Notkę dedykuję wszystkim razem i każdemu z osobna, którzy kiedykolwiek odwiedzili tego bloga
Na
łóżku, pośród białej pościeli, leżała Lily, bawiąc się kosmykiem
włosów. Głowę miała przekrzywioną na bok. Lekko niewidzący wzrok wbiła w
płatki śniegu za oknem. Poruszały się delikatnie, wolno i wesoło co
idealnie było widać na czarnym niebie. Otaczała ją ciemność i miarowe
oddechy koleżanek. Nie wiedziała ile czasu już tak spędziła. Pewnie
długo. Za oknem taka czerń panowała długo.
Zamrugała
dwukrotnie i westchnęła cichutko. Gnieździła się chwilę, ale
ostatecznie wróciła do pierwotnej pozycji, z której obserwowała śnieg.
Do głowy Lily przychodziły sprzeczne i niepowiązane ze sobą myśli. Raz
były to wspomnienia torby dla mamy, innym skrzypienie śniegu, Ann
mówiąca, że porzucałaby śnieżkami, Ethan, zmniejszający papier, wyznanie
nienawiści…
Tu,
nieświadomie się uśmiechnęła. James. Jasny promyczek na burzowym
niebie. Nie. Nie promyczek. Zamknęła oczy, rozkoszując się
wspomnieniami.
Miała
wrażenie, że ich usta były dla siebie stworzone a sposób w jaki ją
obejmował sprawiał, że chciała by był niegrzeczny jak na co dzień. Nie
miała pojęcia czemu po wszystkim zachowała się jak idiotka. Pewnie teraz
James ma ją za jakąś świruskę z rozdwojoną jaźnią. .
Jeśli
jutro, a właściwie dzisiaj, uczniowie rozjeżdżają się na święta do
domów widziała tylko jedno wyjście. Przecież chciała, żeby James
spojrzał na nią tak jak wyobrażała sobie to teraz pod zamkniętymi
powiekami. Chciała, żeby pod jego gorącym spojrzeniem czerwieniały jej
policzki.
Otworzyła
oczy. Zielone tęczówki błysnęły od słońca. Zamruczała, przeciągając się
i położyła na brzuchu, obejmując poduszkę. Na twarz cisnął jej się
uśmiech po śnie, który zakończył się tak pięknie. Usiadła gwałtownie.
Sen? Słońce? O Merlinie… Dzień! Zegarek bezlitośnie wskazywał dwanaście
minut po jedenastej. Wcześnie, ale późno.
Wyskoczyła
z łóżka. Potknęła się o koszyk Mimi. Kocica zjeżyła się. Lily porwała
wczorajsze dżinsy i szybko je na siebie wciągnęła. Wypadła z łazienki
najszybciej i najciszej jak się dało, bo reszta dziewczyn jeszcze spała.
Góry od piżamy nie zmieniała. Wciągnęła na siebie płaszcz. Buty
zapinała na schodach. Przy okazji mało nie spadła. Zeskoczyła z
ostatnich stopni i gwałtownie się zatrzymała.
Lekko
dysząc, odwróciła głowę w stronę męskich sypialni, a potem na wyjście z
pokoju wspólnego. Przełknęła ślinę i wyskoczyła przez dziurę pod
portretem. Przeszła przez Bezgłowego Nicka. Nie zatrzymała się tylko
biegła nadal jakby nic nie zauważyła. Wstrząsnął nią tylko dreszcz.
Korytarze były niezatłoczone co napawało ją niepokojem. Brzuch ją bolał i
miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje.
Przeleciała
jak strzała przez pustą – pustą! – Salę Wejściową. Wpadła na wrota
zamku, właściwie wyszła zanim otworzyła drzwi. Nie trudząc się ich
zamknięciem, zbiegła po oblodzonych schodach. Na ostatnim poślizgnęła
się i wylądowała na tyłku. Skrzywiła się i ociężale oraz ostrożnie
wstała. Wzięła głęboki wdech. Mroźne powietrze zaatakowało jej gardło. Z
pewną dozą ostrożności, ruszyła dalej. Z czasem gdy rozchodziła ból
kości ogonowej, przyspieszyła.
Dostrzegła
bramę terenów Hogwartu. Swoim dziwnym krokiem pałętał się koło niej
woźny. Mruczał pod nosem przekleństwa. Lily zatrzymała się koło niego
ślizgiem.
- Zamknięte – burknął.- Wyjścia nie ma. Już nie. – Filch uśmiechnął się złośliwie i odszedł chowając coś w kieszeni.
Lily
stała chwilę nieruchomo, patrząc na wystającą z kopy śniegu gałązkę.
Zacisnęła powieki, czując pod nimi łzy i spuściła głowę.
Wiatr szarpnął włosami Lily i płaszczem. Pokąsał jej ciało. Śnieg za nią spadł z drzewa.
Załkała.
W
bożonarodzeniowy poranek Dorcas obudziła Lily śpiewając jej do ucha
kolędę. Trzy dni, w które Meadowes wstawała wcześniej od wszystkich, to
jej urodziny, Boże Narodzenie i koniec roku szkolnego.
-
Wesołych świąt! – Uściskała przyjaciółkę, kiedy usiadła i wcisnęła jej
prezent w ręce. Wróciła do siebie na łóżko i zaczęła lizać wielkiego,
niebieskiego lizaka.
Lily
odpakowała paczuszkę. Była w niej książka, kryminał, coś o nim raz czy
dwa wspominała. Sięgnęła do swojej szafki i wyjęła z niej prezent dla
Dorcas. Wstała i wręczyła go jej. Meadowes rozerwała szybko papier.
-
Jakie śliczne – powiedziała, przejeżdżając palcem po fioletowym
skrzydełku srebrnej ważki z grzebyczkiem do wpięcia we włosy. –
Zamierzasz to wykorzystać do mojej fryzury, prawda?
- Jeśli chcesz – wychrypiała i pociągnęła nosem.
- Wiesz, że Ann przysłała nam dzisiaj list?
Lily wzięła od niej kartkę.
Nie budziłam Was, bo nie było po co.
Zobaczymy się niedługo, a poza tym spałyście.
Wesołych świąt! Kocham Was.
Ann
- A nie wiesz, o której miała wyjazd? – spytała niewinnie Lily.
- Chyba o jedenastej. A co?
- A nie, nic. – Zakasłała.
- Co ty masz taki dziwny głos, Lily?
Evans chrząknęła mocno i machnęła ręką. Wstała i odwróciła się plecami do Meadowes. Z trudem łykało jej się ślinę.
- Nic mi nie będzie.
- Jak chcesz, Lily – powiedziała bez przekonania.
O
odpowiedniej porze, dziewczyny udały się do Wielkiej Sali na świąteczny
posiłek. Dorcas siedziała z tajemniczym uśmieszkiem. Ważka, w jej
czarnych lokach upiętych z tyłu głowy, połyskiwała przy każdym ruchu w
blasku setek świec. Lily kontemplowała płatki śniegu kłębiące się pod
sufitem. Pierwsze i ostatnie święta w Hogwarcie jakoś jej nie ruszały.
- Cukierki-niespodzianki!
Z otępienia wyrwał ją radosny głos dyrektora.
Za
jakiś czas, kiedy skubnęła trochę indyka, odsunęła cicho swoje krzesło.
Na pytanie Dorcas, gdzie się wybiera, powiedziała, że źle się czuję i
zakasłała dla lepszego efektu. Przeprosiła i życzyła wszystkim naraz
wesołych świąt. Dumbledore spojrzał na nią z uwagą, ale odeszła szybko,
żeby staruszek nic jej nie powiedział.
Plątała
się po zimnych, przystrojonych korytarzach. To naprawdę najgorsze
święta. Oparła się o lodowatą ścianę i westchnęła ciężko. Zabolało ją
gardło. Przekręciła głowę i zorientowała się gdzie doszła. Głupi pomysł
zaświtał jej w głowie. Uśmiechnęła się chytrze.
Rozejrzała się na boki, wyciągając różdżkę. Nikogo nie było, więc przyłożyła ją do zamka w drzwiach.
- Em… Alohomora. – Szczęknęło, drzwi się uchyliły. – Łatwo poszło.
Była
już w gabinecie McGonagall i miała jako takie pojęcie co gdzie się
znajduje. Zapaliła różdżkę, zamknęła za sobą drzwi i przeszłą za biurko,
gdzie stała komoda z wieloma szufladami.
- Remus! Remus! Remus!
Lupin
usłyszał za sobą wołanie. Odwrócił się. To Dorcas biegła za nim. Jej
granatowa spódniczka unosiła się i opadała proporcjonalnie do kroków.
Właśnie wypadło jej jedno pasemko włosów i zwisło z lewej strony twarzy.
Dziewczyna zmarszczyła czoło. Próbowała je włożyć z powrotem tam, gdzie
powinno być, ale ono ciągle się wymykało.
- Au – jęknęła i włożyła koniuszek palca do ust. – Kiedy Lily to robiła wydawało się łatwe. Co za masakra.
- Tak bardzo boli?
- Co? Nie! Tylko… Tylko był taki ładny ten kok.
Uderzyła dłonią w niesforny kok. Śmiesznie skrzywiła się jakby był to koniec świata.
- Dorcas…
- Hę?
- Coś się stało?
- Hm?
Remus zaśmiał się.
- Wolałaś mnie.
- A nie, nic się nie dzieje. – Machnęła ręką, żeby poszedł za nią. – Mam nadzieję, że szedłeś do pokoju wspólnego.
- Tak. Zamierzałem zasiąść przed kominkiem i poczytać. James zostawił kilka czasopism. Mówił, że są ciekawe artykuły o miotłach.
- W święta? Reeemuus…
- No co?
-
Proszę cię… - Uderzyła go w ramię. Zaśmiali się wspólnie i Lupin nawet
uszczypnął ją w bok na co udała oburzoną, ale zaraz zorientowali się co
robią i przestali. Dorcas miała ochotę wybuchnąć śmiechem. Żeby się
powstrzymać, zagryzła policzek od środka.
-
Wiesz co, Remus? Chciałam ci dać prezent na święta i był nawet fajny.
Nie książka. – Puściła mu oczko, uśmiechnął się. – No, ale wszystko mi
przepadło w tym głupim Hogsmeade. – Spojrzała na niego przepraszająco,
trzepocząc rzęsami. – Ale we wszystkich ładnych książkach, w takiej
sytuacji, dziewczyna załatwiłaby to inaczej?
- Tak? Czyli jak?
Dorcas
uśmiechnęła się w przestrzeń i wydawać by się mogło, że lekko
poróżowiała. Przytknęła swoje usta do jego policzka i ucałowała go
przeciągle.
Remusa omotał zapach cytrusów, a ten ogromny lok połaskotał go w nos. Z zaskoczenia otworzył lekko usta.
- Wesołych świąt.
Dorcas
spuściła oczy i zagryzła wargę. Kiwała się moment na piętach, a potem
spojrzała na Lupina. Ponad jego ramieniem zobaczyła kogoś, kogo się nie
spodziewała. Ethana.
- Muszę iść – bąknęła. – Zapomnij.
I uciekła szybko ze spuszczoną głową.
Remus
stał jeszcze chwilę zdezorientowany jej sprzecznym zachowaniem. Ktoś
nachalnie chrząknął. Był to chłopak ze skrzyżowanymi rękami i
ściągniętymi gniewnie brwiami. Remus skądś go kojarzył.
Dorcas
wbiegła już prawie na siódme piętro. Ethan wyrósł przed nią jak spod
ziemi. Zaczerpnęła powietrza i musiała się przytrzymać poręczy.
- Wyrzuty sumienia? – spytał z ironią.
Meadowes zebrała się w sobie.
- Ja
takowych nie mam. Wiesz, niepotrzebnie pokazałam ci kiedyś to
przejście. – Mówiła o tajemnym przejściu, o którym dowiedziała się
śledząc kiedyś Huncwotów. – Słuchaj. Było fajnie, ale nie możliwe jest
żebyśmy nadal byli razem.
-
Dlaczego? Co się stało? – spytał ze smutkiem, ale w oczach miał coś
zupełnie innego. Dorcas nie odpowiedziała mu przez dłuższą chwilę. Miała
mu powiedzieć, że już się z niego wyleczyła? – Nie wierzę – prychnął
Ethan ze złością. – Najpierw Black… A mówiłem ci, żebyś mu się kazała
odczepić…
- Syriusza w to nie mieszaj.
-
…Ale ty się pewnie bałaś, że go urazisz. Jesteś tak cholernie
nieporadna i strachliwa! A on ci mieszał w głowie. Zawsze przejmujesz
się co sobie ktoś o tobie pomyśli… Do tego stopnia, że musieliśmy się
chować po kątach jak dzieci!
- Mówiłeś, że to romantyczne. – Głos jej zadrżał, łzy cisnęły się na policzki a bardzo nie chciała się przy nim popłakać.
- Bo może liczyłem na coś więcej?
- Ale… ale ja myślałam…
- …że tak bardzo cię kocham? – Zaśmiał się okrutnie. – Nawet nie wiesz jaką idiotką jesteś, Meadowes.
- Jesteś niemiły. Dlaczego? – Musiała mówić, cokolwiek, żeby się nie rozpłakać.
- Jeszcze się pytasz, ty pyzo? – rzucił z pogardą. – Zostawiasz mnie…
- To ty
zostawiłeś mnie! – Teraz już płakała. – W niebezpieczeństwie, Ethan.
Samą. W Hogsmeade, kiedy zaatakowali nas śmierciożercy. Już zapomniałeś?
- Szybko się odnalazłaś u Lupina!
-
Jak możesz?! Powinieneś podziękować Remusowi! – krzyknęła mu w twarz.
Weszła na ostatni stopień. I tak była niższa, ale już nie tak bardzo i
dodało jej to odwagi. Chciała go minąć i dojść wreszcie do pokoju
wspólnego, ale Ethan pchnął ją tak mocno, że zatoczyła się na ścianę.
-
No to może teraz pójdź po tego swojego Remusa, co? Jakoś go tu nie
widzę. – Zaśmiał się i ścisnął ją za ramiona. Dorcas aż pisnęła.
- Puść, boli…
- I powinno, ty mała…
- Hej!
Odgłos szybkich kroków zbliżył się do nich. Ethan puścił Meadowes.
- Dorcas, to chyba twój rycerz.
Lily
wysunęła szufladę opatrzoną wielką literą P. Włożyła różdżkę w ten
sposób, że by oświetlała jej kartotekę. Trzęsącymi się palcami
przejechała po brzegach teczek. Nazwisko Potter przewinęło jej się przed
oczami niejednokrotnie. W końcu natrafiła na właściwe. James Potter,
1960. Odwróciła głowę w stronę drzwi. Miała wrażenie, że ktoś przeszedł
korytarzem
Wyjęła szybko teczkę i otworzyła ją. Nazwisko, data urodzenia, miejsce urodzenia, imiona rodziców – jest! – adres zamieszkania.
Rozejrzała się. Na biurku leżały schludnie ułożone pergamin, pióro i kałamarz a obok pióro.
Odkręciła kałamarz, rozlewając trochę atramentu. Szybko zamoczyła pióro nabazgrała dokładny adres.
- Natychmiast proszę wrócić się do swojego pokoju wspólnego!
Echem
po korytarzu odbił się głos McGonagall. Evans pospiesznie odłożyła
teczkę w odpowiednie miejsce. Oddarła mały kawałek pergaminu z adresem.
- Jeśli jeszcze raz mi odpyskujesz, dostaniesz szlaban.
Lily,
słysząc kroki profesorki coraz bliżej, ale chyba jednak nadal za
zakrętem, wymknęła się z jej gabinetu. Zamknęła zamek w drzwiach
zaklęciem i poszła okrężną drogą do wieży.
- Dorcas, uspokój się już – prosił Remus, skuloną pod ścianą dziewczynę.
Spod
spinki wypadła jej już większość włosów, zasłaniając jej twarz. Nie
widział czy płacze, ale słyszał. Był wściekły z powodu tego co znowu ją
spotykało przez tego chłopaka. Kucnął obok niej. Spódniczka odsłaniała
jej drżące kolana. Wyciągnął rękę i delikatnie odgarnął jej włosy.
Zakryła twarz ręką.
- No przestań – powiedział spokojnie. – Nie musisz się przede mną chować.
No
tak, pomyślała, dla ciebie nie ma chyba wstydliwych problemów. On miał
problem i przekształcił go w tajemnicę. Była tego pewna.
- Kiedy ja się boję.
- O – wymsknęło się Lupinowi. – Ale czego?
- Że spojrzysz na mnie ze współczuciem. – Odsłoniła twarz i uniosła głowę. – Coś tak jak teraz.
- Przepraszam.
- Nie chcę tego słuchać! Ty mnie? Wstańmy i dojdźmy w końcu do tego cholernego pokoju wspólnego!
Remus
pomógł jej się podnieść. Dorcas rozprostowała spódniczkę i rękawy,
otarła łzy, ściągnęła łopatki. Spojrzała na chłopaka. Był taki dobry dla
niej. Już drugi raz ją uratował. Miała wrażenie, że się o nią martwi.
Stanęła na palcach i uściskała go mocno.
-
Dziękuję za to, że zawsze pojawiasz się, kiedy cię potrzebuje. –
Spuściła oczy, bo znowu poczuła zbierające się łzy a obiecała sobie, że
już się nie rozklei. – I przepraszam, że na ciebie nakrzyczałam. To było
takie…niewdzięczne.
- Nie robiłem nic po to żebyś mi była wdzięczna, Dorcas.
- Wiem. –Uśmiechnęła się i westchnęła. – A może znajdzie się i dla mnie jakaś gazeta? Jeśli nie będę ci przeszkadzać.
- Nie. Tak. To znaczy… coś znajdę dla ciebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz