Nie mogę uwierzyć, że ten rozdział cały czas czekał w wordzie na opublikowanie.
Chciałabym wrócić teraz do pisania bloga.
Możliwe, że nie znajdzie się nikt kto jeszcze chciałby go czytać, ale chcę spróbować.
To twoja wina.
Twój pomysł.
Powinnaś być na ich miejscu.
Twoja wina.
Słowa zdawały się wirować coraz szybciej, zajadlej,
boleśniej i głośniej. Lily drgnęła nerwowo, zaciskając we śnie powieki.
Twoja wina.
Impulsywnie zwinęła się ciaśniej w kulkę i zacisnęła
palce na kołdrze aż pobielały. Oddech łapała płytko.
Twoja wina.
Zduszony bolesny jęk odbił się od ścian zbyt dużego,
jak na jej, pokoju. Cała drżała. Dreszcze nie dawały jej normalnie oddychać.
Przy każdym wdechu gardło zaciskało się bardziej co wywoływało mały atak
paniki. Mięśnie ją tam bolały jakby znowu płakała cały dzień. Z nową falą
dreszczy uświadomiła sobie, że na policzkach ma wyschnięte ślady łez. Jęknęła
żałośnie i przekręciła się na plecy. Starała się uspokoić biorąc głębokie i
spokojne wdechy, ale to wywołało jedynie mdłości i mocne przeczucie, że
zwymiotuje lada chwila. Odkopała kołdrę, która okręciła się wokół niej
nieprzyjemnie, zapewne gdy się rzucała przez sen. Zanim się z niej wydostała pojawił
kolejny napad dreszczy i falę mdłości. Wyczołgała się na podłogę, gdzie
schowała twarz w miękkim dywanie i zakwiliła żałośnie. Włosy dostały jej się do
ust, gdzie zmieszały się ze śliną, której nie potrafiła kontrolować nawet gdyby
chciała. W tej chwili nie wiedziała już czemu płacze, co powoduje taki ból w
sercu, uścisk w brzuchu i dreszcze.
Po pewnym czasie, gdy łzy nie chciały już lecieć,
podniosła powoli głowę. Powoli, bo jej głupi kręgosłup trząsł się wysyłając
bolesne skurcze do całego ciała. Pierwszym co zauważyła było szarawe niebo za
wielkim oknem. Pojawiający się leniwie świt utwierdził ją w tym co i tak
podświadomie wiedziała. Nie była w swoim pokoju tylko tym u Potterów. Tym,
który wybrała sobie wczoraj wieczorem i James powiedział, że jest jej i
zostanie w nim tyle ile będzie chciała.
Niezdarnie podciągnęła się na kolana do pozycji
klęczącej. Ostrożnie, bo czuła się osłabiona jak w gorączce. Dźwignęła się na
nogi, opierając o łóżko. Uda jej zadrżały, gdy zrobiła kilka pierwszych kroków
i myślała, że upadnie. Spoconą dłonią przekręciła klamkę.
Korytarz był ciemny i obcy. Przełknęła łzy. Śledząc
dłońmi ścianę dała jakoś radę znaleźć drzwi. Otworzyła je i wślizgnęła się do
środka jak najciszej, zamykając za sobą. Zasłony w oknach Jamesa nie były
zaciągnięte i szybko go zlokalizowała. Przez moment nie ruszyła się, niepewna
po co tu w ogóle przyszła. Zrobiła to bezwiednie. I nagle wezbrało w niej
poczucie nienawiści do samej siebie. Zacisnęła powieki, kręcąc głową. Czego
jeszcze od niego może chcieć? Pocieszał, przytulał, mówił co chciała usłyszeć –
Merlinie – nawet przygarnął ją pod swój dach, dał jej wszystko. A ona była
niewdzięcznicą, która chciała jeszcze więcej i więcej. Powinna nie dać mu tego
żałować, zasłużyć jakoś na tą miłość. Robić śniadania i czekać aż wstanie,
uśmiechać się i całować do momentu, gdy poczuje, że zasłużyła na Jamesa Pottera.
Odwróciła się zamaszyście by wyjść. W tym momencie
usłyszała ruch i przeciągły, zadowolony pomruk. Obudziłaś go, obudziłaś, obudziłaś, ty mała niewdzięcznico…
- Lily? Mmm, miły widok z rana.
Och, czyli może nie jest tak do końca źle. Może uda
jej się odrobinę odpłacić.
Odwróciła się do niego twarzą. Panika znów zagościła w
jej brzuchu. James wyczuł to. Zmienił pozycję z rozluźnionej do siedzącej i
spiętej. Uśmiech natychmiast zamieniając w troskę. Objęła się ciasno i potarła
nerwowo ramiona, uciekając wzrokiem.
- Lily, chodź tutaj. No, chodź. – Szybko posunął się i
zrobił jej miejsce, pospieszając dłonią. Po chwili zawahania poddała się i
wdrapała na łóżko. James od razu wziął w swoje ręce jej policzki i
przestudiował jej twarz. Marszcząc czoło, przeciągnął kciukami po śladach łez,
na co westchnęła z zawstydzeniem. Pokręcił głową i pocałował ją delikatnie w
czubek głowy. Zatopiła się w tym dotyku, czując jak ciepło nieśmiało rozpływa
się po jej wymęczonych mięśniach. Nim się zorientowała leżała przytulona
plecami do klatki piersiowej Jamesa. Objął ją w pasie i splótł ich palce ze
sobą. Jego spokojny oddech owiewał jej szyję i niedługo oddychali jednym
rytmem.
Może po godzinie Lily przestała się trząść. James
starał się ukryć ziewnięcie, chowając twarz w poduszkę.
- Powinieneś się jeszcze przespać – wychrypiała Lily.
- Tylko jeśli obiecasz, że ty też spróbujesz. – Jego
głos był kojący, ale ledwo słyszalny, gdy układał się wygodniej, ciaśniej
obejmując Lily.
- Oczywiście – zapewniła gorliwie, chociaż i tak
wiedziała jak to się skończy.
Zamknęła oczy i udawała, że śpi, żeby James mógł
złapać jeszcze godzinkę czy dwie snu. Wyrównała i spowolniła oddech. Obecność
Pottera pomagała. Bardzo. Był ciepły jak piec i trzymał ją w ciasnym uścisku.
Jak by mówił: spokojnie, już dobrze, nie zostawię cię samej. Udało się go
trochę oszukać i gdy słońce rozjaśniło pokój poczuła miękkie usta na policzku.
Uchyliła powieki i zobaczyła nad sobą twarz Jamesa. Włosy miał poczochrane jak
zwykle a na policzku odbiła mu się poduszka. Uśmiech sam cisnął jej się na usta
na ten widok.
Pokiwała głową, gdy zapytał czy ma ochotę na
śniadanie. Powiedział też, że nie musi się ubierać jeśli nie ma takiej ochoty.
On nie zamierzał tego robić. Gdy schodzili na dół James cały czas trzymał ją za
rękę i Lily zrobiła z tego swoją kotwicę. Dopóki James był w zasięgu wzroku lub
ręki wszystko wydawało się być dobrze. Mięśnie nie były spięte a serce jakieś
lżejsze. I chociaż wcale nie miała ochoty na jedzenie to zjadła wszystko co
przygotował James, no bo cóż – przygotował to James.
Lily zazwyczaj dni spędzała na pomaganiu Dorei.
Chociaż stwierdzenie, że to pomoc było mocno naciągane. Prędzej zostawiała
prace w połowie zrobione. Nikt jej nie pospieszał, nikt od niej niczego nie
wymagał. Dorea była naprawdę kochana i wyrozumiała, traktując Evans trochę za
bardzo jak małe dziecko. Powodowało to, że coś w Lily niebezpiecznie drgało ze
zdenerwowania i nie minęło wiele czasu, nim zaczęła unikać pani Potter z obawy,
że wybuchnie a to byłoby straszne. Nie mogłaby sobie wybaczyć, gdyby zrobiła
jej przykrość.
Zawsze
uśmiechnięta Melanie, która rzucała sarkastyczne komentarzem, gdy już wyszła ze
swojego gabinetu, działała na nią jak Syriusz – irytowała, ale nie potrafiła
wyzbyć się sympatii do niej. Zastanawiała się nad czym tak pracuje. Melanie
nigdy nie mówiła nic o tych papierach w których grzebała. Evans raz udało się
podejrzeć biurko zawalone notatkami. A to pospinanymi w grube pliki, to luźno
leżące na blacie i zsuwające się z krawędzi. Dwie czy trzy opasłe księgi.
Kuzynka Pottera ze zmarszczonym czołem czytała coś zawzięcie i wcale nie miała
zadowolonej miny. Roztargnionym gestem poprawiła okulary i przez przypadek
zobaczyła Evans. Sapnęła niezadowolona i szybko zatrzasnęła drzwi. Lily nie
podjęła już prób dowiedzenia się czegoś na ten temat. Jej ciekawska strona
ostatnio trochę się uspokoiła.
Raz odwiedziła ją Dorcas razem z Remusem (chociaż ten
chyba bardziej wpadł do Jamesa i Syriusza, który akurat też był u Potterów).
Udało im się wyciągnąć Lily do ogrodu na herbatę, ale ich uśmiechnięte twarze jedynie
ją irytowały. Najwyraźniej było to widoczne, bo James pozwolił sobie delikatnie
wyprosić wszystkich.
Spanie Lily u Jamesa przeszło do porządku dziennego.
Ile razy Lily kładła się u siebie i James u siebie to i tak budzili się razem.
Gdy pewnego razu Evans obudziła się sama w pokoju Pottera ogarnęła ją panika.
Kiedy wrócił i Lily przytuliła go tak mocno jakby chciała się w niego wtopić przysiągł
sobie, że nie zrobi już śniadania do łóżka. Nigdy.
Mimo wszystko uwielbiał budzić się z przyciśniętą do
siebie Lily. Ciepło jej ciała rezonowało rozgrzewając jego serce za każdym
razem, gdy wtulała się w niego mocniej. Na początku po prostu pozwalała Potterowi
przytulać się, kurczą w sobie, zamykając. Nie rozumiał tego. Myślał, że Evans
wie, że nie będzie jej oceniał ani ciągnął za język i że da jej to co będzie
chciała. Dlatego ulżyło mu, gdy z czasem Lily odwróciła się do niego twarzą i delikatnie
przerzuciła rękę przez jego pas. Od tamtej chwili wyglądała jakby czuła się
bardziej komfortowo. Teraz za każdym razem budzili się w innej pozycji a nie
tylko na łyżeczki. Jednak zawsze jedno pozostawało niezmienne – siła uścisku
między nimi. Potter rozumiał przez co przechodziła Lily. Nie dość, że zmagała
się ze stratą obojga rodziców w jednym czasie to jeszcze dręczyły ją oskarżenia
własnej siostry. Lily była zraniona, cierpiała i potrzebowała wsparcia. Jego
wsparcia.
I chociaż James bardzo starał się nie zmieniać ich
wspólnych nocy w nic więcej niż tylko spanie, Lily – zupełnie nieświadomie –
wystawiała jego opiekuńczą i troskliwą stronę na pokuszenie. Pewnego razu,
zanim zasnęła, wodziła nieświadomie palcami po skórze Jamesa w miejscu gdzie
szyja spotyka się z obojczykiem. Tego wieczoru odkrył, że jest to dość czuły
punkt na jego ciele. Innym razem obudzili się z nogą Lily przerzuconą przez
biodro Jamesa. Przywitała go uroczym uśmiechem i spojrzeniem w oczy. I wtedy
James zapomniał dlaczego Lily śpi z nim. Przycisnął mocno swoje usta do jej,
obracając ją powoli na plecy, opierając się na łokciu i górując nad nią. Lily
nie opierała się. James czując, że przekroczył niewyznaczoną przez nikogo
granicę, przerwał pocałunek. Złączył ich czoła i z zamkniętymi oczami odetchnął
głęboko. Pocałował ją słodko w policzek i szybko wstał z łóżka. Przeciągnął się
jak miał w zwyczaju.
- Nie jestem z porcelany, wiesz? – zapytała. Jej głos
cichy, gdy leżała tak jak ją zostawił. Trochę obrażona. Od tamtej chwili
zamknęła się trochę w sobie.
Dorea coraz częściej zostawała po godzinach w
szpitalu. A gdy już wracała do domu była coraz bardziej załamana co wyzwalało w
niej agresywniejszą stronę. Jej komentarze odnośnie czasów w jakich przyszło im
żyć popychały Jamesa do wciągnięcia się w sprawę Zakonu jeszcze bardziej. Teraz
nie miał jedynie na głowie podejrzanych komentarzy o śmierci Evansów, ale także
bieżące wiadomości ze szpitala, które były pełne ludzi dochodzących do siebie
po wszelakich klątwach. Syriusz podrzucił mu wiadomości z pierwszego, ale
nieoficjalnego spotkania jakie Dumbledore zorganizował z kilkoma chętnymi.
Podobno nie było ich wielu i to jeszcze bardziej rozpalało w nim waleczny ogień
gryfona. Czuł, że dołączenie do tajnej organizacji jest słuszne. Jak mogłoby
nie być?
Gdy Lily przesiedziała smętnie drugi tydzień, Dorea
pozwoliła sobie przynieść jej kilka mocniejszych eliksirów ze szpitala. I tak,
pozwoliły jej bardziej cieszyć się tym co miała. Nie sprawiły, że uśmiechała
się do każdego i skakała z radości do sufitu, ale pomogły oczyścić umysł.
Jednak jak wszystko w życiu, cudowne eliksiry Dorei też miały swoje minusy.
Nocą jej umysł był zbyt czysty. Czysty na tyle, by nie przyklejać się do Jamesa
we śnie, gdy najwidoczniej tego nie chciał. Zrozumiała to wtedy, gdy tak ją
gorąco pocałował. A ona, owszem, też była chętna, ale może trochę mało
entuzjastyczna. Trochę bardzo. I może James jej takiej nie chciał. Cały czas
pamiętała jak się dali ponieść wtedy w łazience co to James u niej spał.
W ten właśnie sposób znalazła się o czwartej w nocy w
kuchni. Ze stopami opartymi o krzesło, na którym siedziała, z kolanami pod
brodą i kubkiem parującej herbaty. Gładziła porcelanowe ucho w nerwowym tiku i
patrzyła przez okno na piękny ogród Potterów.
Wzdrygnęła się prawie rozlewając herbatę na siebie,
gdy niespodziewanie do pomieszczenia wpadła Melanie. Zaczęła przeszukiwać
głośno szafki. Lily zmarszczyła czoło, widząc, że kuzynka Pottera ma na sobie
krótkie zielone spodenki i dopasowaną białą podkoszulkę. Nie był to typowy dla
niej strój. Evans nie mogła sobie przypomnieć, żeby widziała Potter ubraną
więcej niż w jedną część garderoby. Wydawało jej się, że nie ma w szafie nic
więcej poza za dużymi bluzkami, które nosiła jako krótkie sukienki.
Melanie wypuściła z siebie zadowolone westchnięcie i
odwróciła się, mieszając palcem w słoiczku marmolady. Oblizała go i mrucząc
oparła się o szafkę kuchenną. Tego samego palca zanurzyła z powrotem. W połowie
drogi do ust otworzyła oczy i jej wzrok padł na Lily, która się w nią
wpatrywała. Evans chrząknęła i utkwiła wzrok w herbacie. Możliwe, że trochę ją
unikała.
- Co tu robisz? – zapytała nieco podejrzliwie,
siadając naprzeciwko niej. Machnęła różdżką i łyżeczka wyleciała z szuflady
wpadając w jej rękę. W odpowiedzi Evans wzruszyła ramionami. Melanie wyglądała
jakby powstrzymała się od przekręcenia oczami.
- A ty?
- Mój mózg zaczął nagle potrzebować cukru, a okazuje
się, że w tym domu jest tylko to. – Uśmiechnęła się szeroko, unosząc marmoladę.
- Och, James ma u siebie mnóstwo różnych słodkości.
Wynoszę z tego, że Dorea jest z tych rodziców, którzy starają się zdrowo
odżywiać swoje dzieci. – Uśmiechnęła się lekko, upijając łyk herbaty.
- U Jamesa, co? – Poruszyła znacząco brwiami i
oblizała łyżeczkę. Tak, cały Syriusz. Do tej pory jedynie docinała Potterowi.
Pokiwała głową, westchnęła i wbiła z dużą siłą łyżeczkę w marmoladę.
- Wiesz… - Zaczęła dziesięć minut później i pół
słoiczka marmolady mniej. – Doskonale wiem jak to jest – wyznała kojącym
głosem. Lily już otwierała usta, ale Potter kontynuowała, wpatrując się w nią
intensywnie, ale delikatnie. – Jakiś czas temu moi rodzice wyszli i nie
wrócili. Jak twoi. Potem każdy dzień był koszmarem. Nie miałam rodzeństwa, więc
zostałam całkiem sama. W pewnym momencie chciałam to nawet skończyć, wiesz? Ze
sobą… - Na jej czole pojawiła się zmarszczka i przerwała na moment, ale szybko
wróciła do dotychczasowego tonu rozmowy. - I wtedy przygarnęła mnie ciotka.
Cudowna Dorea Potter. – Kącik jej ust drgnął ku górze. – Ale wtedy tego nie
widziałam. Nie chciałam tego widzieć tak samo jak nie chciałam widzieć ludzi.
Wszędzie gdzie nie wyszłam, kto by mnie nie widział, pojawiał się ten sam
uśmiech. Ten ‘moje biedactwo, co ty teraz zrobisz, daj się przytulić, wszystko
będzie dobrze’ uśmiech. Z obcymi nie było lepiej. Raz Dorea wyciągnęła mnie do
ogrodu, był ładny dzień. I akurat wtedy musiała przyjść czarownica z sąsiedztwa
ze swoją małą, może dwu- albo trzyletnią córeczką i małym zawiniątkiem w ramionach.
Nikt oprócz mnie tego nie wiedział, ani nikomu tego w życiu nie mówiłam. Teraz to
i tak nie ma znaczenia, nikogo by nie obeszło. - Wzrok Melanie uciekł chwilowo
na bok, jakby sprawdzała czy na pewno są same. Nachyliła się w kierunku Evans.
– Moja mama, gdy umarła była w ciąży. Mama chciała sama powiedzieć wszystkim
dlatego w ogóle wyszli z domu w tamten dzień. A ja uznałam, że jeśli mama nie
miała szansy tego powiedzieć to ja też nie zamierzam. Jaki był w tym sens?
- Melanie – wydusiła Lily, zaskoczona szczerością i chęcią
z jaką podzieliła się swoją historią kuzynka Jamesa. – Przykro…
Melanie uniosła dłoń, prostując się na krześle i
budując jednocześnie dystans.
- Nie po to ci mówię. – Pokręciła głową, a gest
wydawał się Lily dziwnie podobny do profesor McGonagall. – Widzisz jak o tym
teraz mówię? – Lily pokiwała nieznacznie głową. – Bez emocji, śmiało i
otwarcie? Ludzie myślą, że mam serce z kamienia. Nie mówią mi tego, ale ja
wiem. To nie bycie zimną suką, gdy mówisz o swoich zmarłych rodzicach bez łez w
oczach, chociaż ból szarpie ci wnętrzności. Albo gdy starasz się żyć dalej,
kiedy spotyka cię w życiu tragedia. To pogodzenie się z własnym losem i ja się
z nim pogodziłam. – Oświadczyła pewna siebie. Tylko czemu Lily odniosła
wrażenie, że Potter próbuje bardziej przekonać samą siebie niż ją. – James był
zawsze przy mnie. Bez tej słodko-pierdzącej otoczki, w którą wpadali ludzie,
gdy tylko mnie zobaczyli. Jego stosunek do mnie nie zmienił się nawet odrobinę.
Oczywiście Blacka też, ale to inna historia. – Zaśmiała się lekko na wydechu.
- Syriusz, co? – Lily starała się poruszyć brwiami w
podobny sposób co Melanie niedawno.
Melanie zaśmiała się serdecznie.
- Nie, nie! To nie tak. – Wróciła do wyjadania dżemu. –
To, że Black stracił ze mną swój wianuszek nie znaczy, że coś między nami jest.
Żeby jeszcze chociaż było fajnie.
- Ty i… i Syriusz? Wy…
- Yhym – mruknęła oblizując głośno łyżeczkę i
wrzucając ją jeszcze głośniej do zlewu. – Chociaż minęły dwa lata. Może się
wyrobił. Jak myślisz, wyrobił się?
- Nie mam pojęcia – ucięła i upiła herbaty.
Potter odetchnęła i podeszła do Lily. Krzyżując ręce
na piersi, spojrzała na nią ostro, ale jej głos był aksamitny. – Wiesz dlaczego
ci to wszystko opowiedziałam?
- No właśnie nie bar…
- O moich rodzicach.
- Och. Nie, nie wiem – odpowiedziała szczerze Evans.
Melanie znów pokręciła głową, ale teraz ten gest wydał
się bardziej czuły. Położyła jej rękę na ramieniu i zacisnęła palce.
- Możesz być silna, Lily. Merlinie, musisz być! Masz
przyjaciół. Dorea już traktuje cię jak byś była w rodzinie. Blacka też masz po
swojej stronie nawet jeśli tego nie widzisz. Ja też cię lubię i mam co do
ciebie dobre przeczucia. – Podarowała jej uśmiech. – No i masz Jamesa. I nawet
jeśli nie możesz być jeszcze silna to
musisz udawać, że jesteś. Chociażby ze względu na tych wszystkich ludzi, którzy
się o ciebie troszczą. Jeśli wpuścisz ich do swojego serca i przejrzysz przez
ten żal i rozpacz to może zobaczysz, że jeszcze czeka cię w życiu mnóstwo
pięknych rzeczy. Musisz nauczyć się żyć z tęsknotą za swoją mamą i tatą. I
siostrą. I nie mówię, że nie będzie boleć. Będzie boleć jak diabli. Ale wiesz
co? To właśnie będzie znaczyło, że masz serce na właściwym miejscu.
Lily wzięła głęboki wdech. Nie do końca wierzyła w to
co powiedziała jej Melanie, ale wiedziała, że co do jednego ma rację: ma wokół
siebie ludzi, którzy się o nią troszczą. I każdy dzień powinien coś znaczyć.
Nie chciała pół życia przesiedzieć w fotelu gapiąc się ślepo w okno. Nie
chciała, żeby ludzie nad nią rozłożyli koc ochronny i głaskali po głowie.
Chciała coś przeżyć. Sama, z Dorcas, z Jamesem, z całą wielką grupą ludzi.
Chciałaby może dogadać się z Ann. Chciała, żeby patrzono na nią jak na kogoś
kto wie kim jest, jest silny, bo został zraniony, ale ma uczucia, bo warto je
mieć.
- Dziękuję ci, Melanie – powiedziała pewnym głosem i
przytuliła ją mocno.