Lily
obudziła bardzo głośna wichura. Przestała się ich bać, ale nadal ich
nie lubiła. Przypomniała sobie jak była mała i podczas burzy chowała się
pod stołem albo okręcała w zasłonę, zrywając żabki i wylewając morze
łez. Nikt wtedy nie mógł jej przekonać do wyjścia tylko Petunia.
Wchodziła do niej i po kilku minutach wychodziły obie się śmiejąc. W
Hogwarcie, nie mając przy sobie starszej siostry, nauczyła się, że taka
pogoda to nic strasznego. Okropnie zmęczona takimi przemyśleniami
przekręciła się na brzuch i
wsunęła dłoń między poszewkę a poduszkę. Wyjęła dwie małe, sztywne
karteczki. Pierwsza to liścik z kwiatów, a na drugiej było napisane „Jak
cudowna jest miłość skoro cień miłości tyle
bogactwa niesie i tyle radości”. Znalazła ją kiedyś po zajęciach miedzy
podręcznikami. Obie były niepodpisane, ale wykonane z tego samego i
zapisane takim samym pismem. Pierwsza była od Jamesa, to jasne. Ale
druga? No a pismo? Identyczne pismo. Chociaż… to cytaty z mugolskich książek. Wcisnęła je z powrotem w poszewkę i w tym samym momencie ktoś rozsunął kotary jej łóżka.
-
Dzień dobry! – szepnęła Dorcas rzucając się obok Evans. Miała na sobie
niebieską piżamę w cytrynowozielone świergotniki i rozczochrane włosy,
musiała dopiero wstać. – Co tam chowałaś? – dopytywała się z dziecinną
naiwnością, że się dowie i sięgnęła ręka pod poduszkę.
-
Przestań, proszę – syknęła zamiast odpowiedzieć. Pacnęła Dorcas w rękę i
usiadła na poduszce. – Nie denerwuj mnie – ostrzegła twardo, bo
Meadowes próbowała jakoś znaleźć to coś.
Dorcas
przekręciła oczami z naburmuszoną miną małej dziewczynki i zaraz
wpełzła pod kołdrę. Uśmiechnęła się błogo, kiedy przymknęła oczy.
„Leniuch”, pomyślała Ruda bez pretensji, za to z uśmiechem. Zsunęła się z
poduszki i również położyła. Zdawała sobie sprawę, że Meadowes
przytuptała tu do niej ze strachu przed burzą. Nadal w dormitorium
panował półmrok a do zawieruchy dołączyły głośne grzmoty i efektowne
błyski. Słyszała ciche jęki pozostałych lokatorek. Wyciągnęła rękę,
starając się nie ruszać, żeby nie obudzić Dorcas. Uchyliła lekko kotarę.
Spojrzała na Ann, gdy akurat zawiązywała szlafrok. Evans machnęła na
nią. Blondynka po drodze zajrzała do pustego łóżka i wszystko
zrozumiała. Usiadła delikatnie w nogach łóżka i spojrzała ze
zniecierpliwionym sapnięciem na Meadowes. Wyciągnęła rękę, żeby ja
obudzić, ale Lily zatrzymała jej nadgarstek. Przyłożyła palec do swoich
ust, pokazując, że McKartney ma być cicho. Nachyliła się do jej ucha,
rzucając spojrzenie na śpiąca dziewczynę.
-
Zauważyłaś, że ostatnio gdzieś znika? – spytała Lily z ledwie
wyczuwalnym zmartwieniem. Zauważyła to już dawno, ale nie było kiedy ten
temat poruszyć. Kiedyś mówiły sobie wszystko, zwierzały. Teraz Dorcas
często nie było, kiedy spędzały wolny czas, kiedy odrabiały razem
zadania domowe a do tego zawsze była chętna, nie zawsze jadły razem.
Jedynym stałym punktem, który im pozostał był poranek, ale tylko
dlatego, że wyciskała ona z doby jak największą ilość czasu na sen. Lily
martwiła się co jest takie straszne, że jeszcze tego nie wypaplała.
- Może. Ale, wiesz, to Dorcas. Istnieje prawdopodobieństwo, że Black gdzieś ją…
-
Black, Black – powtórzyła, zniecierpliwiona. – Uwielbiała się tym
chwalić. A w dodatku wiem, że Black bawi się ostatnio w detektywa. Nie
jeden prefekt próbował go złapać, ale zna jakieś tajemne przejście. –
Przypomniała sobie jak Potter wciągnął ją raz do takiego.
- Boże – pisnęła Ann, zakrywając sobie usta dłonią.
- Co?
- Ona… A jeśli… Może… - Wzięła głęboki wdech – Imperius – wykrztusiła ledwie słyszalnie.
- Co?
- Jedno z niewybaczlanych..
- Wiem co to! – zaperzyła się gwałtownie.
- Ćśś – uciszyła ją Ann ostro.
Obie spojrzały na Dorcas. Miała zamknięte oczy i nawet się nie poruszyła. Chyba spała nadal.
Evans
przemyślała szybko to przypuszczenie. Na co komu Dorcas? Ta roztrzepana
i leniwa dziewczyna, która miała naturę małej rozkapryszonej
dziewczynki, do której w dodatku trzeba było mieć podejście. „Nie”,
pomyślała stanowczo. Co ta Ann zrobiła ze zwykłego podejrzenia, że
przyjaciółka może mieć jakieś dziwne zajęcia poza lekcjami.
- Co ty, oszalałaś? Wiem jak się martwisz obecnymi czasami, ale…
- Za wszystkim zawsze stoi jakiś facet.
Lily i Ann spojrzały na siebie w chwili zaskoczenia. Zdziwiona Evans otworzyła usta.
-
Coś ty powiedziała?! – krzyknęły niemal równocześnie. Rzuciły się na
szatynkę, żeby natychmiast ją obudzić. Zaczęły ją podszczypywać i
szarpać. Mruknęła tylko z niezadowoleniem i na swoje nieszczęście
przekręciła się na bok. Spadła oczywiście z łóżka i głośno gruchnęła o
podłogę. Obie zdusiły śmiech, a Ann wymsknęło się „Ups”.
Usłyszały znajome gderanie.
-
Luz, Fiona – uciszyła ją Meadowes. Szarpnęła mocno kotarę i wdrapała
się na materac. Rozmasowała bolący łokieć i spojrzała na przyjaciółki
nieprzytomnymi oczami spod półprzymkniętych powiek. – Kolejny raz spadam
z twojego łóżka, Lily. – Ziewnęła opadając znów na poduszkę. – Co się
stało żeście mnie tak pięknie obudziły, moje pyszczki kochane?
Ruda chrząknęła i z ciężkim sercem zaczęła wyjaśniać.
-
Zastanawiałyśmy się głośno, gdzie ty jesteś jak cię nie ma z nami i ty w
pewnym momencie powiedziałaś „Za wszystkim zawsze stoi jakiś facet”.
Dorcas gwałtownie otworzyła oczy.
- Śmieszne – prychnęła.
- Tak powiedziałaś, Dor – potwierdziła Ann.
- W moim śnie -
zająknęła się - to ja się z Ann zastanawiałam dlaczego Lily chodzi
zamyślona albo wcale jej niema, no i wtedy… przyśnił mi się Caradoc. No
i… facet. Za tym wszystkim stoi jakiś facet. – Próbowała zrobić
naturalna minę. – Lily i Caradoc – powiedziała wolno trawiąc te słowa, z
wredną miną. – Nieco oryginalnie, ale ładnie. Rude dzieci z niebieskimi
oczami – to mało oryginalne. Nie uważasz, Lily?
- Jak możesz myśleć o takich rzeczach? – zapytała Evans z przyganą w głosie.
- Przepraszam, Lily. – rozległ się głos zza kotary. Ruda szybko je rozsunęła.
-
Wiem, wiem. Jesteśmy trochę za głośno. Zaraz się uciszymy. Przepraszam,
Olivio – powiedziała do uśmiechniętej uprzejmie współlokatorki.
-
Nie szkodzi… - przerwało jej przeklęcie. Spuściła smutno oczy, wstydząc
się za przyjaciółkę. – Chodzi o to, że któraś z was ma sowę.
Dorcas
szybko wyskoczyła spod kołdry i pognała do okna. Na wewnętrznym
parapecie siedziała szara sóweczka. Była mokra i patrzyła wystraszonymi
oczkami po towarzystwie. Szatynka szybko wyciągnęła rękę po list, ale
sowa dziabnęła ją w palec.
- Ty mała, wredna…
-
Zostaw ją, Dorcas – nakazała Lily. Wygramoliła się i stanęła za
Meadowes. Ostrożnie i powoli wyciągnęła dłoń. Sówka spojrzała na nią,
przekręcając główkę. Upuściła list i i odwróciła się zbyt szybko. Chcąc
wylecieć, uderzyła w szybę i upadła. Ann podniosła ją i pogłaskała po
łebku. Uchyliła okno, a i tak wlało się pełno wody.
Lily otworzyła niezaklejoną kopertę i wyjęła z niej świstek pergaminu.
Lily, zejdź, proszę, jak najszybciej do Pokoju Wspólnego.
Remus Lupin
Litery
były niedbale zapisane, jakby w pośpiechu. Niewiele myśląc założyła
szlafrok i mruknęła, że musi coś sprawdzić. Na łóżku zostawiła wiadomość
od Lupina, gdyby dziewczyny chciały się czegoś dowiedzieć.
Razem
z otworzeniem drzwi do jej uszu dotarły podniesione i zdenerwowane
głosy. Ktoś nawet gwizdnął. Zaniepokojona zstąpiła z ostatniego stopnia i
ze zdziwienia ją zatkało. Przed tablicą ogłoszeń stali wszyscy Gryfoni –
krzyczeli, uskarżali się, niektórzy przepychali pod samo ogłoszenie, a w
środku tego motłochu stał Remus, próbując ich jakoś uspokoić.
- Cicho! – krzyknęła, bo po ciszy w dormitorium zaczęło jej huczeć w głowie. Wszyscy się uciszyli i spojrzeli na nią.
– Spokojnie, spokojnie – powtarzała, wiążąc włosy w kucyk. – Pani
prefekt załatwi dla was sprawę. O co chodzi? – Podparła się pod boki.
- Odwołali wypad do Hogsmeade – krzyknął chłopak z tłumu.
- O – zatkało ją. – Albo i nie.
Wyjście
do Hogsmeade odwołane? Jaka szkoda! Tak bardzo miała na to ochotę.
Chciała wyjść gdziekolwiek za mury zamku, siedzieli w nim już dwa
miesiące. Chyba musiało się coś stać.
- Lily! Jak dobrze, że przyszłaś. Myślałem, że mnie zjedzą. – Zjawił się koło niej Lupin, ledwo się przecisnąwszy.
- Remus prosi, Remus ma. – Uśmiechnęła się. – I co zrobimy? Wiesz, że po tej mojej tragicznej obiecance uczepią się tez ciebie.
- Nic się nie da zrobić, Lily. Dumbledore by tego nie odwołał ot tak. - Pstryknął palcami.
Popatrzyła
na niego i nie pierwszy raz zatrzymała wzrok na jego bliźnie na
policzku. Nie lubiła się tak gapić, wiec udała, że robi minę jakby się
zastanawiała.
-
Coś z tym trzeba zrobić – podniosła głos. Ludzie zaczęli sobie to
powtarzać, osiągnęła zamierzany efekt. Utworzyli grupki i w nich
psioczyli na tą niemiłą niespodziankę. Zwróciła się tylko do Remusa. – Spotkajmy się tutaj za piętnaście minut. Ja się tylko ogarnę. Ok.?
-
Dobra. Ja też muszę coś… ten. – Zaniepokoił się, że dziewczyna
zorientuje się, ze jest ubrany identycznie tak samo jak wczoraj po
meczu. Poczekał aż trzasną drzwi dormitorium za Evans i dopiero odszedł.
Siadł
ciężko na kanapie, koło swoich trzech przyjaciół. Oni czterej jako
jedyni byli w pełni ubrani w strój dzienny. Pettigrew pochrapywał cicho
na fotelu, Black wyciągnął się na kanapie, a Potter przysiadł na
podłodze przy niskim stoliczku, opierając brodę na ręce walczył by nie
zasnąć.
- No i co wymyśliła? – zapytał okularnik.
- Że choć nic się nie da zrobić to powinniśmy udawać, że coś robimy, bo nas zjedzą. Słyszeliście co obiecała.
- Przebierz się – nakazał Black.
- A co to? Schadzka? – zareagował ostro Potter.
-
Może dla ciebie to mało podejrzane, Rogaczu, ale prawdopodobnie
widziała nas jak wczoraj wychodziliśmy, a dzisiaj, w wolny dzień, o tak
wczesnej porze jesteśmy jako jedyni ubrani – mówił nadal z zamkniętymi
oczami. – A że umie wtryniać nosek w nie swoje sprawy wyjątkowo dobrze
to może lepiej jej tego nie ułatwiać. Lunatyk, idź się przebierz –
powtórzył, tym samym władczym tonem.
-
To chyba… rozsądne – zawahał się Remus, bo to słowo wyjątkowo nie
pasowało do Łapy. – Przełkniesz to, Rogaczu? – powiedział, nim poszedł
do dormitorium.
Lily
wpadła do sypialni nieświadomie trzaskając drzwiami. Fiona poderwała
się z łóżka i sapnęła z braku słów. W sumie to dziwne, że nie było jej w
ognisku afery. Evans przywołała do siebie ubrania z kufra. Nie chciała
marnować czasu.
- I o co…?
- Nie mam czasu, Ann.
Zamknęła
się w łazience. Przemyła twarz chłodną wodą, a potem się ubrała. Zdjęła
gumkę z włosów i je rozczesała. Wcześniej zebrała tylko po to żeby
ukryć jak bardzo są potargane. Zabrała różdżkę i wyszła.
- Ale…
- Wrócę i wytłumaczę, Dorcas – zapewniła, kiedy podniosły się z łóżka.
U
dołu schodów czekał już na nią Remus. Skinęła mu głową i poszli.
Zauważyła Huncwotów porozwalanych w kącie. Uśmiechnęła się do Jamesa, bo
tylko on miał otwarte, choć nieprzytomne oczy. W tym momencie swoje
otworzył Black i mrugnął do niej. W jego wykonaniu był to tak
flirciarski gest, że automatycznie odwróciła głowę. Spojrzała znowu na
Pottera, ale miał już zamknięte oczy. Sapnęła z poirytowania.
Lupin
przepuścił ją w dziurze pod portretem. Szli wolno w milczeniu
zostawiając za sobą już drugi korytarz. Echem niósł się dźwięk ich
butów, a cały zamek zdawał się spać. Jedynym dowodem, że to nie jest
jakąś bajkowa sceneria była szalejąca burza za oknem. Szarpała wściekle
drzewami a Lily zastanawiała się jak Hagrid to przeżywa. Może nawet był
teraz w Zakazanym Lesie, zawsze miał dzikie pomysły.
Idący z nią ramię w ramie Lupin ziewnął, a jego próba zamaskowania tego była tak marna, że rozbawiona Lily spojrzała na niego.
- Przepraszam, że cię wyciągnęłam ze sobą. Pewnie chciałeś odespać nockę. – Uśmiechnęła się chytrze po nosem.
- Wiesz?
- Może i bym sobie tego nie przemyślała gdybyś się nie przebrał, Remusie.
Chłopak zaśmiał się szczerze i głośno. Spodziewała się wypierania, zaprzeczania, jąkania ale nie tego.
- Taka jestem śmieszna?
- Nie chodziło mi o ciebie, Lily. Tylko o rozsądek.
-
Rozsądek? – powtórzyła, nie widząc sensu. Poszli dalej a po jakimś
czasie znów zapytała. – No i po co wam to było? Jak chcieliście iść w
takim stanie do Hogsmeade? Przecież jesteście kompletnie padnięci!
Zazezował
na nią. Przecież nie powie jej, że właśnie stamtąd wrócił. Właściwie
nie robił dobrze chadzając sobie z nią jak gdyby nigdy nic. James mu
tego nie powiedział, ale widział jego reakcję, kiedy powiedział, że musi
napisać do Evans. Uraziła go odchodząc po meczu z Caradociem
Dearbornem. A potem tamten kręcił się koło niej całą imprezę, a Rogacz
tylko siedział smętnie w fotelu jakby przegrali i sięgał po kolejne piwa
kremowe. Remus obserwował Evans i widział jej konsternacje za każdym
razem, kiedy napotkała spojrzenie Pottera. Patrzył jak zwiesza głowę i
zaciska szczęki. Miał wtedy ochotę podejść do niej i wyszarpać za
ramiona a potem wrócić do Jamesa i postąpić tak samo. Zamiast tego,
niestety, zaproponował kumplowi by się rozerwał. I tak właśnie narodził
się plan by wałęsać się jak najdłużej po Hogsmeade.
- Jakoś byśmy dali radę – mruknął.
-
Aha – bąknęła wątpiąco. – Nigdy się tam nie rwiecie. To znaczy od paru
lat. W trzeciej klasie Black razem z Potterem mało co nie pozabijali
połowy ludzi biegnąc tam…
Remus przyznał jej w duchu rację. Tak było. Był pod wrażeniem jej zapamiętanych wspomnień.
-
… Teraz już tak nie jest. Dlaczego? Czy Hogsmeade nie jest jak dla was
stworzone? Założę się, że byliście nawet we Wrzeszczącej Cha… Co się
stało? – zapytała, bo zatrzymał się nagle jak spetryfikowany. Nie patrzył na nią i był spięty. Jego przyjazny uśmiech gdzieś się ulotnił.
- Dlaczego to powiedziałaś? – zapytał dziwnie pustym głosem.
-
Dobrze się czujesz, Remusie? Zrobiłeś się taki blady. – Położyła mu
dłoń na ramieniu, jakby w obawie, że zaraz osunie się na posadzkę.
-
Skąd przyszło ci do głowy, że byliśmy we Wrzeszczącej Chacie? – Głos
miał natarczywy. Podniósł na nią wzrok. Przeraził ją wyraz jego oczu –
były takie zimne, tak okrutnie do Lupina niepodobne.
- Nie rozumiem…
- Odpowiedz. – To był ostry ton.
Niespodziewanie
ktoś krzyknął cicho z przestrachem. Lily chętnie rozejrzała się.
Instynktownie wyszarpnęła różdżkę, ale rękę nadal trzymała z boku wzdłuż
ciała. Pulchna sylwetka zbierała coś z podłogi pospiesznie, posapując
lekko. Ten ktoś wyprostował się, prostując nerwowo rudawe wąsy.
- Profesor Slughorn? – wydukała zdziwiona.
-
Witaj, Lily. – Gdy ją zobaczył zaczął wpychać owo coś w kieszenie
swojej szmaragdowej szaty. – Co tu robisz o tak wczesnej porze?
Skoro Horacy był na nogach w wolny dzień to nie mogło być tak wcześnie.
- Właśnie szliśmy do…
- My?
Obejrzała się za siebie. Ujrzała pusty korytarz. Zdziwiło ją to, ale także zaniepokoiło. Co się działo z tym chłopakiem?
- Muszę iść. Przepraszam, profesorze. – Odwróciła się. Slughorn zatrzymał ją na drugim schodku.
-
Poczekaj, poczekaj, Lily – zawołał. – Bardzo by mi zależało żebyś
dzisiaj do mnie przyszła, Lily. Powiedzmy przed kolacją. Będę czekać.
-
Oczywiście, panie profesorze, że przyjdę – odpowiedziała z nikłym,
wymuszonym uśmiechem, ale jemu to wystarczyło, bo odszedł zadowolony z
siebie do lochów.
Kroczyła
zimnym korytarzem, który nie wywoływał u niej dobrych przeczuć ani
emocji. Wydawał się być mniej przyjazny i jeszcze bardziej niebezpieczny
niż szalejąca nadal burza. Przerażała ją całkowita cisza i niemiłe,
mdłe światło rzucane przez płonące pochodnie z powodu braku okien.
Objęła się ciasno ramionami i kroczyła dalej, przeklinając w duchu
wymysły Slughorna. Jakby nie mógł z nią porozmawiać podczas kolacji. To
nawet nie było do niego podobne, żeby załatwić coś na osobności bez
zbędnego rozgłosu.
Obejrzała
się za siebie niepewnie. Nie czuła się tu dobrze, nie na swoim terenie,
w lochach. Tutaj mieszkało najwięcej tych, którzy nienawidzili jej za
„brudną krew” jaka niby w niej płynie. Upewniła się, że ma różdżkę i
poczuła się trochę lepiej.
Zapukała do drzwi klasy od eliksirów, gdzie czekał na nią Slughorn, o czym poinformował ją listownie.
- Panie profesorze? – Uchyliła drzwi i zajrzała. Tutaj czuła się pewniej. – Profesorze Slughorn?
Skrzypnęły zawiasy w drzwiach po lewej stronie klasy i wyszedł nimi profesor.
- Lily, Lily, dobrze, że już jesteś.
Dziewczyna
widząc nauczyciela doszła do stolika, przy którym zawsze pracowała
podczas lekcji i usiadła. Założyła nogę na nogę i oparła elegancko ręce
na blacie. Przybrała oczekujący wyraz twarzy, nie mogąc się doczekać o
co chodzi.
- Mam dla ciebie propozycję, Lily – powiedział z jakąś dziwną dumą na twarzy.
-
Jeśli mogę prosić, profesorze, to szybko. Spieszy mi się trochę. –
Miała złe przeczucia. Z roztargnienia założyła grzywkę za ucho.
-
No dobrze, dobrze. Skoro ci się spieszy to nie będę owijać w smoczą
skórę. Widzisz, Lily, jesteś najlepszą uczennicą, więc to cię do czegoś…
- Ruda mówiła swoją miną „Doprawdy?” z lekką kpiną. Horacy widząc to
przestał gadać i wybąkał coś do siebie pod nosem. Zaczął z innej strony.
– Lubisz pomagać innym, prawda? – Podkręcił sobie rudawego wąsa, dumny,
że tak wybrnął.
- Tak, ale o co…? – zapytała niecierpliwie, nieświadomie podpisując na siebie wyrok.
- Nie wszyscy radzą sobie tak genialnie z eliksirami jak ty. – Zaśmiał się przymilnie.
-
Dziękuje, profesorze, zdaje sobie z tego sprawę. – Zaciskała szczęki
tak mocno, że modliła się by nie wyszło warknięcie. Nie może być tak
rzeczowy jak McGonagall tylko paplać i paplać? Profesor westchnął.
- Chcę cię prosić…
-
Psorze. – Drzwi klasy otworzyły się znów. Syriusz Black podszedł do
stolika swoim wolnym krokiem, przy którym siedziała Evans, a naprzeciw
niej stał Mistrz Eliksirów. Skinął mężczyźnie głową jak staremu
znajomemu. Tamten sapnął i popatrzył na Gryfona z odrobiną złości i
żałości. Przeprosił Lily i wyszedł na zaplecze. Dopiero teraz chłopak
zdał sobie sprawę z jej obecności.
- A ty co, Evans? Też szlaban? – Uśmiechnął się arogancko.
Prychnęła. Odkręciła się do niego plecami, prostując spódnicę. Skrzyżowała ręce na piersiach.
-
Co, niegodnym twojej odpowiedzi? – Przysiadł na pulpicie ławki,
wpatrując się w jej włosy opadające za łopatki na plecy. Zastanawiał się
co Rogacz w niej widzi. Może i miała te swoje rude pasma jako jedyna
dziewczyna w Hogwarcie ale czy to czyniło ją od razu jakąś wyjątkową?
Spotkał tuziny ładniejszych od niej słodkich blondynek i zaczepnych
brunetek. W dodatku każda tańczyła jak im zagrał, a James nie mógł sobie
z tą wredotą poradzić od lat. Jakby tego było mało, teraz, kiedy to
ponoć się dogadali, ona wypięła się na niego i zadała z tym całym
Dearbornem. Przechylił głowę zaglądając jak podciąga tą śmieszną szarą
skarpetkę. Przynajmniej nogi miała zgrabne.
Odwróciła
się przez ramię. Krew się w niej zagotowała, bo zobaczyła jak
przypatruje się jej nogom. Szarpnęła spódnicą, nie spuszczając z niego
wzroku, a on spojrzał w jej twarz. Widząc jak czerwienieje zaśmiał się,
odrzucając głowę do tyłu.
-
Zawstydziłaś się, Evans? – zapytał, wydymając dolną wargę i pochylił
się. Odgarnął jej włosy z twarzy, za co uderzyła go porządnie w tą rękę.
- Po co pytasz skoro i tak tylko ty znasz
odpowiedź – sarknęła. Wstała z krzesełka i przeszła się po klasie,
kołysząc biodrami. Boże! Co zrobiła? A Black był z tyłu. Natychmiast się
odwróciła, żeby sprawdzić czy to zauważył i pożałowała. Chłopak rozparł
się na ławce i wypchnął policzek językiem, mając zachęcająca minę.
„Ugh”, pokręciła głową. Niewiele myśląc odwróciła się i wyszła z klasy.
Nim zamknęła drzwi usłyszała Blacka wykrzykującego „Nie dąsaj się!”
Weszła
do Wielkiej Sali, zdążyła akurat na koniec kolacji. Wciąż z założonymi
rękoma podeszła do wypatrzonych przyjaciół. Dorcas właśnie wymachiwała
widelcem skręcając się ze śmiechu, a Ann chichotała w rękaw. To było
dziwne. Dziewczyny, a w szczególności Meadowes, były bardzo rozczarowane
odwołanym wyjściem do Hogsmeade. Dlatego chciała to powiedzieć jak
najpóźniej, ale w końcu same się dowiedziały. Obok nich siedziała reszta
Huncwotów. Remus nachylił się nad talerzem.
-
Lily. – Jakby to było jakieś hasło w stylu „Dość”, zapadła nagle cisza
pośród tego towarzystwa, gdy Ann to powiedziała. – Co chciał Slughorn? –
zapytała lekko, wkładając do ust kawałek zapiekanki.
Już
otwierała usta, żeby odpowiedzieć, ale nie miała co. Dotarło do niej,
że uciekła przed Blackiem, nie czekając na profesora. Warknęła, łapiąc
się za skroń.
- Co? – dopytywała się McKartney lekko, ale zaniepokojona.
- Po prostu… Ja… muszę się przewietrzyć. Idzie ktoś ze mną?
Świetnie ;)
OdpowiedzUsuń