piątek, 20 lipca 2012

17. Innowacja

Nastał 1978 rok. Przerwa świąteczna się skończyła. Śniegu przybywało co dzień kilka centymetrów. W zamku znów zrobiło się głośno i rozdawano pierwsze w nowym roku szlabany.
Lily siedziała na kanapie w pokoju wspólnym, dopracowując wypracowanie. Cały materiał miała w głowie, więc jedynie długi zwój pergaminu wił jej się w palcach. Kiwała piórem z krytyczną miną. Ostatnio nie przeszkadzał jej harmider ani rozrabiający młodsi uczniowie. Stała się bardziej wyrozumiała i mniej czepialska.
- Cześć, Lil.
Poczuła szept na swoim policzku. Nie spodziewała się tego i pióro zrobiło jej kleksa.
James obszedł kanapę i przysiadł się koło Evans. Zrobił przepraszającą minę i smutne oczy.
- James? Już wróciłeś? – Spytała promieniejąc.
- Dopiero co wszedłem do wieży.
- Cieszę się, że już jesteś. – Dała mu buziaka w usta.
W tym momencie Lily i James usłyszeli jęknięcie. Okazało się, że to Black. Stał za nimi z dziwną miną i przyglądał się im. Sprężystym krokiem podeszła do niego Dorcas i zapytała czy coś się stało. Syriusz spojrzał na nią jakby go coś bolało i niechętnie wskazał na Lily i Jamesa. Meadowes przekręciła oczami i puściła parze oczko.
- Czy tylko ja uważam to za nienormalne? – zapytał na cały pokój wspólny.
- Nie wiem jakby ci to delikatnie uświadomić… - zaczęła Ann, która właśnie weszła do wieży. - Ale jesteś głupi.
Minęła go i udała się do dormitoriów. Poczekał aż zejdzie i zaczął ją dręczyć.
- Ja jestem głupi? To twoja przyjaciółka przybyła się kurować do Pottera – bronił się Black, na jakieś słowa Ann.
- Nie, ja tego nie wytrzymam – mruknęła Lily. Wyplątała się z rąk Jamesa i wstała. Potter z niechęcią ją wypuścił i patrzył jak zdenerwowana odchodzi. Za chwilę wróciła. Płaszcz, czapka, szalik i buty na nogach świadczyły, że gdzieś się wybiera. Złapała zaskoczonego Pottera za rękę i pociągnęła w stronę męskich dormitoriów.
- No przecież tam są chłopaki! – krzyknął za nimi Syriusz i zaśmiał się.
- Czy wspominałam już jak bardzo mnie denerwuję? – wycedziła przez zęby. Zapukała niepotrzebnie do dormitorium Huncwotów, bo James otworzył drzwi i puścił ją przodem.
- Hej, wam – zawołała.
Remus zatrzymał się w połowie odgryzania czekolady i spojrzał na nią zaskoczony. Widać było, że się nie spodziewał Evans.
- Witaj, Lily.
Peter tylko podniósł głowę a potem szybko ją opuścił i dalej grzebał w szufladzie.
- Brakło ci języka w gębie? – spytał go James, dziwiąc się zachowaniem przyjaciela.
- Em… co? – Odwrócił się. Zagrał zdziwienie i bąknął jakieś przywitanie.
- Chodź. – Remus klepnął Pettigrew w plecy. – Widzieliście… Syriusza?
- Nie musicie wychodzić.
- Jest na dole – powiedział James w tym samym momencie co Lily.
Remus uśmiechnął się. Wyciągnął Petera i zamknął drzwi.
- Dziwnie wyszło. Teraz to dopiero będzie – jęknęła Lily i przycupnęła koło Pottera na łóżku, które widocznie było jego. – Pozbądźmy się go – szepnęła z miną szaleńca. – I już nigdy więcej pustej gadaniny – rozmarzyła się.
- Jeśli chodzi ci o…
- Syriusza? Tak. Nie mów, że nawet trochę cię nie denerwuje. – Przekrzywiła głowę, jak zwierzę, do którego się mówi.
- Szczerze? – Jego ręka powędrowała do włosów. – To nie. Kwestia przyzwyczajenia.
- Nie chcę się do tego przyzwyczajać! Jeśli tam ma być cały czas… to będziemy musieli się rozsta…
Nie dane jej było dokończyć. James pocałował ją znienacka. Zaskoczona i zadowolona przytuliła swoją dłoń do jego policzka, oddając pocałunek.
- Chyba zmieniłam zdanie – powiedziała lekko nieprzytomnie i obdarzyła Jamesa pięknym uśmiechem.
- Więc, co takiego chciałaś robić, że było ci potrzebne moje puste dormitorium?
- Nie było mi potrzebne. Chciałam, żebyś się ubrał, bo idziemy na spacer na błonia.
- Tak?
Mruknęła twierdząco. James założył na siebie kurtkę a Lily zawiązała mu dokładnie pod szyją szalik.

Ann uciekła przed Blackiem do biblioteki. Ten chłopak dziwnie zachowywał się względem niej od wyjścia do Hogsmeade. Już wtedy nazwał ją kwiatuszkiem i przerzucił sobie przez nią rękę jakby utrzymywali jakieś kontakty. Pomyślała wtedy, że jednorazowo mu odbiło. Teraz stało się to już długotrwałe i nużące. Dzisiaj to już wyjątkowo przesadził. Chciał się z nią umówić! Nigdy nie twierdziła, że Syriusz nie jest przystojny, ale wygląd to wszystko co się jej w nim względnie mogło podobać.
Gdyby tylko Black był jej problemem…
Ani babcia, ani dziadek nie byli w stanie powiedzieć jej czegoś o liściku na odwrocie zdjęcia, które znalazła Ann. Ba, byli oni zaskoczeni, że ich córka wysłała coś jakiemuś Fereolowi.
Do tej pory Ann nie wiedziała kompletnie nic o swoim ojcu. Podejrzewała jedynie, że ma fiołkowe oczy – teraz już to wiedziała. Znała jego imię, miała pewność, że był czarodziejem.Posiadała tak wiele danych. A co, jeśli widywała go podczas wypadów do wioski od trzeciej klasy? A może pracował w którymś ze sklepów? Głowa eksplodowała jej od pomysłów.
Podparła twarz na rękach przy stoliku pod oknie. Jej wzrok padł na błonia, gdzie Lily i James bawili się na śniegu. Innowacja. Westchnęła i wstała odsuwając krzesełko.
- Ann?
- Dzień dobry, pani profesor.
Stała za nią Emilia O’Stappery ze swoją nieśmiertelną koroną z włosów.
- Kiedy wstałaś wypadło ci to.
- Och! – McKartney szybko zabrała zdjęcie z rąk nauczycielki i schowała je do kieszeni. – Dziękuję. Muszę już iść.
- Nie powinnam czytać, ale… to twoja rodzina? Znałam kiedyś jednego Fereola.
Ann stanęła w osłupieniu.
- Naprawdę?
McKartney siedziała z profesorką obrony przed czarną magią od pół godziny w kąciku, z dala od wścibskich oczu. Serce biło jej z nadzieją. Chciała zadać milion pytań, czuła jednak, że nie powinna tego robić.
- Przeszukałam stare numery Proroków i takie tam, ale nie znalazłam nic o żadnym Fereolu. Zupełnie jakby nigdy nie było go w Hogwarcie – stwierdziła bezradnie Ann.
- Bo nigdy go nie było – powiedziała łagodnie. Fereola poznałam na wakacjach u babci w Górach Skandynawskich. Nie byłam tam specjalnie szczęśliwa, bo byliśmy jedyną magiczną rodziną w okolicy. Był dwa lata starszy ode mnie, ale był czarodziejem. – Na jej twarzy pojawił się tęskny uśmiech.
- Uczył się w Durmstrangu?
- Och, tak sądzę. Spędzaliśmy ze sobą wiele czasu. Rozmawialiśmy o wszystkim. O sobie wiele nie mówił, ale słuchał jak nikt.
- Miał fioletowe oczy? – McKartney musiała zadać to pytanie. Powoli zaczynała sądzić, że nie myślą o tej samej osobie.
- Oczywiście – zapewniła żarliwie. – I czarne jak smoła włosy. – Podparła brodę na ręce. – Co za połączenie…
- No dobrze, ale w którym to było roku?
Profesorka pomyślała chwilę i odpowiedziała pewnie.
- W ’59. Pomimo tego, że chyba pomiędzy nami zaczynało się coś dziać, on po prostu wyjechał. Został mi po nim tylko list. Wyjaśniał w nim, że wraca do niedawno poznanej dziewczyny. Pisał o tym w wyjątkowy sposób, wydawał się bardzo szczęśliwy.
Tą dziewczyną była pewnie mama Ann. W 1959 wrócił do Anglii, a jej mama urodziła w 1960. Zgadzało się. Fereol O’Stappery i Fereol jej mamy miał fioletowe oczy – to też się zgadzało. A nie było żadnych wieści o nim w Hogwarcie, bo go w nim nigdy nie było. To był on!
- A co Ty, Ann, możesz mi powiedzieć o Fereolu?
- Że naprawdę jest moim ojcem – palnęła bezmyślnie, ale na jej twarzy wymalowało się szczęście.
- Słucham? – Nauczycielka wyprężyła się na krześle.
- Przepraszam, powinnam już iść. Dziękuję.
Wybiegła szybko z biblioteki, pozostawiając Emilię O’Stappery w osłupieniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz