piątek, 20 lipca 2012

1. Początek

Lily Evans była przekonana, że będzie to najlepszy rok w szkole. Siódmy i ostatni w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Zapowiadał się cudownie. Chociaż, wizja zbliżających się Owutemów nie napawała chęcią do życia, nie mogła się już doczekać, aby spotkać swoich znajomych. Tęskniła. Tęskniła całe długie dwa miesiące spędzone z Petunią za magią, za tym, by użyć swojej różdżki, bo chociaż miała już siedemnaście lat, obowiązywała ją zasada tajności. Najbardziej tęskniła za swoimi przyjaciółkami; Dorcas i Ann. Niestety, była także taka osoba jak James Potter.
Gdy tylko o nim pomyślała, robiło się jej niedobrze. Otóż, powyżej wymieniony osobnik nie dawał żyć dziewczynie przez ostatnie sześć lat. Chodził za nią, obsypywał płatkami kwiatów, wyznawał miłość na forum publicznym… O ile te były miłe, to można też wspomnieć o tych przykrych w skutkach. W czwartej klasie wpadł na wspaniały pomysł. Gdy rano zeszła do Wielkiej Sali i już myślała, że wszystko jest w porządku do jej owsianki wpadła śliczna płomykówka. Było to o tyle dziwne, bo rzadko dostawała listy. Sówka jak szybko wleciała, tak szybko odleciała, pozostawiając po sobie list. Czerwona koperta zaczęła już lekko dymić. Lily po czterech latach w świecie magii rozpoznała wyjca. Wiedziała, że lepiej go otworzyć, bo jak zacznie wyć to w Trzech Miotłach usłyszą. Drżąca ręka przełamała lak, nastąpiło BUM!, salę wypełnił śpiew i szary dym. Przez gniew, jaki nią zapanował nie zapamiętała ani jednego słowa tego zawodzenia. Dorcas i Ann siedzące po obu stronach Lily miały opalone brwi i twarze wyglądające jak nasmarowane węglem. Rudowłosa, której wyjec wybuchł w rękach zaobserwowała na nich powiększające się z każdą chwilą bąble. Wypadła do Skrzydła Szpitalnego. Efekt był następujący: dwa dni w łóżku pijąc ohydne eliksiry. Naturalnie Potter próbował ją odwiedzić, ale poprosiła panią Pompfrey, aby go nie wpuszczała.
Z takimi myślami obudziła się rano pierwszego dnia września. Kufer stał już spakowany, nie mogła tylko znaleźć Mimi - jej kotki. Po przeszukaniu wszystkich zakamarków zmuszona była odwiedzić tylko jedno miejsce – pokój Petunii. O zgrozo(!), co ona tam nawyrabiała! Po rozgryzała wszystkie ukochane pluszaki jej siostry. Nie było innego wyjścia jak ewakuować ją stamtąd.
Zepchnęła kufer po schodach. Po drodze wpychała niezbyt zadowoloną kotkę do wiklinowego koszyka. Za chwilę siedziała na tylnym siedzeniu samochodu z rodzicami żegnana krzykiem starszej siostry.

            - Lily! – usłyszała nawoływanie, gdy tylko dostała się na peron dziewięć i trzy czwarte. Za chwilę burza ciemnych włosów przysłoniła jej świat.
            - Dor–cas… - wysapała
            - Oj, dobrze, już cię puszczam.
            - Zobacz! To Ann! – pokazała palcem w stronę magicznego przejścia i puściła się tam biegiem z wyciągniętymi ramionami.

            W tym samym momencie o barierkę po drugiej stronie opierał się pewien czarnowłosy okularnik. Gdy tylko ją przekroczył, w ramiona rzuciło mu się rude coś.
             - EJ! Co ty so… - urwał, bo zobaczył wyraz obrzydzenia na twarzy i zakłopotanie w intensywnie zielonych oczach – Evans! Jak miło!
             - Potter! – warknęła – Puść! No już! – próbowała się od niego uwolnić, na co on tylko się uśmiechnął i wzmocnił uścisk.
             - No co ty? Sama wpadasz mi w ramiona i chcesz żebym cię puścił? – Uniósł brew.
             - Och, jeszcze nie wiesz jak szybko – powiedziała głosem ociekającym w ironię. Nadepnęła mu małym obcasikiem na stopę.
             - Au! – zawył i puścił ją, aby rozmasować bolące miejsce.
             - Ann! Na Merlina, nic ci nie jest? – Podeszła do przyjaciółki ignorując męki chłopaka.
             - Nie, nic. Tylko huknęłam o posadzkę – powiedziała spokojnie, tonem, który wskazywał, że nie żywi do nikogo urazy.
               Tak to już było, że dwie najlepsze przyjaciółki Lily uważały Jamesa za chłopaka dla niej. Wcześniej również wściekały się na niego, ale z czasem doszły do wniosku, że on ją naprawdę kocha. Lubiły Huncwotów. Ann znajdowała wspólny język z Remusem. Nie raz i nie dwa można było ich zobaczyć we Wspólnym obładowanych z książkami z uśmiechami na twarzach. Dorcas nie raz naśmiewała się razem z Syriuszem z głupoty Lily i Jamesa.
               - Tylko?! Czy ty w ogóle masz jakąś kość w całości? – krzyknęła Meadowes udając oburzenie,
               - Och, przestańcie, przecież…
               - Tak, tak, wiemy, Lily. Chodzi o to, że to był James. – Widząc oburzone spojrzenie Rudej, dodała - Gdyby to był Peter albo Remus to…
               - Gdyby to był Remus, to Ann zabiłaby mnie wzrokiem!
               - Wcale nie! – broniła się McKartney.
               - TO… - ciągnęła Dorcas - …powiedziałabyś, że to przypadek. A otóż teraz ci powiem. – Wycelowała w nią oskarżycielsko palcem – To, że wpadłaś w Jamesowe ramiona też jest przypadkiem! Ha!
              - Aha, już to widzę! Zawsze jak mnie widzi to zrobi coś, żeby mnie zdenerwować albo się do mnie przykleić.
              - Pragnę ci przypomnieć, iż to TY się dzisiaj do niego kleiłaś…
              - Co?! – zapytała nagle się zatrzymując co spotkało się z protestami uczniów idących za nią. – Czyś ty oszalała, Dorcas. Gdy ja go dotknę – teatralnie się otrząsnęła – to piekło zamarznie!
                Dziewczyny nic nie powiedziały. Pokiwały tylko głowami i ruszyły dalej zostawiając Lily tam gdzie się zatrzymała. W tej właśnie chwili, jakimś tylko sobie znanym sposobem, Mimi uwolniła się z klatki i uciekła swojej pani.

                - Co te dzieciaki sobie wyobrażają? – zapytał wzburzony Lupin.
                - Nie wiem, Remusie – powiedziała kładąc mu pokrzepiająco dłoń na ramieniu. – Ale nie dziw się im. Przecież cały świat czarodziejski drży ze strachu przed Voldemortem. – Usłyszała pisk i obejrzała się by zobaczyć, kto tym razem. Ujrzała małą dziewczynkę łkającą w kącie.
     Remus popatrzył na nią znacząco.
                - Hej! Jestem Lily Evans. A to... – Wyciągnęła za siebie rękę, wskazując na Lunatyka. – Remus Lupin. Jesteśmy prefektami Gryffindoru. Coś się stało?
               - No… no, bo ty… No, bo ty wymieniłaś JEGO imię – pisnęła i zaszlochała głośniej.
               - Przepraszam, jeżeli cię przestraszyłam. Jedziesz jednak do najbezpieczniejszego miejsca na ziemi, jakim jest Hogwart. I wydaje mi się, że musisz wiedzieć, że Albus Dumbledor, dyrektor, twierdzi, iż „strach przed imieniem wzmacnia lęk przed tym, kto je nosi”.
              - Nic nie rozumiesz! – Wskazała na nią oskarżycielsko palcem. – To nie tobie jego ludzie zabili twoją kuzynkę!
               Teraz Lily zrobiło się głupio i zarazem żal dziewczynki. Zachciało jej się płakać. Remus widząc to przejął inicjatywę.
              - Jak masz na imię?
              - Mary… Mary Filler – pociągnęła nosem.
              - Pierwszy rok? – W odpowiedzi pokiwała twierdząco głową. – Nie ma się czego wstydzić. Ja i moja koleżanka też kiedyś zaczynaliśmy.
              - Ooo… tak – skwitowała kulawo Ruda.
              - No, a teraz wracaj do swojego przedziału, bo coś czuje, że może tu nie być za spokojnie – doradził.
              - Dobrze. – Dziewczynka zaczęła sobie rękawem bluzki ocierać łzy.
              - Proszę – powiedziała Evans, wręczając jej wyczarowaną przez siebie chusteczkę.
               Gdy Mary odeszła, ruszyli w kierunku, w którym uprzednio szli. Lily myślała intensywnie. Co miały znaczyć słowa Lupina: „…coś czuje, że może tu nie być za spokojnie”? Już otwierała usta by go oto zapytać, gdy…
               - EVANS!
O nie, pomyślała i nie musiała się odwracać, by wiedzieć, kto ją woła. Mruknęła tylko cześć do Remusa i wbiegła do swojego przedziału.
               - Co…? – To Ann.
               - Colloportus! – krzyknęła celując w zamek przedziału.
                Nie musiała długo czekać. W tej samej chwili, gdy upuszczała różdżkę, rozległo się głuche tąpnięcie. Stało się również coś, o czym nie pomyślała: pękła szyba. I albo James nie zauważył możliwości przejścia, albo nie chciał dostać od Lily po głowie. Znając go, można śmiało powiedzieć, że to pierwsze. Ruda korzystając z ogłuszenia chłopaka, mruknęła:
               - Reparo! – I szyba znów była cała.
                Spojrzał na nią zawiedziony. Po chwili znów posyłał jej te swoje uśmiechy.
                - Evans, chciałem… - dalej nie usłyszała. Co prawda dalej poruszał ustami, ale nic nie było słychać.
                - Jak to możliwe? – brunetka zwróciła się do Lily – Czyżby James chciał, żebyś czytała mu z ruchu ust?
                - Och, jak ty jesteś czasami nie mądra. Słyszałaś o niewerbalnych zaklęciach? – powiedziała rezolutnie Ann.
                W istocie było tak, że Zielonooka rzuciła na przedział Zaklęcie Nieprzenikalności. Stanęła naprzeciwko produkującego się Pottera, obracając różdżkę w palcach. Tamten zdziwiony, że jeszcze nie został oszołomiony, oparł się nonszalancko o okno i gadał dalej. Dotarło do niego, że nic nie słyszy, gdy pokazała mu to na migi. Skończył nagle nie dokańczając nawet słowa. Dziewczyna widząc to, pomachała mu lewą ręką, a prawą założyła zalotnie różdżkę za ucho. Podeszła bliżej szyby i wychyliła się. Pomachała też Remusowi, po którego twarzy błąkało rozbawienie, do Syriusza nieukrywającego znudzenia i Peterowi, który patrzył z czcią na Rogacza.
                  Raz jeszcze spojrzała na Pottera. Chłopaki już się zbierali. Black odchodząc poklepał Okularnika po ramieniu i zasalutował Lily. Lupin pociągnął Petera.
                  Dziewczyny, które przyglądały się całej scenie teraz schowały się za Prorokiem. A więc zostały same. Patrzył na nią cały czas. Ona akurat podnosiła wzrok (była trochę niższa) i ich spojrzenia spotkały się. „Te oczy...!”, pomyślał, gdy ona wykrzykiwała w myślach „Przestań!Ajj… nie wytrzymam. Kiedyś bym wytrzymała…” W tym momencie zamknęła oczy i wykonała głową gest mówiący; tak, tak idź już. Jeszcze raz mu pomachała i uśmiechnęła się najsłodziej jak potrafiła. Odwróciła się i zamarła w pół kroku. Uderzyła się otwartą głową w czoło. Podeszła do firanek i zaciągnęła je nie zważając na stojącego wciąż Gryfona.
                Usiadła i odetchnęła. Spojrzała pytająco na przyjaciółki, które przyglądały jej się znad gazety. W odpowiedzi na pytające spojrzenie, nic nie odpowiedziały tylko potrząsnęły głowami.
                Zdjęła zaklęcia z drzwi i wtedy do ich przedziału wpadł strzępek rozmowy…

7 komentarzy:

  1. super notka
    czekam na następne ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. `,Darunia__96.20 lipca 2012 13:43

    No, No. Jowita masz talent do pisania.A wiem to z Polskiego.
    Jak obiecałam to weszłam.
    Ale wrażenie jest niesamowite.!

    OdpowiedzUsuń
  3. Fantastyczka.#20 lipca 2012 13:44

    Ciekawie sie zapowiada. ; ) Zapraszam tez do mnie na emily-scott.blog.onet.pl Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetne fanfiction! Myślę,że stanie się moją lekturą na najbliższy czas ^^!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja wiem, że Hogwart, magia i te sprawy, ale "Uderzyła się otwartą głową w czoło." Made my day <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny rozdział, naprawdę. Początek jak początek - wprowadzenie, typowe zabawne sprzeczki Lily i James, ale za to końcówka! O jaki strzępek rozmowy chodziło? Co usłyszały? Jestem niecierpliwa, więc nie mogę się rozpisywać, bo eksploduje z ciekawości, także tylko napiszę, że mnie wciągnęło. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. *Aha. Zapowiada się nieźle. Spadam czytać następne notki!

    OdpowiedzUsuń