Ann aportowała
się na tyłach kamienicy, w której mieszkała. Pora była wczesno poranna. Słońce
jeszcze nie wzeszło, ale pośród kamienic zaczynało jaśnieć. Gdy usłyszała jakiś
ruch, obejrzała się szybko. Teoretycznie żaden mugol nie powinien jej zobaczyć,
ale wszystko się może zdarzyć. Dopiero teraz dotarło do niej, że znajdowała się
dokładnie w tym miejscu, gdzie chciała. Z dumą uśmiechnęła się do siebie.
Była dumna i
uśmiechnięta po powrocie z domu Syriusza.
Jak absurdalnie
by to nie brzmiało po tej wizycie czuła się lepiej. Nigdy nie podejrzewała go o
taką delikatność i zrozumienie. To był zupełnie inny Black niż w Hogwarcie.
Gdy cisza i
ciemność zalewały ponury salon, jedyne co było słychać to dwa oddechy,
przerywane czasem damskim szlochem. Z czasem, gdy Ann poczuła się na tyle
komfortowo – pod kocem i w ramionach Syriusza – zaczęła się długa, spokojna
opowieść.
- Więc spotkasz
się z nim bez względu na wszystko? – spytał, po długiej chwili ciszy.
- Tak. Muszę to
zrobić. Czemu nikt tego nie rozumie? – Jej głos zdawał się być poirytowany. Nie
była w stanie się od niego odsunąć. Było jej tak dobrze i leniwie. Spokojnie.
Wpatrzyła się w ich nogi wsparte na stoliku do kawy, który wcześniej podsunął.
- Ja rozumiem.
Szybko zadarła
głowę, by spojrzeć na niego ze zdziwieniem i radością.
– Nie rozumiem
oczywiście czemu, ale rozumiem, że musisz. O ile to ma… jakiś sens.
Uśmiechnęła
się lekko. Ann, której nie rozumiał do tej pory nikt – przyjaciółki,
dziadkowie, siostra – poczuła się jak dziecko odpakowujące wymarzony prezent
pod choinką. On ją rozumiał. On! Huncwot, podrywacz bez sumienia i kompasu
moralnego, okazał się być jedynym człowiekiem. Nawet jeśli nie rozumiał to
akceptował i szanował jej wybór. Nie była w stanie pojąć jak bardzo zmieniła o
nim zdanie. Był po prostu cudownym przykładem człowieka. Widziała w nim teraz
same zalety. W jej głowie jego postać wręcz błyszczała.
Niespodziewanie
przycisnęła swoje usta do jego. Przeciągle i miękko. Zahuczało jej w głowie.
Tym razem nie była zawstydzona jak poprzednio, gdy pocałował ją w bibliotece.
Jednak przyłożyła dłoń do ust, jakby wyrwało jej się wyjątkowo brzydkie
przekleństwo.
- Przepraszam.
– Zaśmiała się uroczo i spojrzała na Syriusza. Jego oczy wydawały się jej
bardziej szczęśliwe.
Potem Black
naparzył im herbaty i usiedli naprzeciwko siebie w kuchni, przy małym
kwadratowym stoliku. Rozmowa toczyła się luźniej. Pokazał jej resztę parteru i
opowiedział historię domu. Dostał go w spadku po wujku, który jako nieliczny
miał do niego słabość. Wyprowadził się od Potterów, bo nie chciał im siedzieć
dłużej na głowie. Całe życie podświadomie czuł, że nadużywa dobrego serca matki
Jamesa. Ann z jego miny wyczytała, że wolałby nigdy nie mieszkać w tym domu.
Nie chciał
wchodzić głębiej na „grząski grunt” rozmów rodzinnych, więc nie naciskała.
Przekonał ja odrobinę do magii, podkreślił otruty władania różdżką. Właśnie
dlatego ośmieliła się wrócić do domu drogą teleportacji.
Jednak
najważniejszy był dla niej moment, gdy już wychodziła. W ostatniej chwili
odważył się niepewnie zaproponować jej, że może pójść z nią na spotkanie z
ojcem. Wyglądał jakby zwlekał z tym do ostatniej chwili.
Odkąd Lily
wygrała na loterii wycieczkę minął tydzień. Był to dla niej męczący i niepewny
czas. Za trzy dni był termin odlotu, a Mary wciąż nie otrzymała telefonu z
odpowiedzią od cioci Jenny. Młoda Evans stwierdziła, że gdyby ciocia się
zgodziła z nią zostać, nie byłoby najgorzej.
Jenny była o
kilka lat młodszą siostrą jej matki. W rodzinie uważano ją za starą pannę.
Chociaż ciotki przy okazji każdych świąt wypytywały ją o narzeczonego, ona
powtarzała, że poślubiła swoją pracę. Nikt nie lubił jej bardziej od Lily. Uwielbiała
jej towarzystwo, wręcz za nią przepadała. Była ekscentryczna, energiczna i
zupełnie inna od mamy. Jej krótkie, ciemnobrązowe włosy lubiły wyginać się na
różne strony, a ona nic z nimi nie robiła. Lily żałowała, że nie ma z nią
stałego kontaktu, ale to ze względu na ciągłe rozjazdy Jenny związane z jej
pracą.
James
niecierpliwił się bardzo. Wysyłał jej codziennie co najmniej dwa listy. Pytanie
kiedy i na ile może przyjechać pojawiało się w każdym. Zadawał je, mimo że Lily
nakreśliła mu całą sytuację. I śmieszyło ją, że myślał, że będzie u niej spał.
Gdzie? Z nią, w jej łóżku? Chyba serce wysiadłoby jej po pierwszej nocy. Co z
tego, że kilka razy już ze sobą spali. Zawsze wychodziło to spontanicznie.
Wtedy nie miała czasu się zestresować.
- Mamo! –
krzyknęła Lily, zbiegając ze schodów, gdy Mary tylko odłożyła słuchawkę. –
Rozmawiałaś z Jenny?
- Tak. Zgodziła
się – odpowiedziała z wielkim uśmiechem ulgi. Lily ciężko opadła na fotel i
odetchnęła w duchu. - Wszystko z nią
ustaliłam. Ucieszyła się, że w końcu wykorzysta zaległy urlop, by pobyć trochę
ze swoją chrześnicą.
- O – wyrwało
się jedynie Lily.
- Myślałam, że
się ucieszysz. Przecież lubisz Jenny.
- Cieszę się.
Tylko… już za wami tęsknie. – Uśmiechnęła się ponuro do matki.
- Och,
kochanie. – Pogłaskała ją troskliwie po głowie. – Nie zapominaj, że to dzięki
tobie jedziemy. – Mary kucnęła przy szafie i zaczęła w niej czegoś intensywnie
szukać. – A i nudzić się nie będziesz. Niedawno spotkałam panią Maison.
Zwierzyła się, że nie radzi sobie z Tommym, gdy jej mąż jest w delegacji.
Pomyślałam, że się nim trochę zajmiesz. Gdzie one się podziały… - Zamyślona
zamknęła drzwiczki i szybkim krokiem poszła na górę.
- Co? Mamo?
Mamo! – Lily szybko wyskoczyła z fotela i ruszyła za matką. – Tommym? –
krzyknęła, wpadając do sypialni rodziców, gdzie Mary właśnie wyciągnęła walizki
spod łóżka.
- Nie. Panem
Maisonem. – Rozsunęła większą walizkę i pogwizdując stanęła przed swoją
garderobą.
- Jak mogłaś
umówić mnie na coś takiego za moimi plecami? – zapytała z wyrzutem, krzyżując
ręce na piersi.
- Jeśli nie
chcesz to nie musisz tego robić – powiedziała, przebierając bluzki. – Widziałam
jak niedawno wracała z zakupów a mały skakał dookoła niej, że chce cukierki.
Możesz iść i jej odmówić. Czerwona czy niebieska?
- Mamo! – Lily
tupnęła nogą, zaciskając pięści. Lustro na drzwiach szafy rozbiło się na drobny
mak. Obie podskoczyły ze strachu.
- Mówiłaś, że
nad tym panujesz? – wydukała przerażona Mary, przyciskając kurczowo bluzki do
piersi.
Ruda odetchnęła
uspokajająco, rozkurczając palce.
- Bo tak jest.
Od sześciu lat nie zdarzyło mi się tak nie zapanować nad magią. Zaraz to
naprawię. – Odwróciła się na pięcie. W swoim pokoju złapała za różdżkę.
Posypały się z niej czerwone iskry i upuściła ją na dywan. Ugh, jakże była
zdenerwowana. Wróciła ze sztucznym uśmiechem przyklejonym na twarzy. – Jestem.
Zaraz będą czary. Chcesz popatrzeć? – Były to słowa, które często wypowiadała
na długo przed tym, gdy dowiedziała się, że jest czarownicą.
Mary szybko je
skojarzyła. Uśmiechnęła się i stanęła obok córki. Uważnie śledziła ruchy
różdżki i odgłos zachwytu opuścił jej gardło, gdy kawałeczki szkła zespoliły
się z powrotem ze sobą w jedną całość.
- Przepraszam,
mamo. Poniosło mnie. – Spuściła głowę ze skruchą. – Zaskoczyłaś mnie i trochę
się przestraszyłam, że mam się zajmować dzieckiem i jeszcze jest…
- Wiem, że
chodzi o Jamesa – przerwała jej, wzdychając ze znużeniem i przewracając oczami.
Lily gwałtownie
podniosła głowę. Otworzyła usta, ale odebrało jej mowę. Uderzyła ją fala
gorąca.
- Wiem jak się
czujesz. Serce ci się do niego rwie a ojciec jest jaki jest. – Pogłaskała ją po
policzku. Włożyła niebieską bluzkę do walizki. Z uśmiechem spakowała jeszcze
trzy zanim Lily się odezwała.
- Więc wiesz i
namawiałaś tatę?
Mary zaśmiała
się.
- Tak, ale
zrobiłam to też dla siebie. Dla taty odrobinę też. Dla ciebie załatwiłam Jenny.
I Tommy’ego. – Spojrzała na nią wymownie.
- Jasne, nie
ufasz mi. – Rzuciła się na łóżko rodziców z przygnębieniem. Oparła brodę na
ramie łóżka.
- Ufam tobie i ufam nawet
Jamesowi, jeśli ty ufasz jemu. Nie ufam waszym hormonom i pomysłowości.
Ruda
jęknęła i przekręciła się na plecy. Zakryła twarz rąbkiem kołdry. Poczuła się skrępowana.
Chyba mama nie zamierza jej wpajać jak ważna jest wstrzemięźliwość. Mary
położyła się koło niej.- Mój ojciec był jeszcze gorszy od twojego. Żeby spotkać się z twoim tatą musiałam czasem skakać przez okno.
Lily spojrzała
na matkę, zauważając jej tęskny uśmiech.
- To dlatego
tak temperujesz tatę, gdy chodzi o Jamesa, prawda? – zapytała, ożywiając się.
- Nie tylko.
Powinniście się móc czasem zobaczyć. – Spojrzała córce poważnie w oczy. –
Byliśmy siebie tak stęsknieni i tak bardzo próbowaliśmy się sobą nacieszyć, gdy
już udało nam się spotkać, że w krótkim czasie doczekaliśmy się twojej siostry.
Kocham Petunię. Bardzo. Ale byłam za młoda na dziecko i to było straszne –
wyznała smutniejąc i odwróciła wzrok.
Lily zwróciła
oczy na sufit. Wow. Tego się nie spodziewała. Oficjalną historią w rodzinie
było to, że mama zaszła w pierwszą ciążę zaraz po ślubie. Spojrzała na jej oczy
ukradkiem i uświadomiła sobie, że bardzo nie chce być matką. To musiało być
straszne. Lily pomyślała, że przecież nie ma nic swojego. Wszystko tak naprawdę
należy do jej rodziców. Swoich perspektyw dopiero musi się dorobić. Mimowolnie
dotknęła swojego brzucha. Sama świadomość, że tam mogłoby się rozwijać nowe
istnienie spowodowała bolesny skurcz żołądka.
- Co było
straszne?
Obie, jak jeden
mąż, zwróciła oczy na Marka. Musiał właśnie wrócić z pracy i w poszukiwaniu
domowników zawędrował do sypialni. Wyrwane z własnych myśli nie były skłonne do
odpowiedzi. Uniósł brwi.
- Opowiadałam
Lily o twoim pierwszym remoncie jaki robiłeś – powiedziała w końcu, przerywając
niezręczną ciszę. – Chodź. Odgrzeję ci obiad. – Poklepała męża po ramieniu,
ponaglając do zejścia do kuchni. – Lily – syknęła, gdy Evans był gdzieś w
połowie schodów. – Trochę słychać tą waszą teleportację. – Puściła jej oczko i
poszła w ślady męża.
Lily zaśmiała
się jedynie, kręcąc głową.
- Nie było
łatwo cie namówić – powiedziała lekko urażonym głosem Dorcas. Skubała rąbek
swojej sukienki. Nie była pewna jak ma się zachować. Czuła się strasznie
niezręcznie, siedząc na skromnej werandzie Lupinów. Na wiklinowym fotelu było
jej niewygodnie, czuła się niechciana.
Remus z
westchnieniem postawił dwie filiżanki na starym stoliczku. Usiadł w fotelu
opierając łokcie na kolanach. Jego broda spoczęła na ściśniętych dłoniach. Nie zaszczycił
Meadowes nawet jednym spojrzeniem, odkąd otworzył jej drzwi. Trafiła na moment,
gdy akurat był sam w domu.
- Remus, jeśli
zamierzasz mnie ignorować trzeba było udawać, że cię nie ma. – Była bardzo
zdenerwowana, ale nie chciała dać tego po sobie poznać. Prawdopodobnie powinna
w tym momencie wstać, wyjść i nigdy się do niego nie odezwać. Nie zrobiła tego,
bo już kiedyś sobie poprzysięgła, że nie da się źle traktować. Poza tym nie
wierzyła, że on mógłby to zrobić. – Remus, do cholery, spójrz na mnie! –
krzyknęła twardo, uderzając pięścią o blat stołu. Filiżanki zagrzechotały.
Lupin podskoczył po czym zamknął powieki na moment. Z głębokim westchnieniem
odwrócił się w jej stronę. – Dziękuję. Teraz, kiedy już pozyskałam twoją cenną uwagę,
mogę się dowiedzieć co się dzieje? – Wciąż była wzburzona, ale pewna siebie. W
głębi serca miała ochotę usiąść mu na kolanach i przytulić.
- Ja… po
prostu… To… Ymm – jąkał się, znów spuszczając wzrok. – Nie mogliśmy się spotkać,
bo… To przez pełnię.
- Która jest
jednej nocy. Co z resztą miesiąca?
- Merlinie, ty
nic nie rozumiesz! – Wstał i oparł się o balustradę.
- Więc mi
wytłumacz. Powiedziałam, że zawsze ci pomogę, ale nie mogę, gdy nie chcesz ze
mną rozmawiać. – Uroniła jedną łzę bezsilności, patrząc się w jego nieruchome
plecy. Szybko się opamiętała. Otarła policzek i podniosła się z fotela. Byłą
zdeterminowana wydusić z niego to, co go trapiło. Ostrożnie położyła mu dłoń na
ramieniu. Poczuła jego spinające się mięśnie. – Powiedz mi – powiedziała błagalnie.
- Powiedziałem.
– Nie uniósł głosu, ale mówił przez zaciśnięte zęby.
- Znowu to
samo. – Westchnęła z rezygnacją i opuściła rękę.
- Znowu? – Tym razem
spojrzał jej w twarz. Jego mina wyrażała bardzo dużo zdziwienia i zmęczenia.
Pokręcił głową. – Nie ma żadnego „znowu”. Nie rozumiesz? To jest ciągle we
mnie. Nie jestem wilkołakiem tylko podczas pełni, ale cały czas…
- Re… - Chciała
dotknąć jego policzka, ale odtrącił jej dłoń. Złapał ją za nadgarstek,
zaciskając na nim palce. Mimowolnie skrzywiła się.
- Przestań na
mnie tak patrzeć! Z taką litością i zrozumieniem… Sama też tego nienawidzisz,
pamiętam jak mi to powiedziałaś! – Nieświadomie ścisnął mocniej.
- Więc
pamiętasz też Ethana i to jak mnie traktował – rzuciła, powtarzając sobie w
duchu, że jest silna.
Remus poczuł
się zbity z tropu. Co ma do tego Ethan? Zmarszczył brwi. Nagle świadomość tego,
czemu nagle o nim wspomniała smagnęła go niczym bicz. Natychmiast puścił jej
rękę, kiedy spostrzegł zbierające się w jej oczach łzy bólu.
Odwróciła się
szybko, rozmasowując nadgarstek. Zagryzła wargę.
- O nie. Nie,
nie, nie – wyszeptał, wyciągając i cofając ręce w kierunku dziewczyny. Jednak
bał się, że znowu coś jej zrobi. – Dorcas. Dorcas? Przepraszam. Tak strasznie
przepraszam. Nie chcia… Usiądź. – Złapał ją za ramiona, na co drgnęła nerwowo. Posadził
ją z powrotem w fotelu. – Poczekaj. Tylko nie odchodź, błagam. Zaraz wrócę –
wyrzucił z siebie rozgorączkowany. Wpadł do domu i za moment rozniosły się jego
szybkie kroki na schodach.
Gdy wrócił,
Dorcas siedziała, gdzie ją zostawił. Przyciskała przedramię do piersi i bujała
się delikatnie w przód i w tył. Oczy miała zamknięte i oddychała uspokajająco.
Klęknął przed
nią ostrożnie. Odkręcił mały słoiczek, który przyniósł. Delikatnie złapał ją za
rękę tak brutalnie przez niego potraktowaną. Nie opierała się. Nabrał trochę
maści na palce i zaczął powoli wmasowywać ją w czerwone pręgi.
- Śmierdzi –
rzuciła obojętnie.
- Przykro mi –
odpowiedział pokornie. Wcierał maść tak długo, aż znikł jej żółtawy odcień.
Czerwone paski na jej delikatnej skórze zjaśniały, ale nie znikły do końca.
- Jesteś
lepszy. – Usłyszał Lupin, gdy zakręcał słoiczek.
- Co?
- Jesteś dobry –
mówiła, jakby dopiero skończyli rozmawiać o pogodzie. – Jesteś potworem, ale
dobrym potworem. Ethan był normalny, jak to zwykłeś nazywać nieprzeklętych
ludzi. Ale był brutalnym dupkiem. Ty… Nosisz ogromne brzemię, ale je unosisz. Widzisz,
to nasze wybory mówią, kim jesteśmy, a nie los. – Wyglądała na smutną.
Wpatrywał się w
nią z niedowierzaniem. Zwyczajnie nie wiedział co powiedzieć. Liczył jedynie na
to, że Dorcas nie ucieknie z płaczem. Co tak naprawdę wyszłoby jej na dobre,
gdyby wykreśliła go ze swej pamięci.
Usiadł na swoim
fotelu, robiąc pauzę w niezręcznej ciszy. Meadowes śledziła go spod rzęs. Upił
łyk zimnej herbaty. Była ohydna – smakowała mu wstydem.
- Co tak
naprawdę się stało, że znowu wpadłeś na wspaniały pomysł, że nie jesteś mnie
wart? – spytała delikatnym głosem, uśmiechając się ciepło.
- Nie mam
przyszłości – wyznał gorzko. – Kto zatrudni wilkołaka.
- Reeemus, jak
ty w podaniu o pracę piszesz takie rzeczy…
- Dorcas, nie
robię tego. Rzeczy, które chciałbym robić wymagają badań wykluczających pewne…
przypadłości. Moja jest na liście.
- Ale pewnie
nie wszyscy pracodawcy tego wymagają – mówiła Meadowes z nutą nadziei. Cieszyła
się, że wreszcie się otworzył.
- Oczywiście.
Do sprzątania czy bycia kelnerem. A ja zawsze chciałem być kimś więcej. Tak
więc nie masz ze mną przyszłości
- Oj tam! –
Machnęła ręką. – Będziesz najwyżej siedzieć w domu i wychowywać trójkę naszych ślicznych
dzieci a ja będę na nas zarabiać. Zrobimy taką zamianę ról. – Uśmiechnęła się
uroczo. Uścisnęła jego dłoń, spoczywającą na stole. Remus odetchnął głęboko i
odwzajemnił uścisk. Uśmiechnął się ponuro.
Nadleciała
sowa. Błyskawicznie rzuciła list pod nogi Lupina i zniknęła. Remus zdziwiony
podniósł kopertę i przyjrzał się jej. Ładnym pochyłym pismem zapisane było jego
imię i nazwisko. Na laku odciśnięty był feniks. Serce Remusa zabiło szybciej.
- Ktoś się odezwał
w sprawie pracy? – zapytała zaciekawiona Dorcas, próbując zajrzeć do listu.
Oczy Lupina
prześlizgnęły się po krótkiej wiadomości. Data i adres. Nic więcej. Schował pergamin do kieszeni.
- Nie. To takie
nic.
- Kici, kici,
kici – zawołała Lily, kiedy Mimi wyskoczyła przez otwarte okno w kuchni.
Siedziała na schodkach wejściowych do domu. Kotka wdrapała jej się na kolana.
Obie uciekły z domu przed szaleństwem wyjazdowym Mary. Można by powiedzieć, że
zapanowało tam małe piekiełko.
- Lisku!
Lily podniosła
głowę i jej twarz rozjaśnił uśmiech. Mimi czmychnęła, usłyszawszy podwójny
klakson czerwonego Austina Westmistera, którym właśnie podjechała Jenny.
- Wciąż
pamiętasz! – powiedziała Lily, podbiegając do cioci.
- No pewnie.
Pamiętaj, jeśli ktokolwiek nazwie cię wiewióreczką skopię mu tyłek – oznajmiła
Jenny, wychodząc z samochodu i przytulając Lily. – Nie jesteś słodka jak
wiewiórka, ale przebiegła jak lis, pamiętaj – wyszeptała jej do ucha. Evans
poczuła przypływ niespodziewanej radości.
– Mają zamiar wyjechać czy oddają nam bilety? – Zatrąbiła długo i
przeciągle.
Nagle wybiegła
pani Evans, rzucając się na siostrę. Zaserwowała jej tradycyjny już tekst o
tym, że jeśli będzie ich tak często odwiedzać, zaczną udawać, że nie ma ich w
domu. Pan Evans wytoczył się ciągnąc dwie walizki, torebkę żony i torbę
podręczną.
- Idź pomóc
ojcu, a nie stoisz i się patrzysz – fuknęła Mary, po czym klasnęła w ręce i
spojrzała na słońce. – Jenny, otwórz bagażnik. Szybko, szybko.
Jenny
popatrzyła na całą sytuację i rzuciła starszej siostrze kluczyki.
- Niezły cyrk –
syknęła do Lily, obserwując jak Mary ruga męża za złe zapakowanie walizek. Mark
wkładał je jeszcze trzy razy, aż w końcu usiadł na przednim siedzeniu pasażera
i czekał nadęty na odjazd. Mary, narzekając i żaląc się do Bóg wie kogo, sama
ulokowała walizki w bagażniku.
- Wsiadajcie,
na co czekacie. Zaraz się przez was spóźnimy. – Pani Evans rozsadziła się,
kręcąc głową z niesmakiem.
- Przepraszam
za spóźnienie, siostrzyczko. Korki były – ukorzyła się Jenny, pochylając głowę.
Lily, chichocząc usiadła obok mamy.
- A dom kto
zamknie?! Na Boga, Mark! Gdzie zgubiłeś głowę?!
Godzinę
później, gdy dojeżdżali na lotnisko pani Evans przechodziła apogeum stresu
przedwyjazdowego. Całą drogę trajkotała za uchem Jenny dając jej wskazówki i
pouczenia. Pan Evans nie odezwał się ani słowem. Lily marzyła by wsiedli w
końcu do samolotu.
Pożegnania w
wykonaniu Mary były bardzo głośne, długie, krępujące i męczące. Ściskała Lily
ile się dało. Szeptała jej na ucho, że jej ufa. Ojciec strzelił typową
pogadankę oraz, mimo wszystkich ostatnich zgrzytów, przytulił córkę. Lily
wtuliła się w niego. Nie zdawała sobie sprawy jak tęskniła za czułą wersją
swojego ojca. Niespodziewanie wyjął z kieszeni niedużą kartkę. Był to rachunek
ze sklepu z narysowaną jej zamyśloną twarzą. Zrobiło jej się ciepło na sercu.
Posłała tacie najpiękniejszy uśmiech i tyle ich widziała.
- No to
polecieli. – Odetchnęła z ulgą Jenny. Zaczęła grzebać w wielkiej torbie.
- Polecieli –
powtórzyła, składając szkic i chowając go ostrożnie do torebki.
- Wiesz co...
Trochę oszukałam Mary – wyznała Jenny, otwierając portfel. – Muszę wrócić do
pracy i będę nieobecna na dzień lub dwa. Najwcześniej będę jutro po południu. –
Wyciągnęła w jej stronę dłoń z pieniędzmi. – Podrzucę cię najbliżej domu jak
będę mogła, a potem dojedziesz sama, ok.? Plan miałam inny, ale Mary i ta jej
histeria – trajkotała, popychając Lily delikatnie do wyjścia.
- Może być –
powiedziała, marszcząc brwi.
- Urządzisz
jakiś babski wieczór czy coś w tym stylu. Tylko żadnych chłopaków. – Pogroziła jej
żartobliwie palcem.
- Okej. – Tylko
jeden, pomyślała Lily.
Evans
aportowała się za dom Potterów. Spojrzała po sobie poprawiając gumkę na
włosach. Niemal podskakiwała do drzwi posiadłości. Poprzednim razem, gdy
zdarzyło jej się tu być nie miała głowy by zwrócić uwagę na piękno tego domu.
Był duży, jasny z ciemnymi drzwiami i okiennicami oraz dachem. Całość sprawiała
wrażenie zimnego i wyniosłego, ale ogród pełen był krzewów i kolorowych kwiatów
ocieplał ten wizerunek.
Zapukała ciężką
kołatką.
- Dzień dobry,
pani Potter – przywitała się energicznie.
- Witaj, Lily –
powiedziała zaskoczona Dorea. Zaprosiła ją do środka. – Dobrze wyglądasz –
zagadnęła ciepłym głosem, wprowadzając ją we wnętrze domu.
- Zawsze to co
innego, gdy jest się zdrowym.
- James! –
krzyknęła Dorea, stając na pierwszym stopniu schodów. Gdy nie doczekała się
żadnej reakcji, machnęła różdżką. Na górze rozległ się jakiś łomot. – Zaraz zejdzie
– zapewniła. Zaprosiła ją do salonu. Znów machnęła różdżką. Przywołana srebrna
taca, na której ustawione były pucharki i dzban, zawisła przed twarzą Lily. Sok
sam się rozlał i wylądował w jej dłoni.
Na schodach
rozległy się szybkie kroki i zjawił się James. Kiedy zobaczył Lily, jego twarz
rozświetlił uśmiech.
- Lily…
- Cześć, James.
– Uśmiechnęła się, upijając dyniowy
sok.
- Jak mogłeś
kazać nam tak długo na siebie czekać – rzuciła żartobliwie pani Potter.
- W jego
wykonaniu to przecież nic. – Aksamitny głos rozległ się z bocznego pokoju. Melanie
wyszła leniwie i sięgnęła po sok. Miała na sobie jedynie za dużą białą bluzkę z
numerem osiem w kolorze niebieskim. Dekolt miała przeciągnięty na prawą stronę
i odsłaniał jej gołe ramię. Lily zauważyła, ze nie nosi stanika a bluzkę
traktowała jako tunikę. Włosy miała niedbale zebrane na samym czubku głowy.
Evans pomyślała, że wygląda sto razy lepiej od niej. Ku jej zdziwieniu nikt nie
był zdziwiony tym ubiorem młodej Potter.
- Och, Melanie.
Przepraszam. Przerwałam ci pracę moimi krzykami. – Dorei zrobiło się głupio.
Dopiero teraz Lily zauważyła, że Melanie trzyma w dłoni okulary, bardzo podobne
do tych, które nosił James. Jedynie szkła miały bardziej elipsowaty kształt.
- Najbardziej
punktualna osoba w rodzie Potterów się znalazła – rzucił James, wystawiając
język do Melanie. Przysiadł koło Lily, dając jej buziaka w policzek.
- Nie, ciociu.
Potrzebowałam przerwy. Miło cie widzieć, Lily. – Odstawiła pucharek i wróciła
do pokoju.
- Czy ona
wyszła tylko po to, żeby coś o mnie powiedzieć?
- Daj jej
spokój, James – syknęła do niego matka, marszcząc gniewnie czoło. – Dokończę
obiad. Porozmawiajcie sobie. – Zniknęła w kuchni, skąd zaczęło dochodzić jej
nucenie.
- Sądząc po
fakcie, że jest drugi sierpnia, południe a ty jesteś u mnie, nie pomylę się
zbytnio mówiąc, że od dziś jesteś znowu panią swojego losu?
- Owszem. –
Evans uśmiechnęła się promiennie. – W dodatku Jenny okazała się wciąż tak samo
nieodpowiedzialna. Pojechała do pracy i nie wróci co najmniej do jutra. Biedna.
Miała wyrzuty sumienia, że będę sam. Powiedziała, żebym zaprosiła koleżanki na
noc.
- Och, więc
Dorcas? Widziałaś się z nią w ogóle w te wakacje?
Lily zaśmiała
się.
- Głupi jesteś.
– Pacnęła go w ramię. – Ty do mnie jedziesz. Nie ściągnęłabym jej tak szybko, a
sama boję się zostać na noc. – Przygryzła wargę z zawstydzenia, ale wyszło jej
to bardzo wdzięcznie. – Poza tym dawno mnie nie odwiedziłeś – mruknęła z
wyrzutem i przycisnęła się do ramienia chłopaka, żeby ją przytulił. James
natychmiast oplótł ją ramionami wygodniej sadowiąc się na sofie.
Uśmiech Lily
powiększył się. Przymknęła powieki, wzdychając cichutko. O rany, mogłaby tak
spędzić cały wieczór. I co najlepsze, miała przeczucie, że tak właśnie może
być.
- To jedziesz,
nie jedziesz? Będziemy tak siedzieć czy…?
- Mógłbym –
odparł, sunąc opuszkami po jej ramieniu.
- No ej! –
poderwała się i popatrzyła na niego ze zmarszczonym czołem. – Nie chcesz?
- Pewnie, że
chcę – odpowiedział, energicznie wstając, całując ją szybko w usta i ciągnąc za
rękę na schody.
- James, gdzie
porywasz Lily? – Z kuchni wychyliła się Dorea, kręcąc różdżką. Na stole
ustawiały się talerze i sztućce. – Zaraz będzie obiad!
- Wybacz!
Odstawię Lily do domu i wpadnę na noc do Syriusza – skłamał gładko, nie zatrzymując
się ani na moment.
- Przepraszam,
pani Potter. – Evans potknęła się i zachichotała, a Dorea pokręciła głową.
- Mów mi mamo! –
krzyknęła, ale już zniknęli. – Jasne, do Syriusza… - syknęła odsyłając dwa
nakrycia do kredensu.
Do domu Evansów
przyjechali Błędnym Rycerzem. James chciał lecieć na miotle, ale Lily nie
przepadała za tym sposobem przemieszczania się. Oczywiście, nawet nie byli w
pobliżu domu Blacka. Evans przerażało jak kłamanie łatwo przechodzi Jamesowi
przez gardło. Dziwnie się czuła, przekręcając w drzwiach klucz. Prawie nigdy
nie zdarzało się, że jest pusty.
Na wejściu
przywitała ją przyczajona Mimi. Jak zwykle czekała za rogiem, by wyskoczyć, parsknąć
i uciec. Lily uśmiechnęła się, rzucając klucze na szafeczkę w przedpokoju.
Odwieszając torebkę na wieszak, zaczęła mówić:
- Może najpierw
pokaże ci dom, bo chyba…
James nie dał
jej dokończyć. Odwrócił ja do siebie i pocałował. Lily natychmiast się temu
poddała, zarzucając mu ręce na szyję. Ostatnio tak swobodnie czuli się w
Hogwarcie. James przyciągnął ją jeszcze mocniej do siebie, zjeżdżając jedną
ręką na jej pośladek. Ugięły jej się kolana.
- Okej, okej. Nie
chcesz oglądać domu, nie po to tu przyszedłeś. Jednak mógłbyś być odrobinę
mniej bezpośredni – powiedziała, powstrzymując mruknięcie, gdy James całował
jej szyję.
- Nigdy nie
owijam w smoczą skórę. – Spojrzał jej w oczy, poruszając brwiami. – To jedna z
moich zalet. – Po czym pocałował ją w policzek.
- Cóż,
skromność do nich nie należy. – Poczuła jak zdejmuje jej gumkę z włosów i
wplata w nie palce.
- Myślałem, że
lubisz moją pewność siebie – wyszeptał jej do ucha, wodząc nosem po obojczyku.
Przeszedł ją dreszcz.
- Lubię, ale
nie w przedpokoju.
- Och, Lil. Ty
to dopiero jesteś bezpośrednia. – Zaśmiał się.
- A nawet nie
waż mi się brać mnie teraz na ręce i nieść do mnie – ostrzegła.
Potter z
westchnieniem zabrał z niej ręce.
- Najpierw
pokażę ci, gdzie będziesz spał, łazienkę i jakieś mugolskie rzeczy, a potem
dopiero będziemy się mogli zająć sobą – oświadczyła tonem prefekta i złapała
jego dłoń, żeby nie wyjść na oschłą.
- Podobasz się,
gdy jesteś taka władcza.
- Och, czyżby.
Jeszcze zobaczymy.
Pokazała mu
mugolski telewizor, radio. Sprzęty kuchenne mniej więcej znał ze swojej
pierwszej wizyty. Gdy weszli na górę pokazała mu, gdzie kto ma pokój oraz
łazienkę. Wytłumaczyła co, gdzie jest i czego może używać i jakie miejsce
zająć.
- Cóż… No to
chyba wszystko – zamyślona, przygryzła wargę.
- Lily? – James
spojrzał na nią wymownie z lekkim uśmiechem. Spojrzała na niego i przepadła.
Był taki przystojny, uroczy, kochany i jej. Oczy miał takie piękne i
błyszczące. Uśmiechnęła się. – Jak śpimy?
- Och. –
Zaśmiała się i uderzyła dłonią w czoło. – Przepraszam. Tak się przyzwyczaiłam,
że spałeś u mnie.
- Mnie to pasowało
– rzekł, drepcząc za nią. Weszła do pokoju, w którym stały różne pudła,
stare sprzęty i szafa.
- Będzie nam
niewygodnie. Nie mam tak dużego łóżka jak ty.
- Nie
narzekałaś. – Oparł się o szafę, którą otworzyła.
- Poprzednio
był tu mój tata, który by cię udusił. Teraz nie musimy się męczyć.
Potter
przytrzymał jej rękę.
- Męczyłaś się?
– zapytał zdziwiony.
- Oczywiście,
że nie! Nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało. – Pokręciła głową. – Słuchaj,
poprzednio byłeś tu niespodziewanie, co było super romantyczne, ale teraz
jesteś moim gościem i chcę, żeby ci było dobrze. Rozumiesz?
- Tak.
- To dobrze. –
Uśmiechnęła się i pocałowała go szybko. – Potrzymaj mnie. – Podsunęła stołeczek
i wspięła się na niego, by sięgnąć na górną półkę. James położył jej ręcę na
biodrach, patrząc jak przekopuje pościel i ręczniki.
- Nie szybciej
byłoby użyć różdżki?
- Lubię, gdy
mnie dotykasz – powiedziała cicho i za chwilę pisnęła, gdy Potter szarpnął ją.
Spadła ze stołka i wylądowała bezpiecznie w jego ramionach.
- Refleks i
spryt to na pewno twoje zalety – powiedziała, patrząc mu w oczy.
- Nie
zapominaj, że jestem szukającym.
- Byłeś.
- Jestem.
- Ciekawe. Co
teraz łapiesz? – Spojrzała na jego usta.
- Jak widać,
ciebie. – Potarł swoim nosem o jej. Lily uwielbiała ten gest. Uważała, że jest
niesamowicie niewinny i pobudzający zarazem.
- Jestem dla
ciebie zniczem? – wyszeptała, prawie go całując, drażniąc mu skórę ciepłym
oddechem. Nie odpowiedział tylko przybliżył usta do pocałunku. – W takim razie…
złap mnie!
Wcisnęła mu w ramiona
pościel i ręcznik. Uciekła z pokoju, tupiąc bosymi stopami po schodach. Zbiegła
na dół i nie wiele myśląc wypadła do ogrodu. Dobrze wiedziała, że James jest
szybki, ale nieznajomość terenu działała na jej korzyść
- Szukaj,
szukaj! – krzyknęła w momencie, gdy James wyłonił się z domu. Pokazała mu język
i obiegła dom od drugiej strony. Wpadła frontowymi drzwiami, zamykając
je na klucz. Plan miała taki, by zamknąć wyjście na ogród. Zostawiłaby Jamesa w
ogrodzie, sama tkwiąc w domu. Przebiegała przez salon, gdy James złapał ja w
pasie. Upadli na kanapę. Wybuchła głośnym śmiechem, zakrywając twarz dłońmi.
Obawiała się, co może się teraz stać. Była drobna, roześmiana a płomienne włosy
rozsypały się wokół głowy. Było wiele rzeczy, które mógł i chciał jej zrobić.
- O matko,
James! Proszę cię przestań! – zapiszczała Lily, gdy James zaczął ją łaskotać.
Wiła się, wyrywając. – A mogłam zaprosić Dorcas!
- Jaka jest
Jenny? – zapytał niespodziewanie.
- Co? –
wydusiła.
- Jenny. Jaka
jest?
- Mówi na mnie
Lisek i ma jeszcze więcej piegów na brzuchu niż ja!
- Piegi na
brzuchu… - rzekł, z szatańskim uśmiechem i podwinął jej bluzkę.
Śmiech i
błagania Lily wygoniły Mimi z domu.
W lewej kolumnie coś nowego. Na asku pytajcie mnie o co chcecie i followujcie na twitterze, jeśli macie i chcecie ;)
Naprawdę, gdyby nie choroby połowy postów by nie było.
Tak, wiem, banalnie, ale to wszystko naprawdę ma do czegoś doprowadzić. I nie tylko do spokojnego migdalenia się Lily i Jamesa.