Po
długiej wędrówce, prawie całkowicie na czworaka, Lily zobaczyła schody,
których nie mogła się już doczekać. W pewnej chwili już myślała, że coś
pomyliła. Kolejne długie minuty szła schodami. Nogi odmawiały jej już
posłuszeństwa.
Jeszcze nie zdążyła otworzyć dobrze klapy, już opuściła ją trochę za głośno.
- Przynieś jeszcze cztery opakowania!
Ktoś
chodził po zapleczu. Niewiele myśląc rzuciła na siebie zaklęcie
kameleona. Uchylając na milimetr klapę, spostrzegła, że mężczyzna stał
na lewo od niej tyłem. Cichutko wygramoliła się i czmychnęła. Drzwi od
piwnicy były otwarte a w sklepie nie było tłoku.
Po
wyjściu z Miodowego Królestwa weszła między budynki. Zdjęła z siebie
zaklęcie. Spojrzała jeszcze raz na wydarty kawałek pergaminu i ściskając
go mocno w dłoni, zaczęła powtarzać jak mantrę nazwę miasta. Okręciła
się wokół własnej osi. Doświadczyła dziwnego uczucia ściskającego za
skronie.
Wylądowała
na zaśnieżonej ulicy. Zaczerpnęła powietrza, podrażniając swoje biedne
gardło jeszcze bardziej. Otaczały ją domy jednorodzinne, ale stała na
szerokiej ulicy w samotności. Spojrzała na adres i rozejrzała się w
poszukiwaniu czegoś, co mogłoby pomóc. Otworzyły się drzwi jakiejś
gospody. Rozległy się śmiechy i melodie kolęd śpiewanych pijackimi
głosami. Możliwe, że była to jedyna szansa by znaleźć dom Jamesa.
- Przepraszam pana! – krzyknęła. Mężczyzna odwrócił się. – Czy mógłby pan... Gbur - skomentowała, kiedy machnął na nią ręką i odszedł.
- Lily?
Odwróciła
się gwałtownie. Zachwiała się, ale złapały ja szybko czyjeś ręce.
Postawiły ją do pozycji pionowej i cofnęły szybko. Spojrzała przed
siebie i jej usta rozciągnęły się w uśmiechu. Poczuła jak wysuszona
skóra, od nadmiernego oblizywania, pękła jej w dwóch czy trzech
miejscach.
- James – powiedziała tonem, z którego zawsze się nabijała, kiedy którejś z wielbicielek wymsknęło się jego imię.
- Skąd się tu wzięłaś? Co ty tu robisz? – Podrapał się za uchem i rozejrzał. Może Syriusz roi sobie z niego głupi żart?
-
Będziesz ze mnie dumny jako Huncwot. – Zaśmiała się nerwowo. –
Wygrzebałam twój adres z papierów, potem z Hogsmeade teleportowałam się
tu – powiedziała na wydechu.
Potter otworzył szeroko oczy. Brwi zniknęły mu pod czapką.
- Włamałaś się… do gabinetu McGonagall po mój adres?
Określenie „włamała” bardzo Lily zaniepokoiło. Ona powiedziałaby weszła bez pytania albo… Nie, to było włamanie.
- Na to wygląda.
- A z Hogwartu wyszłaś…?
-
Tym przejściem, do którego nas teleportowałeś. Schowałam się za
budynkiem Miodowego i jestem. – Im dłużej mówiła tym była w większym
przekonaniu, że przegięła. Jej determinacja łamała się i czuła jak
wpełza jej na twarz czerwona plama. Zrobiło jej się gorąco.
- A co tu robisz, Lily? – Spytał, uśmiechając się lekko jedną stroną ust.
Lily
przełknęła ślinę i oblizała spękane wargi. Wpatrzyła się w czubki
swoich butów. Teraz i jej cudowny plan, by znaleźć Jamesa i powiedzieć
mu o tych wszystkich miłych uczuciach, które poczuła w obdartym
korytarzu, wydał jej się idiotyczny. Teraz nawet nie pamiętała jak to
jest być zdeterminowaną i czuć miłe łaskotanie w żołądku. Zamiast tego
ręce zaczynały jej się trząść a żołądek zawiązał w supeł. Zacisnęła
oczy, widząc siebie jako małego, marudnego rudzielca.
Już
miała powiedzieć, że grała z Dorcas w prawdę czy wyzwanie i dostała
takie zadanie, kiedy wziął ją pod brodę. Jego zimne palce i jej gorący
podbródek nie okazały się dobrym połączeniem. Evans przeszedł niemiły
dreszcz. Uniósł jej głowę, a kiedy otworzyła oczy bardzo ją szczypały.
-
Po prostu to powiedz – powiedział cicho i delikatnie, jakby czytał jej w
myślach. Wpatrywał się w jej oczy nieco zbyt nachalnie, ale tęczówki
miały dzisiaj w sobie coś innego.
- Musiałam cię zobaczyć – wymamrotała łamiącym się głosem. Brzmiała idiotycznie, postępowała idiotycznie. Była idiotką. Totalną.
Potter
zaśmiał się głośno. Lily poczuła się urażona. Wyśmiał ją? Jest
okrutniejszy niż myślała przez całe życie. Jej najgorsze obawy się
spełniły – już mu w jakimś sensie uległa, a on kopnął ją w tyłek.
Ale zaraz Lily gwałtownie zmieniła zdanie.
Potter ujął jej twarz w swoje duże dłonie i pocałował z czułością w czoło. Evans parsknęła śmiechem, rozładowując swój stres.
- Lily?
- Tak? – Poczuła dziwny niepokój spowodowany jego poważnym tonem.
- Jesteś rozpalona – stwierdził, marszcząc brwi.
- Słucham? – zapytała głupio.
- Masz gorączkę. – Uśmiechnął się łobuzersko.
- Och. – Przyłożyła sobie dłonie do policzków i czoła. – Nie to na pewno nie to tylko… coś innego.
- Masz gorączkę, Lily. Chodź, zrobimy coś z tym. – Złapał ją za lodowatą dłoń i pociągnął za sobą.
- James, gdzie?
- Do mnie.
-
Nie – powiedziała przerażona. Już to widziała. Dom Jamesa, święta,
rodzina, może jeszcze Syriusz. Rozbolały ją skronie. – Proszę cię…
Ścisnął mocniej jej dłoń i znowu poczuła jakby przeciskała się przez coś wąskiego.
- James! – skarciła go oburzona, kiedy tylko stanęła na pewnym podłożu.
-
Przecież mnie nie złapią. – Miał ton jakby często powtarzał takie
zdanie. Rozebrał się z kurtki i szalika i rzucił to wszystko na łóżko.
Był ubrany trochę bardziej schludnie niż miał w zwyczaju chodzić na co
dzień.– W tym mieście co chwilę ktoś się teleportuję. Rozgość się. Muszę
coś załatwić. – Zatoczył ręką koło po pomieszczeniu.
- Czy to… twój pokój? – zapytała cicho, dyskretnie się rozglądając.
James otworzył ciemne drzwi i z jedną nogą za progiem, popatrzył na nią.
- Tak – rzekł i zniknął za drzwiami.
Evans pomasowała skroń. Co za głupia, niedorzeczna sytuacja.
Rozejrzała
się. Pokój Jamesa był duży, ze dwa razy większy od jej pokoju. Ściany
pomalowane zostały na bordowo. Podłoga była z ciemnego drewna, takiego
samego jak drzwi, biurko i krzesło koło niego, komoda, szafka nocna, a
także łóżko, które było duże jak na jedną osobę. Miał też bujany fotel.
Bardzo chciała w nim usiąść, ale cupnęła tylko na krześle. Na biurku
stał miedziany świecznik, leżało kilka pergaminów, połamanych piór,
drobne monety, zdjęcie Huncwotów i jeszcze jakieś bibeloty. Na ścianie
wisiał rząd plakatów mioteł.
Gdy James wyszedł z pokoju spotkał się na schodach ze swoją matką.
-
Gdzieś był? Ciotka myśli, że uciekłeś przez okno, tak jak ona w twoim
wieku, do swojej wielkiej miłości. – Wzniosła oczy ku górze. Z dołu domu
dochodziły odgłosy jakby było tam ze trzydzieści osób. – Powiedziałam
jej, że ty byś tak nie zrobił.
-
Mamo. – Wyciągnął przed siebie dłoń. Matka zmarszczyła brwi. –
Cokolwiek jeszcze powiesz musisz wiedzieć, że u mnie w pokoju jest
dziewczyna.
- James!
-
Wiem jak to brzmi, mamo. – Zrobił bałagan w swoich włosach. – Ale ma
wysoką gorączkę. Liczyłem, że jej pomożesz. – Uśmiechnął się przymilnie.
- Teraz? Jesteś pewny, że nie musi się ubrać albo…
- Mamo!
- No dobrze. – Prychnęła i popukała się w czoło. – Jak ma na imię?
- Lily – powiedział miękko.
Pani Potter wybuchła śmiechem, podobnym do jej syna, tylko, że w damskiej wersji. James skrzyżował ręce, patrząc na nią urażony.
- Nie żartuj sobie ze mnie, synku. – Udała, że wyciera sobie łzę. Przeszła koło niego i uchyliła drzwi do pokoju jej syna.
Dziewczyna rzeczywiście tam była. Siedziała, ale natychmiast się poderwała, kiedy weszła. Miała rude włosy. Rude. Pani Potter spojrzała na syna, który czaił się za nią.
-
Dobry wieczór – przywitała się Lily słabym głosem. Może powinna dodać
„Wesołych świąt”? James widząc jak Lily się stresuje, podszedł do niej i
stanął obok.
- Merlinie. Naprawdę jesteś Lily – powiedziała pani Potter, patrząc na syna z uniesionymi brwiami.
- Aż tak się mną chwaliłeś? – zapytała cicho z wyrzutem.
- Nie ja. Syriusz.
- Miło.
- Nie to miałem na myśli. On mnie zawstydzał, a ty jesteś absolutnie warta chwalenia.
Evans uśmiechnęła się filuternie.
-
James – przypomniała o swojej obecności pani Potter. – Mogę więcej w
jednym dniu nie wytrzymać, a ty, zdaje się, że czegoś ode mnie
potrzebujesz.
- Dobrze, mamo.
Kobieta
usiadła w bujanym fotelu. Kiedy przez chwile szła odwrócona, Evans
wskazała na chłopaka, nadymając policzki od powstrzymywanego śmiechu.
James rzucił jej spojrzenie „jeszcze zobaczysz”.
- Mamo, zrobisz coś? Jej się coś stanie jeszcze.
- Myślę, James, myślę – zrugała go a potem uśmiechnęła się chytrze. - Wiesz, że skończysz na kanapie, nie, James?
Potter machnął ręką.
- Co? – zapytała tępo Evans.
-
Ty, kochanie, zostaniesz u Jamesa. Bardzo mi przykro, ale pokoje
gościnne zajął ktoś z rodziny. Akurat zły moment sobie wybraliście na
odwiedzanie. – Spojrzała bystro najpierw na niego, a potem na nią
jasnymi oczami, bujając się w fotelu.
-
Na noc? Nie, nie. Nie mogę, James – zwróciła się bezpośrednio do niego,
patrząc na niego wystraszonymi oczami. – Muszę wrócić do Hogwartu. Nikt
nie wie…
-
Hogwart? – Pani Potter przestała się bujać. – Pięknie, dzieci, pięknie.
Szczerze mówiąc, nawet nie chcę wiedzieć, jak ci się udało stamtąd
wydostać, ale podejrzewam, że maczał w tym palce mój syn.
Lily chciała zaprzeczyć, ale James ścisnął jej rękę i dyskretnie pokręcił głową.
-
Muszę o tym powiadomić Dumbledore’a. Niech lepiej zabezpieczy zamek. –
Powiedziała pani Potter lekko zdenerwowanym głosem. – Dobra, zajmijmy
się tobą. – Uderzyła w podłokietniki. Podeszła do Lily i położyła jej
dłoń na czole. – Zostajesz na noc – potwierdziła. – Nie chcemy żebyś
zemdlała gdzieś po drodze. Idę po eliksiry. James, proszę za mną.
Chłopak
uścisnął jej dłoń raz jeszcze i wyszedł za matką. Lily osunęła się na
krzesełko. Było jej słabo. I nie wiedziała do końca czy przez chorobę,
czy przez to całe zamieszanie – poznanie mamy Jamesa, świadomość, że
może ona napisać do szkoły i zostanie na noc u Potterów. Co
najdziwniejsze, teraz najbardziej trapiło ją to ostatnie. Po poznaniu
pani Potter wciąż bolał ją brzuch. Czy będzie musiała też poznać resztę
rodziny?
Drzwi znów się otworzyły. Na szczęście to tylko James.
Położył
coś na biurku i spojrzał na Lily. Chwilę się jej przypatrywał i
westchnął. Kucnął naprzeciwko niej, chowając jej wciąż zimne dłonie w
swoje.
- Dlaczego nie pozwoliłeś mi powiedzieć twojej mamie o tym, że nawet nie wiedziałeś, że się tu pojawię?
-
Nie chciałem by skrzywił jej się obraz twojej osoby. Przecież zazwyczaj
jesteś poukładana i rozsądna. O mnie ma już wyrobione zdanie. Nie jest
za dobre. – Uśmiechnął się, wcale nie przejmując tym co powiedział. –
Przepraszam, nie pomyślałem, że będzie chciała cię tu zatrzy…
- Chciałeś dobrze – przerwała mu. - Nie gniewam się na ciebie. Na nikogo się nie gniewam. Myślę, że żałować też nie powinnam.
- Czego? – dopytywał.
- Tego, co wymyśliłam i jakie są teraz finały.
- Ale…
-
Mam wszystko co chciałam. – Do pokoju, bez pukania, weszła tyłem pani
Potter. Ręce miała zajęte tacą. – Zapomniałam się spytać co ci jeszcze
jest, więc musiałam przynieść kilka dodatkowych i zapewne nie
potrzebnych. – Postawiła tacę na szafce nocnej, zrzucając leżące na niej
gazety. Nie przejęła się nimi. – Lily, przebierz się w to co James
przyniósł. Łazienka jest tam.
Evans zebrała rzeczy z blatu i poszła we wskazane przez panią Potter miejsce. James miał łazienkę też tylko dla siebie.
Szybko
założyła niebieską piżamę. Była miękka, damska i dwuczęściowa.
Spojrzała w lustro, wiszące nad umywalką i szczerze się załamała. Miała
czerwone oczy, nos i policzki. Wszystko zlewało się z jej włosami.
Nienawidziła chorować. Teraz, kiedy już wiedziała jak wygląda było jej
głupio wyjść.
Uchyliła
nieśmiało drzwi. Od razu zobaczyła wesołą twarz pani Potter. Kobieta
powiedziała jej, żeby położyła swoje rzeczy na fotelu pod oknem i
usiadła na łóżku. Wykonała polecenia. Nie mogła się oprzeć wrażeniu, że
James opierając się o komodę i zakrywając usta ręką, nie chciał, żeby
matka zobaczyła jego minę.
- Masz katar, prawda? – zapytała pani Potter z troską.
-
Ma, nie widzisz? – wtrącił się James. Lily to się nie spodobało.
Przecież nie chodziła usmarkana. Matka zignorowała go i zabrała jeden
flakonik z tacy.
- Gardło cie boli, Lily? – Zaakcentowała imię, co nic nie dało, bo i tak się wtrącił.
- Chrypi i ma zmieniony głos. Wniosek?
Kobieta westchnęła i zdawała się liczyć do dziesięciu.
- Bolą cię kości? Mięśnie?
- Nie narzeka…
- Wyjdź, James!
- Ale ja tylko…
- Wyjdź.
Potter wzruszył ramionami, zeskoczył z komody i wyszedł. Pani Potter pokręciła głową.
- Więc?
- Ee… Nie. Kości, mięśnie… nie.
- To dobrze. To oznacza, że jesteś tylko przeziębiona. Wypij. – Wcisnęła Lily w ręce cztery flakoniki.
Evans,
nie śmiejąc się sprzeciwić, wypiła wszystkie eliksiry. Nawet się nie
skrzywiła, chociaż jeden był naprawdę ohydny. Nim zdążyła odstawić puste
buteleczki, zabrała je z jej rąk mama Pottera. Postawiła je na srebrnej
tacy i kazała się Lily położyć i dobrze przykryć.
- Dziękuje i przepraszam, pani Potter. – Próbowała się uśmiechnąć, tak z wdzięcznością.
-
Nie masz czapki, szalika i nagle zjawiasz się w moim domu, w środku
świąt. – Schyliła się po tacę i Evans miała wrażenie, że zaraz powie jej
coś przykrego. – Co takiego mój syn zrobił? – Uśmiechnęła się lekko i
ruszyła w stronę drzwi.