piątek, 20 lipca 2012

10. Nigdy nie wiesz co się wydarzy

            Niebo stawało się z dnia na dzień bardziej ponure. Kłębiły się na nim chmury przypominające watę cukrową i opuszczały hogwarckie tereny bardzo szybko, wspomagane porywisty wiatrem. Słońce było rzadkim gościem, coraz częściej witały za to burze – głośne i długie. Jeden z piorunów trafił w chatę gajowego. Niewielkie szkody, które wyrządził, dyrektorowi udało się naprawić dwoma czy trzema machnięciami różdżki. Mimo wszystko, opiekuńcza Lily musiała sama sprawdzić co i jak. Odwiedziła go – jak podejrzewała - w jeden z ostatnich „luźnych” dni.
            Pomachała stojącemu na progu Hagridowi, który patrzył za jej odchodzącą sylwetką. Wiało okrutnie. Szum drzew w puszczy brzmiał jak zapowiedź czegoś niedobrego. Aż dreszcz przeszedł Lily. Zaczynało się ściemniać. Lily poprawiała apaszkę na szyi i wtedy zawiał mocno wiatr. Prawie się przewróciła przez siłę podmuchu. Materiał wyrwał jej się z ręki i poszybował niczym latawiec. Odgarnęła rude kosmyki z twarzy i rozejrzała się dookoła siebie. Nie widziała nigdzie swojego szala, za to dostrzegła jakiś zbliżający kształt. Sowa? Nie. To ktoś na miotle. Im bliżej był, tym bardziej marszczyła brwi.          
            - To chyba jest twoje – usłyszała uprzejmy głos.
            - Och, dziękuje. – Posłała uśmiech pełen wdzięczności i zaraz okręciła się szalem.
            Zadarła głowę do góry. Przez miotłę, z jakąś niewymuszoną nonszalancją zwisał chłopak. W jego niebieskich, błyszczących jak szkiełka oczach widniały ogniki zaciekawienia. Uśmiech sprawiał, że w czerwonych od wiatru policzkach pojawiały się cudne dołeczki. Zrobił wyczekującą minę, kiedy Lily patrzyła na niego przez jakiś czas. Evans spuściła głowę i zaróżowiła się lekko, czując jednocześnie jakieś ukłucie między żebrami. Robiąc krok w stronę zamku zrozumiała, że jakimś cudem zapomniała o oddychaniu.
            - To chyba trochę nierozsądnie spacerować o tej porze roku w samym sweterku, nieprawdaż?
            - Nie jestem w samym sweterku – odpowiedziała, unosząc lekko głowę w geście wyższości. Przerzuciła koniec apaszki przez ramię, który załopotał na wietrze. Poprawiła ciężką torbę. Wydawało jej się, że usłyszała zduszony śmiech.
            Wyczuwała lecąca nad nią postać. Zupełnie jakby ją gdzieś eskortował. Czuła się osaczona. A może to była jakaś zasadzka? W końcu od jakiegoś czasu, wszyscy po obiedzie czas spędzali w zamku. Jeśli mieli wychodzić na lekcje opieki nad magicznymi stworzeniami, przeklinali zajęcia praktyczne, tak dla odmiany. Coś tu jest nie tak, pomyślała. I właśnie w tym momencie poczuła szarpnięcie. Próbował jej wyrwać torbę! Zaparła się nogami i pociągnęła z całej siły. Zakołysał się na miotle, o mało nie spadł.
            - Nie bądź taka uparta – zachęcał. – Chwiejesz się na boki z tym swoim torbiskiem, a nie dasz sobie pomóc. – Spojrzała na niego spod byka. – Dobra, nie ustępujesz łatwo, stoisz uparcie przy swoim zdaniu… Podoba mi się to.
            Lily spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. Co za bezczelność! Wiatr zawiał jeszcze mocniej, znów zachwiała się. A on wykorzystując jej nieuwagę zabrał jej torbę i przewiesił przed sobą na rączce miotły. Bardzo chciała się teraz zdenerwować, chciała krzyknąć, chciała wysyczeć coś, tak, jak to tylko ona potrafiła, ale nie mogła. Nie wtedy, kiedy patrzą na nią dwa małe jeziora. Może to dobrze, pomyślała, rzeczywiście byłą ciężka. I nagle zrobiła się bardzo zła na samą siebie. Spojrzała na chłopaka oczami, w których rodził się huragan.
            - No co? Chciałem tylko pomóc.        
            Dlaczego w tym głosie wibrował zaraźliwy śmiech? Lily zrobiło się bardzo gorąco, jakby rozpuszczała się od środka.
            - Wy zawsze chcecie tylko pomagać. – Nawet ją zdziwiła oschłość własnego tonu.
            Odeszła szybko z miną obrażonej małej dziewczynki. Kryła tym dezorientację. Jeszcze jej się coś takiego nie zdarzyło.
            - Wy, to znaczy…?
            Znowu ten sam głos, dzięki któremu kąciki ust rudowłosej lekko zadrżały.
            - Co znowu chcesz? - I znowu ten sam szorstki ton.
            Coś tam jej odpowiedział. Tym samym wesołym tonem, co, jak Lily zauważyła, wywoływało u niej sprzeczne emocje. Z jednej strony to z czego on się tak cieszy? Z tego, że po jakichś trzech, czterech minutach ich rozmowy Evans była w stanie odwrócić się i odejść zapominając o nim na zawsze - co mogło być coraz trudniejsze - czy fakt, że w końcu dopiął swego? A z drugiej strony czyż to nie urocze, że po świecie, Wielkiej Brytanii, wokół Hogwartu, ba, obok niej, leci właściciel tak wspaniale zaraźliwego uśmiechu?
            Otworzyła wrota zamku a on lecąc nad nią wpadł do środka. Ale to było cudownie denerwujące! Evans zatrzasnęła je, w czym tym razem jej pomógł. Po przejściu kilku kroków rozpięła sweter i zaczęła zdejmować apaszkę. Złośliwy materiał splątał się z jakimś czymś czego nigdy nie posądziłaby o zaplątanie z apaszką, która teraz zasłaniała jej oczy. Chwilę po tym, jak z jej gardła wydobyło się coś na wzór warknięcia, poczuła dotyk na nadgarstku. Opuściła ręce powstrzymując się przed jakąś uwagą.
            - A kuku! – Usłyszała po otwarciu oczu, które zaraz wniosła ku górze wyrażając tym swoją dezaprobatę.
            Zdjął torbę Lily z trzonka miotły i podał dziewczynie. A więc to koniec, pomyślała. Ależ tragicznie to zabrzmiało.
            - Nie smuć się – pocieszył ją, opadając powoli i delikatnie jak piórko by zrównać poziomem ich oczy. Evans nie mogła się oprzeć pewnej niegrzecznej myśli. – Mieszkamy w jednym zamku i zawsze możemy się spotkać - dodał.
            Lily chciała powiedzieć, że przez poprzednie sześć lat jakoś się nie spotkali. Wyszło jednak zupełnie coś innego.
- Nie mam powodu do smutku – zabrzmiało dumnie i zimno.
Uśmiechnął się i Lily znowu mogła podziwiać jak urocze są jego dołeczki w policzkach. Zeskoczył z miotły ze zwinnością jakiegoś zwierza. Popatrzył na nią i śmiesznie pokręcił nosem. Rozejrzał się. Złapał miotłę i wepchnął ją chyba do komórki na środki czyszczące Filcha. Evans patrzyła na to ze zdziwieniem. Cały czas nie zsiadł z niej a teraz bezceremonialnie wcisnął ją do składziku.
- No co? Nie będę latał na miotle po lochach.
- Jesteś z Hufflepuffu?
- Pudło! – zawołał z radością dziecka.
- No nie mów, że ze Slytherinu! – zdziwiła się, wytrzeszczając oczy.
- Nie, to też nie to.
- Całe szczęście. Jesteś za fajny na ślizgona.
- Idę do Slughorna. Szczerze, nie wiem czego ode mnie chce. Nie jestem mocny z eliksirów – wyznał, drapiąc się za uchem. – Nie chciałem ich nawet kontynuować, ale rodzice się uparli. Ojciec ma już dla mnie wymyśloną robotę, no i oczywiście, są potrzebne zdane eliksiry. Ale co tam! I tak nie mam zamiaru ich zdawać – wzruszył ramionami. Nie mógł nie zauważyć rumieńca Lily i speszenia, ale zignorował nie chcąc wpędzać ją w jeszcze większe zakłopotanie.
-Naprawdę? Ja uważam, że eliksiry są fascynujące. No i przydatne. Dają taką szeroką gamę możliwości! – Oczy błysnęły jej z podekscytowania. – Przy ich pomocy można kogoś uleczyć lub prawie zabić, rozweselić i wprowadzić w rozpacz, uspokoić albo spowodować ciągłe gadanie bez sensu, dodać wiary w siebie albo ośmieszyć, można nawet sprawić, że ktoś zakocha się w osobie wykonującej wywar, jest jednak jeden warunek: musi go pić, bo miłość nie jest prawdziwa. – Uśmiech miała tak szeroki, że gdyby nie uszy, to owinąłby się jej wokół głowy.
- Mówisz, jakbyś je kiedyś wszystkie warzyła.
- Różne rzeczy się robiło – zachichotała z wdziękiem.
- Z Severusem Snapem?
Śmiech urwał się natychmiast. Przez chwilę jej oczy nie wyrażały nic. Atmosfera zrobiła się bardzo gęsta. Zdawała się stawiać między tymi dwiema postaciami mur. Popatrzył na nią szeroko otwartymi oczami dziecka.
- Nie musisz mnie przez to oceniać – warknęła. - Ani wtykać nos w nie swoje sprawy. Dziękuje za apaszkę.
Po czym odwróciła się, szarpiąc włosami powietrze, jak to miała w zwyczaju. Szybko weszła schodami na górę. Nie odwróciła się ani razu, choć bardzo miała ochotę.
- Miodowe pyszności.
Pchnęła obraz i z dużą siłą go zamknęła. Ruszyła w stronę schodów.
- O, Lily! I co tam u Hagrida?
- W porządku, Dorcas. Nie ma śladu po dziurze.
Położyła torbę koło łóżka i otworzyła szufladkę w swojej nocnej szafce. Chwilę w niej grzebała, słychać było chrzęst odsuwanych na boki rzeczy. W końcu wyjęła gumkę i kilka spinek. Zrobiła wysokiego kucyka, podzieliła go na kilka mniejszych pasm i poupinała. W rezultacie miała niezbyt porządnego, aczkolwiek uroczego koka.
- Lily – wymamrotała Dorcas z uznaniem w głosie – masz talent.
- Nie, po prostu wprawę - uśmiechnęła się ciepło. -  Kiedy byłam małą dziewczynka czesałam wszystkie koleżanki, ale jeszcze wcześniej moje lalki. Nie bawiłam się w dom. Brałam mój grzebień, spineczki i cieniutkie gumki. Byłam fryzjerką.
- Szkoda, że nie uczeszesz mnie na święta – mruknęła, skubiąc nitkę zwisająca z rękawa bluzki.
- To jedziesz na święta do domu? Akurat w tym roku?
- Nie, ale… Ale ty zawsze wyjeżdżałaś. Nie jedziesz, tak? – próbowała ukryć radość, ale zdradziły ją oczy. Wesoły ognik skakał po jej źrenicach jak oszalały.
Lily usiadła obok niej.
- Może będę tego żałować, w końcu zawsze święta spędzałam z rodziną, w domu. Myślę, jednak, że bardziej będę żałowała jeśli wyjadę. To nasz ostatni rok tutaj – na jej twarzy odmalował się cień przygnębienia kiedy objęła wzrokiem dormitorium.
- Czyli…
- Czyli zrobię ci jakąś boską fryzurę, Dorcas. – Objęła z uśmiechem przyjaciółkę.
- Tak, tak, super, ale nie oto mi chodziło. – Zajrzała jej w twarz. – Tylko się chciałam upewnić czy nie chcesz w tym roku odetchnąć od Pottera.
Uścisk stracił na sile.
- Nie ma pewności jakie są jego plany. Jest dziwnie spokojny od czasu naszej rozmowy w Skrzydle Szpitalnym. Zastanawiam się, co za tym stoi.
- Jak to, co? Chcę się do ciebie zbliżyć i powoli wślizgnąć się do twojego serduszka, Lily. – Mówiąc to zrobiła ludzika z palców i zaczęła nim wchodzić po jej ramieniu.
- Black ci się wygadał? – zmrużyła oczy.
- Syriusz? – prychnęła. – Chłopaki nie rozmawiają o takich rzeczach. Ich bardziej interesuję ta… bardziej praktyczna strona miłości, chociaż w jej istnienie i tak nie wierzą. Miłości. – Sięgnęła po czasopismo i wyciągnęła się na łóżku, kładąc stopy na kolanach Lily.
- Jakież to głębokie.
Przez kilka minut nic się nie działo. Dorcas była zaczytana w jakiś artykuł. A Lily rozmyślała z zamkniętymi oczami i cieszyła się, że żaden z jej włosów nie gilgocze ją w twarz.
Wiatr na dworze świszczał, a od szyby coś się odbijało. Zapewne krople deszczu.
Drzwi lekko zatrzeszczały. Evans otworzyła jedno oko i skrzywiła się na widok swojej kocicy z pająkiem w pyszczku. Ukucnęła przy niej i patrząc się jej w oczy z pionowymi kreskami oznajmiła:
- Kupię ci w Hogsmeade zaczarowane myszy i może coś jeszcze, co trzymane w twoich zębach nie przyprawiłoby nas o mdłości.
Mimi machnęła ogonem i niezadowoleniem pacnęła łapą w swą zdobycz. Lily odsunęła się pospiesznie. Wypuściła głośno powietrze.
Ależ się nudziła. Ale nie odrobi lekcji, nie poczyta, nie pójdzie zobaczyć czy w szkole nie dzieje się nic złego. Nie, to by było zbyt zwykłe.
-Mam pomysł!
No w końcu coś ciekawego!

Lily i Ann za pomysłem Dorcas zebrały się w Pokoju Wspólnym pół do dwunastej w nocy. Osoby, które zostawały długo i mogłyby im przeszkodzić, zostały postraszone przez Lily doniesieniem na nich McGonagall, za zakłócanie ciszy nocnej. Ludzie rozchodzili się pukając w czoła, a jeden chłopak wystawił język.
            Podczas gdy Ann i Lily usiadły obok siebie na dywanie, Dorcas chodząc z Czarownicą w ręce ustawiała przed nimi różne przedmioty – białą serwetkę w kształcie trójkąta, grubą świecę, jakieś ususzone płatki kwiatowe, kawałek pergaminu i pióro.
            - Gotowe! – Odrzuciła czasopismo na fotel, siadając po turecku.
            - Co takiego?
            - Właśnie przygotowałam wszystko co potrzebne do pewnego… rytuału. Sprawdzimy za kogo wyjdziemy za mąż!
            Meadowes miała na twarzy uśmiech świadczący o tym, że bardzo jest z siebie zadowolona. Ale widząc minę dziewczyn straciła trochę animuszu. Spuściła oczy mając nietęgą minę. Zaczęła bez słowa, aczkolwiek ociągając się, zgarniać do siebie wszystko co przyniosła.
            - Zostaw to już – zaczęła Lily.-  Czy mamy coś lepszego do roboty? Nie? Więc nie grymasimy i zaczynamy, dziewczęta!
            - Cudownie! Więc teraz musisz – znalazła właściwą linijkę w tekście – napisać na pergaminie formułkę i...
            - Chwila, moment. Ja?
            - Tak, ty Lily. Przecież sama mówiłaś, że się nudzisz. Och, nie patrzcie się tak. Jeśli nie zaczniemy o dwunastej to możemy to przełożyć na jutro.
            Evans spojrzała na Ann, która wzruszyła ramionami i zrobiła minę pod tytułem „sama tego chciałaś”
            - To co mam robić? – zapytała wzdychając.
            Dorcas wyprostowała się dumnie, odchrząknęła i zaczęła.
            - Zaczynając o północy, w pomieszczeniu gdzie będą jedynie twoje pomocnice… Nie podoba mi się to słowo pomocnice. No dobra, czytam. Gdzie to… acha. …oświetlonym wyłącznie blaskiem grubej świecy, dowiesz się kogo poślubisz! To dziwne, że nie piszą wybranka twego serca czy coś w tym stylu, no nie? Matko! Tak późno! I czemu nic nie mówiłyście?! – syknęła, kiedy Ann popukała tarcze swojego zegarka, który wskazywał za cztery dwunastą. – Na białej, trójkątnej serwetce, której dwa dolne rogi będą skierowane w twoją stronę, a jej trzeci – na najbliższe okno… - Lily ustawiła tkaninę według poleceń -  …połóż kawałek pergaminu. Musi być tak mały, żeby ani kawałek nie wystawał za krawędź chusty, ale tak duży, żebyś zmieściła następujący tekst. Uwaga: nie czytać na głos, gdyż może spowodować przykre skutki! No to masz, Lily, czytaj sama.
            Evans wzięła czasopismo od Dorcas, która aż unosiła się z ekscytacji. Sama czuła coraz to większe fale sceptycyzmu co do tego co miała zaraz zrobić.
Ja [wpisz imię oraz nazwisko], pragnąc mieć wgląd w przyszłość swojego serca [w tym momencie nabierasz na rękę płatki kwiatów, które najbardziej urzekają Cię swoim zapachem], nakazuję w wizji objawić się postaci tego, z którym stanę na ślubnym kobiercu!

Potem wsypując płatki na pergamin, zgnieć go w jak najmniejszą kulkę i wrzuć na ogień świecy. Po chwili powinnaś Go ujrzeć!
Jeśli planujesz, wykonać ciąg rytuałów musisz posiadać więcej świec, które muszą być zapalone i trzymane przez następne chętne w dłoniach. Bardzo ważne jest by zacząć pisać Formułę równo z wybiciem północy.

- Dorcas, albo zacznij kupować coś innego, albo nie wierz we wszystko co jest tutaj napisane.
- A co, a co? – zainteresowała się, raczkując, by zajrzeć w tekst.
- Przecież to jakieś brednie! Gdzie to ma coś wspólnego z magią? Może w tych płatkach, a może w świecy? To jakieś triki dobre dla mugoli.
- Zaglądanie w przyszłość. A przecież my się tu – postawiła mocny akcent na to słowo – uczymy wróżbiarstwa!
Lily patrzyła na nią przegranym wzrokiem. Musiała ustąpić. Widziała zawód w tak bardzo dziecięcych oczach. Drobna sylwetka z burzą loków na głowie, przez co wyglądała na ciężką – za ciężką - zgarbiła się.
-Och, już dobrze, Dor. Nie traćmy czasu. Jeśli obie chcecie też to zrobić to musicie mieć przez cały czas zapalone świece.
Meadowes podskoczyła jakby była sprężynką i ze szczerym uśmiechem wręczyła Ann świecę. Dziewczyna również nie miała serca odmawiać przyjaciółce. Tym bardziej, że czasu było coraz mniej.
Lily klęknęła przed serwetką. Wydawało się jej to takie głupie! Nudziła się wcześniej, to prawda. Ale dochodziła północ a o tej godzinie zazwyczaj spała. Przymknęła powieki i wciągnęła powietrze przez nos. Trzymała je w płucach tak długo, aż zegar nie wybił północy. Wtedy ujęła w palce pióro i zaczęła gryzmolić na papierze Formułę, zerkając co chwila na stronę z gazety. Zapewne Ann ją tam położyła wcześniej wyrywając, bo kiedy miała zamknięte oczy słyszała poirytowane sapnięcie Dorcas. Wzięła odrobinę jakichś bladoniebieskich płatków i dokończyła pisać. Kątem oka widziała Dorcas, która cała się naprężyła i Ann z lekko kpiarskim uśmiechem na ustach.
Sypiąc płatki na pergamin pomyślała: Ale jesteś głupia, Lily. Pokręciła głową, krzywiąc się lekko. Zgniotła kartkę jak mogła najbardziej. Uniosła rękę nad płomień świecy i zawahała się. A jeśli… Nie, nie wierzyła w to. Ale jeśli by zadziałało, tak czysto teoretycznie, to czy tego chciała? Czy w wieku siedemnastu lat chciała się dowiedzieć, za kogo wyjdzie za mąż?
Odskoczyła od ognia, który parzył boleśnie. Spojrzała na ostre zaczerwienienie szpecące jej skórę wokół każdego paznokcia prawej ręki. Przyda się jakiś eliksir na oparzenia. Dopiero teraz spostrzegła, że kartka wpadła jednak do ognia. Automatycznie skupiła się na wypatrywaniu czegoś w ciemności.
Lily czuła się jakby czas się wydłużył i wszystko widziała w zwolnionym tempie. Słyszała swoje serce, które zaczęło trochę szybciej bić. Nie, nie była zła, że nikt jej się nie objawił. Była zawiedziona. A to gorsze od złości. Teraz do głowy doszła jej jeszcze jedna możliwość, której nie brała wcześniej pod uwagę. A co jeśli miała zostać starą panną? Już łzy zaczynały stawać jej w oczach, kiedy nagle pojawił się On.

5 komentarzy:

  1. nie wiem czemu ale nigdy nie lubiłam długich notek...az sie odechciewa czytać

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cóż mogę powiedzieć... ten stan rzeczy na tym blogu jest raczej stały

      Usuń
  2. Phi. Gdyby blog składał się z samych krótkich notek, musiałoby być ich z dwieście.

    Super blog, lecę czytać dalej! ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. On? Zastanawiam się nad Jamesem i kolesiem na miotle o niebieskich oczach ^^

    OdpowiedzUsuń