piątek, 20 lipca 2012

16. Święta

Notkę dedykuję wszystkim razem i każdemu z osobna, którzy kiedykolwiek odwiedzili tego bloga

Na łóżku, pośród białej pościeli, leżała Lily, bawiąc się kosmykiem włosów. Głowę miała przekrzywioną na bok. Lekko niewidzący wzrok wbiła w płatki śniegu za oknem. Poruszały się delikatnie, wolno i wesoło co idealnie było widać na czarnym niebie. Otaczała ją ciemność i miarowe oddechy koleżanek. Nie wiedziała ile czasu już tak spędziła. Pewnie długo. Za oknem taka czerń panowała długo.
Zamrugała dwukrotnie i westchnęła cichutko. Gnieździła się chwilę, ale ostatecznie wróciła do pierwotnej pozycji, z której obserwowała śnieg. Do głowy Lily przychodziły sprzeczne i niepowiązane ze sobą myśli. Raz były to wspomnienia torby dla mamy, innym skrzypienie śniegu, Ann mówiąca, że porzucałaby śnieżkami, Ethan, zmniejszający papier, wyznanie nienawiści…
Tu, nieświadomie się uśmiechnęła. James. Jasny promyczek na burzowym niebie. Nie. Nie promyczek. Zamknęła oczy, rozkoszując się wspomnieniami.
Miała wrażenie, że ich usta były dla siebie stworzone a sposób w jaki ją obejmował sprawiał, że chciała by był niegrzeczny jak na co dzień. Nie miała pojęcia czemu po wszystkim zachowała się jak idiotka. Pewnie teraz James ma ją za jakąś świruskę z rozdwojoną jaźnią. .
Jeśli jutro, a właściwie dzisiaj, uczniowie rozjeżdżają się na święta do domów widziała tylko jedno wyjście. Przecież chciała, żeby James spojrzał na nią tak jak wyobrażała sobie to teraz pod zamkniętymi powiekami. Chciała, żeby pod jego gorącym spojrzeniem czerwieniały jej policzki.
Otworzyła oczy. Zielone tęczówki błysnęły od słońca. Zamruczała, przeciągając się i położyła na brzuchu, obejmując poduszkę. Na twarz cisnął jej się uśmiech po śnie, który zakończył się tak pięknie. Usiadła gwałtownie. Sen? Słońce? O Merlinie… Dzień! Zegarek bezlitośnie wskazywał dwanaście minut po jedenastej. Wcześnie, ale późno.
Wyskoczyła z łóżka. Potknęła się o koszyk Mimi. Kocica zjeżyła się. Lily porwała wczorajsze dżinsy i szybko je na siebie wciągnęła. Wypadła z łazienki najszybciej i najciszej jak się dało, bo reszta dziewczyn jeszcze spała. Góry od piżamy nie zmieniała. Wciągnęła na siebie płaszcz. Buty zapinała na schodach. Przy okazji mało nie spadła. Zeskoczyła z ostatnich stopni i gwałtownie się zatrzymała.
Lekko dysząc, odwróciła głowę w stronę męskich sypialni, a potem na wyjście z pokoju wspólnego. Przełknęła ślinę i wyskoczyła przez dziurę pod portretem. Przeszła przez Bezgłowego Nicka. Nie zatrzymała się tylko biegła nadal jakby nic nie zauważyła. Wstrząsnął nią tylko dreszcz. Korytarze były niezatłoczone co napawało ją niepokojem. Brzuch ją bolał i miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje.
Przeleciała jak strzała przez pustą – pustą! – Salę Wejściową. Wpadła na wrota zamku, właściwie wyszła zanim otworzyła drzwi. Nie trudząc się ich zamknięciem, zbiegła po oblodzonych schodach. Na ostatnim poślizgnęła się i wylądowała na tyłku. Skrzywiła się i ociężale oraz ostrożnie wstała. Wzięła głęboki wdech. Mroźne powietrze zaatakowało jej gardło. Z pewną dozą ostrożności, ruszyła dalej. Z czasem gdy rozchodziła ból kości ogonowej, przyspieszyła.
Dostrzegła bramę terenów Hogwartu. Swoim dziwnym krokiem pałętał się koło niej woźny. Mruczał pod nosem przekleństwa. Lily zatrzymała się koło niego ślizgiem.
- Zamknięte – burknął.- Wyjścia nie ma. Już nie. – Filch uśmiechnął się złośliwie i odszedł chowając coś w kieszeni.
Lily stała chwilę nieruchomo, patrząc na wystającą z kopy śniegu gałązkę. Zacisnęła powieki, czując pod nimi łzy i spuściła głowę.
Wiatr szarpnął włosami Lily i płaszczem. Pokąsał jej ciało. Śnieg za nią spadł z drzewa.
Załkała.

W bożonarodzeniowy poranek Dorcas obudziła Lily śpiewając jej do ucha kolędę. Trzy dni, w które Meadowes wstawała wcześniej od wszystkich, to jej urodziny, Boże Narodzenie i koniec roku szkolnego.
- Wesołych świąt! – Uściskała przyjaciółkę, kiedy usiadła i wcisnęła jej prezent w ręce. Wróciła do siebie na łóżko i zaczęła lizać wielkiego, niebieskiego lizaka.
Lily odpakowała paczuszkę. Była w niej książka, kryminał, coś o nim raz czy dwa wspominała. Sięgnęła do swojej szafki i wyjęła z niej prezent dla Dorcas. Wstała i wręczyła go jej. Meadowes rozerwała szybko papier.
- Jakie śliczne – powiedziała, przejeżdżając palcem po fioletowym skrzydełku srebrnej ważki z grzebyczkiem do wpięcia we włosy. – Zamierzasz to wykorzystać do mojej fryzury, prawda?
- Jeśli chcesz – wychrypiała i pociągnęła nosem.
- Wiesz, że Ann przysłała nam dzisiaj list?
Lily wzięła od niej kartkę.

                 Nie budziłam Was, bo nie było po co.
               Zobaczymy się niedługo, a poza tym spałyście.
               Wesołych świąt! Kocham Was.
                                                                               Ann


- A nie wiesz, o której miała wyjazd? – spytała niewinnie Lily.
- Chyba o jedenastej. A co?
- A nie, nic. – Zakasłała.
- Co ty masz taki dziwny głos, Lily?
Evans chrząknęła mocno i machnęła ręką. Wstała i odwróciła się plecami do Meadowes. Z trudem łykało jej się ślinę.
- Nic mi nie będzie.
- Jak chcesz, Lily – powiedziała bez przekonania.

O odpowiedniej porze, dziewczyny udały się do Wielkiej Sali na świąteczny posiłek. Dorcas siedziała z tajemniczym uśmieszkiem. Ważka, w jej czarnych lokach upiętych z tyłu głowy, połyskiwała przy każdym ruchu w blasku setek świec. Lily kontemplowała płatki śniegu kłębiące się pod sufitem. Pierwsze i ostatnie święta w Hogwarcie jakoś jej nie ruszały.
- Cukierki-niespodzianki!
Z otępienia wyrwał ją radosny głos dyrektora.
Za jakiś czas, kiedy skubnęła trochę indyka, odsunęła cicho swoje krzesło. Na pytanie Dorcas, gdzie się wybiera, powiedziała, że źle się czuję i zakasłała dla lepszego efektu. Przeprosiła i życzyła wszystkim naraz wesołych świąt. Dumbledore spojrzał na nią z uwagą, ale odeszła szybko, żeby staruszek nic jej nie powiedział.
Plątała się po zimnych, przystrojonych korytarzach. To naprawdę najgorsze święta. Oparła się o lodowatą ścianę i westchnęła ciężko. Zabolało ją gardło. Przekręciła głowę i zorientowała się gdzie doszła. Głupi pomysł zaświtał jej w głowie. Uśmiechnęła się chytrze.
Rozejrzała się na boki, wyciągając różdżkę. Nikogo nie było, więc przyłożyła ją do zamka w drzwiach.
- Em… Alohomora. – Szczęknęło, drzwi się uchyliły. – Łatwo poszło.
Była już w gabinecie McGonagall i miała jako takie pojęcie co gdzie się znajduje. Zapaliła różdżkę, zamknęła za sobą drzwi i przeszłą za biurko, gdzie stała komoda z wieloma szufladami.

- Remus! Remus! Remus!
Lupin usłyszał za sobą wołanie. Odwrócił się. To Dorcas biegła za nim. Jej granatowa spódniczka unosiła się i opadała proporcjonalnie do kroków. Właśnie wypadło jej jedno pasemko włosów i zwisło z lewej strony twarzy. Dziewczyna zmarszczyła czoło. Próbowała je włożyć z powrotem tam, gdzie powinno być, ale ono ciągle się wymykało.
- Au – jęknęła i włożyła koniuszek palca do ust. – Kiedy Lily to robiła wydawało się łatwe. Co za masakra.
- Tak bardzo boli?
- Co? Nie! Tylko… Tylko był taki ładny ten kok.
Uderzyła dłonią w niesforny kok. Śmiesznie skrzywiła się jakby był to koniec świata.
- Dorcas…
- Hę?
- Coś się stało?
- Hm?
Remus zaśmiał się.
- Wolałaś mnie.
- A nie, nic się nie dzieje. – Machnęła ręką, żeby poszedł za nią. – Mam nadzieję, że szedłeś do pokoju wspólnego.
- Tak. Zamierzałem zasiąść przed kominkiem i poczytać. James zostawił kilka czasopism. Mówił, że są ciekawe artykuły o miotłach.
- W święta? Reeemuus…
- No co?
- Proszę cię… - Uderzyła go w ramię. Zaśmiali się wspólnie i Lupin nawet uszczypnął ją w bok na co udała oburzoną, ale zaraz zorientowali się co robią i przestali. Dorcas miała ochotę wybuchnąć śmiechem. Żeby się powstrzymać, zagryzła policzek od środka.
- Wiesz co, Remus? Chciałam ci dać prezent na święta i był nawet fajny. Nie książka. – Puściła mu oczko, uśmiechnął się. – No, ale wszystko mi przepadło w tym głupim Hogsmeade. – Spojrzała na niego przepraszająco, trzepocząc rzęsami. – Ale we wszystkich ładnych książkach, w takiej sytuacji, dziewczyna załatwiłaby to inaczej?
- Tak? Czyli jak?
Dorcas uśmiechnęła się w przestrzeń i wydawać by się mogło, że lekko poróżowiała. Przytknęła swoje usta do jego policzka i ucałowała go przeciągle.
Remusa omotał zapach cytrusów, a ten ogromny lok połaskotał go w nos. Z zaskoczenia otworzył lekko usta.
- Wesołych świąt.
Dorcas spuściła oczy i zagryzła wargę. Kiwała się moment na piętach, a potem spojrzała na Lupina. Ponad jego ramieniem zobaczyła kogoś, kogo się nie spodziewała. Ethana.
- Muszę iść – bąknęła. – Zapomnij.
I uciekła szybko ze spuszczoną głową.
Remus stał jeszcze chwilę zdezorientowany jej sprzecznym zachowaniem. Ktoś nachalnie chrząknął. Był to chłopak ze skrzyżowanymi rękami i ściągniętymi gniewnie brwiami. Remus skądś go kojarzył.
Dorcas wbiegła już prawie na siódme piętro. Ethan wyrósł przed nią jak spod ziemi. Zaczerpnęła powietrza i musiała się przytrzymać poręczy.
- Wyrzuty sumienia? – spytał z ironią.
Meadowes zebrała się w sobie.
- Ja takowych nie mam. Wiesz, niepotrzebnie pokazałam ci kiedyś to przejście. – Mówiła o tajemnym przejściu, o którym dowiedziała się śledząc kiedyś Huncwotów. – Słuchaj. Było fajnie, ale nie możliwe jest żebyśmy nadal byli razem.
- Dlaczego? Co się stało? – spytał ze smutkiem, ale w oczach miał coś zupełnie innego. Dorcas nie odpowiedziała mu przez dłuższą chwilę. Miała mu powiedzieć, że już się z niego wyleczyła? – Nie wierzę – prychnął Ethan ze złością. – Najpierw Black… A mówiłem ci, żebyś mu się kazała odczepić…
- Syriusza w to nie mieszaj.
- …Ale ty się pewnie bałaś, że go urazisz. Jesteś tak cholernie nieporadna i strachliwa! A on ci mieszał w głowie. Zawsze przejmujesz się co sobie ktoś o tobie pomyśli… Do tego stopnia, że musieliśmy się chować po kątach jak dzieci!
- Mówiłeś, że to romantyczne. – Głos jej zadrżał, łzy cisnęły się na policzki a bardzo nie chciała się przy nim popłakać.
- Bo może liczyłem na coś więcej?
- Ale… ale ja myślałam…
- …że tak bardzo cię kocham? – Zaśmiał się okrutnie. – Nawet nie wiesz jaką idiotką jesteś, Meadowes.
- Jesteś niemiły. Dlaczego? – Musiała mówić, cokolwiek, żeby się nie rozpłakać.
- Jeszcze się pytasz, ty pyzo? – rzucił z pogardą. – Zostawiasz mnie…
- To ty zostawiłeś mnie! – Teraz już płakała. – W niebezpieczeństwie, Ethan. Samą. W Hogsmeade, kiedy zaatakowali nas śmierciożercy. Już zapomniałeś?
- Szybko się odnalazłaś u Lupina!
- Jak możesz?! Powinieneś podziękować Remusowi! – krzyknęła mu w twarz. Weszła na ostatni stopień. I tak była niższa, ale już nie tak bardzo i dodało jej to odwagi. Chciała go minąć i dojść wreszcie do pokoju wspólnego, ale Ethan pchnął ją tak mocno, że zatoczyła się na ścianę.
- No to może teraz pójdź po tego swojego Remusa, co? Jakoś go tu nie widzę. – Zaśmiał się i ścisnął ją za ramiona. Dorcas aż pisnęła.
- Puść, boli…
- I powinno, ty mała…
- Hej!
Odgłos szybkich kroków zbliżył się do nich. Ethan puścił Meadowes.
- Dorcas, to chyba twój rycerz.

Lily wysunęła szufladę opatrzoną wielką literą P. Włożyła różdżkę w ten sposób, że by oświetlała jej kartotekę. Trzęsącymi się palcami przejechała po brzegach teczek. Nazwisko Potter przewinęło jej się przed oczami niejednokrotnie. W końcu natrafiła na właściwe. James Potter, 1960. Odwróciła głowę w stronę drzwi. Miała wrażenie, że ktoś przeszedł korytarzem
Wyjęła szybko teczkę i otworzyła ją. Nazwisko, data urodzenia, miejsce urodzenia, imiona rodziców – jest! – adres zamieszkania.
Rozejrzała się. Na biurku leżały schludnie ułożone pergamin, pióro i kałamarz a obok pióro.
Odkręciła kałamarz, rozlewając trochę atramentu. Szybko zamoczyła pióro nabazgrała dokładny adres.
- Natychmiast proszę wrócić się do swojego pokoju wspólnego!
Echem po korytarzu odbił się głos McGonagall. Evans pospiesznie odłożyła teczkę w odpowiednie miejsce. Oddarła mały kawałek pergaminu z adresem.
- Jeśli jeszcze raz mi odpyskujesz, dostaniesz szlaban.
Lily, słysząc kroki profesorki coraz bliżej, ale chyba jednak nadal za zakrętem, wymknęła się z jej gabinetu. Zamknęła zamek w drzwiach zaklęciem i poszła okrężną drogą do wieży.

- Dorcas, uspokój się już – prosił Remus, skuloną pod ścianą dziewczynę.
Spod spinki wypadła jej już większość włosów, zasłaniając jej twarz. Nie widział czy płacze, ale słyszał. Był wściekły z powodu tego co znowu ją spotykało przez tego chłopaka. Kucnął obok niej. Spódniczka odsłaniała jej drżące kolana. Wyciągnął rękę i delikatnie odgarnął jej włosy. Zakryła twarz ręką.
- No przestań – powiedział spokojnie. – Nie musisz się przede mną chować.
No tak, pomyślała, dla ciebie nie ma chyba wstydliwych problemów. On miał problem i przekształcił go w tajemnicę. Była tego pewna.
- Kiedy ja się boję.
- O – wymsknęło się Lupinowi. – Ale czego?
- Że spojrzysz na mnie ze współczuciem. – Odsłoniła twarz i uniosła głowę. – Coś tak jak teraz.
- Przepraszam.
- Nie chcę tego słuchać! Ty mnie? Wstańmy i dojdźmy w końcu do tego cholernego pokoju wspólnego!
Remus pomógł jej się podnieść. Dorcas rozprostowała spódniczkę i rękawy, otarła łzy, ściągnęła łopatki. Spojrzała na chłopaka. Był taki dobry dla niej. Już drugi raz ją uratował. Miała wrażenie, że się o nią martwi. Stanęła na palcach i uściskała go mocno.
- Dziękuję za to, że zawsze pojawiasz się, kiedy cię potrzebuje. – Spuściła oczy, bo znowu poczuła zbierające się łzy a obiecała sobie, że już się nie rozklei. – I przepraszam, że na ciebie nakrzyczałam. To było takie…niewdzięczne.
- Nie robiłem nic po to żebyś mi była wdzięczna, Dorcas.
- Wiem. –Uśmiechnęła się i westchnęła. – A może znajdzie się i dla mnie jakaś gazeta? Jeśli nie będę ci przeszkadzać.
- Nie. Tak. To znaczy… coś znajdę dla ciebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz