Dla Pauliny, dziękuje Ty moja Wiedźmo ;P
James
Potter zamknął drzwi swojej szafki w szatni niedaleko boiska
quidditcha. Zapiął ostatnie guziki szaty do gry i poprawił okulary na
nosie. Złapał swoją ukochaną miotłę i wybiegł na zewnątrz. Wskoczył na
nią z rozpędem i uśmiechnął się błogo, czując to cudowne uczucie jakie
dawało mu latanie. Odprężenie. Tak, tego mu było trzeba. Miał ze swoją
drużyna tyły w treningach, odwołana została spora liczba spotkań, a do
meczu nagle zrobiło się bardzo blisko. Wierzył w swój zespół, był
najlepszy. Przyszło mu pracować ze wspaniałymi ludźmi. Miał do nich
niemałe zaufanie i jeszcze większą w nich wiarę. Po wyjściu ze szpitala
nauczyciele dali mu trochę czasu. A O’Stappery przeszła samą siebie
obdarowując jego i Lily osiemdziesięcioma punktami, więcej nie mogła, bo
jak sama stwierdziła „mogłoby być to podejrzane”. Evans zaczerwieniła
się wtedy uroczo, spuszczając głowę, ale na jej twarzy pojawił się
uśmiech samozadowolenia. Profesorka powiedziała, że jeśli poradzili
sobie mimo przewagi liczebnej (tu, nie wiedziała jak to dyplomatycznie
określić) oprawców Glendy, która ciągle przebywa w świętym Mungu, to
szybko nie dadzą się poza szkołą i owutemy mają prawie w kieszeni
zaliczone na W. Lily podniosła wtedy wzrok i spojrzała wprost na
Rogacza, posyłając mu swój najcudowniejszy uśmiech. James poczuł wtedy, że dla takiego widoku może codziennie obrywać czarnoksięską klątwą.
Lily. To jedno krótkie, ale jakże piękne imię zadźwięczało mu w uszach, kiedy wypowiedział je na głos rozkoszując
się jego brzmieniem. Była dla niego taka dobra, kiedy przychodziła do
Skrzydła Szpitalnego z lekcjami. Musiał przyznać, że w rolę nauczycielki
próbowała się wcielić bardzo usilnie, ale ciągle rozpraszała się
rzucając jakąś dziwną uwagę pod nosem. Była przy tym taka zabawna.
„Nauczyłam psa ciotki otwierać samemu drzwi w trzy dni, to i ty w końcu
rzucisz to zaklęcie – jesteś niegłupi i przecież dobry z transmutacji.”
Zaśmiał się na wspomnienie jej miny, kiedy to mówiła. Ale
najzabawniejsze i najdziwniejsze zarazem było jej zachowanie na widok
Łapy. Evans pochylała się wtedy ku Jamesowi, chcąc pokazać odpowiednią
linijkę w tekście podręcznika do eliksirów, kiedy do sali wszedł
Syriusz. Spojrzała na niego, czerwieniejąc nagle, mrużąc dziko oczy i
zaciskając rozkosznie usta w dzióbek. Potter przełknął ślinę patrząc na
koci ruch jaki wykonała schylając się po torbę. Wyjęła sporo zapisanego
pergaminu i podała mu notatki, posyłając zachęcający uśmiech.
Diametralnie zmieniła wyraz twarzy, zauważając jak Black poruszył
znacząco brwiami. Fuknęła i minęła go. Zatrzymała się na krótko na
progu, żeby pomachać Potterowi i szybko uciekła nim Syriusz coś
zobaczył. Jamesa bardzo nurtowało czym Łapa zasłużył sobie na takie
traktowanie, ale nic konkretnego nie udało mu się dowiedzieć.
Najważniejsze było to, że już nigdy więcej nie chciał się z nią kłócić i
miał nadzieję iż Lily też ma taki pogląd na tę relację między nimi.
Zawracając
kolejny raz, zrobił widowiskową spiralę w powietrzu. Zwisał akurat
głową w dół, kiedy usłyszał oklaski z dołu. Uśmiechnął się szerzej i
zaczął i zaczął spadać korkociągiem na ziemię. Zeskoczył z miotły i
zaczął się teatralnie kłaniać.
-
Och! Panie Kapitanie, jaki pan cudowny! – Luiza zaczęła z przesadą
wachlować się ręką, jakby miała zemdleć i brakowało jej powietrza.
Wśród
chłopaków przetoczył się śmiech. Byli przyzwyczajeni do takich akcji ze
strony jedyne dziewczyny w drużynie, ale i tak ciągle ich bawiły.
- Nie myśl, że coś tym ugrasz, panno Bettergood – powiedział James, niby-karcącym tonem.
-
Już mam – podeszła bliżej, stając nieco obok niego – co chciałam. –
Wskoczyła na miotłę, odbiła się od ziemi, wcześniej klepiąc mocno
Pottera w ramię. Chwilę potem jej śmiały śmiech rozniósł się, kiedy
kręciła podwójne ósemki koło słupków bramkowych. Słychać ją było nawet w
Zakazanym Lesie, bo kilka ptaków odleciało w jego głąb. Zrobiła
identyczną spiralę jak Potter i znów wybuchła śmiechem widząc zaskoczoną
minę chłopaka.
-
No. To trening chyba rozpoczęty – mruknął do siebie. Wcale nie było mu w
smak zachowanie Luizy. Sześć osób, łącznie z nim. – Gdzie jest
Dearborn?!
Caradoc
Dearborn naciągnął na siebie pospiesznie strój do quidditcha i złapał w
biegu miotłę. Wybiegł ze swojego dormitorium trzaskając drzwiami.
Skakał co trzy schodki. Nienawidził się spóźniać a przez tego
świrniętego Slughorna się nie wyrobił. Ile razy można słuchać, że nie
zda eliksirów na piękne oczy? Nie lubił ich i nie polubi za żadne
skarby. Jeszcze większą satysfakcję sprawiało mu to dlatego, że ojciec
polegał na nim – pragnął by syn zastąpił go, kiedy zaniemoże. Nic z tego, tatku. Eliksirom mówię stanowcze „nie”, pomyślał. Uśmiechnął się na myśl o minie ojca, kiedy mu to mówi.
Pchnął obraz z Grubą Damą, zrobił krok i i zderzył się z kimś. Zaklął pod nosem.
- To jednak niesamowite, że do tej pory się nie spotkaliśmy. Co najmniej dziwne. Hej.
- O! Cześć, Lily. – Uśmiechnął się do niej, nie zapominając o spóźnieniu.
Po chwili dziewczyna zaczerpnęła dyskretnie powietrza w płuca.
- To aż przerażające jak ty potrafisz dotrzymywać obietnic – stwierdziła, próbując rozwinąć rozmowę.
Spojrzał na nią dziwnie. Nie miał czasu teraz rozmawiać pół słówkami, grać w jakąś dziwna grę.
-
Słuchaj, Lily. Muszę lecieć. Mam trening i jestem spóźniony. – Wskazał
podbródkiem na swoja miotłę. – Pan Kapitan – powiedział dziwnie to
akcentując – nieźle się wkurzy.
- Pan kapitan?
- James Potter – mówił, jakby miał ochotę powiedzieć „mówi ci to coś?”.
- Ooo, to współczuję. – Zaśmiała się i weszła w głąb Pokoju Wspólnego.
Doszła do ciemnego kąta niedaleko okna.
-
„Współczuję”. Serio, Lily? – prychnęła do siebie cichutko. Wkopała
torbę pod fotel i wbiła się w jego oparcie. Podciągnęła stopy na
siedzenie i objęła dłońmi ramiona, by nie tracić ciepła. Zjechała
również nieco po oparciu, żeby czubek jej głowy nie był widoczny, choć
byłoby trudno dostrzec go w półcieniu i zlewającego się z barwą obicia
mebla. Kolejny raz pokręciła głową.
Jak
mogła powiedzieć Caradocowi, że mu współczuje? Tylko dlatego, że szedł
na trening prowadzony przez „Pana Kapitana”, Jamesa Pottera ,
zareagowała jękliwie. Uścisnęli sobie dłonie z Potterem i cały czas jaki
z nim spędzała starała się żeby było… przyjemnie. Starała się. Właśnie.
Nie było przyjemnie, tylko starała się żeby tak było. Nie przychodziło
jej to z lekkością taką jak przy przyjaciółkach. Uśmiech nie wypływał na
jej twarz samoistnie tylko nim sterowała, a do swobodnych ruchów
musiała bardziej się przymuszać. To nie było naturalne, normalne. To
było dziwne i przerażające.
Lily skakała z kwiatka na kwiatek, jak wiatr zawiał, jak było jej wygodnie. Lily była dwulicowa?
Tymczasem zrobiło się bardzo późno.
Usłyszała
jak do Pokoju Wspólnego, z głośnym damskim śmiechem na czele i kilkoma
męskimi wtórującymi mu, wtargnęła jakaś grupa. Mówiono coś o słabych
zmysłach przywódczych i totalnie rozlazłym refleksie. Jedno trzaśnięcie
drzwiami, a potem następne. Lily wychyliła się lekko zza oparcia,
przeczesując wzrokiem prawie opustoszałe pomieszczenie. W końcu
zauważyła dwóch chłopaków rozmawiających ze sobą.
- Jesteś moją mocną kartą – poinformował drugiego Potter, po czym wszedł szybko po schodach.
Evans
bardzo zdziwiona opadła do poprzedniej pozycji. Za sekundkę zmarszczyła
czoło i znowu się wychyliła. Chciała sprawdzić czy na pewno dobrze
widziała. A nazwisko „Dearborn” wyszyte na szkarłatnej szacie wyjaśniało
wszystko bardzo wyraźnie.
A tymczasem na czarnym, bezgwiezdnym niebie pojawiła się biała śnieżynka. Zakołysała się lekko, tańcząc z podmuchem wiatru. Nim
osiadła na parapecie, zakręciła piruet, jakby chcąc bronić swój krótki
żywot. Zdążyła zauważyć jedną z wielu tysięcy sióstr, ale ta minęła ją
opadając w dół. Trzeciej już nie ujrzała. Zostawiła po sobie jedynie
wilgotny ślad.
James
Potter był podekscytowany. Otworzył rano oczy i od razu czuł
specyficzną ciekawość i miłe zdenerwowanie. Gryzące, ale potrzebne, bo
dopingujące. Właśnie dzisiaj była tak długo od września wyczekiwana
przez niego sobota. Te kilka treningów dawało mu poczucie zwycięstwa.
Jak mogliby przegrać z Puchonami? To niedorzeczne. Jednak James
wiedział, że podstawową zasadą jest nielekceważenie przeciwnika. Choć
nikomu by się do tego nie przyznał, bardzo się przejmował. To do
kapitana są zawsze największe pretensje po przegranym meczu. Oczywiście,
że marzył o tej posadzie, ale dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego
jak wielka to odpowiedzialność. Nie chciał być odpowiedzialny!
Choć planowanie taktyki, zwodów i uników sprawiało mu niesamowicie wielką frajdę, a nazywanie go - z choćby takim sarkazmem jak u Luizy - „panie kapitanie” i noszenie odznaki to oznajmiającej traktował jak wielki komplement,
a jednak sprawiało, że w jakiś dziwny sposób czuł się przytłoczony.
Przypomniał sobie jak się ucieszył gdy jego nowa odznaka była w liście z
Hogwartu. I jak mama była z niego dumna. I jak Syriusz się wtedy
nabijał. Westchnął i wstał z łóżka.
Nazajutrz
dzień Lily szybko zbiegła do Wielkiej Sali, nie czekając na
przyjaciółki. Miała złą noc. Najpierw nie mogła zasnąć i jej myśli
krążyły wokół dzisiejszego meczu, a potem jej sen był płytki jak u
czuwającego psa. Więc gdy tylko nadeszła godzina siódma wyskoczyła z
łóżka i cicho zamknęła się w łazience. Umyta i ubrana stanęła przed
lustrem. Złapała szczotkę i zaczęła rozczesywać swoje grube włosy. Po
chwili zawiązała czerwoną kokardkę na jednym kucyku i popatrzyła na
drugą, złotą, która przelewała jej się przez palce. Przypominała jej o
nazwisku wyszytym na szkarłatnej szacie tym samym kolorem. Westchnęła,
przymykając oczy. Przewiązała drugiego kucyka i opuściła łazienkę,
zostawiając śpiące dziewczyny dormitorium.
Wielką
Salę wypełniały echa podnieconych rozmów. Jak to zawsze każdy opowiadał
się po którejś ze stron meczu. Dziś nieobiektywne były Gryffindor i
Hufflepuff. Ślizgoni nie afiszowali się ze swoim wyborem, ale wszyscy
wiedzieli, że wolą wygraną Puchonów. W Ravenclavie rządziły dobre stosunki i sympatie pojedynczych osób do mieszkańców tych dwóch domów.
Lily,
która wpatrywała się w drzwi, dostrzegła zbliżającą się grupę. Bez
trudu rozpoznała w niej reprezentację własnego domu. Podniosła się
wrzawa. Stół Gryfonów zatrząsł się od ich krzyków i oklasków. Lily
dołączyła do ogólnej radości, ale nie podniosła się ze swojego miejsca.
Przyglądała się dyskretnie Jamesowi i Caradocowi, próbując zrozumieć
łączącą ich relację. Zobaczyła, że Potter próbuje nałożyć sobie coś do
zjedzenia, ale co chwila, któryś z członków drużyny miał do niego jakąś
sprawę. Drobna blondynka, także ubrana w szatę do gry, klęknęła na
ławce, odsunęła talerze i miski na boki i wychyliła się jak najdalej w
jego stronę, kiedy właśnie chciał włożyć łyżkę do ust. Lily uśmiechnęła
się w swój pucharek, widząc jak śmiesznie wywrócił oczami. Znów
spojrzała w tamtym kierunku i okropnie rozkojarzyło ją spojrzenie oczu w
kolorze wody ogrzanego blaskiem słońca jeziora. Zrobiła dobrą minę do
złej gry i pokazała Caradocowi swoje zaciśnięte kciuki. Uśmiechnął się
do niej, a Lily nie potrafiła nie odwzajemnić tego gestu, widząc jego
urocze dołeczki w policzkach. Potter, obok którego usiadł coś do niego
powiedział, chyba zadał mu pytanie, bo pokiwał głową w odpowiedzi i
odsunął od siebie talerz ze śniadaniem. Kapitan rzucił jeszcze jedno
spojrzenie na sufit i głośnym gwizdnięciem na palcach oznajmił, że
wyrusza przygotować się z drużyną do pierwszego meczu w tym roku
szkolnym.
Evans
nie siedziała w samotności długo. Dosiadły się do niej Dorcas i Ann.
Meadowes w grubym szkarłatnym swetrze ze złotym lwem na piersi.
Przyznała się Lily, że pod spodem ma trzy bluzki – dwie na ramiączkach i
jedną z długim rękawem - żeby nie zmarznąć.
McKartney miała na sobie czerwoną koszulę z żółtymi guziczkami, a pod
pachą niosła swój zwykły szary płaszczyk. Na ławce obok niej spoczywała
chorągiew z godłem Gryffindoru. I nagle Lily poczuła się bardzo głupio
ze swoimi wstążeczkami zawiązanymi w kokardkę na włosach.
Tuż
przed tym jak drużyny wyszły na boisko zaczął padać deszcz ze śniegiem.
Śnieżynki nie wytrzymywały nacisku kropel i łączyły się z nimi w
jedność. Psikus natury jeszcze bardziej spotęgował podminowanie i bojowy
nastrój. Choć przez pierwsze dziesięć minut meczu wynik nadal był 0:0.
Puchoni byli zgrani i dobrze przygotowani, ale James widział ich sztywny
plan złożony z szeregu kombinacji, zwodów oraz uników wyrytych w
pamięci. Wierzył, że jeśli zabierze jeden składnik z tego równania to
nie wyjdzie z niego prawidłowy wynik. Był dumny z Luizy, która tak
dobrze sobie radziła. Już trzy razy obroniła słupki bramkowe i raz
pokazała język ścigającemu Puchonów. Potter obserwował poczynania
drużyny, planował jak osłabić przeciwników i rozglądał się za zniczem
jednocześnie. Po chwili zrezygnował z tego pierwszego. Miał zaufanie do
ludzi, którymi pracował.
Właśnie
zawracał, kiedy prosto z dołu wyleciała na niego czarnowłosa
dziewczyna. Nie zrobiła nic szczególnego, ale musiał zmienić kierunek
kursu i zobaczył przez to ustawienie puchońskich ścigających. Przeleciał
obok niego Anthony.
- Dubel! – krzyknął do pałkarza.
Kątem oka zauważył jak z Florianem zajmują odpowiednią pozycję do uderzenia w tłuczka.
-
Tak, właśnie byliśmy świadkami świetnego zagrania ze strony pałkarzy z
Gryffindoru, którzy pokrzyżowali szyki Puchonom. – Rozległ się magicznie
zwielokrotniony głos Libby Flaw. – A już mieliśmy nadzieję na
jakiekolwiek punkty!
James
poczuł dziwną ulgę. I nagle zobaczył złoty błysk. Pochylił się płasko
nad miotłą, popędzając ją. Tak! To był znicz. Już wyciągnął rękę.
Jeszcze trochę, odrobinkę.
-
Czyżby…? Tak, Potter chyba zobaczył znicza. Ten chłopak jest
niesamowity, słowo daję – komentowała Libby. – Mecz trwa niecałe pół
godziny, a on… Och, dziesięć punktów dla Puchonów!
Co?!
I przy okazji znicz mu uciekł. A niech to szlag! Odwrócił się w stronę
Luizy. Miała zawód w oczach, ale jej sylwetka tego nie zdradzała.
Zaczęła latać zacięcie koło słupków, co wyglądało trochę jakby smoczyca
pilnowała swoich jaj. Potter znowu zaczął krążyć, próbując złapać
znicza. Ale w tej ulewie widział tylko marne szanse.
Lily
nie wiedziała gdzie patrzeć. Miała tylko jedną parę oczu, nie była
kameleonem, nie potrafiła patrzeć w dwie strony naraz! Zdecydowała
jednak pogapić, a raczej wodzić wzrokiem za Dearbornem. Potterowi już
się kiedyś przypatrywała, tylko nie tak jawnie, spod grzywki albo przez
niby-przypadek. Och, Puchoni mają pierwsze punkty. Śledząc wzrokiem
Caradoca, nie zauważyła jak tłuczek uderzył ścigającego Puchonów i
wypuścił on kafla. Przejął go Dominic z Gryffindoru i zaczął pruć na
bramki. W pewnym momencie kafel wyślizgnął mu się z ręki. Gryfoni
zabuczeli, a reszta wstrzymała oddech się od jakiejkolwiek reakcji.
Okazało się to sprytnym zagraniem, bo kafel wpadł prosto w ręce
Caradoca.
-
Dearborn ma uknuty jakiś plan – powiedziała lekko nieobecnie Libby. –
Czy Barry zdąży obronić? Czy zdąży?! Nie zdążył! Dziesięć punktów dla
Gryfonów!
Ludzie zaczęli krzyczeć. A Lily dodatkowo podskakiwać, machając rękami.
O
pierwszym remisie już nikt nie pamiętał. Przez następne piętnaście
minut akcja niesamowicie się rozkręciła. Dominic latał z uszkodzoną
tłuczkiem ręką i nie miał przez to jak dobrze utrzymać się na miotle,
Anthony i Florian pilnowali po tym incydencie tłuczków wyjątkowo
czujnie, Luiza nie wyrabiała się z lataniem od jednego słupka do
drugiego, toteż kafel kilka razy przez nie przeleciał, ale Caradoc i
Johny współpracowali zgrabnie, nie dopuszczając do zbyt wielkiej
przewagi punktowej przeciwnika – może liczyli na to, że James złapie
znicza i wtedy dopiero Gryffindor będzie miał przewagę. Ścigający
właśnie przymierzali się do następnego strzału, kiedy ta sama
czarnowłosa dziewczyna zaleciała im drogę. Dearborn za mocno szarpnął
miotłą i przechylając się, zsunął z miotły. Na trybunach przetoczyło się
zbiorowe „Och!”, tylko Ślizgoni zareagowali kpiarskim chichotem, a co
niektórzy z nich zaklaskali krótko.
- Faul! – krzyknęła Flaw, jako jedyna. – Książkowa szarża!
Potter
patrzył na to z poirytowaniem. „Ta mała lubi grać ostro”, pomyślał. Już
miał ją jakoś zaatakować, pomimo tego, że była dziewczyną, w końcu
wiedziała na co się piszę kiedy wsiadała na miotłę. Ale wtedy coś
błysnęło. Nie był pewien czy to znicz, ale byłby głupi gdyby nie
sprawdził. Popędził na lewo, nie spuszczając oczu ze złocistego
punkciku. Nagle złota piłeczka, odbiła w przeciwną stronę i zatrzymała
się przy witkach miotły, na którą próbował wdrapać się Caradoc. Zawrócił
tam, popędzając swoją miotłę. W locie złapał Dearborna za szatę i
pociągnął do góry. Wyciągnął dłoń do małej piłeczki. Słyszał jakby nie
własnymi uszami komentarze Libby. Zacisnął palce. Ogarnęła go
niesamowita radość. Spojrzał na swoją zaciśniętą pięść. Otworzył ją i ze
zdziwienia zamrugał szybko. Myśli okrutnie mu zakotłowały w mózgu,
który zaczął dziwnie pulsować. Nie mógł pojąć jak to się mogło stać.
Nagle coś dziwnie musnęło mu skórę pod rękawem.
Lily
mocno zaczerpnęła powietrza, patrząc jak Caradoc kurczowo złapał się
swojej miotły i zwisa teraz jakieś trzydzieści pięć stóp nad ziemią.
Wszyscy zajęci grą, nie zwracali na to uwagi. Teraz Johny próbował sam
zdobyć punkty, ale jego ataki były zbyt oczywiste i blokowane raz po
raz. Nagle Evans spostrzegła Pottera, pędzącego z szybkością, od której
zakręciłoby jej się w głowie. Jego szata rozwiewała się na boki,
chlapiąc, co i tak ginęło w strugach deszczu. Choć trudno było jej to
przyznać spodobało jej się jak od niechcenia wciągnął na miotłę
Caradoca. Oczy miał wlepione w jakiś punkt przed sobą i nie śmiał
mrugnąć. Z sekundowym opóźnieniem dotarło do dziewczyny, że właśnie
zapolował na znicza. Domyśliła się po tym gdy zacisnął – w jej mniemaniu
– palce na powietrzu i chociaż wydawało się to niemożliwe przez
wysokość jaka ich dzieliła, zobaczyła w jego orzechowych oczach triumf. A
potem zawód i dezorientację. To było do niego takie niepodobne. Jak
mógł się smucić po złapaniu znicza?
- Coś dziwnego z Potterem – stwierdziła Libby.
Wyglądał
trochę groteskowo. Unosił się cały czas w jednym miejscu, wbijając
wzrok w swoją dłoń, a wokół niego latało trzynastu zawodników, z
przeróżnymi uszkodzeniami ciała. Taki teatrzyk lalek, w którym nikt nie
porusza sznureczkami Jamesa Pottera. W Lily zaczęło kiełkować ziarenko
niepokoju, a oczy uważnie zlustrowały sylwetkę szukającego. Nagle
uśmiechnął się łobuzersko i Evans nieświadomie też podciągnęła kąciki
ust ku górze. Rozczochraniec sięgnął ręką do prawego rękawa swojej szaty
i roześmiał się głośno, choć ten dźwięk zginął wśród szumu wiatru i
furkotu deszczu. Jeszcze nikt prócz Evans nie zorientował się, że Potter
ma znicza.
Lily
odwróciła twarz do przyjaciółek, które śledziły właśnie atak na bramki
Gryfonów. Szturchnęła Dorcas, na co zareagowała również Ann. Ruda
wyciągnęła rękę i wskazała palcem, pokazując swoje spostrzeżenie.
Meadowes przez chwilę marszczyła czoło, ale kiedy zrozumiała, odwróciła
się do tyłu, żeby przekazać ta wiadomość. A robiła to z taką uciechą,
jakby to ona była tam, wysoko na miotle. Szemranie rozeszło się, bo
każdy wyciągał szyję, a potem nagle wybuchł szaleńczy aplauz Gryfonów.
Wtedy właśnie James wyrzucił rękę wysoko nad głowę, potwierdzając
wszystko tym gestem.
- Gryffindor wygrywa meeecz! – wydarła się komentatorka. - 260:130 to dzisiejszy wynik!
Jamesa
zaskoczył on nieco, musiał przegapić sporo. Ale wygrali! HA! Wiedział
to. Zobaczył Luizę, kręcącą młynki w powietrzu i resztę drużyny lecącą
ku niemu z szerokimi uśmiechami na twarzach. Wiedząc, że cały Hogwart
widział to dzisiejsze zwycięstwo, poczuł się jak ktoś, kto wykonał
dobrze swoje zadanie. I to nie tylko jako szukający, ale także kapitan.
Był w końcu na swoim miejscu, w centrum uwagi. Wyrastająca ponad tłum
flaga z godłem Gryffindoru zwróciła jego uwagę. Cała Ann – zawsze
profesjonalnie przygotowana – obok niej skakała i rozbijała się na boki
Dorcas, a Lily zarzucała rudymi kucykami. Potter zauważył, że od wilgoci
pokręciły jej się włosy, było to niecodzienne, bardzo ładne zjawisko.
Dziewczyna dopadła do rączki chorągwi i zamachała nią energiczniej.
Jeszcze nigdy nie była taka szczęśliwa podczas meczu. Serce mu urosło
widząc ją taka roześmianą i zarumienioną, pomimo przemoknięcia.
Poklepywany
z uznaniem zleciał na ziemię. Ludzie zaczęło wyłazić na trawę, chcąc
dopaść zwycięzców. James patrzył jak Lily zbiega po schodach ciągnąc za
sobą Ann, która uważała żeby kogoś nie zdzielić flagą. Dorcas sama,
skacząc co trzeci schodek i ślizgając się, dotarła do niego pierwsza. Z
krzykiem wyściskała go, a on dziękował w duchu za to, że jej włosy są
mokre, przez co oklapły nieco i nie gilgotały go w nos, ale też nie
zasłaniały widoku. Evans też do niego zmierzała. Zobaczyła, że na nią
patrzy i uśmiechnęła się szerzej, a jemu serce zabiło szybciej, po to
żeby zaraz pęknąć wpół. Caradoc Dearborn zaczepił ją i coś powiedział.
Przystanęła gwałtownie. Po chwili zacisnęła usta i przełknęła ślinę.
Uśmiechnęła się skromnie i klepnęła go z uznaniem w ramię. A on,
najnormalniej w świecie objął jej ramię swoim i zaczął zmierzać w stronę
zamku. James odwrócił się, żeby nie musieć na to patrzeć i dał się
porwać tłumowi do Wieży Gryffindoru. Cały wieczór, podczas świętowania,
popijał jedno piwo kremowe za drugim, a potem przerzucił się na coś
mocniejszego, ale nie czerpał z tego żadnej przyjemności.
Ekhm... Spaprałam sprawę, więc jestem zmuszona zmienić coś w pewnej notce: wyjście do Hogsmeade będzie w niedzielę, a nie w sobotę po Nocy Duchów, dlatego, że w 1-szą sobotę listopada jest mecz. Będę się starała lepiej wszystko planować.
To
dziwne, ta notka wydaje mi się być dłuższa, a wcale tak nie jest. Ale
jednego jestem pewna, to dlatego, że tu jest więcej opisów. Sporo ich,
prawda? Chyba mogę przyznać, że... jestem z siebie zadowolona :)
Nic nie mogę obiecać, ale wydaje mi się, że mam już jakąś połowę przyszłej notki i przede mną najtrudniejsza jej część.
Aha, nigdy więcej meczu!!!
Cześć! ;D Nareszcie notka! Już się doczekać nie mogłam... ;)) A wyszła świetnie! Masz rację.. sporo tu opisów. ;) Ale mi się to podoba. ;))
OdpowiedzUsuńCaradoc - Lily - James - ale mieszanka.... ;))
No cóż.. weny nie mam dziś na komentarze...
Napiszę jeszcze tylko, że, teraz bez pergaminu jest ładniej ;))
Pozdrawiam gorąco, gdyż na dworze zimno (przynajmniej u mnie)
Weny życzę...;*
A! I jestem pierwsza ;D Pierwszy raz, jestem gdzieś na blogu pierwsza... no szoook ;D
UsuńNo nie! "Caradoc - Lily - James'' to brzmi jak jakiś dziwny trójkąt! I może to dobrze ;D
UsuńMnie też się teraz bardziej podoba :)
U mnie też nie jest gorąco, choć dzisiaj trochę słońca widzę, wow ;)
Nie dziękuje i pozdrawiam ;*
Eh, już zapomniałam jak pięknie piszesz. xdd Notka jest cudowna. : )
OdpowiedzUsuńDobrze, że w końcu coś się pojawiło. Bd miała motywacje do kontynuowania swojego bloga. Zaniedbałam go, w sumie to prawie o nim zapomniałam. ; (
Dziękuję bardzo ;*
UsuńNie zapominaj o swoim blogu, nie, nie, nie ;)
Wow no fajna notka, chociaż nie mogłam się skupić na czytaniu. ;]
OdpowiedzUsuńSzacun za napisanie przebiegu meczu, ja nigdy nie mogłam sie na to zdobyć... Ogólnie czekam na rozwiącanie tego trójkąta;D
Pozdrowienia i powodzenia na dalszej drodze.;*
Ty też! "Trójkąt"...
UsuńJeśli chodzi o mecz... To już nigdy więcej tego sobie nie zrobię! I mam nadzieje, że żaden mój wyimaginowany pomysł mnie do tego nie zmusi!
Dlaczego nie mogłaś się skupić?
P.S. Według mnie, nie zdobyłaś się na wiele, Czarno-biała, i nie bierz tego jako przytyk, po prostu nadal nie rozumiem twojej decyzji ;(
I mam do siebie pretensje, że tak często kręciłam nosem! A to imię, a to klasa...
Boziu! Nawet nie wiesz jak ja przeżywałam tą notkę! Tak bardzo mnie trzymała w napięciu, że myślałam iż zaraz wybuchnę z niepewności (chodzi mi głównie o mecz). Nie rozumiem dlaczego "nigdy więcej meczu" przecież bardzo dobrze opisałaś ten mecz, powiedziałabym że nawet fenomenalnie.
OdpowiedzUsuńNotka jest SUPER, ŚWIETNA I FANTASTYCZNA!
Ach, i bardzo Ci dziękuje za dedykacje! Od razu humor mi powrócił ;D
Naprawdę tak trzyma? Wow, tego się nie spodziewałam ;) Zastanawiam się czy dlatego wywołała taką reakcją bo znałaś zarys czy dlatego, że zastanawiałaś się ile jest w niej Twojego pomysłu?
UsuńTen mecz to prawdziwa męczarnia!
A komuż by jak nie Tobie należała się dedykacja za tą notkę? Upewniłaś mnie co do pomysłu :) Mam nadzieje, że pomimo wszystko zaskoczyłam końcówką ;D
P.S. Czemuż to nie miałaś humoru?
Misia, ta notka wywołała u mnie taką reakcje bo wczułam się, a szczególnie w ten mecz. Normalnie tak go opisałaś że nigdy nie wiadomo co zaraz się tam zdarzy!
UsuńMuszę się przyznać że jak to czytałam to zapomniałam że znam zarys historii ;D. I przecież ja prawie że nic nie wymyśliłam, to TY wszystko wymyśliłaś i opisałaś.
No i masz rację, zaskoczyłaś mnie końcówką, Teraz mi trochę szkoda Jamesa.
Napisałaś wcześniej "P.S. Czemuż to nie miałaś humoru? " no cóż, humoru nie miałam przez dwie moje kochane blondynki - siostrę i przyjaciółkę. A szczególnie przez tę ostatnią. Ale na szczęście Ty zawsze potrafisz sprawić by na mojej tważy znowu zagościł uśmiech. Dziękuje Ci za to.
Z niecierpliwieniem czekam na następną notkę.
Nie wiedziałam, że z ciebie taka pasjonatka quidditcha! Pewnie, że ja napisałam, ale miało się skończyć inaczej (nawet już nie pamiętam jak ;D )
UsuńOch, tylko trochę szkoda Jamesa ;/
Czekać (chyba) długo nie będziesz musieć bo notka w notesie aż się rwie do przepisania i wstawienia ;)
A! No i zaczęłam pisać następną ;D
Na prawdę zaczęłaś pisać następną? Och, to wspaniale już umieram z ciekawości!
UsuńCóż jestem fanką quidditcha bo to fascynująca i ekscytująca gra. A odkąd mam książkę "quidditch przez wieki"(którą dam głowę że czytałaś) to jeszcze bardziej ją uwielbiam ;D
Życzę miłego pisania i nieograniczonej weny.
paulina
[wiedźma] ;D
Zaczęłam pisać następną-nastepną, czyli tak jakby 17 ;) 16-tą tylko przepisać. Taaa...
UsuńPrzeczytałam i korzystałam, ale jakoś nigdy się tym nie interesowałam, tylko wtedy kiedy Ginny była w drużynie było jako tako, ale tak to nie bardzo
Szkoda mi trochę Jamesa - biedny :( Jestem bardzo ciekawa jak to się dalej potoczy :)
OdpowiedzUsuń