piątek, 20 lipca 2012

6. Dziwne zachowanie panny Evans

Minęło kilka dni od tamtego wieczoru. Dziewczyny wcale nie udawały, że nie wiedzą co się stało. Powiedziały, że James pod groźbą Blacka wyśpiewał im - co prawda niechętnie - wszystko, co się wydarzyło. Widząc jej dziwną, zdenerwowaną, ale też nieobecną minę, postanowiły nie poruszać tego tematu. Lily  znowuż postanowiła udawać, że nie istnieje ktoś taki jak James Potter. Nawet nie dlatego, że była zła, co samą ją dziwiło, ale chciała go trzymać na dystans. Żeby sobie za dużo nie pomyślał. Ale właśnie chyba ostatnimi czasy myślał za dużo, a przynajmniej od pamiętnej rozmowy z Ann. Uświadomiła mu wtedy, jak Lily musi go widzieć; jako małego dzieciaka z narcystycznym podejściem do życia i zawyżonym ego. No cóż, taki już był: uwielbiał być w centrum uwagi, a ten pisk ze strony dziewczyn za każdym razem, gdy łapał znicza albo robił jakiś dowcip z Huncwotami dodawał mu chęci do życia. Właśnie zawsze wtedy zastanawiał się, dlaczego pragnie go każda, a ona nie. W pierwszej klasie myślał: „Zdobyłeś znicza, zdobędziesz i Evans!”. Nawet nie wiedział jak bardzo się mylił. Na początku myślał o niej, jako o kolejnej dziewczynie. Potem postawił sobie za punkt honoru poskromić tego Rudzielca. 
           Z czasem zauważył u siebie przyśpieszone bicie serca, kiedy koło niego przechodziła. Nieraz przyjaciele pytali się go czy znowu się zawiesił, a on po prostu nie mógł oderwać wzroku od tych oczu, w których czaiło się ciepło i chęć poznania świata. Nie chciał wierzyć w słowa Syriusza: Nigdy nie będziecie razem, zajmij się jakąś inną panną. Czy Remusa: Robiąc tak dalej nie zdobędziesz jej serca. Peter nie miał zbyt wiele dopowiedzenia. Mógł nie wierzyć im, którzy nie znali Lily idealnie, ale jej przyjaciółki wiedziały co mówią. Zawsze czuł ukłucie żalu i winy, gdy mówiły mu, że przez niego płakała. Nie chciał tego. Chciał, żeby dzięki niemu była najszczęśliwszą osobą na świecie! Dlaczego więc tak bardzo ją denerwował i miał z tego satysfakcję? Bo nigdy nie chciała z nim rozmawiać, a tak, choć na niego krzyczała kierowała swoje słowa do niego. Miała mu coś do przekazania. A jej oczy stawały się wtedy takie, jak środek huraganu. Groźne i siejące spustoszenie. Do tej pory nie bolały go zgryźliwe słowa wypływające z jej słodkich ust, dopóki nie uświadomił sobie przekazu ich autorki – miał się odczepić, nie biegać za nią krzycząc: Evans, umówisz się ze mną?! Na drugi dzień od zdarzenia pod portretem nadarzyła się okazja by sobie w tym pomóc. A okazja miała na imię Lydia, nogi do nieba, blond włosy prawie do kostek i niesamowicie brązowe oczy.

            - Mogłabyś sobie to w końcu wyjaśnić z Jamesem.
            - Z kim, Ann? – zapytała Ruda przekrzywiając głowę, by móc ją zobaczyć zza półmiska.
            - Z Jamesem Potterem! – Dorcas nie wytrzymała. – Jednym z czterech Huncwotów, szukającym i kapitanem szkolnej drużyny quidditcha, jednym z nielicznych przystojnych chłopaków w Hogwarcie, tym, który stara się o ciebie od sześciu lat!
           Po tych słowach wszyscy znajdujący się w Wielkiej Sali Gryfoni wpatrywali się w Lily. Jedni mieli głupawe uśmiechy na twarzach, drudzy czekali na jej wybuch a jeszcze inni, a właściwie dziewczyny, wyglądali jakby chcieli ją zabić za to, że znowu sprawia smutek w oczach Okularnika.
          - Dziękuje ci bardzo – syknęła do niej przez zaciśnięte zęby.
          - Czemu udajesz, że nie istnieje? – zapytała łagodnie Ann.
          - Właśnie! Założę się, że wolałby żebyś go uderzyła niż ignorowała! – Szatynka skrzyżowała ręce, wyciągnęła nogi, niechlujnie wyciągając się na krześle.
          - Zrozumcie. - Wypuściła powietrze. – Ja nie będę robiła tego, co on chcę! A w ogóle, o czym my rozmawiamy? Nie ma już lepszych tematów? – Uniosła brwi. – O, na przykład taki: co myślicie, o tym żeby odwiedzić po zielarstwie Hagrida? Mamy potem opiekę nad magicznymi stworzeniami, więc nie będzie daleko.
          - Jestem za. Ale, Lily, nie zmieniaj tematu. – McKartney pokręciła głową, minę miała niewesołą. – Wiesz dobrze, że przed nim nie uciekniesz.
          - A ja myślę, że tak! – Uśmiechnęła się. – Od trzech, nie... Od czterech dni, nie mówił nic do mnie. Cały czas plącze się po korytarzach z tą… yyy… jak ona ma? Lydia! – Pstryknęła palcami. – Plącze się cały czas z Lydią i jest szczęśliwy! Szczerze mówiąc powinnam podziękować temu, kto dał mu taką radę. Z jego mózgiem sam by tego nie wymyślił. – Spojrzała na dziewczyny. Szatynka zaczęła pogwizdywać i patrzeć na sufit, na którym zbierały się chmury, a Blondynka rzuciła się na owsiankę. – To wy? Jesteście kochane! – Ucałowała każdą w policzek. – To pierwsza wasza dobra rada mu udzielona, co? – I z wielkim uśmiechem nałożyła na tosta trochę dżemu.
          Przyjaciółki popatrzyły na siebie i odetchnęły z ulgą. Po ostatniej kłótni o rozmowę z Jamesem spodziewały się raczej krzyków i wyrzutów.
         Po Sali rozległ się świergoczący śmiech. Większość głów spojrzała ku wejściu. Właśnie wszedł James z uwieszoną mu na ramieniu jasnowłosą dziewczyną. Przez stół Ślizgonów przetoczył się cichy chichot. Syriusz idący za przyjacielem uśmiechnął się na to i zasyczał jak wąż. Jego fanki nagrodziły to skromnymi brawami. Za co? Chyba tylko za to, że wszedł. Lily popatrzyła na to i z tym jak się zbliżali miała na twarzy coraz szerszy uśmiech. Okularnik to zobaczył i objął idącą obok niego Puchonkę w talii, ta tylko na to zatrzepotała rzęsami. Doszli do stołu. I tu będą musieli się rozstać. Przecież Puchonka nie będzie siedzieć przy stole Gryfonów! Zielonooka wstała. Gryfon jakby stężał i nie chciał wypuścić swojej towarzyszki. Z życzliwym uśmiechem popatrzyła na chłopaka i powoli przeniosła wzrok na blondynkę, jej usta rozciągnęły się bardziej, ukazując zęby. Ann i Dorcas patrzyły zaniepokojone na Evans. Nigdy nie uśmiechała się tak do Pottera i do jakiejkolwiek jego dziewczyny. Mieszkanka domu Hufflepuff też się przestraszyła. Miała szeroko otwarte oczy i spoglądała na swojego chłopka, który z takim uwielbieniem patrzył na Rudą, która w tej chwili wyciągnęła rękę.
          - Nie znamy się. Jestem Lily. – Ruszyła ręką zachęcając do przywitania. Widząc, że się go nie doczeka opuściła i włożyła za klapę szaty, gdzie miała różdżkę. Niee, wcale nie specjalnie. – A ty…?
Nie usłyszała odpowiedzi.
         - Z tego, co mi wiadomo masz na imię Lydia, tak? – zapytała z taką miną, jaką się ma, gdy mówi się do małego, nieśmiałego dziecka.
         W odpowiedzi pokiwała głową.
        - A coś więcej? – Podniosła brwi. – No wiesz, na razie to w całym Hogwarcie wiadomo o tobie tyle, że chodzisz z… nim. – Wskazała głową na Jamesa, który przypatrywał się tej wymianie zdań z fascynacją i nikłym uśmiechem.
        - No cóż, widzę, że sobie nie porozmawiamy. – I wyciągnęła różdżkę. Lydia zrobiła kroczek do tyłu z jeszcze bardziej przerażoną miną. Lily to zauważyła i patrząc jej w oczy machnęła różdżką. W jednej chwili stały się dwie rzeczy: Lydia zapiszczała i wtuliła się w Jamesowe ramiona z płaczem, a na Evansowej ręce zawisła rączka jej torby.
        - Spokojnie. – Podeszła i poklepała ją po plecach. Widząc, że jeszcze bardziej się zatrzęsła, uniosła ręce i odeszła o krok. – To było Zaklęcie Przywołujące – powiedziała z miną pod tytułem masakra. – Nie miałam ochoty schylać się pod stół po torbę i prezentować całej Wielkiej Sali dolnej części mojej bielizny. – Spojrzała na zachowującą się tak właśnie jakąś dziewczynę i powiedziała: - Złotko, czy mi się wydaję czy twoja spódnica jest krótsza niż powinna? – zapytała słodko młodszej o dwa lata Gryfonki, która na te słowa momentalnie się wyprostowała ciągnąc za sobą torbę. Przestępowała z nogi na nogę skubiąc rąbek spódnicy. – Zgłoś się do profesor McGonagall i powiedz, że ja cię przysłałam.
        Uśmiechnęła się, podczas, gdy tamta zlustrowała ją nienawistnym wzrokiem. Lily przebiegła oczami po stole swojego domu. Wszystkim łyżki, widelce, tosty czy puchary z napojami zastygły w połowie drogi od lub do ust. Kilka osób nerwowo poprawiało odznaki na szatach, jeszcze inne unikały jej wzroku. Widocznie bali się, że za to również zostaną wysłani do opiekunki domu bądź dostaną szlaban. Nie spojrzała na przyjaciółki, chociaż czuła wręcz ich palące spojrzenie. Jej uszu dobiegł rozedrgany od duszącego śmiechu głos:
       - Masz. Wytrzyj się.
       Skierowała tam wzrok. Drgnęła zaskoczona i zasłoniła sobie usta dłońmi, gdy zobaczyła żłobiące twarz blondynki czarne łzy. Pod oczami miała szare, błyszczące podkówki, za to jej rzęsy stały się krótkie i jasne. James spojrzał na Evans i… Niee, to chyba niemożliwe?! Uśmiechał się! Ale nie tak jak zwykle, kiedy ją widział tylko jakby z zadowoleniem i dumą. Spostrzegła zbliżającą się profesor O’Stappery.
        - Co tu się dzieje? – Nauczycielka zapytała z troską i smutkiem patrząc na próbującą zetrzeć swój rozmazany tusz Blondynkę.
        - O…ona… - zaszlochała wskazując na Evans.
        - Lily? – Nie kryła swojego zdziwienia.
        - Ja nic nie zrobiłam, pani profesor! Zobaczyłam… kolegę z domu z dziewczyną, więc podeszłam się przywitać…kulturalnie by było odwzajemnić powitanie…, a potem tylko przywołałam swoją torbę, a że ona się przestraszyła różdżki to nie moja wina! Nie wiem czego się Lydia przestraszyła. Może tego, że za nieprzestrzeganie regulaminu wysłałam inną uczennicę do profesor McGonagall. Nie wiem - Wzruszyła ramionami.
        Rzeczywiście, powiedziała prawdę, która czyniła z Lydii przeczuloną dziewuszkę. Nauczycielka pokiwała powoli głową. Pogłaskała dziewczynę po włosach i obdarzyła ciepłym uśmiechem. Powiedziała jeszcze, żeby zajrzała do niej w wolnej chwili i odeszła. Bezgłośnie wyartykułowała słowo temperament, żeby tylko Ruda mogła je odczytać. Lily uśmiechnęła się do Puchonki i minęła ją. Odwróciła się przez ramię do dziewczyn wyglądających jakby je piorun trzasnął. Fakt, nikogo innego od Pottera tak nie traktowała. Zasłoniła usta ręką z jednej strony uniemożliwiając odczytanie jej przekazu osobom postronnym. Szepnęła ciche dzikuska i skierowała oczy na dziewczynę zmierzającą do stołu Hufflepuff. Usłyszała jeszcze pełen podziwu głos:
        - To się nam Ruda rozwija!
        - Aż za bardzo, Black.
        Żwawym krokiem przemierzyła Wielką Salę rozsyłając uśmiech każdej, choć trochę lubianej osobie. Przeszłą Salę Wejściową. Drzwi zaskrzypiały po tym jak na nie naparła w celu otworzenia. Ledwo przekroczyła próg, a gwałtownie i mocno zacisnęła powieki. Silny podmuch wiatru wcisnął jej do oczu rude włosy kłując boleśnie w zielone tęczówki. Złapała kosmyki i ukierunkowała je do tyłu. Wypuściła głęboko wciągnięte w płuca powietrze ze świstem. Lekko, nawet sprężyście schodziła ze zbocza góry. To niesamowite, ale czuła się dziwnie szczęśliwa, podekscytowana. Po raz pierwszy była dla kogoś taka nieczuła. Co się z nią dzieje? Widziała łzy. Ktoś płakał przez nią, a ona nawet nie poczuła najmniejszego poczucia winy. Z premedytacją budowała napięcie. Nie miała żadnego planu. Nic. Chyba samym uśmiechem ją przeraziła. Nie wiadomo skąd w głowie zagościł jej pewien obraz. Wyobraziła sobie dwie wiewiórki. Rudą i blond. Jaśniejsza trzymała w łapkach duży orzech laskowy, a ruda przymilała się do niej. W pewnej chwili zamachnęła się puszystym ogonkiem i strąciła blondynkę z konara na którym siedziały. Ta, spadając wypuściła owoc leszczyny, który zawisł na moment w powietrzu. Gdy opadał Ruda skoczyła i złapała go w ostre ząbki. Był jej. Potrząsnęła głową i chichocząc przycisnęła trzy palce do ust, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Cieszyło ją, że pokazała Puchonkę w taki sposób w oczach profesorki od obrony. Jesteś okrutna, Lily, pomyślała i rozsiadła się pod szklarnią czekając na lekcje. W głębi świadomości, której nie pozwalała dotrzeć do rozumu wiedziała, że cieszy się z tego, że ośmieszyła dziewczynę w oczach Jamesa, że tamta okazała się strachliwą, głupią dziewczynką, bojącą się nawet czaru accio. Jednak ta głębia świadomości była jak na samą siebie niesamowicie głęboka i bezpieczna, że tak naprawdę tego nie wiedziała.
            Dopiero po chwili dotarło do niej, że ze szklarni pod którą siedzi wydobywa się dźwięk. Zaczęła mu się mimowolnie przysłuchiwać. Najpierw śpiewana byłą pieśń o dzielnym Odonie, potem o trzech wesołych ropuchach. Zaciekawiona wstała i chciała zajrzeć przez uchylone drzwi. Coś jednak jej na to nie pozwoliło. Bez względu na to jaka była dzisiaj wredna, nie lubiła podsłuchiwać. Ruszyła w bok i w tym momencie drzwi się otworzyły. Ukazała się w nich profesor Sprout. Obejmowała okrągłą, wysoką doniczkę. Przestała nucić kiedy zobaczyła Lily. Zapowietrzyła się na chwilę, a potem zapytała:
            - Jeszcze nie skończył się obiad. Co tu robisz?
            - Czekam na początek lekcji, pani profesor. Tak wyszło. – Wzruszyła ramionami.
            - To skoro już jesteś to mi pomożesz. Przeniesiemy trawkę* do szklarni numer cztery. Będziemy dzisiaj z nią pracować. – Spojrzała z czułością na doniczkę i skręciła w prawo.
Ruda poszła za nią i po chwili weszła przez otwarte oszklone drzwi. Tylu magicznych roślin naraz jeszcze nigdy nie widziała. Nauczycielka przestrzegła ją żeby uważała na tentakule - wiły się one po całej szklarni, oraz wnykopieńki. One znowuż powciskane były w każde wolne miejsce. Oprócz tych niebezpiecznych były tu też takie, które pomagały w medycynie, ale nie tylko. Z lewej strony szklarni rozciągały się przepiękne kwiaty. Z ciemnozielonych gałązek wyrastały bardzo ciemnoniebieskie, drobne listki. Na samym środku ten cudowny widok wieńczył przepiękny soczyście różowy kwiat. Przypominał mugolską peonię, tyle, że miał pięć razy więcej płatków i roztaczał wokół siebie srebrzystą poświatę. Mogłaby tak stać i go podziwiać, gdyby nie profesorka: włożyła jej delikatnie w ramiona jedną płaską doniczkę. Sama wzięła dwie. Podążyła za wzrokiem Lily.
             - To mój najcenniejszy okaz. Fascynujący. Niesamowicie piękny tylko wtedy, kiedy poświęca mu się bardzo wiele czasu – powiedziała z dumą.
            - Jak się nazywa?
            - Delightfulschwund**. Trzeba zanieść trawkę do szklarni, zaraz lekcje. – Wyminęła ją i lawirując pomiędzy donicami dotarła do drzwi. Przez ramię zawołała: - Tylko jej nie dotykaj!
Stosując się do zaleceń postawiła wreszcie ostatnią roślinkę na stół. Za chwilę rozległ się  sygnał oznaczający początek lekcji. Kobieta podeszła do drzwi i zagoniła całe osiemnastoosobowe towarzystwo do środka. Ann i Dorcas od razu podeszły do Lily z minami pod tytułem Później nam wszystko wyjaśnisz.
           - Dzień dobry – rozległ się głos nauczycielki. – Kto wie nad czym będziemy dzisiaj pracować?
           Ann przyjrzała się i podniosła rękę. Evans czuła się wykluczona z tego pytania. Przecież wiedziała już przed lekcją co to jest.
          - To trawka… - Przerwał jej chichot ze strony kilku chłopców, w tym Syriusza i Jamesa - …i nie jest to mugolska używka. – Spojrzała na nich karcąco i kontynuowała. – Wygląda całkiem niewinnie, ale po bliższym kontakcie z nią można stwierdzić, że tak nie jest.
          - Doskonale. Dziesięć punktów dla Gryffindoru. A kto powie coś więcej?
          Teraz więcej osób podniosło ręce, ale McKartney machała nią lekko, by zwrócić na siebie uwagę.
          - Eryvay, mów – zarządziła Sprout.
          - Mechanizm ochronny tej rośliny jest zadziwiający – rzekła z błyskiem w oku niezbyt szczupła, ale tez nie gruba dziewczyna o ciemnych blond włosach. – Ten pancerzyk przechodzi przez całą część rośliny. Ich słaby punkt to korzonki, do których można się dostać zwykłym szpikulcem, ale po co? Chyba żeby zostać zaatakowanym przez resztę. Trzeba im zaśpiewać, ale nie byle jaką melodię, tylko taką, którą dana trawka lubi. Staje się wtedy łagodna i poddana, więc można rozgiąć pancerzyk… o tu. – Wskazała palcem na miejsce jakby zszycia. Ze względu, że miała rękawicę ze smoczej skóry pozwoliła sobie ją dotknąć, od razu okręciła jej się na palcu niczym wąż boa na antylopie. Widząc to nauczycielka ruszyła do niej z pomocą, ale dziewczyna zanuciła coś i źdźbło spuściło się po jej palcu. - Można by teraz już zacząć wydobywać maź, która jest bardzo przydatna w medycynie, na przykład do…
           - Wystarczy! – Przerwała jej zielarka. – Dwadzieścia pięć punktów zarobiłaś dla Ravenclav'u. – Klasnęła w ręce i zwróciła się do całej grupy. – To chyba wiecie co macie robić? Wydobądźcie jak najwięcej mazi!
            Ann przez całą lekcję była jakaś podenerwowana. Pewnie dlatego, że nie otrzymała największej liczby punktów. Dorcas też nie tryskała optymizmem - musiała śpiewać. Nie to żeby nie miała głosu czy coś, wręcz przeciwnie śpiewała ładnie i czysto. Po prostu denerwowało ją ciągłe rozpływanie się nad nią. Lily natomiast dobry humor miała dopóki nie zaczął śpiewać Potter. Zawodził o tym jak piękny jest świat i magia, jakich to ma cudownych przyjaciół. Roślinka pozostała niewzruszona. Uległa dopiero wtedy, kiedy zaczął śpiewać o miłości. A konkretniej o uczuciu, które żywi do pewnej rudowłosej, cudownej Gryfonki o niesamowicie zielonych oczach, która jest wyjątkowa i nikogo nie kocha i kochać nie będzie tak jak jej, niestety ona jest obojętna na jego zaloty i zimna jak lód, co jest dziwne, bo oblewa się cudownym rumieńcem na jego czułe słówka i pocałunki… Nagle wylała się na niego cała konewka lodowatej głowy. Lily z drugiej strony stołu szepnęła mu sztuczne przepraszam. Bo co on sobie wyobraża?! Przecież ma dziewczynę!
            - Co ty wyrabiasz dziewczyno? – Zbeształa ją Sprout. - Chłopak tak pięknie śpiewał! O, i wydobył tyle mazi! – Wskazała na jego pojemnik wypełniony czarną jak smoła ciapą. – Mam nadzieję, że to było przypadkiem?
            - Och, tak, pani profesor – zapewnił ją James. – Evans często zdarza się mieć nieskoordynowane ruchy.
            Ruda puściła tę uwagę mimo uszu i zaczęła nucić jakąś mugolską, miłosną piosenkę. Trochę czasu zajęło jej nim wydobyła pierwszą kropelkę mazi. Za dwadzieścia minut zmierzała na opiekę nad magicznymi stworzeniami. Opowiedziała Ann i Dorcas o roślinach w prywatnej szklarni nauczycielki od zielarstwa. Były pod wrażeniem. Ona nigdy nikogo tam nie wpuszczała.
            - Ale mówisz, że jak ten kwiatek się nazywa? – Zaciekawiła się Szatynka.
            - Delightfulschwund. Mówię wam jest śliczny! Jest fascynujący i niesamowicie piękny, kiedy poświęca mu się dużo czasu, bo inaczej go nie ma – zacytowała. – Ciekawe, co nie?
            - Bardzo. Nie słyszałam o nim – dziwiła się Blondynka.
            - Zamierzam się o nim dowiedzieć czegoś więcej. Kto się wybiera ze mną dzisiaj do biblioteki? – Zapytała Ruda.
            - Ooo, nie! Mnie tam nie zaciągniesz. – Meadowes pokiwała palcem wskazującym.
            - Czy ty sobie zdajesz sprawę z tego ile nam zadali, Lily? Nie wiem czy znajdę czas na to, a co dopiero na wałęsanie się po bibliotece!
            - Ok, pójdę sama. Tylko zaniosę książki do dormitorium.
            Nie wiedziała, że tej rozmowie przysługuje się jeden z Huncwotów i już ma plany co do dzisiejszego popołudnia.

            Zgodnie z powiedzianymi słowami siedziała teraz w bibliotece wertując grubą księgę Wszelkich roślin magicznych. Na stronie osiemdziesiątej czwartej znalazła notatkę na temat tego co szukała. Przeczytała i zaczęła streszczać, żeby nie zapomnieć najważniejszych faktów. Nie robiła tego sama. Na krześle obok siedział chłopak w okularach i z rozczochranymi włosami. Skrobał szybko prawie nieodczytywalnie po pergaminie. Jak to się stało, że nie zaczęła na niego wrzeszczeć? Skrywał się pod swoim magicznym płaszczem, co pozwoliło mu patrzeć bezkarnie na Lily, kiedy skończył pisać przed nią.

___
* trawka - magiczna roślina wymyślona przeze mnie.
** delightfulschund - przepiękny kwiat również wymyślony przeze mnie. Nazwa pochodzi z języka angielskiego: "delightful" - zachwycający i z języka niemieckiego: "schwund" - zanik ( tłumaczenie wg. słowników znajdujących się na mojej półce ). Kwiat jak sadzę może mieć pewne znaczenie w przyszłości...



8 komentarzy:

  1. Ta notka bardzo mi się podobała, naprawdę bardzo ciekawa historia, nie mogę się już doczekać następnej notki ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Czarno-biała20 lipca 2012 15:10

    Hej;D bardzo mnie wciągnęło to twoje opowiadanie:D czekam na dalszą część o tym kwiatku:D jak chcesz to wejdz na mojego bloga http://historia-lily-i-rogacza.blog.onet.pl/ . Zamieściłam cie w linkach. Chyba sie nie obrazisz? Pozdro;)

    OdpowiedzUsuń
  3. kokosankaa@op.pl20 lipca 2012 15:11

    fajny blog, dodaję do linków i będę Cię śledzić:) zapraszam do mnie, też zaczynam pisać blog o Lily [evans-snape.blog.onet.pl]

    OdpowiedzUsuń
  4. WOW!!! świetny blog!!! ;****** wciągnęło mnie Twoje opowiadanie ! kiedy następna notka ?
    powiadomisz mnie? nati6547@wp.pl - to mój email !
    PROSZĘ! POWIADOM MNIE! ;**
    zniecierpiwiona czekam na kolejną notkę.... ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Fantastyczka.#20 lipca 2012 15:13

    Dobrze obmyślone. ; ) Nic dodać, nic ująć. Notka idealna. Pozdrawiam,

    OdpowiedzUsuń
  6. I ta ,,trawka" ;D Genialne! Prowadzisz bardzo fajny blog oby tak dalej!
    Gorąco pozdrawiam Amelia

    OdpowiedzUsuń
  7. Jakie to opowiadanie jest genialne <3 Nie wieżę, że dopiero teraz na nie trafiłam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję! tym bardziej, że te pierwsze rozdziały nie były za dobre ;)

      Usuń