Krótko.
Lily zbiegła
truchtem ze wzniesienia i wskoczyła Jamesowi na plecy. Zaskoczony stęknął, ale
złapał ją pod kolanami i zaczął biegać po błoniach zataczając kółka. Przytuliła
się do jego pleców, kładąc brodę na jego ramieniu.
Kilka godzin
wcześniej zakończyły się ostatnie owutemy i uczniowie siódmego roku
niezaprzeczalnie poczuli wolność. Pozbyli się szkolnych szat i wylegli na
szkolne błonia, ciesząc się rzadko widzianym słońcem.
- Patrzcie co
mam! – ryknął wesoło Syriusz. W jednej ręce trzymał czarny sporej wielkości przedmiot a
drugą machał, trzymając w niej jakąś karteczkę. Siadł dumnie na środku koca,
gdzie Dorcas z Remusem bawili się nawzajem swoimi palcami.
James wciąż z
Lily na grzbiecie, podbiegł do nich w podskokach. Szczęście promieniało z tej
dwójki.
- Już
przestańcie się tu ujeżdżać. Macie coś od wujcia Łapci. – Z wyszczerzonymi
zębami podsunął Jamesowi zdjęcie. Przedstawiało właśnie Lily z Jamesem z
sytuacji sprzed sekundy.
James jęknął z
zachwytem. Perfekcyjne pierwsze wspólne zdjęcie.
- Szkoda, że
się nie rusza – mruknął jedynie, stukając w fotografię palcem, jakby chciał
zmusić postacie do ruchu.
- Mogę zrobić
eliksir! – zawołała wesoło Lily. Miała rumiane policzki i błyszczące oczy. Szczery
uśmiech czynił jej twarz jeszcze piękniejszą. – Sprawi, że zaczniemy się
ruszać. – Posłała śliczny uśmiech Jamesowi.
- Skąd go masz?
– spytał Remus, ostrożnie biorąc do ręki sprzęt. Uniósł go przed siebie, chcąc
obejrzeć z każdej strony. Wtedy Dorcas szybko nacisnęła guzik. Po chwili z
aparatu wysunęło się zdjęcie Syriusza z mało inteligentną miną. Wszyscy prócz
Blacka wybuchli śmiechem. Łapa wyrwał Lupinowi aparat a zdjęcie podarł i puścił
na wiatr.
- Kupiłem go za
jakąś śmieszną cenę w Hogsmeade. Chcieli go wyrzucić, bo nie mógł robić
ruchomych zdjęć! Ale popatrzcie jakie to cudeńko. Może go jakoś podrasuję…
- Znowu? –
zdziwił się James.
- „Znowu”? –
zainteresowała się Lily.
- Łapa ma
słabość do kupowania mugolskich sprzętów i dopieszczania ich paroma zaklęciami.
– Wytłumaczył, posyłając Blackowi wredny uśmiech. – Może Łapa ci kiedyś
pokaże, Lil.
- Kiedy byłeś w
Hogsmeade? – zapytała Dorcas.
- Właśnie
wracam – odpowiedział mimochodem. Wycelował obiektyw w grupę dziewcząt
opalających się niedaleko jeziora bez bluzek. Zrobił im zdjęcie.
- Myśleliśmy,
że byłeś gdzieś z Peterem – powiedział James, kręcąc głową z miny przyjaciela,
gdy oglądał zdjęcie.
- Chciałem go
wziąć, bo siedział sam jak jakiś kołek, ale coś tam go bolało. – Przekręcił
oczami. – Świetne, nie? – Wyszczerzył się, prezentując im fotografię. –
Następne do kolekcji nad łóżko. – Zaśmiał się.
- Jesteś
totalnie obleśny – stwierdziła Evans, marszcząc nos.
- Ty twierdzisz
tak, inni, że jestem uroczy… Nie dbam o opinię. – Prychnął. Podniósł się i
ruszył w stronę, gdzie opalały się dziewczyny.
Chwilę patrzyli
jak podchodzi do nich. Zagadnął, pokazał aparat, uśmiechnął się czarująco.
Dziewczęta spąsowiały i nieśmiało zgodziły się by je sfotografował.
- Ślicznie
tutaj wyszliście – mruknęła tęsknie Meadowes, trzymając w palcach wspólne
zdjęcie Lily i Jamesa. – Reemuuus… Też takie chcę. Poproś Syriusza, żeby nam
takie cyknął. – Zrobiła swoje błagające oczka po mistrzowsku. Remus niechętnie
zgodził się po dłuższej chwili namawiania. Wtedy Dorcas pocałowała go spiesznie
w policzek i szybko pociągnęła go do Blacka.
Ann na
odpoczynek po egzaminach wybrała rzadko odwiedzane miejsce po drugiej stronie
zamku. Nie było tutaj najpiękniej, ale spokojnie i cicho. Usiadła na mokrej
trawie. Założyła przydługie włosy za uszy i oparła głowę o złamane drzewo.
Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko.
Jeszcze tylko
kilka dni tutaj, pomyślała. Niedługo Ekspres Hogwart zabierze ją w końcu stąd
raz na zawsze. Nie mogła się już doczekać aż uściska Lucy i dziadków.
Czuła, że
zbliża się coś dużego. Coś co odmieni jej życie.
Sięgnęła do
kieszeni i wyciągnęła z niej najwartościowsze rzeczy jakie teraz posiadała.
Zdjęcie z mamą, Lucy i dziadkami, to drugie znalezione w Hogsmeade oraz list od
ojca.
Uśmiechnęła się
słabo. W jednej dłoni trzymała wszystko co miało znaczenie.
I właśnie w tym
momencie do tej dłoni wpadł jakiś błyszczący kawałek papieru. Przyglądała mu
się chwilę ze zmarszczonym czołem. Nie wiedziała co przedstawia dopóki nie
okręciła go do góry nogami.
Od razu poznała
zezowate oko Syriusza i czarny kosmyk, który na nie opadał.
Wyrzuciła to
szybko ze wstrętem z garści z cennymi osobami i spaliła różdżką, by już nigdy
tam nie wróciło.
Lily z Jamesem
pozostali pod rozłożystym dębem sami. On oparł się o pień drzewa a Evans
rozłożyła się z głową na jego nogach.
Byli w
półcieniu, lekki wiaterek niesiony znad jeziora delikatnie orzeźwiał. Było to
jedno z nielicznych tak pięknych leniwych popołudni.
Lily miała
zamknięte oczy i można by pomyśleć, że śpi, gdyby nie drgające kąciki ust za
każdym razem, gdy James smyrał ją źdźbłem trawy,
- James –
odezwała się w końcu. – Musimy się kiedyś wybrać do kina.
- Gdzie? – W
jego głosie było tak dużo niezrozumienia, że aż Lily się zaśmiała.
- To takie
miejsce, gdzie wyświetla się filmy. – Pośpieszyła z wyjaśnieniem. – To jak
nasze ruchome zdjęcia, tylko, że dłuższe, mają wiele scen. Siadasz w fotelu i
oglądasz. Mugole chodzą tam często na randki.
- Czyli
zapraszasz mnie na randkę? – Uśmiechnął się huncwocko, przekrzywił przekornie
głowę. Łypnęła na niego jednym okiem.
- Nie cierpię
tego słowa, wiesz o tym – powiedziała dobitnie, choć wizja randki z Jamesem nie
przerażała jej już wcale.
- Nieważne. –
Machnął ręką i zaczął bawić się kosmykiem jej włosów. – Co takiego jest w tym
miejscu, że mugole chodzą akurat tam?
- Wiesz, chłopak wybierze jakiś straszny film i czeka aż dziewczyna zacznie się w nich
tulić ze strachu. Nie jedna para pierwszy raz pocałowała się właśnie tam
pierwszy raz.
- A ty?
- Pamiętam jak
kiedyś tata zapytał się mnie czy idę do kina, czy na film. – Zaśmiała się,
zgrabnie unikając odpowiedzi.
Potter chwilę
marszczył czoło, czochrając swoje włosy.
- Aaa…! Chyba
łapię różnicę
- Właśnie. Nic
nie odpowiedziałam, ale jak doszłam do drzwi krzyknęłam do mamy, że wychodzę do
kina
- Ty mały
podjudzaczu! No a co z tego wyszło: kino czy film?
- Film! –
krzyknęła niby oburzona.
Była wtedy z
Severusem. Zawsze, gdy wspominała tamte czasy jej serce na chwilę zgniatał
smutek. Ale i tak prędzej czy później stałoby się to, co się stało. Ich ścieżki
rozeszły się w dwie tak zupełnie inne ścieżki jak to tylko możliwe.
Cieszyła się,
że James nie drążył tematu tylko nachylił się i pocałował ją.
Przez czas
pozostały do końca roku jako takie lekcje nie odbywały się. Uczniowie
mieli oczywiście nadal obowiązek uczęszczać na lekcje. Większość uczniów
ostatniego roku pokazywała się na nich okazjonalnie lub wcale.
Pogoda jaka była
w ostatni dzień owutemów, nie utrzymała się. Słońce przebywało za chmurkami. Za
to nasilił się wiatr, czasem padało.
Opiekunowie
ochoczo zgadzali się pomagać w pisaniu podań o praktyki, kursy czy przyjęcia do
pracy. Chętnie rozmawiali ze swoimi podopiecznymi na temat ich przyszłości.
- Zaręczyny,
ślub, pięcioro dzieci i dwanaścioro wnucząt – odpowiedział z wielkim uśmiechem
James profesor McGonagall.
Kilka obecnych
w klasie osób, zaśmiało się. Lily przekręciła tylko oczami, pozostając obojętna
na czcze gadanie Pottera.
-
Niewiarygodne, niedopuszczalne i haniebne! – Wrzeszczała McGonagall pewnego
wieczoru ze srogą miną. Czworo chłopaków stało przed nią ze spuszczonymi
głowami na zrujnowanym korytarzu. – Dokuczanie, robienie głupich kawałów to co
innego, ale zdemolowanie zamku?! Powinniście zostać wydaleni. W trybie
natychmiastowym do dyrektora. Już!
Syriusz
uśmiechnął się i puścił oczko Jamesowi, który uniósł do góry kciuki. Opuścili
korytarz żegnani wyzwiskami ludzi z portretów, które poniewierały się po
posadzce.
- Ślimaki-gumiaki – powiedziała McGonagall, gdy doszli na piętro a kamienny
gargulec odskoczył na bok. Ściana za nim otworzyła się ukazując kamienne,
spiralne schody. Zawiodły one profesorkę i Huncwotów pod gabinet dyrektora.
Nauczycielka zastukała złotą kołatką w kształcie gryfa i po chwili łagodny głos
nakazał wejście. Chłopaki spojrzeli na siebie z podekscytowaniem; tylko Remus tutaj bywał na rozmowach w związku z jego wilkołactwem.
McGonagall
weszła stanowczo do gabinetu, witając się sucho z dyrektorem. Huncwoci chwilę
przepychali się kto wejdzie pierwszy i w końcu wtoczyli się wszyscy naraz. Opiekunka Gryffindoru zacisnęła usta w wąską linię. Dumbledore uśmiechnął się lekko.
Usiadł wygodniej w swoim fotelu za biurkiem.
- Usiądźcie –
powiedział życzliwie i machnął różdżką.
Usiedli na
wyczarowanych krzesłach. Peter zgarbiony i niepewny. Remus odpowiednio. James
zaczął się lekko bujać a Syriusz rozparł się jak na kanapie w salonie. Dumbledore
zaczął kręcić palcami młynki. Przypatrzył się każdemu. Więcej czasu poświęcił
Jamesowi, który podziwiał jego feniksa i Syriuszowi. Black miał minę lekko
wyzywającą i podjął spojrzenie. Po chwili mag uśmiechnął się delikatnie.
- Ekhm. –
McGonagall przypomniała o sobie. – Dyrektorze – zaczęła surowo. – Sądzę, że
panowie Black, Pettigrew, Potter i Lupin powinni zostać wydaleni.
- Ach, droga
pani profesor. Czemuż to miałbym wyrzucać czterech osiemnastoletnich chłopców
po owutemach z Hogwartu?
- Zdemolowali
korytarz, bezczelnie nie pokazują skruchy…
- Jestem zdania
– przerwał jej delikatnie – że można to wszystko logicznie wyjaśnić. – Rzucił
Huncwotom spojrzenie a Black był pewny, że puścił w ich kierunku oczko. –
Dziękuję, że mnie pani o tym poinformowała, profesor McGonagall. A teraz myślę,
że poradzę sobie sam.
McGonagall
spojrzała na niego, lekko urażona. Wyszła nic nie mówiąc.
- A więc –
zaczął dyrektor. – Chyba mieliście ważny powód, skoro zdenerwowaliście tak
naszą drogą profesor McGonagall, hm?
- W rzeczy
samej – powiedział luźno James, czując, że wszystko skończy się po ich myśli.
- Czy nie
prościej byłoby wysłać do mnie sowę z prośbą o rozmowę aniżeli rujnować zamek?
Chłopaki stracili
trochę animuszu.
- To… zgodziłby
się pan, dyrektorze? – odezwał się zszokowany Lupin.
Dumbledore
zacmokał.
- Pewnie nie.
Gdybym spotykał się ze wszystkimi, którzy o to proszą, mój czas nie byłby tak
cenny. Ale wtedy przynajmniej mielibyście logiczne wytłumaczenie na wyjście,
które wybraliście.
- Mamy logiczne
wyjaśnienie – zaperzył się Black.
Dumbledore
uśmiechnął się tajemniczo, oparł łokcie na podłokietnikach i zachęcił do
mówienia.
- Myślimy, że
pan robi coś przeciwko Voldemortowi – oświadczył prosto z mostu Black.
- Bardzo
subtelnie – syknął do niego Lupin.
- Przy ostatnim
wyjściu do Hogsmeade, wtedy po ataku śmierciożerców, podsłuchaliśmy coś.
- Coś? –
zainteresował się dyrektor.
- Tak. Zjawił
się pan z różnymi ludźmi i mówiliście coś… o zakonie? – odpowiedział Lupin.
- Czego
oczekujecie ode mnie w związku z tym? – Patrzył na nich bez wyrazu.
- To proste. –
Prychnął Black. – Jeśli ludzie tworzą ruch oporu to chcemy się przyłączyć.
- Czyli to
prawda!
Powiedzieli
równocześnie James i Peter.
- Chłopcy,
wciąż jesteście w szkole…
- Jesteśmy
pełnoletni – oburzył się Syriusz. – Kiedy częściej chodzi się po zamku nie
trudno zorientować się, który ślizgon, nawet niepełnoletni, jest już
smierciożercą. Chyba, że nagle tatuaże z czaszką i wężem zamiast języka na
przedramieniu są ostatnio strasznie modne.
Peter przełknął
głośno ślinę.
- Spokojnie,
Syriuszu. Gdybyś dał mi szansę dokończyć już dawno wiedziałbyś, że starałem się
wam powiedzieć, że możemy o tym porozmawiać po skończeniu szkoły.
- Naprawdę? –
Syriusz przybił piątkę z Jamesem.
- Nie jestem
wam w stanie niczego zabronić, ani nakazać. Chociaż nie będę ukrywać, że nie jestem
z tego powodu szczęśliwy. Jesteście wybitnymi, bystrymi i inteligentnymi
czarodziejami. Ale przede wszystkim młodymi. – Zrobił dłuższą pauzę. – Czy ktoś
jeszcze ma zamiar się przyłączyć?
James i Remus
wymienili spojrzenia.
Dorcas i Lily.
- Nie. Nigdy –
zadecydował stanowczo Lupin.
Przedostatniego
dnia szkoły wszyscy zgromadzili się w Wielkiej Sali na uroczyste zakończenie
roku szkolnego. Sala była udekorowana w barwy Slytherinu. Ślizgoni zdobyli
puchar domów pierwszy raz od siedmiu lat. Napluli tym w twarz szczególnie
gryfonom, którzy w tej materii wiedli prym. Siódmoroczni byli w różnych
nastrojach. Zazwyczaj przygnębieni, smutni mniej lub bardziej.
W najgorszych
nastrojach byli chyba Syriusz i Lily.
Black zawsze
nienawidził powrotów. Gardził swoją chorą rodzinką i tym domem na Grimmuald Place.
Potem, gdy uciekł do Potterów, było lepiej. Ba! Było świetnie. Traktowali go na
równi z Jamesem. Ciepło, dobroć, wolność myśli i słowa, ale i twarda ręka, gdy
było to potrzebne. A teraz wyprowadził się stamtąd do swojego własnego domu. Na
początku był z tego powodu szczęśliwy, ale z czasem coraz bardziej tęsknił za
Doliną Godryka.
Lily natomiast
cały czas gnębiły te same wątpliwości i niepewności. Siedziała z nosem zwieszonym na kwintę
cały dzień. James zagarnął ją ramieniem, a ona wtuliła twarz w jego ramię,
chowając się za włosami. Oczy miała szkliste.
- Kolejny rok
za nami! – zagrzmiał Dumbledore, a na sali zapadła cisza. Zanim przystąpimy do
wspaniałej uczty muszę was trochę zanudzić. Przez ostatnie dziesięć miesięcy
poznaliście wiele nowych zaklęć, roślin, zwierząt… Zapomnicie je tak samo jak
poprzednie, ale ważne jest byście zapamiętali jedno. – Rozejrzał się po całej
sali. – Nastały niespokojne czasy, więc niech dobrze zapadnie wam to w pamięć.
Słuchajcie własnego serca i nie dajcie namieszać sobie w głowie. Pożegnamy się
dzisiaj z kilkoma zdolnymi, mniej i bardziej, czarodziejami. – Jego głos stał
się bardziej beztroski. – Życzę wam jak najlepiej, a z niektórymi mam nadzieję
się jeszcze nie raz spotkać. – Tutaj odnalazł Huncwotów i skinął uprzejmie
głową.
- Mówiłeś, że
nie było żadnych konsekwencji tej rozróby na korytarzu – syknęła z przerażeniem
Lily do Jamesa.
- A teraz,
ogłoszenie wyników!
Nie wiadomo
kiedy szafy się opróżniły a kufry same spakowały, Lily w ostatniej chwili
znalazła Mimi, otrzymali przypomnienie o dacie odebrania wyników owutemów, wozy
przewiozły ich na stację i już siedzieli w ekspresie do Londynu. Każdemu było
ciężko pogodzić się z opuszczeniem Hogwartu na zawsze.
Huncwoci oraz
Lily i Dorcas zajęli swój własny przedział. Z innych słychać było gawędzenie i
śmiechy, jacyś ludzie z młodszych roczników przebiegali czasem korytarzem. Niestety
w tym przedziale, Lily wprowadziła nerwową atmosferę, rzucając jeszcze przed
wejściem kąśliwy komentarz. Teraz siedziała tylko i smętnie spoglądała na
zmieniający się za oknem krajobraz.
Mniej więcej w
połowie drogi zaczęły się wycieczki między przedziałami i wagonami. Ludzie
przychodzili na ostatnią rozmowę i żarty. Na ostatnie pół godziny Lily, za
namową Dorcas, poszła z nią na ostatnie szkolne ploteczki. Tak się zasiedziały,
że chłopaki przebrali się i poszli ich szukać.
Pociąg dojechał
do Londynu i wszyscy wysypali się na peron dziewięć i trzy czwarte. Między
absolwentami zaczęły się ostateczne pożegnania, płacze i zapewnienia, że
kontakt się nie urwie.
Ann patrzyła na
to wszystko z politowaniem. Podczas podróży nie zamieniła słowa z nikim, kupiła
tylko coś słodkiego dla Lucy z wózka. Peron opuściła jako jedna z pierwszych,
razem z zadufanymi ślizgonami, którzy z nikim się nie żegnali.
Ledwie
przekroczyła barierkę i przedostała się na peron, a usłyszała wesoły krzyk:
- Ann!
W jej stronę
podbiegła śliczna dziewczyna z platynowymi włosami i przytuliła ją mocno. Ann
wypuściła rączkę kufra z ręki i mocno objęła Lucy. I w tym momencie, kiedy ją
zobaczyła i dotknęła poczuła przeogromną ulgę i szczęście…
- Gdzie jest
babcia i dziadek?
- Tam. Chodź! –
Lucy entuzjastycznie zaczęła ciągnąć jej kufer.
Najpierw starszą
wnuczkę uściskała babcia. Zaczęła utyskiwać na jej zaniedbane włosy,
wychudzenie i styl ubierania. Babcia była dość niską i krępą kobietą, z siwymi
włosami spiętymi klamrą. Zmarszczki ciągnęły kąciki jej oczu w dół, a na ustach
miała ciepły uśmiech.
Dziadek
zagarnął Ann trzęsącą, wolną od laski ręką i pocałował w czoło. Był eleganckim
starszym panem w koszuli i kapeluszu o kwadratowej szczęce.
Na twarzy Ann
już dawno nie gościł taki uśmiech jak podczas tego dnia, gdy opuszczała stację
King’s Cross z rodziną.
Po jakiejś
godzinie każdy pożegnany z każdym zaczął kierować się do barierki, gdzie miły
pan przepuszczał ich po kilkoro do świata mugoli.
- Dziewczyny,
przestańcie już płakać, bo to nawet przestało być już śmieszne – jęknął Syriusz,
puszczając oczko jakiejś szatynce, która się na niego zapatrzyła.
- Zamknij się,
bo już naprawdę do ciebie siły nie mam – warknęła Dorcas, wycierając nos
chusteczką. Pomachała dziewczynie, z którą siedziała kiedyś na Historii Magii.
Westchnęła smutno. Splotła dłonie z Remusem i razem z Peterem przeszli przez
barierkę.
James objął załamaną
Lily i pocałował czule w skroń. Dziewczyna spróbowała się uśmiechnąć.
Przedostali się razem z Syriuszem do świata mugoli, gdzie Meadowes i Lupin
przedstawiali już nawzajem się swoim rodzicom.
Lily rozejrzała
się za swoją rodziną, ale w tłumie nie mogła ich odnaleźć. Dopiero teraz doszło
do niej, że będzie musiała przedstawić Pottera rodzicom. Nie popuścił by jej
gdyby tego nie zrobiła.
Rozglądała się,
podczas gdy podeszła do nich wysoka, śliczna dziewczyna o brązowych lokach.
Spojrzała przelotnie na Syriusza, a potem zatrzymała wzrok na Jamesie.
- Tęskniłam –
powiedziała lekko i uśmiechnęła się uroczo.