W ten wieczór życie Lily zyskało nowy stopień. Korepetytorka. I bynajmniej nie była tym zachwycona.
Wtorek.
Godzina osiemnasta. Stara klasa eliksirów. Pierwsza ławka. Oto jej
więzienie, na które sama się zgodziła. Skazana nie wiadomo za co musi w
nim przebywać we wtorek i czwartek, całe czterdzieści pięć minut. Spędzi
je na czczym gadaniu o eliksirach do kogoś komu będzie to totalnie
latać i powiewać. Była okropnie wściekła na samą siebie i odbijało się
to na jej otoczeniu. Szczególnie uważała żeby nie zamienić słowa z
Potterem i udawało jej się to. Postępowała tak, bo nie chciała swoim
beznadziejnym nastawieniem do świata zatrzeć tego miłego wspomnienia z
ich deszczowego spaceru. I mógł sobie myśleć, że go unika. Nic jej to
nie obchodziło. Tylko dlaczego cały czas o tym myślała?
Cisnęła
torbę na krzesełko obok. „Na cholerę jesteś taka zdolna?”, warknęła na
siebie. Najlepiej być przeciętnym. Wtedy nikt nie wymaga od ciebie nic
ponadto żebyś się lepiej uczył. I wtedy pomyślała, że to ona
potrzebowałaby dodatkowych lekcji. Aż się wzdrygnęła. Już się domyśliła
kto by ją uczył..
Krótkie
puknięcie a potem skrzypnięcie drzwi. Otrząsnęła się. Zaczęła
przebiegać palcami po kartkach, które włożyła do zwykłej teczki.
Wypisała na nich wszystkie eliksiry od pierwszej klasy aż po szóstą.
Biegała do Gryfonów w każdym wieku i pożyczała podręczniki. Potem
przykładała różdżkę na przepis i kopiowała go na swój pergamin. Później
pogrupowała je przyklejając karteczki w trzech kolorach. Zielony
oznaczał eliksir dziecinnie prosty, żółty wymagał trochę pracy, a
czerwony mówił, że tylko odpowiedzialny czarodziej może się za niego
zabrać. Tego ostatniego nawet nie zabrała z dormitorium. Wyjęła jeden
zwój na blat. Spojrzała przed siebie ze zmarszczonym czołem.
-
Masz zamiar tam stać czy może usiądziesz? – Przyciągnęła do siebie mały
notes, który poświęciła na te nieszczęsne lekcje. Zapisała datę i
godzinę na środku oraz numer 1 po lewej stronie. – Kociołek i
ingrediencje na Eliksir Pieprzowy – zarządziła pisząc to obok jedynki.
Nie usłyszała by się podniósł, o odgłosie chodzenia po klasie nie
wspominając. – Ogłuchłeś?
- Jesteś gorsza od McGonagall – wytknął jej.
- Dziękuje. A teraz szuraj po potrzebne rzeczy.
- Jestem naprawdę beznadziejny z eliksirów.
-
Nie… - jęknęła z niedowierzaniem do siebie. Podparła czoło na ręce. -
Nie chcesz mi powiedzieć, że nie znasz Eliksiru Pieprzowego, co nie? –
Miało być jeszcze beznadziejniej niż to sobie wyobrażała.
-
Właśnie to mówię, Lily. I nie musisz się na mnie się wkurzać. Nie
prosiłem Slughorna o te lekcje. Ja… chcę… olać… eliksiry – powiedział
dobitnie.
-
Bardzo mi przykro. Ale jeśli trafiłam ci się ja, to niestety zdasz. I
to z bardzo dobrym wynikiem. Dotarło? – Zmrużyła wojowniczo oczy.
Zebrała przepis na wymagany przez nią eliksir i wręczyła arkusz
Caradocowi. – Składniki. – Wskazała palcem na podpunkty. – I przepis. –
Powtórzyła gest. – Kredens z ingrediencjami oraz kociołki nieco dalej. –
Machnęła ręką w lewą stronę. – To wszystko czego ci trzeba. Wiesz jak
zapalić ogień pod kociołkiem?
Dorcas
przechadzała się błoniami Hogwartu, zakręcając wokół palca jeden z
licznych loków. Delikatnie kopała trawę przy każdym kroku. Raz potknęła
się o kamień. Spojrzała na bure niebo. Nie widziała żadnej gwiazdy ani
czegokolwiek, a z astronomii była dobra. Nie mogła dostrzec nawet
okrągłej, świecącej mdło kuli. Gdyby nie śledziła cyklu Księżyca, nie
mogłaby wiedzieć, że jest dziś w pełni. Powinien teraz wschodzić.
Nagle
przed oczami stanęła jej blada, mizerna twarz Remusa na dzisiejszych
zaklęciach i coś mocno ścisnęło ją wewnątrz klatki piersiowej.
Zaobserwowała, że te comiesięczne objawy Lupina mają zawsze miejsce tuż
przed wyjazdami do chorej matki i pokrywają się z pełnią. Intuicja
podpowiadała jej, że tak było od zawsze. Jeśli to co myślała - a miała
nadzieję, że się myli - było prawdą, to lepiej byłoby żeby Lily nie
zaczęła się wtrącać w jej sprawy, w dodatku wciągając Ann. Dorcas nie
chciała żeby dowiedziały się o jej tajemnicy, a jedno wiązało się z
drugim.
Pociągnęła
nosem i potarła go rękawem kurtki. Zaraz się przeziębi. „Jeszcze pięć
minut i wracam do zamku”, postanowiła, sprawdzając godzinę.
Niespodziewanie ktoś objął ją od tyłu w talii i cmoknął czule w policzek. Aż podskoczyła.
- Kiedyś stanie mi przez ciebie serce! – Chociaż jego reakcja była zupełnie inna za każdym razem gdy go widziała.
Rozległo
się wycie uwolnionego wilkołaka, ale nie usłyszała go ani Dorcas, ani
jej chłopak, bo złączyli się w krótkim, delikatnym pocałunku. Obraz
osłabionego Lupina całkowicie rozpłynął się w jej wyobraźni i tego
wieczoru już w niej nie gościł.
Ann
wróciła z sowiarni, gdzie nadała list do dziadków i Lucy. Babcia
pisała, że jej siostrzyczka znowu zachorowała. Dziewczyna łudziła się,
że to już się nie powtórzy, bo zostawiony przez nią zestaw eliksirów
został do końca opróżniony trzy tygodnie temu, kiedy mała dostała prawie
czterdziestostopniowej gorączki w środku nocy. Dziadkowie McKartney,
starsi mugole, nie mieli samochodu żeby zawieźć Lucy do szpitala, a
znajomy lekarz z naprzeciwka kurował swojego chrześniaka na drugim końcu
miasta. Zbawieniem okazał się kuferek schowany przez starszą wnuczkę
pod łóżkiem. Pełen różnobarwnych fiolek z przyklejonymi etykietkami (na
kaszel, na ból brzucha) i odmierzonymi dawkami – remedium na raz. Małej
spadła gorączka do normalnej temperatury, ale serie kaszlów doprowadziły
dziewczynkę do łez bólu i bezsilności. Następny eliksir poszedł w ruch.
Rankiem dziecko tryskało energią, babcia osuszała oczy haftowaną
chusteczką a dziadek obejmował ją wolną od laski ręką
Dziadkowie
się nie skarżyli, ale Ann wiedziała jak im ciężko. Byli starzy i
schorowani a codziennie wkładali całe serce w opiekę młodszej wnuczki,
która kiedy nie chorowała była wszędzie. Zadawała mnóstwo pytań i żądała
odpowiedzi. Dlaczego Ann wróci dopiero na święta? Jak tak szybko
wyzdrowiałam? Jak rzeki płyną z góry do dołu? Gdzie kończy się świat?
Dlaczego dziadzio nie nosi okularów cały czas tylko zakłada je do
czytania?
Kiedy
Ann pojawiała się w domu ciągle zajmowała się Lucy. Czasami bywało, że w
środku dnia oczy same jej się zamykały. Przypominała sobie wtedy słowa
matki: Dbaj o tych, których kochasz. I tak była najbardziej zajętą
osobą, spośród których znała, w wakacje czy inne wolne od szkoły
momentu.
Lucy
miała najdziwniejsze naturalne połączenie koloru włosów i oczu jakie
Ann okazję miała oglądać. Pasma miała platynowe, długie, kręcone, a oczy
błyskały fioletowawo. Ann miała oczy po mamie, więc mała musiała mieć
swoje po ojcu. Starsza McKartney coraz częściej łapała się na tym, że
szuka u ludzi fiołkowych tęczówek. Szczególnie u mężczyzn w średnim
wieku.
Wysłała
siostrze trochę magicznych słodyczy, a dla babci specjalną magiczną
maść na bolące stawy, bo trochę się na nie skarżyła. Napisała obszerny
list; opisała drobne prezenty, życie w Hogwarcie i powiadomiła, że
przyjedzie na święta. Zapewniła jak mocno ich wszystkich kocha i tęskni i
zakończyła.
Samotna
łza spłynęła jej po policzku, kiedy spojrzała na mugolskie zdjęcie.
Byli na nich uśmiechnięci babcia i dziadek jeszcze bez laski, kobieta o
słomkowych włosach i smutnym spojrzeniu z wymuszonym uśmiechem i dużym
brzuszkiem – jej mama, do której boku tuliła się niska Ann. To było jej
ostatnie zdjęcie z mamą. Tak bardzo Ann brakowało jej głosu i obecności.
Często zastanawiała się czy Lucy jest łatwiej. Lepiej jej, bo nie znała
mamy? Nietęskni za nią? Babcia często mówiła Ann, że wychowując Lucy
czuję się o połowę młodsza, bo to zupełnie tak jakby zajmowała się swoją
zmarłą córką. Ale Ann nie widziała tego podobieństwa. Lucy krzyczała,
biegała, właziła na drzewa, tarzała się w śniegu, wracała poobijana do
domu. A mama? Śpiewała kołysanki, bawiła się i malowała, przytulała i
całowała w czubek głowy, a Ann na zawsze zapamiętała jej zapach –
intensywnie słodki, mdlący był dla niej najpiękniejszy na świecie.
Odstawiła ramkę ze zdjęciem na szafkę i starła jednym ruchem słoną kroplę. Jeszcze trochę, już niedługo.
Lily
usiadła ciężko na łóżku. Była okrutnie zmęczona. W starej klasie od
eliksirów spędziła znacznie więcej czasu niż miała wyznaczone. Chciała
to jak najszybciej wymazać z pamięci. Zdaje się, że Dorcas nie było
jeszcze w dormitorium mimo późnej pory. Ale to nie o nią Evans martwiła
się teraz. Kiedy weszła do pokoju, Ann poprawiała zdjęcie i zaraz
umknęła do łazienki. Widziała zaczerwienione oczy. McKartney nie była
wylewna, więc szansy na to, że wyjdzie i powie co się stało nie było
wcale. W rezultacie tak szybko i cicho wróciła do łóżka, że ruda
usłyszała dopiero szarpnięcie kotar.
Zrezygnowana Lily nakryła się kołdrą. Było chyba koło północy.
O pierwszej zwinęła się w kłębek.
O drugiej ułożyła na brzuchu.
O trzeciej rozkopała ze złością kołdrę.
O czwartej bujała się na boku.
A
o piątej wygramoliła się z łóżka i podeszła na palcach do okna. Oparła
czoło o zimną szybę. Nie padało, normalnie cud. Przetarła znużone oczy,
ziewając. Spostrzegła sprawcę swojej bezsenności. Świecił jasno
napęczniały i wielki. Teraz u dołu przesłoniły go chmury i wyglądał
pięknie. Tajemniczy, magiczny. Nie, jednak go nie cierpi. Jak zwykle nie
może spać przez pełnię. Po co to na nią oddziałuje i dlaczego? Jakoś
nie zauważyła, żeby ktokolwiek miał jakieś problemy przez księżyc w
pełni.
Chciała
się jeszcze nad sobą pożalić, ale coś usłyszała. W tej gęstej ciszy
było to jak krzyk. Rozpoznała odgłos odsuwanego portretu Grubej Damy i
dwie, nie, trzy osoby sądząc po szuraniu butami. Skupiając się
maksymalnie na wyostrzeniu zmysłu słuchu, podeszła do drzwi dormitorium.
Ujęła delikatnie okrągłą klamkę i wolniutko ją przekręciła. Zamek
szczęknął. Uchyliła ostrożnie drzwi. Przyłożyła ucho do szpary. A może
jej się przesłyszało i to był czyjś kot? Do kota pasuje stłuczenie
czegoś. No ale już by nie zganił swojego towarzysza za coś takiego. Lily
sapnęła ze zmarnowaniem. Wsłuchała się w tupanie na schodach. Po tym
ile ci ktosie wchodzili, domyśliła się kim oni byli.
- Skąd wracaliście nad ranem?
- Nooo…
- Eee…
- Dokładnie!
-
Huncwoci – mruknęła Lily krzywiąc się. – Jak zwykle błyskotliwi. –
Usiadła obok Blacka, odrzucając rude włosy na plecy. Miała w nosie to co
wydarzyło się w gabinecie Slughorna. Chłopak wymienił spojrzenia z
Jamesem i Peterem, którzy siedzieli po przeciwnej stronie stołu w
Wielkiej Sali. Evans zabrała tosta i zaczęła go smarować masłem. –
Mieliście pecha, że akurat w tą noc była pełnie więc…
Nie
dane było jej dokończyć bo Pettigrew wypuścił z ręki dzbanek z sokiem
dyniowym, a ten przewrócił kilka pucharków, przesunął talerze i
pozrzucał sztućce; wszystko zabrzęczało. Pomarańczowa mazia skapywała
leniwie na mundurek Petera.
- Pettigrew, Black, Potter i… Evans? – McGonagall zainteresowała się incydentem. – Panowie, to był wypadek, czy tak?
- O-oczywiście…
- No przecież!
- Nie widzi pani profesor, że Peter cały upaćkany.
Spojrzała na każdego z osobna ostro, a potem na dziewczynę.
- Gdzie twoje przyjaciółki, Evans? – Z tym pytaniem nauczycielka opuściła salę.
- Ktoś tu myśli, że nie jesteśmy dla ciebie odpowiednim towarzystwem.
-
I ma rację, Black – rzuciła sucho, czyszcząc szatę Petera różdżką,
która zdawała się wsysać sok. – Wracając do tematu. Myślę, że im
szybciej się przyznacie tym lepiej na tym wyjdziecie.
- Ciekawe jakim sposobem? – Zaśmiał się Black.
- Gdybyś mi nie przerwał byłbyś o połowę bliżej do dowiedzenia się tego. Trochę kultury – zganiła go sprawnie.
- Powiedziała dziewczyna, która podsłuchuje ludzi.
- Wiesz, że bez problemu mogę wlepić ci szlaban? – Odłożyła tosta na talerz i skupiła się na tym bezczelnym ignorancie.
- Też mi coś. – Również odłożył widelec i skoncentrował się próbującym się czegoś dowiedzieć intruzie. – A co na mnie masz?
-
Znów kręciłeś się koło Pokoju Wspólnego slizgonów, a potem rzuciłeś na
jednego z nich urok. – Założyła ręce na piersi, była w tym jakaś
wyższość, i zaczęła kiwać nogą założoną na drugą.
Pettigrew
patrzył to na Lily, to na Syriusza jakby śledził ruchy odbijanej przez
nich piłeczki. Dziwił się jak Łapa wytrzymuje tą pyskówkę. On Lily
trochę się bał. Przerażała go swoją pewnością siebie i tym, że zawsze
potrafiła wypowiedzieć swoje zdanie i go bronić, że była wstanie wstawić
się i pomóc słabszym.
A
James nagle potrafił sobie wyobrazić, że Lily może się z kimś kłócić
zacięciej niż z nim. Nawet nie musiał wysilać swojej wyobraźni. Miał
tego żywą projekcję. Znał te gesty, ruchy, którymi zasłaniała się jak
tarczą. No, jeszcze tylko głęboki rumieniec złości i będzie komplet.
- Śledzisz mnie? – Zdziwił się Black mocno. – Jesteś szurnięta!
Lily
zamrugała oczami i otworzyła je szeroko. Zaśmiała mu się w twarz, a
potem otarła wyimaginowaną łzę. Wszyscy trzej patrzyli na nią co
najmniej dziwnie, a Black nawet z niechęcią.
- Improwizowałam – oświadczyła. Po chwili znów parsknęła śmiechem, kiedy piła i przypomniała sobie minę Blacka.
Razem z nią zaśmiał się Potter. Syriusz spojrzał z pretensją na niego i popukał się w czoło.
- Dałeś się złapać, Łapo – bronił się.
- Wszyscy daliście. Dzisiaj rano – poprawiła go. Zmieniła ton na poważniejszy. – Dobrze, że Remus wyjechał do…
- A podobno taka inteligentna – powiedział wrednie do chłopaków Black, jakby Lily nie było obok.
- Cicho! – zgromił go Potter, a Pettigrew przygryzł palca.
-
Po prostu nie mogę uwierzyć! – Walnęła obiema dłońmi o stół i podniosła
się. – Macie szlaban. Tak, jeden. – Wyprzedziła pytanie i uśmiechnęła
się uroczo. - Ale intensywny. Plus jeszcze jeden dla Blacka za zabawę w
detektywa.
-
Świetnie to rozegrałeś, Łapo, świetnie – powiedział oskarżycielsko
Potter, patrząc za rudą dziewczyną opuszczającą Wielką Salę.
- Nic się nie stało?! – krzyknęła zdenerwowana Lily. – Nie wróciłaś na noc do dormitorium!
Dorcas
siedziała na swoim łóżku ze zwieszoną głową i udawała, że jej przykro.
Tak udawała. Nie zmieniłaby żadnej decyzji, którą wczoraj podjęła, nie
żałowała. Uśmiechnęła się pod nosem. Zamknęła oczy i niemal poczuła jak
oplatają się na niej silne ramiona w czułym geście, niemal poczuła jak
przebiega ją przyjemny dreszcz, prawie że zetknęli się ustami.
- …rozumiesz?
Ktoś
szarpnął ją za ramię. Zamrugała szybko i podniosła głowę. Oczy nadal
miała nieobecne, rozanielone. Zielone tęczówki lustrowały ją z troską.
- Tak, tak – wymamrotała, czując, że oczekuje się od niej odpowiedzi.
- Kto to? – spytała Evans i kucnęła przed przyjaciółką.
- Co? Kto?… O co ci chodzi? – Dorcas przejechała nerwowo ręką po twarzy i wplątała palce we włosy.
-
Łazisz gdzieś sama, jąkasz i wypierasz gdy cię o to pytam z Ann, dziś
nie wróciłaś na noc. – Na marne szukała kontaktu wzrokowego. – Za
wszystkim zawsze stoi jakiś facet, czyż nie?
- Och, tak – westchnęła marzycielsko.
Lily
siedziała po turecku na miękkim dywanie w Pokoju Wspólnym. Przed sobą
miała niski stoliczek, na którym spoczywało kilka otwartych podręczników
oraz długi zwój pergaminu zapisany do połowy drobnym pismem, które
coraz dalej stawało się mniej schludne. Połaskotała się przyjemnie
miękką końcówką pióra myśląc nad następnym zdaniem swojego eseju na
zielarstwo. Postanowiła odrabiać prace domowe z wyprzedzeniem przez jej
uszczuplony czas wolny.
Spojrzała
na Dorcas. Siedziała w fotelu z podciągniętymi nogami i brodą opartą na
kolanach. Bawiła się swoją sznurówką palcami, a w niebieskich
nieobecnych oczach odbijał się ogień z kominka. Lily zastanowiła się czy
ona jeszcze przebywa w środku swojego ciała, czy może unosi się Bóg wie
gdzie pogrążona w swoich dziwnych myślach. Evans nawet nie chciała
wiedzieć gdzie była i co robiła z nim
w nocy. Bała się wiedzieć. Najgorsze było to, że Dorcas nigdy nie miała
chłopaka tak długo jak teraz, a obecnie była nieziemsko szczęśliwa i
straciła głowę. Dosłownie. Już kilka razy nie oddała pracy domowej na
czas; jadła co tylko wpadło jej w ręce nawet jeśli było to coś, co
niekoniecznie lubiła; wyjątkowo dbała o wygląd, czego nigdy bez okazji
nie robiła; albo uśmiechała się do siebie. Tak jak teraz!
-
Hej, Dor! – krzyknął Syriusz, schodząc ze schodów dormitoriów. Sprzedał
Potterowi sójkę w bok i z typową dla siebie miną szedł w stronę
szatynki. Ruda sapnęła. – Więc – zaczął i rzucił się na fotel
naprzeciwko Dorcas, która zmarszczyła czoło – z kim się wczoraj
obściskiwałaś na błoniach?
-
Z nikim się nie obściskiwałam! – zaprzeczyła gwałtownie i przytuliła
policzek do kolan. Napotkała rozbawiony wzrok Jamesa. Odwróciła głowę.
- Czyżby? Więc to nie byłaś ty. Przecież widziałem! – Black podniósł denerwująco brew.
-
Ciekawe co takiego? – odburknęła. Była wściekła. O tym nikt nie
powinien wiedzieć. To miało być tylko jej! Lily, Black, pewnie Potter
też i Ann również miała się
dowiedzieć jak i Peter no i Remus – a to osoby, w których towarzystwie
najczęściej przebywa i będą to wspominać i z tego żartować.
-
To może ja pokażę. – Black doskoczył do niej błyskawicznie i opierając
dłonie na bokach jej fotela cmoknął ją w policzek. Trochę to trwało.
Machinalnie zaczęła wierzgać szaleńczo nogami i machać dłońmi
zakończonymi długimi paznokciami. Zamknęła oczy i odwróciła twarz jakby
spodziewała się, że coś na nią chluśnie.
Evans przypatrywała się temu zszokowana i nie wiedziała czy się śmiać, czy nie wypada.
Black zatoczył się na jednej nodze odrzucony siłą nóg Meadowes. Nieco pochylony przyciskał rękę do brzucha.
- Przestawiłaś mi wątrobę, kobieto!
Dorcas
uchyliła jedną powiekę, oceniła, że zagrożenie minęło więc otworzyła
oczy. Podniosła się obrażona, zaciskając dłonie w pięści.
- Sam się prosiłeś, idioto! - Tupnęła nogą i uciekła.
James i Lily wybuchli długo skrywanym śmiechem z miny Syriusza.
-
O, nie zauważyłem cię wcześniej, Evans – rzucił złośliwie, posyłając
jej niechętne spojrzenie. – Lunatyk, mój przyjacielu! – zawołał z
radością.
Remus
szedł w cieniu, niezauważony póki Łapa do niego krzyknął. Był
wyczerpany, dopiero co wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego i jeśli Syriusz
chciał zrobić jakieś przedstawienie to on serdecznie dziękuje. Poprawił
na ramieniu torbę z ubraniami i jeszcze kilkoma rzeczami, które
zapakował wczoraj przed pełnią i oparł
się o ścianę. Nie zamierzał tam teraz iść, tam była Lily, przed którą
było mu wstyd za to jak zostawił ją w niedzielę. Udawał, że nie widzi
jak Łapa do niego macha żeby podszedł, ale zauważył Jamesa który skinął
mu głową i pokazał uniesiony kciuk. Kiwnął i uśmiechnął się. Syriusz
ruszył leniwie w jego stronę. Och, w końcu. Co za spostrzegawczość.
- Co ci się stało w czoło? Po południu w szpitalu tego nie miałeś.
Black dotknął swojego czoła i poczuł coś wilgotnego. Krew. „Oj Dorcas, Dorcas”
- Długa i wyjątkowo nudna historia, Lunatyku. Chodź na górę.
Lily
spojrzała na Remusa, który ją nie zauważył a potem na Jamesa. Na
wielkim kartonie kreślił przeróżne kształty, był maksymalnie skupiony.
„Ty się już, Lily, dzisiaj nie skupisz”. Posłużyła się nieskończonym
esejem jako zakładką i zamknęła podręcznik. Wstała, zdrętwiałe nogi się
pod nią ugięły i wyprostowała szkolną spódniczkę. Lubiła ją. Usiadła
obok Jamesa na kanapie.
- Black to mnie nie lubi, co? – wypaliła.
Ręka chłopaka zamarła w pół ruchu, w zadziwieniu.
- Nie miej mu za złe. Po raz pierwszy został tak brutalnie odrzucony i to w towarzystwie.
„Źle, źle, źle. Lily, zacznij inaczej.”
-
Co robisz? – spytała i zajrzała mu przez ramię. To chyba było boisko
quidditcha. Chyba, bo całe było w liniach, kreskach, kołach i
bazgrołach.
- Poważnie? – odwrócił się by spojrzeć na nią. Minę miał jakby urażoną.
- Co?
- To już się do siebie odzywamy? – Podniósł brew. – Wybacz, trochę się gubię.
No nie! Dąsał się o to, że go unikała. Mimo wszystko się nie roześmiała.
-
Nie rozmawiałam z tobą, bo nie chciałam warczeć na ciebie i zaczynać
jakiejś bzdurnej kłótni o jeszcze bzdurniejsze coś. Byłam na siebie
wściekła, że wtedy poszłam drugi raz do Slughorna, pamiętasz, i się
zgodziłam. Myślałam, że będę douczać kogoś z góra trzeciego roku. A ty
wiesz z kim ja te korki mam? Z Caradociem Dearbornem!
Wytrzeszczył oczy, pióro wypadło mu z ręki.
- Z TYM Caradociem Dearbornem? – Popatrzył na nią tak dziko, że musiała się zastanowić czy chodzi o tego chłopaka.
- Gryffindor, szósta klasa, blondyn, niebieskie oczy, naprawdę okropny z eliksirów. Tak chyba myślimy o tej samej osobie.
Jamesa
coś zapiekło w środku. Ugodziła go uwaga o kolorze oczu Dearborna.
Kiedy miała czas to dostrzec?! W głowie już miał tysiące odpowiedzi na
swoje niezadane pytanie i nie należały one do przyjemnych. Jego złość na
Lily zmalała kiedy ze zmarszczonym czołem wytknęła beznadziejność w
eliksirach ścigającego. Ale do chłopaka i tak żywił ogromną niechęć. Da
mu wycisk na treningu.
- Nie byłam z tym waszym szlabanem u McGonagall, jeśli cie to interesuje. – Trąciła jego ramię swoim.
- Dlaczego? – Kolejny raz tego dnia się zdziwił, ale pierwszy raz pozytywnie. Patrzył na nią w taki sposób, że aż ją to uraziło.
- Zwyczajnie się z nią nie widziałam. – Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się do zaciętych brązowych oczu.
Dla Natalii, z przeprosinami za niewypełnione życzenie.
Chociaż...
O Dorcas było, trochę było o (ugh!) trójkącie i trochę o Remusie.
Jednak mam poczucie, że o wszystkim było małooo. A! No i Caradoc (jak
mogłabym zapomnieć [; )- jego to tu prawie w ogóle niema, a wiem, że go,
Natalio, lubisz.
Dziękuje też Paulinie i Darii, która tu nie zagląda, ale muszę ;*
Pisało mi się lekko i przyjemnie. Widać?
Pisało mi się lekko i przyjemnie. Widać?
Widać! Ogólnie fajna notka ale wydaje mi sie ze troche malo emocji... taka stabilizacja:D ale co ja tam wiem, moze o to wlasnie chodzilo. ;] podobala mi sie rozmowa Lily i Jamesa... Az sie usmiechnelam.:D pozdro:*
OdpowiedzUsuńMyślę, że wyszło tak jak chciałam ;)
UsuńKurczę, taka krótka wymiana zdań też może się podobać?
Dziękuję ;)) No wiesz... jak tak bardzo nie lubisz pisać o Remusie, to nie musisz. ;] Przeżyję! A Caradoca lubię, lubię ;D Heheh. A James to raczej go nie lubi... Jest zazdrosny! ;>
OdpowiedzUsuńA notka bardzo fajna. I tak! Widać, że pisało Ci się lekko i przyjemnie. ;))
Podobał mi się fragment o Ann. I rozmowa Lily I Jamesa <3 I ten kawałek o Remusie. ;)) I początek też był niezły. No i w ogóle cała notka mi się podoba . ;D
Ciekawi mnie z kim to spotyka się Dorcas i dlaczego to ukrywa...? Hmmm? Kiedy się tego dowiemy? Mam nadzieję, że szybko ^^
No i dziwię się Lily, że jeszcze nie zrozumiała, że Remus jest wilkołakiem... Dor się już tego trochę domyśla, a Ruda... nic. " A podobno taka inteligentna" - zgadzam się z Łapą ;D
Czekam na ciąg dalszy ;*
Pozdrawiam ;*
Weny ;*
O Remusie jest mi po prostu trudno, ale o to chodzi, nie? Żeby się w pewien sposób przełamywać.
UsuńA co Jamesowi innego pozostało ;D
Czy ja wiem czy Dorcas ma jakiś konkretny powód, żeby to ukrywać? Chyba nie... I wyjdzie samo z siebie z kim się umawia. Myślisz, że Syriusz tego chłopaka nie rozpoznał? Wątpię ;), ale chciał się trochę poznęcać nad biedną dziewczyną i może miał nawet nadzieję, że wyda ją przed Lilką, kto tam trafi za Łapą ;D
A dla Lily wiadomość o eee... przypadłości Remusa jest tak absurdalna, że jej nie dopuszcza do siebie. Przecież jeszcze zanim zerwała kontakty ze Snape'em to on ją przekonywał do tego, że Lupin jest wilkołakiem, a ona go broniła twierdząc, że Severus zmyśla.
Uśmiechnęłam się do Twojego komentarza, dzięki ;)
No wczoraj, tak jak pisałam, miałam mały problem z internetem, ale już jest ok. Dlatego dopiero dziś przeczytałam notkę. Muszę powiedzieć że nie myślałam iż Ann ma tak ciężko w życiu, tak bardzo mi jej szkoda. Remusa z resztą też.
OdpowiedzUsuńNie sądziłam że Lily będzie taka ostro dla Caradoca.
Cieszę się że Evans złapała 3/4 Huncwotów na powrocie z wałęsania. Fajne jest też to że to Dorcas podejrzewa Remusa o "futerkowy problem" (hi hi ;D).
Tak się zastanawiam, za co Ty mi w ogóle dziękujesz? Nie rozumiem
Jest! Udało mi się z Ann!!!
UsuńSzczerze ci powiem, że ja nie wiem czemu Lily była taka cięta na Caradoca ;D Może miała gorszy dzień?
Taaak, Evans ich złapała i ona tez się z tego cieszy(ła) ;)
O matko! "Za co"?! A ty myślisz, że kto mnie ładuje taką pozytywną energią?
Acha, tak przy okazji to czekam na "coś" od ciebie, pamiętasz?
Notka mi się podobała, zwłaszcza fragment o Ann oraz rozmowa Lily i Jamesa. Teraz mogę powrócić do czytania początkowych notek, ogólnie bardzo ciekawy blog. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńWitam ;)
UsuńBardzo cieszy mnie, że zajrzał tu ktoś nowy i że podoba mu się to co moja chora wyobraźnia nakazuje mi pisać.
Również pozdrawiam.