piątek, 20 lipca 2012

3. Złośliwe istoty bez rozumu


       - Nareszcie sobota! - Dorcas rzuciła torbę w kąt siadając w fotelu przed kominkiem.
       - Jutro. - Poprawiła ją Lily. - Ja śpię do południa i niech mnie tylko ktoś obudzi! - Położyła głowę na oparciu sofy i zamknęła oczy.
       - No, ja bym się nie skusił, ale może Rogacz jest zainteresowany kolejnym bliskim spotkaniem twojej dłoni z jego policzkiem, Evans?
       - Black, chciałam cię poinformować, że jeśli w tym roku, ten głupek coś zrobi - mówiła nie otwierając oczu - to dojdzie do jedynego i ostatniego rękoczynu. - Nagle w Pokoju Wspólnym zrobiło się dziwnie cicho, a jej samej przed oczami ciemno. "O-ooł", pomyślała i bała się otworzyć oczy. Ale czy ona będzie uciekać? O nie! To nie byłaby Lily Evans.
       Otworzyła oczy. Pierwsze co zobaczyła to okrągłe szkła okularów, w których odbijała się para jej zielonych oczu. Potem zobaczyła usta rozciągające się w coraz to szerszym uśmiechu. A więc James Potter przystąpił do ataku. Tydzień było spokoju.
      Gdy ona siedziała na kanapie, podszedł od tyłu, oparł się dłońmi na oparciu i przybliżył swoja twarz do jej, tak, żeby się nie rozmyła.

    
  Już miała go oszołomić, kiedy kosmyk z jego grzywki opadł, i prawie spoczął na jej czole. Te napuszone włosy stały się w jednej sekundzie... piórami kanarka. Nie mogła się powstrzymać. Uśmiechnęła się. Jej błąd. Wziął to za zachętę i zaczął się przybliżać. Nie wytrzymała jeszcze jednego spojrzenia. Zsunęła się i wybuchnęła szaleńczym śmiechem. W jej ślady poszli wszyscy obecni we Wspólnym. Chwilę potem leżała przed kominkiem i trzymała się za brzuch.
       Uspokoiła się. Postanowiła się zlitować. Wyciągnęła różdżkę i skierowała na zdezorientowanego chłopaka, po którego twarzy przeszedł cień strachu.
       - Spokojnie. Przecież, cię nie zabiję! Chociaż może sam padniesz jak to zobaczysz - powiedziała wręczając mu małe, okrągłe lustereczko. Spojrzał na nią nieufnie, odbierając je. Musnął jej palce. Poczuła zalewającą ją falę gorąca. Odwróciła się i zobaczyła Ann przyglądającą się jej badawczo. Zresztą Remus robił to samo kilka stóp dalej.
      - Kto to zrobił? - zapytał okularnik oglądając swoje włosy z każdej strony.
Lily automatycznie popatrzyła na Dorcas.
      - Ja! - odpowiedziała tamta bez cieniu strachu. - Wiesz, chciałam żebyś cały obrósł w piórka, tak naprawdę!
      - Ha, ha, ha, rzeczywiście, świetny pomysł - zironizował - Remus, zrób coś z tym.
      - Yyyy...ja? - zapytał Lupin zbity z tropu.
      - No, przecież nie Peter! - Coraz bardziej zaczynała denerwować go ta sytuacja.
      - Ale... ale ja nie ma  różdżki... - zaczął się za nią rozglądać. - Niech Lily to zrobi.
      - Lily? - zapytał głupio.
      - Tak. Ja mam tak na imię na imię, Potter - powiedziała z ironią.
      - Myślisz, że nie wiem jak ma na imię osoba, którą od sześciu lat koch...?
      - Ej, ej, ej! Nie zapędzaj się tak, bo zostaniesz z tymi gustownymi piórkami... - Kąciki ust zadrżały. - ...do poniedziałkowej transmutacji.
       Stanął prosto, dając znak, że poddaje się działaniom dziewczyny. Podniosła różdżkę, wypowiedziała odpowiednie zaklęcie i James znowu miał ten swój napuszony łeb.
       Zebrała się bez słowa. Stawała już na piątym schodku, gdy odczuła na sobie skutki zaklęcia Zwieracza Nóg. Straciła równowagę i poleciała w dół, wprost w silne ramiona.
       - Czyś ty zwariował?! - krzyknęła mu prosto w ucho. - Chcesz mnie zabić?!
       - Ciebie nigdy. Chciałem tylko podziękować!
       - Zrzucając ze schodów? - Ton głosu już miała spokojniejszy. - Puść.
Nic sobie nie zrobił z tej prośby. Wyglądał, jakby zaczął się nad czymś intensywnie zastanawiać. Spojrzała na niego, bo był to niewątpliwie niecodzienny widok. Zdał sobie sprawę, że straciła czujność i cmoknął ją w policzek. Lily tak to zdziwiło, że nie zareagowała odpowiednio (czyt. nie uderzyła go). Odstawił ją delikatnie. Spojrzała na niego ze zmarszczonym czołem i pokręciła głową. Tak po prostu odwrócił się i chciał odejść. Nie odejdziesz taki zadowolony! Poczuł uderzenie otwartą dłonią w potylicę. Odwrócił się, ale już jej nie było.
      - Dobranoc. - Usłyszał to i trzaśnięcie drzwiami
      Osunęła się po nich i stwierdziła:
      - To był jeden z cięższych pierwszych tygodni.
       Wrzesień tego roku był ciepły i słoneczny. Uczniowie cały wolny czas spędzali na błoniach. Jedni zabierali ze sobą całe zwoje pergaminów, kałamarze, zapasy piór i książki. Drudzy woleli spędzać ten czas nieco mniej produktywnie. Ganiali bez żadnego sensu wymachując swoimi różdżkami na lewo i prawo. Albo też mieli niecne plany co do pewnych dziewczyn leżących na kocu pod wielkim bukiem. Syriusz Black i James Potter szli bez swoich dwóch kompanów - Remusa Lupina i Petera Pettigrew. Tego drugiego często ostatnimi czasy gubili. Natomiast pierwszy stwierdził, że nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Łapa szedł rozsyłając swój luzacki uśmiech co drugiej napotkanej dziewczynie. Inaczej było z Rogaczem, ten widział tylko leżącą na niebieskim kocu w kwiatki dziewczynę. W ręku trzymała otwartą książkę, ale chyba nie bardzo udawało jej się ją czytać, bo rozmawiała z dwiema przyjaciółkami.
       Byli już blisko, ale jeszcze nie na tyle, by usłyszeć o czym mówią.
       - Nie nęci cię czasem by podłożyć temu Rudzielcowi coś, z czego mógłbyś się dowiedzieć o czym gadają? - zapytał Syriusz
       - Może czasem... Ale wyobraź sobie, co by mi zrobiła gdyby się wydało!
       - Ja tam się już przyzwyczaiłem do widoku ciebie z czerwonym policzkiem. - Zaśmiał się
       - Przymknij się, jeszcze cię usłyszą. O, Dorcas chyba już cię wypatrzyła. - Uśmiechnął się złośliwie. W tym momencie obejrzała się też Lily.

       - Nareszcie można trochę odpocząć - stwierdziła Ann i wciągnęła powietrze w płuca zamykając przy tym oczy, by zatopić się w cudownym zapachu emitowanym przez jezioro o tej porze roku.
       - Nie wiem jak wy, - Ruda położyła się na brzuchu z książką w ręce. - ...ale ja zamierzam teraz zacząć czytać tę oto mugolską powieść.
       - Nie lubię czytać niczego co jest mugolskie. To jakieś sztuczne - Szatynka wyraziła swoją opinie i spojrzała dziwnie na przedmiot trzymany przez leżącą dziewczynę.
       - Nie są dziwne. Po prostu nie ma w nich magii - stwierdziła Ruda i spojrzała na nią uważnie.
       - A poza tym, czy jest jakaś książka, którą ty lubisz? - zapytała Ann, czująca się osobiście urażona uwagą Meadowes.
       - Przestań. - Spojrzała w stronę zamku i natychmiast stężała - Udawajcie, że się świetnie bawicie. - Zaśmiała się perliście.
       - O co ci chodzi? - Zielonooka nie mogła uwierzyć w tak szybka zmianę nastroju przyjaciółki.
       - Mówią ci coś nazwiska... - Usiadła na korzeniach drzewa. - Black i Potter? - Spojrzała na chłopaków i założyła ręce na piersi przybierając nieprzenikniony wyraz twarzy.
      Obejrzała się i jej oczom ukazali się dwaj chłopcy ze zbyt śmiałymi uśmiechami. Black od razu usiadł koło Dorcas. Natomiast James od razu położył się na kocu.
      - A miało być tak pięknie... - Westchnęła Evans i otworzyła książkę na byle jakiej stronie.
      - A nie jest? Mnie osobiście bardzo się podoba. - Nie usłyszał odpowiedzi więc przekręcił się na bok podpierając głowę na ręce. Patrzył na jej twarz. Oczy szybko śledziły tekst. Zawiał lekki wiatr, a słońce wyszło zza chmury i cudowne kasztanowe włosy stały się dosłownie tak jasne jak w pierwszy dzień, kiedy ją zobaczył. Uśmiechnął się na samo to wspomnienie. Ściągnęła usta w charakterystyczny dla niej dzióbek, bo zobaczyła, że się śmieje. Ostro ją to zdenerwowało.
      - Przestaniesz czy nie?!
      - Ale ja nic nie robię. - Zadowolony, że w końcu zwróciła na niego uwagę, uśmiechnął się szeroko.
      - Nie prawda! Gapisz się na mnie bez żadnego celu...
      - Wolałabyś, żebym patrzył się na ciebie z jakimś celem? - Podniósł wysoko brwi.
      - Phi... Jesteś bezczelny! - Zamknęła książkę, trzaskając twardą okładką. Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale wtrąciła się Ann.
      - A gdzie Remus? - powiedziała szybko szukając oparcia w dwójce pod drzewem. Syriusz, który nie zrozumiał aluzji, odpowiedział od razu:
      - W bibliotece. - Gdyby spojrzenie Blondynki mogło zabić leżałby tam bez życia. Ten tylko spojrzał na nią i wskazał jej głową na sztyletującą wzrokiem Lily i patrzącego z uwielbieniem Jamesa.
      - Wydaje ci się, że kim ty jesteś? Sezon quidditcha jeszcze się nie zaczął, a ty już wyglądasz jakbyś spadł z miotły. - Ruda mówiła szybko ze zdenerwowania, a on jeszcze dolał oliwy do ognia czochrając włosy. - Boże! Jak ty mnie denerwujesz!
      - Wystarczy James - powiedział wyciągając dłoń, jakby widzieli się pierwszy raz. Wciągnęła głęboko powietrze, aby się uspokoić. Wstała szybko i zaczęła energicznie iść w stronę zamku. Niestety miała lekko pod górkę i nie mogła oddalić się tak szybko jakby chciała.
       Słyszała wołanie przyjaciółek. Nie będę tam wracać! Wyciągnęła za siebie rękę w celu pomachania na pożegnanie, ale jej nadgarstek został złapany, a ona cała odwrócona. Uchwyciła wzrokiem tylko okrągłe okulary, zanim ich właściciel ugiął kolana i złapał ją w pasie w celu przewieszenia jej sobie na ramieniu niczym torbę. Słyszała szepty dobiegające z każdej strony. A wszystkie brzmiały prawie tak samo: Taa, to znowu Evans. Czy to nie ta Gryfonka z siódmego roku?Ta Lily? Ale przecież, ona jest prefektem! No właśnie. Jest prefektem i nic nie może zrobić! Szlabanów się nie boi, punktów żal zabierać... Wyciągnęła różdżkę i wbiła mu ją w kręgosłup.
       - Puść mnie, bo będę niemiła!
       - To ty potrafisz być niemiła? No, popatrz, nie wiedziałem. - Pokręcił głową.
       Podniosła wzrok. Jednak ciekawiło ją, gdzie jest niesiona. Zobaczyła jak Syriusz ostro gestykuluje do dziewczyn, a one są coraz bardziej zdenerwowane. Tłum uczniów spędzających czas na błoniach, szedł za nimi tworząc jakiś dziwaczny pochód.
       - Mało jesteś oryginalny - stwierdziła cicho, gdy dochodzili do jeziora.
 I dobrze, pomyślała i wykonała niezauważalny ruch różdżką. Teraz sobie przypomniała, że ma na sobie spódniczkę do kolan. Spojrzała do tyłu i z zaskoczeniem stwierdziła, że materiał ani się nie sfałdował, ani nie poddał grawitacji... Dlaczego? To proste. Potter mu to uniemożliwił, trzymając rękę tuż pod jej pośladkami. Zagotowało się w niej. Chlasnęła go z całej siły w dłoń.
      - Naprawdę, chcesz, abym wziął rękę? - zapytał.
      - TAK!
      - Rozkaz!
Zjechał niżej. Zatrzymał się na zgięciu pod kolanami. Lily od razu poczuła jak złośliwe są istoty bez rozumu. Mowa tu i o Potterze, i o wietrze, który od razu zaczął wiać mocniej i podwiewać spódnicę. Jej męki nie trwały długo. Może pół minuty.
       Doszli do brzegu. Zmienił jej pozycję. Teraz trzymał ją w ramionach tak, jak to się robi z panną młodą przenoszoną przez próg. Była jedna, mała różnica: ona nie zarzuciła mu rąk na szyję i nie patrzyła z uwielbieniem. Zaczął wchodzić do jeziora. Gdy zaszedł, tak głęboko, że mokry był do pasa, a ona jeszcze nie, popatrzył na nią. Była tylko zdenerwowana. Nie mógł wyczytać z jej miny strachu, bo takowego nie odczuwała. Wychyliła się nawet i pomachała do wściekłej Dorcas i do zmartwionej Ann.
       - No, i co mam teraz zrobić? - zapytał, myśląc pewnie, że będzie go prosić o wyniesienie na brzeg.
       - To, co chciałeś zanim tu wlazłeś. - Prychnęła - Takie trudne?
       - Skoro nalegasz. - I puścił ją.
       Jednak ona, na tyle mocno w ostatniej chwili uwiesiła się jego szyi, że w wodzie nie wylądowała sama. Nie przejęła się spódniczką ani bluzką wypychanymi przez wodę jak najwyżej ku górze. Zaczęła płynąć klasyczną żabką do brzegu, zostawiając zdziwionego Jamesa daleko za sobą. Wszyscy się patrzyli. Powodem było zapewne to, że nie wyszła z jeziora ociekając wodą. A więc mogę śmiało stwierdzić, że moje zaklęcia niewerbalne są skuteczne!, pomyślała z triumfem. Podeszła do zdziwionych przyjaciółek i zapytała jak gdyby nigdy nic:
       - Macie moją książkę? Zostawiłam ją na kocu.
Dorcas bez słowa wręczyła jej to, o co pytała.
       - Dziękuję, kochana jesteś - powiedziała i ucałowała ją w policzek.
       Przez tłum przetoczył się chichot, gdy Potter wyszedł na brzeg. Zaczął wzrokiem szukać tej złośnicy. Zauważył ją i ona spostrzegła, że na nią patrzy. Odwróciła się i zaczęła iść. Machnęła różdżką na koc i za chwilę znalazł się w jej dłoniach. Dogoniły ją dziewczyny.
       - Lily! To było dobre! Szkoda, że nie mogłaś zobaczyć jak śmiesznie wyglądaliście jak go chlasnęłaś po łapie. Albo jak wpadliście razem do wody! - Emocjonowała się Szatynka.
       - Kiedy zdążyłaś rzucić zaklęcie? Nic nie widziałam! - Ann jak zwykle bardziej interesowała naukowa strona sytuacji.
       - Jak zobaczyłam zbliżające się jezioro - odpowiedziała bezbarwnie.
       - Naprawdę sucha! Nie zmoczyło jej... 

Zdenerwowała ją ta uwaga. Popatrzyła na jedną i drugą. Czy one nic nie rozumiały i też zaczęła je bawić cała sytuacja? Prychnęła i pokręciła głową. Zaczęła iść szybciej i za chwilę przemierzała już Salę Wejściową, przeszła obok Wielkiej Sali. Mijała śmiejących się i pokazujących ją sobie palcami ludzi pokonując kolejne kondygnacje schodów. Po jakiś dziesięciu minutach dotarła pod portret Grubej Damy i podała jej hasło. Przemierzyła Pokój Wspólny. Chyba jeszcze nie dotarła tu wiadomość o całym zajściu, bo przeszła niezauważona.
      Wdrapała się do prawie pustego dormitorium. W swoim koszyku leżała Mimi. Ukucnęła przed nią i podrapała za uchem. Zachciało jej się płakać. Znowu będzie wytykana palcami przez kilka dni. Znowu usłyszy jakiś wredny komentarz od dziewczynek wiecznie uganiających się za nim. Ale nie, nie będzie marnować na niego swoich łez. Podeszła do kufra, wyjęła co było jej potrzebne i zeszła trzaskając drzwiami. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Podeszła do stolika przy oknie, siedziało tam dwóch drugoroczniaków.
       - Hej. Moglibyście porozmawiać sobie na kanapie, czy gdzieś tam indziej? Chciałabym tu usiąść. - Zwróciła się do nich.
       - Oho! Panience Lily Evans należy ustąpić. Jest na tyle wściekła, że mogłaby nas udusić. - Chłopiec o blond kręconych włosach zaśmiał się mówiąc do kolegi. - A jak nie zejdziemy, to co? - Spojrzał na nią wyzywająco.
       Rzuciła cztery tomy ciężkich ksiąg, tak mocno na stolik, że wzbił się z nich kurz, a chłopcy zesztywnieli. Oparła się dłońmi na stoliku i spojrzała blondynowi prosto w oczy.
       - Słuchaj. Wydaje mi się, że widziałam wczoraj wieczorem ciebie i twojego koleżkę  jak wałęsaliście się po szkole, po godzinie ósmej. A jak wiadomo, punkt dziewiętnasta powinniście być tutaj. Więc jak nie chcesz porozmawiać o tym z profesor McGonagall, to nie zmuszaj mnie, abym jej o tym powiedziała!
       - O-okey... już idziemy. Chodź, Matt. - Pociągnął kumpla za rękaw.
       Popatrzyła jeszcze jak odchodzą i dopiero usiadła. Do jej uszu dobiegł odgłos wchodzenia przez dziurę pod portretem. Za chwilę poczuła opadające na krzesła obok dwie postacie. Otworzyła książkę i czytając pierwszy akapit rozwijała pergamin, nagle została złapana za nadgarstek. Spojrzała w stronę właściciela ręki.
       - Przepraszamy, Lily - powiedziała Ann. - Wiemy, że to wcale cię nie śmieszy. Ale uwierz i nie obrażaj się: wyglądaliście jak przechodząca para kryzys w trakcie dochodzenia do konsensusu.
       - Ja też was przepraszam. Nie powinnam tak reagować. Nic mi nie zrobiłyście - powiedziała do blatu stołu.
       Przytuliły się do niej.
       - Chcemy ci wyjaśnić co się działo odkąd odeszłaś. Więc...
       - Nie, nie trzeba. Teraz miałam się wziąć za wypracowanie na transmutacje. Może idźcie po pióra i co tam wam jeszcze potrzebne i zrobimy ją razem, co? - powiedziała przerywając wypowiedź Meadowes.
       Dziewczyny zebrały się i skierowały w kierunku sypialni. Usłyszała głuche trzaśnięcie drzwiami. Złapała gumkę utrzymującą jej włosy w lekko roztrzepanym teraz kucyku i pociągnęła energicznie. Potrząsnęła głową, bo była zdania, że każdy włos najlepiej układa się sam. Podparła głowę uprzednio zbierając palcami lewej ręki włosy przy prawym uchu, tak by mogła je przerzucić przez lewe ramię. Dlaczego one nie wracają? Jestem zmęczona, a jeszcze trzeba napisać to głupie wypracowanie..., powieki jeszcze nie opadły, gdy...
       - Coraz bardziej mnie intrygujesz, Evans. - Usłyszała szept tak bliski jej ucha, że poczuła ciepły oddech na szyi.
Momentalnie otworzyła oczy i zesztywniała. Zaskoczył ją. Nie wiedziała co powiedzieć, co zrobić, jak się zachować. Błądziła wzrokiem po ścianach, podłodze, ludziach na kanapach i nerwowo wyłamywała palce. W ogóle dlaczego tak się zachowuje? Musi mu powiedzieć coś przykrego, już otwierała usta... Ale zrobił coś co kompletnie wytrąciło ją z równowagi. Zimnymi opuszkami palców przejechał po jej ciepłej skórze na karku. Krzesło przewróciło się z łoskotem, zwracając tym, na nich uwagę wszystkich obecnych Gryfonów. Lily okrążyła stół chcąc się znaleźć jak najdalej od niego. Nie chciała na niego nawet patrzeć, ale jego wzrok palił jej twarz. Czuła jak się zbliża, jak robi przeciągłe, niepewne kroki.
         - Liluś, ale...
         - Nie mów tak do mnie. - Jej pewny głos kłócił się z łzami cisnącymi do oczu.
         - Przecież nic takiego się nie stało.
         - Nic się nie stało?! Może dla ciebie. Może ty się świetnie bawiłeś. Ja jednak, gdybym prowadziła pamiętnik pod dzisiejszą datą znajdowałby się tytuł "Kolejny zmarnowany dzień w moim życiu"! - Spojrzała na niego, ze zdziwieniem odczytując z jego twarzy zmieszanie - Cieszę się, że w końcu dopadła cię jakaś refleksja - dodała łamiącym głosem.
Zrobiła może jakieś dziesięć kroków, jak usłyszała głosy przyjaciółek, dopiero wychodzących z dormitorium.
         - Nie kłóć się ze mną, Dor, nie miała tej ksią... Lily? Co się... - Jej wzrok od razu podążył do Pottera. Rzuciła wszystko co miała w rękach na pobliską kanapę i rozjuszona jak nigdy prawie podbiegła do niego.
         Lily słyszała w swoich uszach głos mówiący chodź, nie warto... Ale czego nie warto? Dopiero leżąc na swoim łóżku poczuła jak ktoś ociera jej łzy chusteczką. Uśmiechnęła się czule do klęczącej przed nią przyjaciółki, myślami wciąż była we Wspólnym...

       Ann sprytnie omijała wszystkie przeszkody na swojej drodze, w tym jakąś małą dziewczynkę. Nie mogła tego ogarnąć. Jak można być tak głupim?! Czuła dziko pulsującą w jej żyłach krew.
      - Co to było?!
      - Co? - zdziwiony odpowiedział pytaniem
      - Co jej nagadałeś?! Co zrobiłeś, że kolejny raz w dniu dzisiejszym miała przez ciebie łzy w oczach? - Już się trochę opanowała.
      - Przeze mnie...? - wydukał.
      - Udajesz czy naprawdę jesteś taki głupi? - zapytała unosząc jedną brew. - Czy ty naprawdę nie widzisz, że takimi akcjami tylko ja ranisz? - Usiadła odsuwając drugie krzesło, dając mu do zrozumienia żeby zrobił to samo. Poczekała, aż to uczynił i spojrzała na niego wyczekująco.
      - Powiedziałem jej, że coraz bardziej mnie intryguje - mówił do swoich rąk. - Na ucho. - Podniósł wzrok i zobaczył Ann przesuwającą ręką po twarzy w geście załamania.
      - A kiedy ona na to nic to postanowiłeś... - zachęcała go by mówił dalej.
      - ... dotknąć ją. Odskoczyła jak oparzona... - opowiadał co się dalej wydarzyło - ...No i przyszłaś ty. - Skończył opowiadać - Więc?
      - Ta cała sytuacja zaczęła denerwować Lily już na kocu. Niepotrzebnie się tak na nią zachłannie patrzyłeś. Cóż, stało się. Trzeba było dać jej odejść, a potem, najlepiej jutro przeprosić. Cóż, stało się. Poleciałeś za nią, wziąłeś na ramię. Pomijam już tego cel, ale cóż, stało się A przed chwilą pokazałeś jej to, w czym tak od dawna się utwierdza. - Spojrzała na Jamesa. Przysłuchiwał się temu ze skupieniem. - Czyli to, że jesteś niedojrzały i nie przejmujesz się uczuciami innych.
      - Ale to nie prawda. Przejmuję się a już w szczególności jej uczuciami.
      - Nie uwierzy ci. Nie dziwię się jej zresztą. Po tym co dzisiaj zrobiłeś...
      - Ale Łapa mówił...
      - Skoro wolisz słuchać rad Syriusza, a nie moich to nic tu po mnie. - Wstała i jak zwykle otrzepała spódnicę. Zabrała rzeczy Rudej i powiedziała sucho - Dobranoc.


       Lily usłyszała trzaśniecie drzwiami i jej oczom ukazała się zasapana Ann z naręczem książek, zwisającymi z przedramienia zwojami pergaminów i trzema piórami w zębach. Szybko wstała i odebrała od niej połowę przedmiotów. Położyła je na swojej szafce nocnej, usiadła na swoim łóżku i utkwiła wzrok w blondynce. Tamta bardzo się starała nie zauważyć oczekujących zielonych oczu. Zamknęła powieki i rozmasowała kark. Właśnie zszywała rękaw swojej szaty zaklęciem, gdy jej uszu dobiegło kaszlnięcie. Podniosła niepewnie wzrok.
        - Co... Po co do niego poszłaś? - zapytała cicho Ruda.
        - No, jak to po co? Wygarnąć mu i powiedzieć, żeby cię w końcu zostawił w spokoju! - Uśmiechnęła się niepewnie.
        Lily wstała i chwiejnym krokiem podeszła pod okno, gdzie stało łóżko Blondynki. Stanęła nad nią i jedną ręką podniosła jej głowę tak, by spojrzała jej w oczy. Nie uczyniła tego. Błądziła wzrokiem po ścianach i wszystkim innym co wpadło w oko. Jednak spojrzenie Evans było tak palące, że uległa. W oczach obu zebrały się łzy.
       - Nie potrafisz kłamać, Ann. - Pojedyncza łza znalazła ujście, a dziewczyna zaczęła się cofać kręcąc głową.
       - Lily... - Nie wiedziała co ma powiedzieć. Chciała dobrze. Dorcas patrzyła na to wszystko z niemałym zdziwieniem, nie wiedząc co powiedzieć.
       Zielonooka wyczuła łóżko i pozwalając się potknąć, upadła na nie. Nie przebierając się w pidżamę naciągnęła kołdrę pod samą szyję. Cicho łkając opadła w niespokojny sen.

2 komentarze:

  1. Notka jest po prostu SUPER!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział jest świetny, nie mam nic do stylu pisania, nie wyłapałam błędów, które wyjątkowo rażą w oczy, ale... Nie rozumiem dlaczego takie wielkie halo z tego, że on ją dotknął? Przecież jej tam nie wykorzystał seksualnie, Merlinie! Nic się takiego nie stało, no ale rozumiem też, że ją to zdenerwowało itp., ale chyba jest to zbyt wyolbrzymione. No cóż, takie mam wrażenie - mimo to rozdział jest wspaniały. :)

    OdpowiedzUsuń