piątek, 20 lipca 2012

5. część II: W drodze do gabinetu O'Stappery

            Weszła do Wielkiej Sali. Wypatrzyła w tłumie krótkie, blond włosy. Ich właścicielka grzebała smętnie w zapiekance. Ruda usiadła nieśmiało obok niej i nałożyła sobie na talerz to, co ona. Coraz bardziej irytowała ją ta cisza. Normalnie obu buzie by się nie zamykały. Rzuciła widelcem o talerz i powiedziała podniesionym głosem:
            - Na Merlina! Ann! Tak dłużej być nie może!
            Odbiorczyni tych słów, aż podskoczyła. Patrzyły sobie w oczy przez moment, po czym obie powiedziały przepraszam i rzuciły sobie w objęcia.
            - Lily – powiedziała Blondynka kiedy się puściły. – Wybacz. Uwierz mi, nie robiłam nic przeciwko tobie. Czy tłumaczenie Jamesowi, że…
            - To nie tylko twoja wina – przerwała jej. – Byłam wtedy wściekła. A przecież nasza przyjaźń nie zakończy się z powodu… - Nagły wybuch śmiechu przyciągnął uwagę obu dziewczyn. Potter klepnął Petera tak, że wpadł twarzą w swój talerz, co wywołało ogólny śmiech - …kogoś takiego. – Popatrzyła zniesmaczona na Okularnika.
            Jadły i gadały o byle czym. Spokojnie było dopóki nie przyszła Dorcas (gdzie ona była?) i nie zaczęła piszczeć z uciechy. Piętnaście minut później odezwała się Ann do Lily:
           - Chodźmy już na runy. Do zobaczenia – pożegnała się z Szatynką, która nigdy ich nie studiowała.

            Lily szła prawie pustym korytarzem. Ósma czterdzieści pięć. A więc do godziny policyjnej zostało piętnaście minut. W tym roku tolerancja przebywania uczniów poza Pokojami Wspólnymi została zaniżona w każdej klasie o godzinę. Dumbledore nazywał to nadzwyczajnymi środkami ostrożności a na zebraniu prefektów dowiedziała się, że nie będzie tylu wyjść do Hogsmeade, co zwykle. Choć wszyscy zgodnie twierdzili, że Hogwartowi nie grozi atak za strony ciemnych mocy, bo ma najpotężniejszego czarodzieja obecnych czasów, ów mag musiał mieć swoje powody. Sama Lily przeklinała w myślach te ograniczenia, które sprawiały tyle trudu. Na przykład teraz. Po zaniesieniu niepotrzebnych jej już ksiąg do biblioteki zostało jej piętnaście, a właściwie trzynaście minut na dojście, porozmawianie i wrócenie z gabinetu O’Stappery. Na kolacji postanowiła wyjaśnić całe to zajście na zajęciach. Nie dość, że straciła w jej oczach to jeszcze mogłaby sobie ona pomyśleć, że coś łączy ją z…
            - Potter! – wrzasnęła, kiedy wyszedł jak ze ściany. Potargał sobie włosy, na co się skrzywiła. – Nie strasz!
           - Oj, przepraszam! Nie chciałem przecież. – Wyglądał na zatroskanego.
          Zaczęła się zastanawiać skąd wyszedł, bo w tym miejscu, w którym się aktualnie znajdowali nie było ani rozgałęzienia, ani drzwi czy czegokolwiek. Zauważył, że myśli intensywnie, więc postanowił ją oświecić.
          - To tajemne przejście. Jak chcesz, to ci pokaże. – Chciał ją złapać za rękę, ale odskoczyła jak oparzona.
          - Oszalałeś?!
          - Tak, z miłości. – Pokiwał głową i uśmiechnął się szerzej.
          - Och, daruj sobie to przedstawienie. Nikogo tu nie ma, a poza tym spieszę się. Cześć. – Wyminęła go, ale ku jej utrapieniu poszedł za nią.
          - Odprowadzę cię! – Oczy mu zabłyszczały.
          - Masz mnie za taką głupią, że uważasz, że nie trafię do gabinetu O’Stappery?
          - Nie. Ty jesteś taka cudowna, mądra, inte…
          - Dość. – Zatrzymała się stając przed celem swojej wędrówki. – Ja wchodzę, a jak wyjdę ma cię tu nie być! – Zapukała i weszła.
            Na jednej długiej ścianie ustawione były półki od podłogi do sufitu pozajmowane książkami. Po tytułach na grzbietach można było wywnioskować, że większość jest o obronie przed czarną magią. Były też o astronomii, runach, zaklęciach i transmutacji. Wszystkie zebrane razem stanowiły mniejszą część wszystkich o obronie. Za biurkiem wisiały ogromne zwoje pergaminów, przypominające obrazy, zapisane znakami runicznymi. Przy oknie stał teleskop, a na małym stoliczku obok leżały przybory, których używa się do sporządzania map nieba. Na ścianie naprzeciw biblioteczki widniały ruchome rysunki czarnomagicznych stworzeń. Zainteresowały ją, więc podeszła bliżej. Jeden z nich przedstawiał szkielet człowieka obciągnięty zszarzałą skórą, zupełnie tak jakby długo leżał w wodzie. Puste oczodoły wywołały u niej dreszcz. W pewnej chwili to coś wyciągnęło rękę, jakby pokazując coś za nią. Powoli odwróciła się,
           - To inferius. Ożywiony trup na usługach czarnoksiężnika. Przepraszam, jeśli cie przestraszyłam. – To nauczycielka wyszła z kąta. – Na pewno o nim słyszałaś. – Bardziej stwierdziła niż zapytała, wskazując na obrazek.
           - Tak, ale tylko słyszałam.
           - Chciałaś coś ode mnie?
           - Och, tak! Chciałam przeprosić za moje zachowanie na dzisiejszej lekcji. – Spojrzała na czarownicę przed nią. Teraz zauważyła, że nie ma upiętej korony i na jej ramieniu spoczywa długi aż do pasa warkocz.
           - Jestem w stanie wiele zrozumieć. Miłość… najpiękniejsza rzecz na świecie. Usiądziesz? – spytała, kiedy sama usiadła za biurkiem. – Widziałam, że robisz notatki i pracujesz, więc nie zwróciłabym ci uwagi. Jednak rozkojarzyłaś więcej niż jedna osobę, którą był pan Potter. Rozkojarzyłaś całą grupę! – Uśmiechnęła się nieznacznie.
           - Naprawdę niespecjalnie! – zaperzyła się. – Po prostu on… znowu to zrobił!
           - Co?
           - Chciał, żebym się z nim umówiła!
           Widocznie rozbawiła tym kobietę, bo zaśmiała się. Opanowała się szybko.
           - Przepraszam, ale nie widziałaś swojej miny, Lily. Naprawdę nie wiem, czemu się tak bulwersujesz?
           - Bo on mi się nie podoba. A lata za mną od sześciu lat, twierdząc, że jest we mnie szaleńczo zakochany i nie daje mi żyć. – Westchnęła. – Jest ciągle taki sam. Niedojrzały, uważa się za Boga, targa sobie te włosy, żeby wyglądał jakby dopiero zszedł z miotły i ma za nic czyjeś uczucia! Nie mogę być z kimś takim! – Czy naprawdę to powiedziałam?! – Powinnam już pójść.
            Szybkim krokiem podeszła do drzwi. Łapała za klamkę i nauczycielka zwróciła się do niej.
            - Lily! Twój temperament nadaje się do pracy aurora. Myślałaś o tym?
            - Prawdę mówiąc myślałam o czymś pożytecznym. O czymś, co zmieniłoby świat. – To pytanie zbiło ją z tropu.
            - Tępienie tych szumowin to coś bardzo pożytecznego – rzekła z miną fanatyka.
            Lily tylko pokiwała głową. Wyszła i o mało co nie zdeptała Pottera. Siedział obok drzwi ze zgiętymi kolanami, na których oparł łokcie. Na dłoniach zbitych w jedną pięść podpierał czoło. Oczy miał zamknięte.
            - O matko! A co ty tu jeszcze robisz? – zapytała marszcząc czoło.
            Zerwał się natychmiast i otrzepał spodnie. Nie zapomniał oczywiście przy okazji potargać włosów robiąc w nich jeszcze większy nieporządek.
            - No przecież powiedziałem, że cię odprowadzę – odpowiedział jakby to było oczywiste.
            Wypuściła ze świstem powietrze i pokręciła głową. Wyminęła go i skierowała się w stronę wieży Gryffindoru. Słyszała jak jego kroki dudnią, gdy zaczął biec, kiedy ona była od niego już parędziesiąt stóp. Znowu ją dogonił. Widziała go kątem oka. Wyglądał w pierwszej chwili jakby chciał coś powiedzieć, już otwierał usta, ale zamknął je i zaczął się na nią zachłannie patrzeć. Uśmiechał się coraz szerzej. Dwa razy nawet się potknął, bo włożyła niesforne kosmyki za ucho. Oczy mu błyszczały. Nie! Tego dłużej nie wytrzyma. Znowu się potknął! Stanęła i odwróciła się do niego twarzą krzyżując przy tym ręce na piersiach.
            - Chciałeś coś konkretnego i pomyślałeś, że jednak nie rozmawiam z takimi zarozumialcami, czy po prostu chcesz mi zepsuć wieczór? – zapytała układając usta w dzióbek.
            - Chciałem porozmawiać, ale ta cisza jest taka… przyjemna – powiedział miękkim głosem.
            - Co za spostrzeżenie, Potter. – Fuknęła i automatycznie spojrzała na zegarek. – Już po dziewiątej?!
            - No trochę ci zeszło u O’Stappery. – Jej krzyk skierował go na ziemię. – Co od niej chciałaś?
            - Nie interesuj się – odgryzła się i zadała pytanie, którego w najbliższej przyszłości musiała pożałować. – O czym chciałeś gadać?
Nic nie powiedział tylko skupił się w sobie i rozglądał się po ścianach. W pewnym momencie zmarszczka na jego czole wygładziła się i łapiąc Lily za rękę pociągnął ją w stronę posągu. Zastukał w niego różdżką mrucząc coś, a gdy się przesunął, delikatnie, ale stanowczo, pchnął ją. Znalazła się w tunelu. Było w nim kompletnie ciemno. Zapaliła się różdżka i ujrzała jego twarz tuż przed swoją. Zrobiła lekko zdziwioną minę, ale jego pochłonęło kompletnie studiowanie jej twarzy. Wzrokiem zjeżdżał coraz niżej.
           - Nie pozwalaj sobie! – krzyknęła, czując, że jego wzrok zatrzyma się na dekolcie bluzki odsłoniętej przez rozpiętą szatę szkolną.
           - A ty nie krzycz. – Odsunął się nieco. – Chyba, że chcesz się spotkać z…
           - Nędzne bachory. Całymi dniami nic nie robią, tylko chodzą i brudzą. Żadnego z nich pożytku! Może uda ci się kogoś wywęszyć, kochanieńka. Och, tak, nasze łańcuchy czekają…
           - Widzisz, przy moim boku nigdy nie zarobisz szlabanu. – Jednym palcem wsunął zsuwające się na nos okulary.
            - Faktycznie. – Nutka ironii. – Ty nigdy nie miałeś szlabanu. – Odeszła parę kroków rozglądając się po kamiennych ścianach. – To z niego na mnie wyskoczyłeś?
            - Dokładnie. – Oparł się jednym ramieniem o mur. – Powiedziałaś jeden do jednego. Czy mój prezent był równie nieprzyjemny jak twój… kosz? – Podniósł jedną brew do góry.
            - Mówisz o udekorowaniu mojego łóżka płatkami lilii, a dachu baldachimu zdjęciem? Gest sam w sobie nie był niemiły, ale fakt, że jest od ciebie. – Poprawiła go. – A tak w ogóle, bardzo bym się chciała dowiedzieć jak udało się wam to zrobić. Bo nie wierzę, że sam to zrobiłeś.
            - Tajemnica Huncwota. – Pokazał jej język.
            - Phi. – Zmrużyła oczy i uśmiechnęła się ironicznie. – Dziękuje za jakże miłą i interesującą rozmowę. Wypuść mnie.
            Bardzo niechętnie podszedł do ściany i wyszedł pierwszy. Rozejrzał się i oświadczył, że droga wolna. Wyskoczyła z tunelu i nie czekając na niego, ruszyła. Jednak on był wysportowany i wystarczyło kilka dłuższych kroków by ją dogonił. Po widocznej bójce z myślami, zapytał:
            - Wyrzuciłaś kwiaty?
            Zaśmiała się krótko.
            - Nie…
            - Ha!
            - …BO uznałam, że nie są nic winne od kogo je dostałam. Ale ze zdjęciem jeszcze powalczę.
            - Tak bardzo ci przeszkadza? Ja mam takie samo i osobiście je uwielbiam.
            Już miała mu się odgryźć, kiedy zza posągu wyszła Pani Norris. Po tym krótkim czasie spędzonym z Filchem i tak stała się bardzo do niego podobna. Łypnęła na nich swoimi oczami i zamiauczała głośno. Odwrócili się na pięcie w celu ucieczki, co było głupim pomysłem, bo stanęli twarz w twarz z woźnym.
            - Uczniowie na korytarzu. – Zatarł ręce.– Cudownie, będzie…
            - Wątpię, panie Filch. Jestem prefektem i mam trochę większe prawa niż zwykły uczeń.
            - Ale on nie. – Wycelował w chłopaka palcem, a szczęka mu zadrgała. – I jeśli nie tobie, to jemu należy się…
            - Znalazłam go w drodze do Wieży i zagarnęłam, by nie narobił kłopotu. – Zrobiła minę aniołka.
            Woźny poczerwieniał ze złości i widocznie nie mając innego wyjścia wziął kotkę na ręce i odszedł. Mruczał pod nosem: Wredne szczeniaki, wszystko powiem Dumbledore'owi, o taaak, dobierzemy im się do skóry…
             James poczekał, aż zniknie z pola widzenia, bo nie chciał jej narobić kłopotów. Ujął jej dłonie w swoje.
             - Byłaś boska! – Popatrzył jej w oczy.
             - Zostaw. – Wyszarpnęła się – W moim towarzystwie nie dostaniesz szlabanu. Chyba, że sama ci go wlepię! – I odwróciła się tak zamaszyście, że chlasnęła go włosami po twarzy.
             Wcale nie zrobiła mu tym na złość. Wciągnął głęboko powietrze, w którym jeszcze drgał jej zapach i wypuścił powoli z szerszym uśmiechem. Coraz bardziej utwierdzał się, jaka jest wyjątkowa. Każda inna wykorzystałaby sytuację i rzuciła się na niego. A ona nie. Ograniczyła się jedynie do drobnych złośliwości. Ruszył za nią kolejny raz tego wieczoru.
             - Dlaczego to zrobiłaś? – Zrównał się z nią.
             - Słyszałeś takie mugolskie przysłowie: Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie? Ja nie miałam spotkania z naszym ukochanym woźnym dzięki tobie, a ty nie dostałeś od niego szlabanu dzięki mnie. – Ruszała ręką jak wykładowca.
             - A myślałem, że ci na mnie zależy. – Zrobił minę zbitego psa.
             - Puk, puk. – Zapukała mu w czoło jak do drzwi. – Jest tam ktoś? Od sześciu lat się od ciebie odpędzam jak od natrętnej muchy!
            Zatrzymali się pod portretem Grubej Damy, pod którym nagle się znaleźli. Kobieta nie była zadowolona. W końcu została obudzona przez dwójkę nastolatków, których w dodatku nie powinno tu być.
            - Mandragory – zwrócił się do obrazu, a zaraz potem do Rudej. – Mimo wszystko, dziękuje, Liluś. – I pocałował ją w policzek bardzo blisko ust.
            A zrobił to tak szybko i sprawnie, że nawet nie zdążyła zareagować. Oderwał się od niej i jak gdyby nigdy nic, przeskoczył do Pokoju Wspólnego. Ona stała wciąż oszołomiona jego śmiałością. Z otępienia wyrwał ją głos kobiety na płótnie.
           - Działa ci na nerwy, co? – I zamknęła przejście jakby wiedziała co chcę teraz zrobić. Wpaść za nim i zabić.
           - Ty też. Mandragory.
            Obrażona Gruba Dama z prychnięciem ukazała dziurę. Lily odpłaciła jej się trzaśnięciem. Zwróciła tym na siebie uwagę obecnych tu Gryfonów. Wszystkich prócz jednego. W okularach, rozczochranego, z zawyżonym mniemaniem o sobie i półuśmiechem na twarzy głupka, siedzącego centralnie przed kominkiem i patrzącego w płomienie. Widać, że nie siedział tam z własnej woli. Stała nad nim Dorcas z rękami na biodrach i Syriusz z różdżką w dłoni i miną pod tytułem Gadaj! Ann przywołała ją ręką, na co tylko pokręciła głową i ruszyła szybko do dormitorium. Denerwował ją od poprzedniego wieczora, ale to co zrobił przed chwilą całkowicie ją zaskoczyło. Usiadła na łóżku i na jej twarzy wykwitł tak lekki i delikatny rumieniec, że nie dałoby się go ujrzeć nawet, gdyby bardzo się chciało – w końcu dawno jej nie pocałował, nawet w policzek.

2 komentarze:

  1. Paulina-wierna czytelniczka20 lipca 2012 14:58

    Jaki ja mogłabym tobie dać komentarz ...?
    hmm... walę prosto z mostu! Ta notka jest SUPER ODJAZDOWA!!! I proszę mi wierzyć ja wcale nie przesadzam :-D

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę, świetnie! ;)

    OdpowiedzUsuń