Niebo
stawało się z dnia na dzień bardziej ponure. Kłębiły się na nim chmury
przypominające watę cukrową i opuszczały hogwarckie tereny bardzo
szybko, wspomagane porywisty wiatrem. Słońce było rzadkim gościem, coraz
częściej witały za to burze – głośne i długie. Jeden z piorunów trafił w
chatę gajowego. Niewielkie szkody, które wyrządził, dyrektorowi udało
się naprawić dwoma czy trzema machnięciami różdżki. Mimo wszystko,
opiekuńcza Lily musiała sama sprawdzić co i jak. Odwiedziła go – jak
podejrzewała - w jeden z ostatnich „luźnych” dni.
Pomachała
stojącemu na progu Hagridowi, który patrzył za jej odchodzącą sylwetką.
Wiało okrutnie. Szum drzew w puszczy brzmiał jak zapowiedź czegoś
niedobrego. Aż dreszcz przeszedł Lily. Zaczynało się ściemniać. Lily
poprawiała apaszkę na szyi i wtedy zawiał mocno wiatr. Prawie się
przewróciła przez siłę podmuchu. Materiał wyrwał jej się z ręki i
poszybował niczym latawiec. Odgarnęła rude kosmyki z twarzy i rozejrzała
się dookoła siebie. Nie widziała nigdzie swojego szala, za to
dostrzegła jakiś zbliżający kształt. Sowa? Nie. To ktoś na miotle. Im
bliżej był, tym bardziej marszczyła brwi.
- To chyba jest twoje – usłyszała uprzejmy głos.
- Och, dziękuje. – Posłała uśmiech pełen wdzięczności i zaraz okręciła się szalem.
Zadarła
głowę do góry. Przez miotłę, z jakąś niewymuszoną nonszalancją zwisał
chłopak. W jego niebieskich, błyszczących jak szkiełka oczach widniały
ogniki zaciekawienia. Uśmiech sprawiał, że w czerwonych od wiatru
policzkach pojawiały się cudne dołeczki. Zrobił wyczekującą minę, kiedy
Lily patrzyła na niego przez jakiś czas. Evans spuściła głowę i
zaróżowiła się lekko, czując jednocześnie jakieś ukłucie między żebrami.
Robiąc krok w stronę zamku zrozumiała, że jakimś cudem zapomniała o
oddychaniu.
- To chyba trochę nierozsądnie spacerować o tej porze roku w samym sweterku, nieprawdaż?
-
Nie jestem w samym sweterku – odpowiedziała, unosząc lekko głowę w
geście wyższości. Przerzuciła koniec apaszki przez ramię, który
załopotał na wietrze. Poprawiła ciężką torbę. Wydawało jej się, że
usłyszała zduszony śmiech.
Wyczuwała
lecąca nad nią postać. Zupełnie jakby ją gdzieś eskortował. Czuła się
osaczona. A może to była jakaś zasadzka? W końcu od jakiegoś czasu,
wszyscy po obiedzie czas spędzali w zamku. Jeśli mieli wychodzić na
lekcje opieki nad magicznymi stworzeniami, przeklinali zajęcia
praktyczne, tak dla odmiany. Coś tu jest nie tak,
pomyślała. I właśnie w tym momencie poczuła szarpnięcie. Próbował jej
wyrwać torbę! Zaparła się nogami i pociągnęła z całej siły. Zakołysał
się na miotle, o mało nie spadł.
-
Nie bądź taka uparta – zachęcał. – Chwiejesz się na boki z tym swoim
torbiskiem, a nie dasz sobie pomóc. – Spojrzała na niego spod byka. –
Dobra, nie ustępujesz łatwo, stoisz uparcie przy swoim zdaniu… Podoba mi
się to.
Lily
spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. Co za bezczelność! Wiatr
zawiał jeszcze mocniej, znów zachwiała się. A on wykorzystując jej
nieuwagę zabrał jej torbę i przewiesił przed sobą na rączce miotły.
Bardzo chciała się teraz zdenerwować, chciała krzyknąć, chciała wysyczeć
coś, tak, jak to tylko ona potrafiła, ale nie mogła. Nie wtedy, kiedy
patrzą na nią dwa małe jeziora. Może to dobrze, pomyślała, rzeczywiście byłą ciężka. I nagle zrobiła się bardzo zła na samą siebie. Spojrzała na chłopaka oczami, w których rodził się huragan.
- No co? Chciałem tylko pomóc.
Dlaczego w tym głosie wibrował zaraźliwy śmiech? Lily zrobiło się bardzo gorąco, jakby rozpuszczała się od środka.
- Wy zawsze chcecie tylko pomagać. – Nawet ją zdziwiła oschłość własnego tonu.
Odeszła szybko z miną obrażonej małej dziewczynki. Kryła tym dezorientację. Jeszcze jej się coś takiego nie zdarzyło.
- Wy, to znaczy…?
Znowu ten sam głos, dzięki któremu kąciki ust rudowłosej lekko zadrżały.
- Co znowu chcesz? - I znowu ten sam szorstki ton.
Coś
tam jej odpowiedział. Tym samym wesołym tonem, co, jak Lily zauważyła,
wywoływało u niej sprzeczne emocje. Z jednej strony to z czego on się
tak cieszy? Z tego, że po jakichś trzech, czterech minutach ich rozmowy
Evans była w stanie odwrócić się i odejść zapominając o nim na zawsze -
co mogło być coraz trudniejsze - czy fakt, że w końcu dopiął swego? A z
drugiej strony czyż to nie urocze, że po świecie, Wielkiej Brytanii,
wokół Hogwartu, ba, obok niej, leci właściciel tak wspaniale zaraźliwego
uśmiechu?
Otworzyła wrota zamku a on lecąc nad nią wpadł do środka. Ale to było cudownie denerwujące! Evans
zatrzasnęła je, w czym tym razem jej pomógł. Po przejściu kilku kroków
rozpięła sweter i zaczęła zdejmować apaszkę. Złośliwy materiał splątał
się z jakimś czymś czego nigdy nie posądziłaby o zaplątanie z apaszką,
która teraz zasłaniała jej oczy. Chwilę po tym, jak z jej gardła
wydobyło się coś na wzór warknięcia, poczuła dotyk na nadgarstku.
Opuściła ręce powstrzymując się przed jakąś uwagą.
- A kuku! – Usłyszała po otwarciu oczu, które zaraz wniosła ku górze wyrażając tym swoją dezaprobatę.
Zdjął torbę Lily z trzonka miotły i podał dziewczynie. A więc to koniec, pomyślała. Ależ tragicznie to zabrzmiało.
-
Nie smuć się – pocieszył ją, opadając powoli i delikatnie jak piórko by
zrównać poziomem ich oczy. Evans nie mogła się oprzeć pewnej
niegrzecznej myśli. – Mieszkamy w jednym zamku i zawsze możemy się
spotkać - dodał.
Lily chciała powiedzieć, że przez poprzednie sześć lat jakoś się nie spotkali. Wyszło jednak zupełnie coś innego.
- Nie mam powodu do smutku – zabrzmiało dumnie i zimno.
Uśmiechnął
się i Lily znowu mogła podziwiać jak urocze są jego dołeczki w
policzkach. Zeskoczył z miotły ze zwinnością jakiegoś zwierza. Popatrzył
na nią i śmiesznie pokręcił nosem. Rozejrzał się. Złapał miotłę i
wepchnął ją chyba do komórki na środki czyszczące Filcha. Evans patrzyła
na to ze zdziwieniem. Cały czas nie zsiadł z niej a teraz
bezceremonialnie wcisnął ją do składziku.
- No co? Nie będę latał na miotle po lochach.
- Jesteś z Hufflepuffu?
- Pudło! – zawołał z radością dziecka.
- No nie mów, że ze Slytherinu! – zdziwiła się, wytrzeszczając oczy.
- Nie, to też nie to.
- Całe szczęście. Jesteś za fajny na ślizgona.
-
Idę do Slughorna. Szczerze, nie wiem czego ode mnie chce. Nie jestem
mocny z eliksirów – wyznał, drapiąc się za uchem. – Nie chciałem ich
nawet kontynuować, ale rodzice się uparli. Ojciec ma już dla mnie
wymyśloną robotę, no i oczywiście, są potrzebne zdane eliksiry. Ale co
tam! I tak nie mam zamiaru ich zdawać – wzruszył ramionami. Nie mógł nie
zauważyć rumieńca Lily i speszenia, ale zignorował nie chcąc wpędzać ją
w jeszcze większe zakłopotanie.
-Naprawdę?
Ja uważam, że eliksiry są fascynujące. No i przydatne. Dają taką
szeroką gamę możliwości! – Oczy błysnęły jej z podekscytowania. – Przy
ich pomocy można kogoś uleczyć lub prawie zabić, rozweselić i wprowadzić
w rozpacz, uspokoić albo spowodować ciągłe gadanie bez sensu, dodać
wiary w siebie albo ośmieszyć, można nawet sprawić, że ktoś zakocha się w
osobie wykonującej wywar, jest jednak jeden warunek: musi go pić, bo
miłość nie jest prawdziwa. – Uśmiech miała tak szeroki, że gdyby nie
uszy, to owinąłby się jej wokół głowy.
- Mówisz, jakbyś je kiedyś wszystkie warzyła.
- Różne rzeczy się robiło – zachichotała z wdziękiem.
- Z Severusem Snapem?
Śmiech
urwał się natychmiast. Przez chwilę jej oczy nie wyrażały nic.
Atmosfera zrobiła się bardzo gęsta. Zdawała się stawiać między tymi
dwiema postaciami mur. Popatrzył na nią szeroko otwartymi oczami
dziecka.
- Nie musisz mnie przez to oceniać – warknęła. - Ani wtykać nos w nie swoje sprawy. Dziękuje za apaszkę.
Po
czym odwróciła się, szarpiąc włosami powietrze, jak to miała w
zwyczaju. Szybko weszła schodami na górę. Nie odwróciła się ani razu,
choć bardzo miała ochotę.
- Miodowe pyszności.
Pchnęła obraz i z dużą siłą go zamknęła. Ruszyła w stronę schodów.
- O, Lily! I co tam u Hagrida?
- W porządku, Dorcas. Nie ma śladu po dziurze.
Położyła
torbę koło łóżka i otworzyła szufladkę w swojej nocnej szafce. Chwilę w
niej grzebała, słychać było chrzęst odsuwanych na boki rzeczy. W końcu
wyjęła gumkę i kilka spinek. Zrobiła wysokiego kucyka, podzieliła go na
kilka mniejszych pasm i poupinała. W rezultacie miała niezbyt
porządnego, aczkolwiek uroczego koka.
- Lily – wymamrotała Dorcas z uznaniem w głosie – masz talent.
-
Nie, po prostu wprawę - uśmiechnęła się ciepło. - Kiedy byłam małą
dziewczynka czesałam wszystkie koleżanki, ale jeszcze wcześniej moje
lalki. Nie bawiłam się w dom. Brałam mój grzebień, spineczki i
cieniutkie gumki. Byłam fryzjerką.
- Szkoda, że nie uczeszesz mnie na święta – mruknęła, skubiąc nitkę zwisająca z rękawa bluzki.
- To jedziesz na święta do domu? Akurat w tym roku?
-
Nie, ale… Ale ty zawsze wyjeżdżałaś. Nie jedziesz, tak? – próbowała
ukryć radość, ale zdradziły ją oczy. Wesoły ognik skakał po jej
źrenicach jak oszalały.
Lily usiadła obok niej.
-
Może będę tego żałować, w końcu zawsze święta spędzałam z rodziną, w
domu. Myślę, jednak, że bardziej będę żałowała jeśli wyjadę. To nasz
ostatni rok tutaj – na jej twarzy odmalował się cień przygnębienia kiedy
objęła wzrokiem dormitorium.
- Czyli…
- Czyli zrobię ci jakąś boską fryzurę, Dorcas. – Objęła z uśmiechem przyjaciółkę.
-
Tak, tak, super, ale nie oto mi chodziło. – Zajrzała jej w twarz. –
Tylko się chciałam upewnić czy nie chcesz w tym roku odetchnąć od
Pottera.
Uścisk stracił na sile.
-
Nie ma pewności jakie są jego plany. Jest dziwnie spokojny od czasu
naszej rozmowy w Skrzydle Szpitalnym. Zastanawiam się, co za tym stoi.
-
Jak to, co? Chcę się do ciebie zbliżyć i powoli wślizgnąć się do
twojego serduszka, Lily. – Mówiąc to zrobiła ludzika z palców i zaczęła
nim wchodzić po jej ramieniu.
- Black ci się wygadał? – zmrużyła oczy.
-
Syriusz? – prychnęła. – Chłopaki nie rozmawiają o takich rzeczach. Ich
bardziej interesuję ta… bardziej praktyczna strona miłości, chociaż w
jej istnienie i tak nie wierzą. Miłości. – Sięgnęła po czasopismo i
wyciągnęła się na łóżku, kładąc stopy na kolanach Lily.
- Jakież to głębokie.
Przez
kilka minut nic się nie działo. Dorcas była zaczytana w jakiś artykuł. A
Lily rozmyślała z zamkniętymi oczami i cieszyła się, że żaden z jej
włosów nie gilgocze ją w twarz.
Wiatr na dworze świszczał, a od szyby coś się odbijało. Zapewne krople deszczu.
Drzwi
lekko zatrzeszczały. Evans otworzyła jedno oko i skrzywiła się na widok
swojej kocicy z pająkiem w pyszczku. Ukucnęła przy niej i patrząc się
jej w oczy z pionowymi kreskami oznajmiła:
- Kupię ci w Hogsmeade zaczarowane myszy i może coś jeszcze, co trzymane w twoich zębach nie przyprawiłoby nas o mdłości.
Mimi machnęła ogonem i niezadowoleniem pacnęła łapą w swą zdobycz. Lily odsunęła się pospiesznie. Wypuściła głośno powietrze.
Ależ
się nudziła. Ale nie odrobi lekcji, nie poczyta, nie pójdzie zobaczyć
czy w szkole nie dzieje się nic złego. Nie, to by było zbyt zwykłe.
-Mam pomysł!
No w końcu coś ciekawego!
Lily
i Ann za pomysłem Dorcas zebrały się w Pokoju Wspólnym pół do dwunastej
w nocy. Osoby, które zostawały długo i mogłyby im przeszkodzić, zostały
postraszone przez Lily doniesieniem na nich McGonagall, za zakłócanie
ciszy nocnej. Ludzie rozchodzili się pukając w czoła, a jeden chłopak
wystawił język.
Podczas gdy Ann i Lily usiadły obok siebie na dywanie, Dorcas chodząc z Czarownicą w
ręce ustawiała przed nimi różne przedmioty – białą serwetkę w kształcie
trójkąta, grubą świecę, jakieś ususzone płatki kwiatowe, kawałek
pergaminu i pióro.
- Gotowe! – Odrzuciła czasopismo na fotel, siadając po turecku.
- Co takiego?
- Właśnie przygotowałam wszystko co potrzebne do pewnego… rytuału. Sprawdzimy za kogo wyjdziemy za mąż!
Meadowes
miała na twarzy uśmiech świadczący o tym, że bardzo jest z siebie
zadowolona. Ale widząc minę dziewczyn straciła trochę animuszu. Spuściła
oczy mając nietęgą minę. Zaczęła bez słowa, aczkolwiek ociągając się,
zgarniać do siebie wszystko co przyniosła.
- Zostaw to już – zaczęła Lily.- Czy mamy coś lepszego do roboty? Nie? Więc nie grymasimy i zaczynamy, dziewczęta!
- Cudownie! Więc teraz musisz – znalazła właściwą linijkę w tekście – napisać na pergaminie formułkę i...
- Chwila, moment. Ja?
-
Tak, ty Lily. Przecież sama mówiłaś, że się nudzisz. Och, nie patrzcie
się tak. Jeśli nie zaczniemy o dwunastej to możemy to przełożyć na
jutro.
Evans spojrzała na Ann, która wzruszyła ramionami i zrobiła minę pod tytułem „sama tego chciałaś”
- To co mam robić? – zapytała wzdychając.
Dorcas wyprostowała się dumnie, odchrząknęła i zaczęła.
- Zaczynając o północy, w pomieszczeniu gdzie będą jedynie twoje pomocnice… Nie podoba mi się to słowo pomocnice. No dobra, czytam. Gdzie to… acha. …oświetlonym wyłącznie blaskiem grubej świecy, dowiesz się kogo poślubisz! To dziwne, że nie piszą wybranka twego serca
czy coś w tym stylu, no nie? Matko! Tak późno! I czemu nic nie
mówiłyście?! – syknęła, kiedy Ann popukała tarcze swojego zegarka, który
wskazywał za cztery dwunastą. – Na białej, trójkątnej serwetce, której dwa dolne rogi będą skierowane w twoją stronę, a jej trzeci – na najbliższe okno… - Lily ustawiła tkaninę według poleceń - …połóż
kawałek pergaminu. Musi być tak mały, żeby ani kawałek nie wystawał za
krawędź chusty, ale tak duży, żebyś zmieściła następujący tekst. Uwaga:
nie czytać na głos, gdyż może spowodować przykre skutki! No to masz, Lily, czytaj sama.
Evans
wzięła czasopismo od Dorcas, która aż unosiła się z ekscytacji. Sama
czuła coraz to większe fale sceptycyzmu co do tego co miała zaraz
zrobić.
Ja
[wpisz imię oraz nazwisko], pragnąc mieć wgląd w przyszłość swojego
serca [w tym momencie nabierasz na rękę płatki kwiatów, które
najbardziej urzekają Cię swoim zapachem], nakazuję w wizji objawić się
postaci tego, z którym stanę na ślubnym kobiercu!
Potem wsypując płatki na pergamin, zgnieć go w jak najmniejszą kulkę i wrzuć na ogień świecy. Po chwili powinnaś Go ujrzeć!
Jeśli
planujesz, wykonać ciąg rytuałów musisz posiadać więcej świec, które
muszą być zapalone i trzymane przez następne chętne w dłoniach. Bardzo
ważne jest by zacząć pisać Formułę równo z wybiciem północy.
- Dorcas, albo zacznij kupować coś innego, albo nie wierz we wszystko co jest tutaj napisane.
- A co, a co? – zainteresowała się, raczkując, by zajrzeć w tekst.
-
Przecież to jakieś brednie! Gdzie to ma coś wspólnego z magią? Może w
tych płatkach, a może w świecy? To jakieś triki dobre dla mugoli.
- Zaglądanie w przyszłość. A przecież my się tu – postawiła mocny akcent na to słowo – uczymy wróżbiarstwa!
Lily
patrzyła na nią przegranym wzrokiem. Musiała ustąpić. Widziała zawód w
tak bardzo dziecięcych oczach. Drobna sylwetka z burzą loków na głowie,
przez co wyglądała na ciężką – za ciężką - zgarbiła się.
-Och, już dobrze, Dor. Nie traćmy czasu. Jeśli obie chcecie też to zrobić to musicie mieć przez cały czas zapalone świece.
Meadowes
podskoczyła jakby była sprężynką i ze szczerym uśmiechem wręczyła Ann
świecę. Dziewczyna również nie miała serca odmawiać przyjaciółce. Tym
bardziej, że czasu było coraz mniej.
Lily
klęknęła przed serwetką. Wydawało się jej to takie głupie! Nudziła się
wcześniej, to prawda. Ale dochodziła północ a o tej godzinie zazwyczaj
spała. Przymknęła powieki i wciągnęła powietrze przez nos. Trzymała je w
płucach tak długo, aż zegar nie wybił północy. Wtedy ujęła w palce
pióro i zaczęła gryzmolić na papierze Formułę, zerkając co chwila na
stronę z gazety. Zapewne Ann ją tam położyła wcześniej wyrywając, bo
kiedy miała zamknięte oczy słyszała poirytowane sapnięcie Dorcas. Wzięła
odrobinę jakichś bladoniebieskich płatków i dokończyła pisać. Kątem oka
widziała Dorcas, która cała się naprężyła i Ann z lekko kpiarskim
uśmiechem na ustach.
Sypiąc płatki na pergamin pomyślała: Ale jesteś głupia, Lily.
Pokręciła głową, krzywiąc się lekko. Zgniotła kartkę jak mogła
najbardziej. Uniosła rękę nad płomień świecy i zawahała się. A jeśli…
Nie, nie wierzyła w to. Ale jeśli by zadziałało, tak czysto
teoretycznie, to czy tego chciała? Czy w wieku siedemnastu lat chciała
się dowiedzieć, za kogo wyjdzie za mąż?
Odskoczyła
od ognia, który parzył boleśnie. Spojrzała na ostre zaczerwienienie
szpecące jej skórę wokół każdego paznokcia prawej ręki. Przyda się jakiś
eliksir na oparzenia. Dopiero teraz spostrzegła, że kartka wpadła
jednak do ognia. Automatycznie skupiła się na wypatrywaniu czegoś w
ciemności.
Lily
czuła się jakby czas się wydłużył i wszystko widziała w zwolnionym
tempie. Słyszała swoje serce, które zaczęło trochę szybciej bić. Nie,
nie była zła, że nikt jej się nie objawił. Była zawiedziona. A to gorsze
od złości. Teraz do głowy doszła jej jeszcze jedna możliwość, której
nie brała wcześniej pod uwagę. A co jeśli miała zostać starą panną? Już
łzy zaczynały stawać jej w oczach, kiedy nagle pojawił się On.
nie wiem czemu ale nigdy nie lubiłam długich notek...az sie odechciewa czytać
OdpowiedzUsuńcóż mogę powiedzieć... ten stan rzeczy na tym blogu jest raczej stały
UsuńPhi. Gdyby blog składał się z samych krótkich notek, musiałoby być ich z dwieście.
OdpowiedzUsuńSuper blog, lecę czytać dalej! ;)
oj tak c:
Usuńdziękuję
On? Zastanawiam się nad Jamesem i kolesiem na miotle o niebieskich oczach ^^
OdpowiedzUsuń