piątek, 20 lipca 2012

15. Próba

Każdy ma kiedyś doła. Ale czy zawsze tak głębokiego, że spoglądając z niego w górę widzi tylko pojedyncze grudki ziemi osypujące się w oczy? Lily im bardziej rozpaczliwie próbowała się z niego wydostać tym niżej spadała. Zaczynała się kręcić w kółko.
- To jest wspaniałe!
Z czarnych, kłębiących się zamyśleń wyrwało ją trzaśnięcie drzwi.
- Z radości skaczę tak wysoko, że w suficie jest dziura – bąknęła Lily, przecierając całą twarz rękawem bluzy.
Dorcas po całym wczorajszym dniu, kiedy to patrzyła na chlipiącą Evans już nie miała sumienia powiedzieć jej czegoś uszczypliwego. Zacisnęła zęby i skierowała się do Ann.
- Dzisiaj jest wyjście do Hogsmeade i zgadnij co!
- Co? – McKartney właśnie wkładała swoją bluzkę do kufra.
- Miałaś zgadywać.
- Ech, niech ci będzie. – Udała, że przez chwilę myśli nad czymś intensywnie a potem udała olśnienie. – Idziemy we trzy! Jak zwykle.
- Nie? Ethan mnie gdzieś zabiera! – Niemalże pisnęła z uciechy.
- Ty! Chyba nie myślisz, że ci na to pozwolimy? – Evans, która podniosła się na łóżku ułożyła z zaciętości usta w dzióbek.
- Bynajmniej nie zamierzam się ciebie pytać o pozwolenie – prychnęła, robiąc urażoną minę.
- A nasza zwyczajowa rundka po ulubionych sklepach? Dorcas, no weź… My nawet tego całego Ethana nie znamy – powiedziała z wyrzutem.
- Lily, to, że spaprałaś sprawę z Jamesem, nie oznacza, że ja mam postąpić tak samo z Ethanem – Meadowes lekkomyślnie dogryzła Rudej, odtrącając ją kiedy do niej podeszła. Ale oczy Lily momentalnie się zaszkliły i Dor zrobiło jej się strasznie wstyd. Zanim zdążyła coś z tym zrobić, jakoś to naprawić Evans zatrzasnęła się w łazience.
Dorcas szarpała się z klamką jak głupia. Przyłożyła nawet do zamka różdżkę, ale zanim zdążyła wypowiedzieć zaklęcie, usłyszała przytłumiony głos.
- Tylko spróbuj!
Szatynka kopnęła w drzwi i wystawiła im język. Odeszła stamtąd.
- Nic nie mów. Nagle przestałaś się pakować?
Ann zaśmiała się upychając spódnicę do kufra. Za chwilę jednak na jej twarzy pojawił się błogi uśmiech. W końcu do domu – do dziadków i do Lucy. Ją akurat nadchodzące dni bez magii bardzo cieszyły. Oznaczałoby to, że wszystko będzie w porządku. Miała w planach odnowić kilka zaklęć ochronnych w progu domu. Najchętniej odłożyłaby różdżkę na bok na całe święta, ale chyba nie zdobędzie się na taką odwagę. Dzisiejsza wiadomość o wyjściu do Hogsmeade mile ją zaskoczyła. Już myślała, że świąteczne zakupy zrobi w Londynie.
Jakieś piętnaście minut później Meadowes zerwała się jak szalona i wyskoczyła pędem z dormitorium. Wtedy szczęknął zamek w drzwiach łazienki.
- Tylko ona tak trzaska – odpowiedziała Lily na niezadane pytanie Ann, która zajrzała do niej niepewnie.
Siedziała na skraju wanny. Obmywała oczy zimną wodą. McKartney cupnęła obok niej.
- Będziesz teraz cały czas płakać? Lily, nic nie robisz w tej spawie, czekasz na jakiś cud.
- Ty płaczesz do zdjęcia.
Reakcja blondynki była natychmiastowa. Wciągnęła ze świstem powietrze, prostując się jak struna.
- Rany, przepraszam, Ann. Wiem, że to zupełnie co innego. Głupia jestem.
- Przestań już. Zastanawiam się, czemu ty w ogóle dramatyzujesz? Nic a nic cię nie rozumiem. Mówiłaś, że fajnie było z Caradociem.
Evans jakby syknęła cicho.
- Fajnie, niefajnie. Boże, jak mi było obojętne co on ze mną zrobi… - wyrzuciła z siebie, patrząc niewidzącym wzrokiem w ścianę.
- Odepchnęłaś go –przypomniała jej Ann. – To ma być obojętność?
- Nie rozumiesz. Ja naprawdę nie wiem jakby to się skończyło gdyby nie Ja-James. – Oddychaj, Lily, oddychaj. – Lubię Dearborna, ale to wszystko. A wtedy, jak dotarło do mnie kto nas nakrył, tak okrutnie ścisnęło mi się serce. To okropne i cały czas się tak czuję.
- Mów, mów. Słucham cię – zapewniła McKartney, zabierając szczotkę do włosów i spinki z szuflady.
- A jak na niego spojrzałam przy śniadaniu… - Zwiesiła głowę, zaciskając palce na brzegu wanny. – On mną gardzi.
- Merlinie, Lily, co ty pleciesz? – Blondynce załamały się ręce. – Tyle lat go odrzucasz, nie możliwym jest by myślał, że nigdy nie znajdziesz sobie kogoś innego.
- Ale ja nie znalazłam sobie nikogo! – wybuchła, a potem dodała ciszej – tylko się z nim całowałam.
- Wiem to. Próbuję ci tylko powiedzieć, że nie powinno go to tak obejść jak myślisz, że obeszło. – Wyszła na chwilę żeby wrzucić do walizki swoje rzeczy, ale zanim zdążyła zawrócić usłyszała trzask drzwi i szczęknięcie zamka. Odwróciła się ze zmarszczonym czołem, widząc zamknięte drzwi łazienkowe i otwierające się wejściowe, w których pojawiła się Dorcas. Cała w skowronkach stanęła na środku pokoju z tajemniczą miną.
- Za godzinę chcę was widzieć przed portretem. Do ciebie też to było, Rudzielcu! – Uśmiechając się od ucha do ucha otworzyła kufer. Przeglądając rzeczy nuciła kolędę.
Lily cichcem wyszła z łazienki. Zapytała bezgłośnie „O co chodzi?”, ale Ann tylko wzruszyła ramionami. 
Meadowes za pół godziny, zeskakując po schodach, opuściła wieżę. Zaintrygowane dziewczyny streściły się i przed czasem czekały pod Grubą Damą. Dorcas już kilka minut się spóźniała.
- Robi z nas wariatki. Chodź – jęknęła kolejny raz Lily. Blondynka pokręciła głową i skinęła przed siebie. Przed nimi stała rozpromieniona Dorcas objęta przez wyższego od niej chłopaka, który oparł sobie brodę na czubku jej głowy. Miał brązowe włosy i ciepły uśmiech na twarzy. Meadowes niezrażona zdziwioną miną McKartney i nieprzeniknionym wzrokiem Evans, uścisnęła dłoń chłopaka i przemówiła delikatnym głosem:
-Dziewczyny, to jest Ethan. Ethan to jest Ann i Lily. – Bacznie przyjrzała się ich reakcjom jakby były jakaś wyrocznią. Jej uśmiech odrobinę się załamał. Szturchnęła Ethana łokciem między żebra.
- Cześć, miło was w końcu poznać. Dor cały czas o was opowiada – dodał, kiedy blondynka uniosła brwi.
- Mam nadzieję, że nic złego – wydukała Ann. Naprawdę miała taką nadzieję. Meadowes potrafiła dotrzymać tajemnicy, ale robią razem różne głupie rzeczy i mogła nie być w przeświadczeniu, że to sekret. Dziwnie się czuła z tym, że ona wie o Ethanie tyle, że jest Ethanem, a on mógł wiedzieć o niej wiele. Więcej niż by chciała.
Brunetka zaśmiała się nerwowo, zapytała Ethana czy nie powinni już iść i pociągnęła go.
- Bawcie się dobrze – zawołała za nimi Ann. Odetchnęła i spotkała się z krytycznym spojrzeniem Evans. – No co? Miałam jej podłożyć nogę żeby się przewróciła? On wydaje się być miły.
- „Miły Ethan” – rzuciła cierpko.- Coś więcej? Nawet nie znamy jego nazwiska! Wiesz, jak się poznali? Nic nam nie mówi. Co ona sobie myślała? Że jak nam go pokaże to nie będziemy się o nią martwić?
- Tak, właśnie tak myślała.
- On jej zrobił pranie mózgu – nachmurzyła się, krzyżując ręce na piersiach.
- Coś ty taka cięta? Nie znasz go, a oceniasz. Ok, to nie było zbyt mądre.
- No co? Nie jest tak? – obruszyła się Evans.
- Jest zakochana – rzuciła ostro McKartney, nieco zdenerwowana postawą rudej. – Jest w tym coś złego?
- Mężczyźni, oto zło tego świata.

Duże pomieszczenie. Ponure. Ciemna drewniana podłoga. Mdło świecą cienkie, pożółkłe świece wetknięte w naścienne srebrne świeczniki, upstrzone zawijasami z gdzieniegdzie wężowym motywem. Na środku długi, błyszczący stół z hebanu o nogach-wężach z rozwarta paszczą i rozwidlonym językiem. Wokół potrzebna ilość krzeseł do kompletu. To wszystko na szmaragdowym dywanie ze srebrnym wzorem.
Zebranej w nim grupie nastolatków wystrojem przypomina dom. Nie ma nikogo kto byłby rozluźniony. Każdy jest spięty, zdenerwowany, podekscytowany.
Nagle uchylają się ciężkie drzwi. Wszyscy zebrani przenoszą na nie wzrok. Do pomieszczenia wchodzi z nonszalancją ciemnowłosy chłopak. Jego stalowe spojrzenie prześlizguje się po twarzach oczekujących. Uśmiecha się niedbale, z wyższością.
- Mam to na co wszyscy czekamy. – Unosi do góry białą kopertę.

Lily poczekała aż Gruba Dama odsłoni jej przejście. Przecisnęła się przez tłumek czekający na wyjście, rzucając w ludzi niewybrednymi przekleństwami, chociaż to ona szła pod prąd. Na jej twarzy wypisane było rozgoryczenie, z którym już jakiś czas się nie rozstawała. Teraz doszło poczucie dyskomfortu. Pomimo, że w Pokoju Wspólnym zostało już naprawdę mało gryfonów, Evans miała wrażenie, iż każdy się na nią patrzy i w duchu śmieje z tego co odstawiła prefekt, kiedy była jeszcze korepetytorką. Objęła się ramionami, chcąc dodać sobie otuchy. Wtedy zauważyła małą dziewczynkę. Uśmiechała się do niej z taką lekkością, że poczuła przemożną niechęć do tego dziecka. Żeby nie powiedzieć małej niczego przykrego ruszyła ostro przed siebie.
Obiła się o kogoś ramieniem. Cmoknęła tylko ze złością i chciała iść dalej, ale ktoś złapał ją za dłoń. Odwróciła się z zamiarem nawrzeszczenia na tą osobę, ale sparaliżował ją strach.
Głos uwiązł w gardle, serce stanęło i zaczęło biec z oszałamiającą prędkością. Nie mrugnęła nawet szeroko otworzonymi oczami. Z wyrazem przerażenia wpatrywała się niebieskie tęczówki. Były zdezorientowane ale szczęśliwe. Jego słowa nie docierały do niej tylko obijały się po czaszce jak echo, niezrozumiana masa.
I nagle poczuła jak ktoś staje koło niej z boku. To była Ann. Ujęła rudą pod ramię, zmuszając Caradoca do cofnięcia ręki. Lily przylgnęła bokiem do przyjaciółki jak dziecko do matki.
Chłopak popatrzył na Evans z irytacją, ale McKartney przesunęła ją i teraz patrzył na nią. Spojrzenie jakim go obdarzyła nie należało do przychylnych.
Dearborn machnął ręka i odszedł szybkim krokiem.
To, co odsłonił, wprawiło Lily w jeszcze gorszy stan niż przed chwilą. Oparty o poręcz schodów stał James.
Nie miał swojego huncwockiego uśmiechu na twarzy, oczy spuszczone w dół. Nawet włosy nie stały mu na głowie tak jak zwykle. Okularów, zawisłych na czubku nosa, nie poprawiał. Podrzucał na cal znicza. Lily była pewna, że gdyby nie opiekuńcze ramię Ann już by się zachwiała.
Blondynka z niepokojem obserwowała co dzieję się z przyjaciółką. Niewiele myśląc pociągnęła ją mocno stamtąd. Zwyczajnie nie mogła patrzeć jak Evans sama się zadręcza.

Szedł do swojego krzesła zostawiając za sobą odwracające się za nim głowy. Nie spieszył się. Minę miał obojętną, choć w środku palił się z ekscytacji. Stwarzał pozory. Tak, nauczono go tego w domu. Jak cię widzą, tak cię piszą. Na respekt trzeba sobie zasłużyć.
Siadł. Było tak cicho, że słyszał wyczekiwanie. Splótł dłonie i położył je na spoczywającej przed nim kopercie. Przesunął wolno wzrokiem po twarzach zgromadzonych.
Po jakiejś chwili westchnął i podniósł kopertę. Strzelił lak. Ludzka czaszka z wysuniętym językiem-wężem pękła w pół. Oczekujący poruszyli się.
- Mam polecenie by was ostrzec – zaczął niespodziewanie. – Usłyszycie treść listu. Macie dwa wyjścia. Nie zgodzić się z nią i obłożyć siebie i swoją rodzinę hańbą. Albo… przyjąć to z pokorą i wiernie Mu służyć. – Nie zwracając uwagi na poruszenie jakie wywołał, wyjął nieduży, złożony na pół pergamin wysokiej jakości.

- Jeszcze czapka, szalik i rękawiczki też weź – przypomniała Ann, kiedy Lily ubrana w czarny płaszcz i kozaki czekała na nią. Sama przewiesiła szalik pod kołnierzem brązowego płaszcza.
- Czemu traktujesz mnie jak dziecko? – jęknęła z wyrzutem, ale posłusznie poszukała tych rzeczy.
- Bo wydaje mi się, ze tego potrzebujesz.
- Serio?
- Jeśli chcesz to nie będę okazywać tego jak się przejmuje.
Lily odwróciła się do przyjaciółki i spojrzała w jej brązowe oczy. Zmartwienie i troska aż od nich biły. Uśmiechnęła się do niej.
- Nie, Ann. Dziękuje.
Dziewczyny opuściły wieżę i po wydźganiu ich przez Filcha jakimś diabelskim urządzeniem ruszyły do Hogsmeade.
Mróz szczypał w nos i policzki, śnieg był wszędzie i skrzypiał pod butami na ubitej ścieżce. Co chwila mijało ich kilka rozwrzeszczanych dzieciaków rzucających się śnieżkami. McKartney zauważyła, ze one dawno tego nie robiły. Spotkała się z dezaprobatą w spojrzeniu i przypomnieniu, że są dorosłe. Nie uważała tego za jakiś argument.
Evans tolerowała to wszystko pomimo, że osobiście jej się to nie podobało. Nie trzeba było długo czekać aż nawrzeszczała na chłopaka, który przewrócił dziewczynę w zaspę i na dodatek pakował jej się z ręką pełną śniegu pod kurtkę. Ruda odciągnęła go za kołnierz, nie wykluczając złapania przy okazji paru włosów. Wymusiła dla dziewczyny przeprosiny i sama władowała mu trochę śniegu za kurtkę. Chłopak zatrząsł się mimowolnie i spojrzał na nią z nienawiścią. Prefekt uśmiechnęła się do niego słodko, ale strasznie irytująco po czym wróciła do Ann, przyglądającej się wszystkiemu z boku. Żadna nie skomentowała zajścia.
Kiedy w końcu dotarły do wioski – do tej niesamowicie pięknie udekorowanej świątecznie wioski – przystanęły na chwile i zadarły głowy. Rozejrzały się z zachwytem na wszystkie strony.
Z uśmiechem weszły w małą uliczkę, właściwie był to ślepy zaułek. Krótki z kilkoma sklepikami. Otworzyły drzwi pierwszego  jak to weszło im w krew. Asortyment rozciągał się tu od wszystkiego do niczego. Takie fajne pierdółki, jak to mawiała Dorcas. Ach, Dorcas, jak szkoda że jej z nami nie ma, pomyślała Ann.
Drobiazgi pokrywały każdą półkę czy lady a podłogę zakrywały większe ozdoby, zostawiając jedynie wąskie ścieżki dla klientów. Wszystko było kolorowe, błyszczące, podzwaniające i śliczne, ale nie chciałbyś mieć tego wszystkiego w domu.
Dziewczyny rzadko tu coś kupowały. Tym razem Ann kupiła małą baletnicę, która nie kręciła się na około na jednej nodze z rękami złączonymi nad głową, tylko pląsała po cokoliku jak mała tancerka.
Przeszły kolejne podobne sklepy i czarodziejską drogerię. Lily z premedytacją minęła stoisko Bellezy. Chociaż McKartney kończyła się pomadka, a jej ulubiona była właśnie tej firmy, to solidarnie postąpiła tak samo.
Kiedy wyszły z uliczki okazało się, że jest później niż by chciały. Zgodnie stwierdziły, że jeśli chcą sprezentować bliskim coś magicznego muszą się rozdzielić. Postanowiły pójść w dwie różne strony i wymienić się częścią list zakupów. Umówiły się w Trzech Miotłach o pół do siódmej i rozeszły.
Lily otworzyła masywne drzwi, z których machały do niej dwa elfy błądzące przy szybce i weszła do Gladraga. Nie lubiła wchodzić do sklepów odzieżowych, kiedy nie miała czasu. Musiała coś wybrać dla mamy, a z listy Ann wyczytała, że będzie musiała się też przespacerować na dział dziecięcy.
Już po obejrzeniu dodatków znalazła prezent idealny dla mamy. Dużą, skórzaną torbę na długim pasku. Na metce było napisane „Już nigdy więcej szukania kluczy przez pół godziny!”, torba miała jakiś specjalny system. Prezent idealny!
Wolnym krokiem przeszła przez całe pomieszczenie. Wyłapała kilka świetnych rzeczy dla siebie.
Rozczuliła się widokiem malutkich sukieneczek. Zawsze z rozrzewnieniem oglądała takie rzeczy i żałowała, że nie ma po co ich kupować, bo w jej rodzinie nie było takich małych dziewczynek.
Westchnęła, widząc ogrom wyboru jaki postawiła przed nią Ann. Zajrzała w listę i całe szczęście znalazła małe wskazówki – miała wypisane wymiary Lucy i kolory jakich nie lubi. Upłynęło pół godziny i nie znalazła żadnej sensownej rzeczy. Zwróciła się o pomoc do czarownicy za ladą, która już kilka razy pytała czy czegoś potrzebuje.
Kobieta pomyślała chwilę i po chwili machnęła różdżką. Ubrania ułożyły się same na ladzie. Kobieta zaczęła prezentować towar. Evans zmniejszył się krąg poszukiwań i od razu poczuła się mniej przytłoczona. W końcu wybrała błękitną bluzeczkę i spodnie z kwiatowym motywem haftowanym z boku. Obie rzeczy miały być wykonane z mało niszczącego się materiału, więc idealne dla tak żywego dziecka jakim była Lucy.
            Lily skoczyła jeszcze szybko na dział ze spodniami i porwała z wieszaka dzwony, które już na samym początku upatrzyła. Przy okazji znalazła świetny sweter dla Petunii.
Zadowolona opuściła sklep, niosąc trzy torby. Zakręciła i wstąpiła do następnego. Od razu można stwierdzić – ona uwielbia czarodziejskie sklepy papiernicze.  Te wszystkie kolorowe zeszyty, notesy, pióra i zapach pergaminu.
A tak właściwie to wypadałoby kupić coś Remusowi. Już o tym myślała. Stwierdziła, że jeśli go spotka to po prostu wręczy mu jakieś bajeranckie pióro. Może to banalne, ale co innego mogłaby mu podarować? Tak naprawdę, co było trochę podłe, miała nadzieję, że go nie spotka. Przez wzgląd na jego przyjaciół, oczywiście.
Wybrała dziewięć piór i podała je sprzedawcy. Poprosiła jeszcze kilka rolek pergaminu i zapytała czarodzieja ubranego w zielono-czerwony kubrak o jakieś nowości. Mężczyzna wskazał jej wysoką, oszkloną gablotę. Podeszła tam by znaleźć prezent dla taty. Dopiero na końcu znalazła odpowiedni zestaw: niełamliwe i nietępiące się ołówki i gumkę, która nie rozmazywała tego co miała zetrzeć i pachniała dla każdego jego ulubionym zapachem. Połasiła się jeszcze dla siebie na gruby, czarny notes ze stokrotką na okładce i uznała zakupy za skończone.
Mężczyzna za ladą, widząc jej nieporadność w pakowaniu i formującą się długą kolejkę, zaproponował owinięcie wszystkiego w specjalny papier zmniejszający. Lily ochoczo przystała na propozycję i za dopłatą miała zapakowane jeszcze wcześniejsze zakupy od Gladraga. Owinięte paczuszki pyknęły i zrobiły się tak małe, że wszystko zmieściło się w garści. Wrzuciła je do torby, zmierzając do wyjścia.
Dopinała klamrę przy zamku, gdy ciemność rozjarzyła się feerią barw. Czerwony grot świetlny minął głowę Lily o cal i zbił szybę w oknie. Jej płuca zaczerpnęły lodowatego powietrza, a źrenice rozszerzyły się strachem, kiedy pojęła o co się dzieje.

Kilka minut wcześniej padło pytanie.
-Ale na pewno dzisiaj?
- Tak, dzisiaj, Wilkes – uśmiechnął się krzywo, dumnie. Był ponad to ogólne zamieszanie. Na zewnątrz. W środku spalał się z dumy.
- Skąd mamy wiedzieć, że to prawda? – spytał Mulciber. – Mogłeś sam go napisać, Black. Skąd go masz?
- Nie jest chyba tajemnicą, że Bellatriks to moja kuzynka - odpowiedział z arystokratycznym spokojem.
- To dowód na autentyczność listu? – prychnął Avery. – Mamy odwalać brudną robotę dla twojej rodzinki?
Spojrzał stalowymi zmrużonymi oczami.
- Wy naprawdę nie rozumiecie. Nie wiecie dlaczego mamy dzisiaj iść do Hogsmeade o zmierzchu i pokazać na co nas stać? – Zrobił odpowiednią pauzę. – By udowodnić, że jesteśmy godnymi posługi u Czarnego Pana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz