Weszła
do Wielkiej Sali. Wypatrzyła w tłumie krótkie, blond włosy. Ich
właścicielka grzebała smętnie w zapiekance. Ruda usiadła nieśmiało obok
niej i nałożyła sobie na talerz to, co ona. Coraz bardziej irytowała ją ta cisza.
Normalnie obu buzie by się nie zamykały. Rzuciła widelcem o talerz i
powiedziała podniesionym głosem:
- Na Merlina! Ann! Tak dłużej być nie może!
Odbiorczyni
tych słów, aż podskoczyła. Patrzyły sobie w oczy przez moment, po czym
obie powiedziały przepraszam i rzuciły sobie w objęcia.
- Lily
– powiedziała Blondynka kiedy się puściły. – Wybacz. Uwierz mi, nie
robiłam nic przeciwko tobie. Czy tłumaczenie Jamesowi, że…
- To
nie tylko twoja wina – przerwała jej. – Byłam wtedy wściekła. A przecież
nasza przyjaźń nie zakończy się z powodu… - Nagły wybuch śmiechu
przyciągnął uwagę obu dziewczyn. Potter klepnął Petera tak, że wpadł
twarzą w swój talerz, co wywołało ogólny śmiech - …kogoś takiego. –
Popatrzyła zniesmaczona na Okularnika.
Jadły
i gadały o byle czym. Spokojnie było dopóki nie przyszła Dorcas (gdzie
ona była?) i nie zaczęła piszczeć z uciechy. Piętnaście minut później
odezwała się Ann do Lily:
- Chodźmy już na runy. Do zobaczenia – pożegnała się z Szatynką, która nigdy ich nie studiowała.
Lily
szła prawie pustym korytarzem. Ósma czterdzieści pięć. A więc do
godziny policyjnej zostało piętnaście minut. W tym roku tolerancja
przebywania uczniów poza Pokojami Wspólnymi została zaniżona w każdej
klasie o godzinę. Dumbledore nazywał to nadzwyczajnymi środkami
ostrożności a na zebraniu prefektów dowiedziała się, że nie będzie tylu
wyjść do Hogsmeade, co zwykle. Choć wszyscy zgodnie twierdzili, że
Hogwartowi nie grozi atak za strony ciemnych mocy, bo ma
najpotężniejszego czarodzieja obecnych czasów, ów mag musiał mieć swoje
powody. Sama Lily przeklinała w myślach te ograniczenia, które sprawiały
tyle trudu. Na przykład teraz. Po zaniesieniu niepotrzebnych jej już
ksiąg do biblioteki zostało jej piętnaście, a właściwie trzynaście minut
na dojście, porozmawianie i wrócenie z gabinetu O’Stappery. Na kolacji
postanowiła wyjaśnić całe to zajście na zajęciach. Nie dość, że straciła
w jej oczach to jeszcze mogłaby sobie ona pomyśleć, że coś łączy ją z…
- Potter! – wrzasnęła, kiedy wyszedł jak ze ściany. Potargał sobie włosy, na co się skrzywiła. – Nie strasz!
- Oj, przepraszam! Nie chciałem przecież. – Wyglądał na zatroskanego.
Zaczęła
się zastanawiać skąd wyszedł, bo w tym miejscu, w którym się aktualnie
znajdowali nie było ani rozgałęzienia, ani drzwi czy czegokolwiek.
Zauważył, że myśli intensywnie, więc postanowił ją oświecić.
- To tajemne przejście. Jak chcesz, to ci pokaże. – Chciał ją złapać za rękę, ale odskoczyła jak oparzona.
- Oszalałeś?!
- Tak, z miłości. – Pokiwał głową i uśmiechnął się szerzej.
- Och,
daruj sobie to przedstawienie. Nikogo tu nie ma, a poza tym spieszę się.
Cześć. – Wyminęła go, ale ku jej utrapieniu poszedł za nią.
- Odprowadzę cię! – Oczy mu zabłyszczały.
- Masz mnie za taką głupią, że uważasz, że nie trafię do gabinetu O’Stappery?
- Nie. Ty jesteś taka cudowna, mądra, inte…
- Dość. – Zatrzymała się stając przed celem swojej wędrówki. – Ja wchodzę, a jak wyjdę ma cię tu nie być! – Zapukała i weszła.
Na
jednej długiej ścianie ustawione były półki od podłogi do sufitu pozajmowane książkami. Po tytułach na grzbietach można było
wywnioskować, że większość jest o obronie przed czarną magią. Były też o
astronomii, runach, zaklęciach i transmutacji. Wszystkie zebrane razem
stanowiły mniejszą część wszystkich o obronie. Za biurkiem wisiały
ogromne zwoje pergaminów, przypominające obrazy, zapisane znakami
runicznymi. Przy oknie stał teleskop, a na małym stoliczku obok leżały
przybory, których używa się do sporządzania map nieba. Na ścianie
naprzeciw biblioteczki widniały ruchome rysunki czarnomagicznych
stworzeń. Zainteresowały ją, więc podeszła bliżej. Jeden z nich
przedstawiał szkielet człowieka obciągnięty zszarzałą skórą, zupełnie
tak jakby długo leżał w wodzie. Puste oczodoły wywołały u niej dreszcz. W
pewnej chwili to coś wyciągnęło rękę, jakby pokazując coś za nią. Powoli
odwróciła się,
- To
inferius. Ożywiony trup na usługach czarnoksiężnika. Przepraszam, jeśli
cie przestraszyłam. – To nauczycielka wyszła z kąta. – Na pewno o nim
słyszałaś. – Bardziej stwierdziła niż zapytała, wskazując na obrazek.
- Tak, ale tylko słyszałam.
- Chciałaś coś ode mnie?
- Och,
tak! Chciałam przeprosić za moje zachowanie na dzisiejszej lekcji. –
Spojrzała na czarownicę przed nią. Teraz zauważyła, że nie ma upiętej korony i na
jej ramieniu spoczywa długi aż do pasa warkocz.
- Jestem
w stanie wiele zrozumieć. Miłość… najpiękniejsza rzecz na świecie.
Usiądziesz? – spytała, kiedy sama usiadła za biurkiem. – Widziałam, że
robisz notatki i pracujesz, więc nie zwróciłabym ci uwagi. Jednak
rozkojarzyłaś więcej niż jedna osobę, którą był pan Potter.
Rozkojarzyłaś całą grupę! – Uśmiechnęła się nieznacznie.
- Naprawdę niespecjalnie! – zaperzyła się. – Po prostu on… znowu to zrobił!
- Co?
- Chciał, żebym się z nim umówiła!
Widocznie rozbawiła tym kobietę, bo zaśmiała się. Opanowała się szybko.
- Przepraszam, ale nie widziałaś swojej miny, Lily. Naprawdę nie wiem, czemu się tak bulwersujesz?
- Bo on mi się nie podoba. A lata za mną od sześciu lat, twierdząc, że jest
we mnie szaleńczo zakochany i nie daje mi żyć. – Westchnęła. – Jest
ciągle taki sam. Niedojrzały, uważa się za Boga, targa sobie te włosy,
żeby wyglądał jakby dopiero zszedł z miotły i ma za nic czyjeś uczucia!
Nie mogę być z kimś takim! – Czy naprawdę to powiedziałam?! – Powinnam
już pójść.
Szybkim krokiem podeszła do drzwi. Łapała za klamkę i nauczycielka zwróciła się do niej.
- Lily! Twój temperament nadaje się do pracy aurora. Myślałaś o tym?
- Prawdę mówiąc myślałam o czymś pożytecznym. O czymś, co zmieniłoby świat. – To pytanie zbiło ją z tropu.
- Tępienie tych szumowin to coś bardzo pożytecznego – rzekła z miną fanatyka.
Lily
tylko pokiwała głową. Wyszła i o mało co nie zdeptała Pottera. Siedział
obok drzwi ze zgiętymi kolanami, na których oparł łokcie. Na dłoniach
zbitych w jedną pięść podpierał czoło. Oczy miał zamknięte.
- O matko! A co ty tu jeszcze robisz? – zapytała marszcząc czoło.
Zerwał
się natychmiast i otrzepał spodnie. Nie zapomniał oczywiście przy
okazji potargać włosów robiąc w nich jeszcze większy nieporządek.
- No przecież powiedziałem, że cię odprowadzę – odpowiedział jakby to było oczywiste.
Wypuściła
ze świstem powietrze i pokręciła głową. Wyminęła go i skierowała się w
stronę wieży Gryffindoru. Słyszała jak jego kroki dudnią, gdy zaczął
biec, kiedy ona była od niego już parędziesiąt stóp. Znowu ją dogonił.
Widziała go kątem oka. Wyglądał w pierwszej chwili jakby chciał coś
powiedzieć, już otwierał usta, ale zamknął je i zaczął się na nią
zachłannie patrzeć. Uśmiechał się coraz szerzej.
Dwa razy nawet się potknął, bo włożyła niesforne kosmyki za ucho. Oczy
mu błyszczały. Nie! Tego dłużej nie wytrzyma. Znowu się potknął! Stanęła
i odwróciła się do niego twarzą krzyżując przy tym ręce na piersiach.
- Chciałeś
coś konkretnego i pomyślałeś, że jednak nie rozmawiam z takimi
zarozumialcami, czy po prostu chcesz mi zepsuć wieczór? – zapytała
układając usta w dzióbek.
- Chciałem porozmawiać, ale ta cisza jest taka… przyjemna – powiedział miękkim głosem.
- Co za spostrzeżenie, Potter. – Fuknęła i automatycznie spojrzała na zegarek. – Już po dziewiątej?!
- No trochę ci zeszło u O’Stappery. – Jej krzyk skierował go na ziemię. – Co od niej chciałaś?
- Nie
interesuj się – odgryzła się i zadała pytanie, którego w najbliższej
przyszłości musiała pożałować. – O czym chciałeś gadać?
Nic
nie powiedział tylko skupił się w sobie i rozglądał się po ścianach. W
pewnym momencie zmarszczka na jego czole wygładziła się i łapiąc Lily za
rękę pociągnął ją w stronę posągu. Zastukał w niego różdżką mrucząc coś, a gdy się przesunął, delikatnie, ale stanowczo, pchnął ją.
Znalazła się w tunelu. Było w nim kompletnie ciemno. Zapaliła się
różdżka i ujrzała jego twarz tuż przed swoją. Zrobiła lekko zdziwioną
minę, ale jego pochłonęło kompletnie studiowanie jej twarzy. Wzrokiem
zjeżdżał coraz niżej.
- Nie
pozwalaj sobie! – krzyknęła, czując, że jego wzrok zatrzyma się na
dekolcie bluzki odsłoniętej przez rozpiętą szatę szkolną.
- A ty nie krzycz. – Odsunął się nieco. – Chyba, że chcesz się spotkać z…
- Nędzne
bachory. Całymi dniami nic nie robią, tylko chodzą i brudzą. Żadnego z
nich pożytku! Może uda ci się kogoś wywęszyć, kochanieńka. Och, tak,
nasze łańcuchy czekają…
- Widzisz, przy moim boku nigdy nie zarobisz szlabanu. – Jednym palcem wsunął zsuwające się na nos okulary.
- Faktycznie.
– Nutka ironii. – Ty nigdy nie miałeś szlabanu. – Odeszła parę kroków
rozglądając się po kamiennych ścianach. – To z niego na mnie
wyskoczyłeś?
- Dokładnie.
– Oparł się jednym ramieniem o mur. – Powiedziałaś jeden do jednego.
Czy mój prezent był równie nieprzyjemny jak twój… kosz? – Podniósł jedną
brew do góry.
- Mówisz
o udekorowaniu mojego łóżka płatkami lilii, a dachu baldachimu
zdjęciem? Gest sam w sobie nie był niemiły, ale fakt, że jest od ciebie.
– Poprawiła go. – A tak w ogóle, bardzo bym się chciała dowiedzieć jak
udało się wam to zrobić. Bo nie wierzę, że sam to zrobiłeś.
- Tajemnica Huncwota. – Pokazał jej język.
- Phi. – Zmrużyła oczy i uśmiechnęła się ironicznie. – Dziękuje za jakże miłą i interesującą rozmowę. Wypuść mnie.
Bardzo
niechętnie podszedł do ściany i wyszedł pierwszy. Rozejrzał się i
oświadczył, że droga wolna. Wyskoczyła z tunelu i nie czekając na
niego, ruszyła. Jednak on był wysportowany i wystarczyło kilka
dłuższych kroków by ją dogonił. Po widocznej bójce z myślami, zapytał:
- Wyrzuciłaś kwiaty?
Zaśmiała się krótko.
- Nie…
- Ha!
- …BO uznałam, że nie są nic winne od kogo je dostałam. Ale ze zdjęciem jeszcze powalczę.
- Tak bardzo ci przeszkadza? Ja mam takie samo i osobiście je uwielbiam.
Już
miała mu się odgryźć, kiedy zza posągu wyszła Pani Norris. Po tym
krótkim czasie spędzonym z Filchem i tak stała się bardzo do niego podobna.
Łypnęła na nich swoimi oczami i zamiauczała głośno. Odwrócili się na
pięcie w celu ucieczki, co było głupim pomysłem, bo stanęli twarz w
twarz z woźnym.
- Uczniowie na korytarzu. – Zatarł ręce.– Cudownie, będzie…
- Wątpię, panie Filch. Jestem prefektem i mam trochę większe prawa niż zwykły uczeń.
- Ale on nie. – Wycelował w chłopaka palcem, a szczęka mu zadrgała. – I jeśli nie tobie, to jemu należy się…
- Znalazłam go w drodze do Wieży i zagarnęłam, by nie narobił kłopotu. – Zrobiła minę aniołka.
Woźny
poczerwieniał ze złości i widocznie nie mając innego wyjścia wziął
kotkę na ręce i odszedł. Mruczał pod nosem: Wredne szczeniaki, wszystko
powiem Dumbledore'owi, o taaak, dobierzemy im się do skóry…
James poczekał, aż zniknie z pola widzenia, bo nie chciał jej narobić kłopotów. Ujął jej dłonie w swoje.
- Byłaś boska! – Popatrzył jej w oczy.
- Zostaw.
– Wyszarpnęła się – W moim towarzystwie nie dostaniesz szlabanu. Chyba,
że sama ci go wlepię! – I odwróciła się tak zamaszyście, że chlasnęła
go włosami po twarzy.
Wcale
nie zrobiła mu tym na złość. Wciągnął głęboko powietrze, w którym
jeszcze drgał jej zapach i wypuścił powoli z szerszym uśmiechem. Coraz
bardziej utwierdzał się, jaka jest wyjątkowa. Każda inna wykorzystałaby
sytuację i rzuciła się na niego. A ona nie. Ograniczyła się jedynie do
drobnych złośliwości. Ruszył za nią kolejny raz tego wieczoru.
- Dlaczego to zrobiłaś? – Zrównał się z nią.
- Słyszałeś
takie mugolskie przysłowie: Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie? Ja nie miałam
spotkania z naszym ukochanym woźnym dzięki tobie, a ty nie dostałeś od
niego szlabanu dzięki mnie. – Ruszała ręką jak wykładowca.
- A myślałem, że ci na mnie zależy. – Zrobił minę zbitego psa.
- Puk, puk. – Zapukała mu w czoło jak do drzwi. – Jest tam ktoś? Od sześciu lat się od ciebie odpędzam jak od natrętnej muchy!
Zatrzymali
się pod portretem Grubej Damy, pod którym nagle się znaleźli. Kobieta
nie była zadowolona. W końcu została obudzona przez dwójkę nastolatków,
których w dodatku nie powinno tu być.
- Mandragory
– zwrócił się do obrazu, a zaraz potem do Rudej. – Mimo wszystko,
dziękuje, Liluś. – I pocałował ją w policzek bardzo blisko ust.
A
zrobił to tak szybko i sprawnie, że nawet nie zdążyła zareagować.
Oderwał się od niej i jak gdyby nigdy nic, przeskoczył do Pokoju
Wspólnego. Ona stała wciąż oszołomiona jego śmiałością. Z otępienia
wyrwał ją głos kobiety na płótnie.
- Działa ci na nerwy, co? – I zamknęła przejście jakby wiedziała co chcę teraz zrobić. Wpaść za nim i zabić.
- Ty też. Mandragory.
Obrażona
Gruba Dama z prychnięciem ukazała dziurę. Lily odpłaciła jej się
trzaśnięciem. Zwróciła tym na siebie uwagę obecnych tu Gryfonów.
Wszystkich prócz jednego. W okularach, rozczochranego, z zawyżonym
mniemaniem o sobie i półuśmiechem na twarzy głupka, siedzącego
centralnie przed kominkiem i patrzącego w płomienie. Widać, że nie
siedział tam z własnej woli. Stała nad nim Dorcas z rękami na biodrach i
Syriusz z różdżką w dłoni i miną pod tytułem Gadaj! Ann przywołała
ją ręką, na co tylko pokręciła głową i ruszyła szybko do dormitorium.
Denerwował ją od poprzedniego wieczora, ale to co zrobił przed chwilą
całkowicie ją zaskoczyło. Usiadła na łóżku i na jej twarzy wykwitł tak
lekki i delikatny rumieniec, że nie dałoby się go ujrzeć nawet, gdyby
bardzo się chciało – w końcu dawno jej nie pocałował, nawet w policzek.
Jaki ja mogłabym tobie dać komentarz ...?
OdpowiedzUsuńhmm... walę prosto z mostu! Ta notka jest SUPER ODJAZDOWA!!! I proszę mi wierzyć ja wcale nie przesadzam :-D
Naprawdę, świetnie! ;)
OdpowiedzUsuń