominam, że konsekwentnie uzupełniam Album