Macie te 8 stron już wakacyjnej notki ;)
Chciałabym Wam powiedzieć, przypomnieć a może w ogóle oznajmić, że pod moimi notkami zawsze znajdują się tzw. reakcje. Na początku ich nie było, ale uznałam to za dobrą alternatywę dla zbyt nieśmiałych na pozostawienie komentarza. Tak więc, prosiłabym o chociaż taki 'kontakt' ze mną.
W menu pojawiły się dwie nowe zakładki. 'Ekstra' są już znane a 'Album' ruszy pełną parą w wakacje. Zaktualizowałam Opisanych.
- Teraz wcale
się nie dziwię, że przez te wszystkie lata uważaliście się za lepszych.
Jesteście lepsi, a ty jesteś najlepszy. Tak sądzę – wyszeptała zmysłowo Lily
nachylając się z parapetu, na którym siedziała i całując czule Jamesa. Jej
włosy owionęły mu twarz. Palce Pottera, które spoczywały po jednej stronie dziewczyny
dotknęły opuszkami jej uda. Byli sami na korytarzu przed pokojem wspólnym
gryffindoru, spowici delikatnym półmrokiem. Atmosfera była jak najbardziej
intymna.
- Naprawdę
lubię się z tobą całować – wyszeptał z drgającymi kącikami ust i błyskiem w
oku.
Evans zaśmiała
się słodko. Odsunęła się na milimetr i wsparła swoje czoło o jego. Uśmiechnęła
się błogo, mrucząc delikatnie. Odetchnęła głęboko, ciesząc się, że ten dziwny
miesiąc już za nimi.
Nie rozmyślała
nad tym skutkami słów, jakie wypowiedziała w kierunku Jamesa. Nie zarywała
nocy, przesypiała je spokojnie, nie uroniła nawet jednej łzy. Ponieważ Dorcas
świetnie układało się z Remusem, a Ann nie była jej już tak bliska stała się
trochę samotna. Pewnie poradziłaby sobie z tym spotykając się z Jamesem, ale
teraz to nie wchodziło w grę. Nie chciała mącić mu w głowie. Rozmyślała nad tym
jak naprawić stosunki z Ann, ale zawsze gdy nadarzała się okazja brakowało jej odwagi.
Zresztą McKartney była nieuchwytna. Bywało, że Evans martwiła się tym, co zrobiła
blondynce. Czuła się podle i rozwodziła się nad tym jakim człowiekiem to ją
czyni.
Wykorzystując
wolny czas przypominała sobie całą wiedzę jaką zdobyła podczas lat nauki. A
przynajmniej próbowała. Lubiła się uczyć sama, nikt jej wtedy nie zagadywał,
nie rozpraszał, ale jej myśli gnały do Ann. Nim się orientowała zastawała ją
noc. Na szczęście ćwiczenie zaklęć szło jej całkiem sprawnie – a na tym
najbardziej jej zależało.
Pewnego razu
późno wróciła z dodatkowych lekcji indywidualnych przygotowawczych, bo marnie
szło jej z kłaposkrzeczkami. Na tyle nieostrożnie obchodziła się z tymi
roślinkami, że jedna niezadowolona ugryzła ją w dłoń. Profesor Sprout pozwoliła
jej iść, burcząc pod nosem, że i tak nic z tego nie będzie. Bardzo ją to
zmartwiło – jak to „nic z tego nie będzie”? Przecież tak się starała, tak
ciężko pracowała te wszystkie lata… Niestety, wiedziała jak okropna jest, kiedy
chodzi o zielarstwo.
Wyszła cicho z
łazienki, żeby nie obudzić śpiących lokatorek dormitorium. Zawiązywała cienki
bandaż na dłoni z ugryzieniem, kiedy usłyszała kogoś kręcącego się po pokoju
wspólnym. Takie coś już się kiedyś zdarzyło. Zaciekawiona czy teraz uda jej się
kogoś zobaczyć, wychyliła głowę przez drzwi. Rozglądając się bacznie, zeszła
boso w ciemności na dół. Oczywiście, jak mogła pomyśleć, że mógłby to być kto
inny. Częściowo chowając za biblioteczką, obserwowała jak James nagle
zatrzymuje się i uderza otwartą dłonią w czoło. Syriusz ponaglił Petera, żeby
szedł, przekonując, że go dogonią i wciskając mu w dłoń Mapę Huncwotów. Potter
i Black zaczęli się przekomarzać, ale Evans nie udało się podsłyszeć o czym.
- Rób jak
chcesz, ja idę zanim Glizdogon się zgubi – zadecydował Black.
- Spokojnie,
spokojnie. Złapię was na miejscu, tylko nie zaczynajcie beze mnie! – James
mrugnął do przyjaciela i szybko ruszył z powrotem do swojego dormitorium.
Śmignął koło
Evans, a ona podziękowała w duchu, że jej nie zobaczył. Chciała zaczekać i
zobaczyć po co zawrócił, ale trwało to i trwało. Podkurczyła zziębnięte palce
stóp i potarła ramiona. Sapiąc ze zniecierpliwienia ruszyła żwawo z miejsca.
Nie przeszła więcej niż dwa metry i się z czymś zderzyła. Runęła na ziemię i
zeskanowała wzrokiem najbliższe otoczenie. Na tyle dobrze znała swój pokój wspólny, by
wiedzieć, że na jej drodze nie powinna znajdować się żadna przeszkoda. W
ostatniej chwili dostrzegła but i kawałek czarnej nogawki spodni.
Natychmiastowo zakołowało jej się w głowie a oddech się pogłębił. Niemal
zobaczyła jak powietrze nad nią się ugina. Przełknęła ślinę i niepewnie
wyciągnęła rękę. Kiedy jej palce zderzyły się z czymś niewidocznym, zacisnęła
je i szarpnęła mocno.
Jęknęła z
tęsknotą, widząc jak pojawia się przed nią James a jej w ręku zostaje jakiś
zwiewny materiał. Klękał przed nią i patrzył tymi zaciekawionymi, wesołymi
oczami. Przez dłuższą chwilę Lily wpatrywała się w nie, z otwartymi ustami.
Kiedy spostrzegła w odbiciu szkieł jego okularów jak idiotycznie wygląda,
chrząknęła i niespokojnie poruszyła się.
- Czy to twoja
peleryna-niewidka? – wyszeptała, nadając całemu zajściu jeszcze większej
tajemniczości. Złapała materiał w obie dłonie i potarła palcami. Miała wrażenie
jakby dotykała powietrza.
- Co ci się
stało? – zapytał szybko, kiedy tylko dostrzegł bandaż. Ujął delikatnie jej dłoń
i pogładził ostrożnie odsłonięte miejsca.
Jej serce znowu
przyspieszyło, a z ręką czuła się bardzo nieswojo. W pozie jaką przyjął
wyglądał tak niesamowicie pociągająco. Lily nigdy nie miała większej ochoty, by
móc dotknąć jego ust. Spojrzał na nią ze zmarszczonym czołem.
- To nic
takiego – odpowiedziała zachrypniętym głosem. – Zielarstwo. – Wyrwała
delikatnie dłoń, którą trzymał i machnęła nią bagatelizująco.
Popatrzył
zawiedziony na tą jej dłoń i westchnął ciężko.
- Mimo wszystko
powinnaś się przejść z tym do Skrzydła Szpitalnego.
- Pójdę.
Zapanowała
niespokojna cisza. Evans karała się w umyśle najgorszymi torturami jakie znała.
Co tu jeszcze robi?! Wmawiała sobie jak mantrę, że jest głupia, raz za razem.
Walczyła z przyzwyczajeniem – bo tak to sobie tłumaczyła – by nie uśmiechnąć
się do Pottera zalotnie, albo go przytulić lub nawet pocałować. Jest taki
biedny, całe życie do niej przywiązany.
Właśnie zapragnęła
wstać z podłogi, kiedy on przychylił się. Cała zesztywniała, zdruzgotana myślą
co on robi. Nim się jednak zorientował zabrał materiał, który ciągle trzymała i
podniósł się. Wyciągnął do niej rękę. Przyjęła pomoc i po chwili stała nos w
nos ze swoim byłym chłopakiem, którego zostawiła. Oblizała usta w zakłopotaniu
i odeszła w kierunku sypialni. Walczyła silną wolą, żeby nie rzucić jeszcze
jednego spojrzenia, bo mogłaby podbiec i rzucić mu się na szyję.
- Lily.
Odwróciła się
momentalnie, jakby na to czekała.
- Tak, to ta
moja peleryna-niewidka. Mówiłem ci o niej – powiedział spokojnie, obserwując
usilnie Lily. Pokiwała głową i objęła się ramionami, jednak nie odeszła. Kiedy
drgnęła jakby chciała odejść znów się odezwał. – Mówiłem ci o niej w twoje
urodziny, ale mi nie uwierzyłaś, wyśmiewałaś się ze mnie. Łaskotałem cię, a ty
błagałaś bym przestał, ale chyba łatwo było mnie przekupić tymi kilkoma
pocałunkami, pamiętasz? Pamiętasz to jeszcze, Lily?
Stojąc i
słuchając tego co mówił oczy rozszerzały jej się coraz bardziej. Niestety, na
koniec, cisnęły z nich śmiercionośne ogniki. Na policzki wtargnęła czerwień,
która liznęła nawet uszy i dekolt.
- Nie –
powiedziała zła i szybko pobiegła do siebie.
Po tym
zdarzeniu nie rozmawiała z nim więcej. Bo i po co? Przeszłość trzeba zostawiać
za sobą a nie starać się zamienić ją w przyszłość. Co innego, jeśli
podsłuchiwała z ciekawości Huncwotów. Chciała wiedzieć, gdzie się wybierali
wtedy w nocy, w dodatku bez Remusa. Nie raz obiło jej się o uszy, że James musi
jakąś ją zostawić, więcej nie
zawracać głowy sobie czym innym kiedy idzie do niej, ani nie zostawiać ich samych, bo dobrze wie, że sobie sami z nią nie poradzą.
Wyczuła, że
reszta Huncwotów ma do niego trochę pretensje, że się zatrzymał, ale
raczej nie powiedział kogo spotkał. W każdym razie musiał to być gorący temat w
ich gronie. Kiedy Remus wrócił od matki dyskusja znowu się rozpoczęła. Evans
znowu słyszała o niej i sama przed
sobą nie chciała się przyznać, że coś kłuje jej wnętrzności.
Emilia
O’Stappery przygotowywała się całe popołudnie, kiedy miała dodatkowe lekcje
indywidualne dla uczniów przygotowujących się do owutemów. Układała sobie w
głowie zdania, dialogi, wyobrażała sobie jakie zrobi miny. Jednak kiedy
przyszedł czas by je wygłosić nie umiała się odezwać.
Spojrzała na
figlarny zegarek na swoim biurku. Wskazówki niemiłosiernie wskazywały, że za
kilku minut miną dwie godziny przeznaczone Ann McKartney.
- Czy tak, pani
profesor?
- Co? Tak, tak,
świetnie – przytaknęła.
Uczennica
spojrzała na nią podejrzliwie. Przecież nie udało jej się wyczarować tego
patronusa. Mimo wszelkich starań z jej różdżki wydostawały się tylko
mlecznobiałe strzępki bez żadnego kształtu.
Emilia po raz
kolejny zagryzła od środka usta. Poczuła specyficzny smak na języku i nieznośny
ból. Jej serce tykało razem ze wskazówkami. Rozpaczliwie patrzyła jak Ann
zabiera swoją torbę i ją dopina a różdżkę wciska za pasek przy spódniczce.
- Poczekaj! –
krzyknęła w ostatnim momencie, kiedy dziewczyna już łapała za klamkę.
- Czy coś się
dzieje? Dziwnie się pani zachowuje, martwię się, pani profesor. – Czuła do tej
kobiety niezwykłą sympatię odkąd uchyliła jej rąbka tajemnicy.
- Nie. Tak! To
znaczy… dobrze się czuję, tylko… - Gubiła słowa i sapała w przerwach między
nimi. Otarła niedbale wilgotne czoło. Jej korona upleciona z włosów była
dzisiaj zwykłym warkoczem, który też nie prezentował się za specjalnie. Nagle
rozgorączkowanie znikło z jej twarzy i wstąpiło na nią coś ciepłego. – Mam coś
dla ciebie. – Odsunęła szufladkę i z pewnym ociąganiem sięgnęła po kopertę. Ciągle
toczyła się w niej wewnętrzna bitwa. Nie. Nie powinna, nie chce, nie może
skazywać na to dziecka! Poznała ją na tyle by wiedzieć jak jest delikatna i
jakie ma oczekiwania względem ojca. Przewidywała jak bardzo się ucieszy gdy
zobaczy co dla niej ma i jakie straszne może to mieć skutki. Przychyliła się i
między piersi wślizgnął jej zimny łańcuszek. Westchnęła w duchu i pomyślała „To
dla ciebie, kochany”. Podeszła do McKartney i wyciągnęła w jej stronę śliczną
kopertę.
- Ale…
- Proszę, weź
to. – Wcisnęła jej w dłoń i usiadła w swoim fotelu. – Idź już. Twoi
koledzy czekają na lekcję. Chyba, że chcesz żeby nie zdali. – Zaśmiała się
sztucznie i potarła skroń.
Ann powolnie
wycofała się z gabinetu. W drzwiach przecisnął się przez nią zniecierpliwiony
ślizgon, posyłając jej groźne spojrzenie.
Zajrzała do
koperty i zobaczyła pojedynczą karteczkę. Skręciła w pierwszy wolny korytarz.
Rzuciła torbę na parapet, nie odrywając oczu od listu. Wyciągnęła go
pospiesznie i zabrakło jej tchu.
Moja Droga Ann,
Piszę do Ciebie ten list, dzięki
Twojej
drogiej pani profesor. Opowiadała mi, że się znacie,
że przypadkowo spytałaś ją o mnie. Bardzo się cieszę.
Musimy się spotkać. Wiem, że czekają Cię ważne
egzaminy. Skup się na nich, drogie dziecko.
To Twoja przyszłość. Nie staraj się mnie szukać,
po zakończeniu roku sam Cię odszukam. Taki
jestem szczęśliwy, że w końcu się odnaleźliśmy.
Nie
mogę się doczekać,
Tata
Osunęła się po
zimnej ścianie. Długo siedziała w bezruchu. Kiedy minął pierwszy szok i spojrzała
na list – roześmiała się serdecznie.
A potem zaczęła
płakać.
Lily siedziała
w pokoju wspólnym przy stole niedaleko okna. Przeglądała jakieś czasopismo i od
czasu do czasu przypatrywała się ludziom. Te wszystkie beztroskie dzieciaki,
które wszystkie zadania odrobiły w czasie, kiedy ona była w połowie jednego
swojego… Doprowadzały ją do szału swoim brakiem trosk i szczęśliwymi
uśmiechami, kiedy ona musiała ostro zakuwać. A ten pokój był wszystkimi
wspomnieniami. Naprawdę wiele się tu wydarzyło. To było miejsce gdzie zazwyczaj
wszystko się zaczynało. Miejsce najbardziej wesołe i gwarne, choć nie tak jak
Wielka Sala. Zaludnione, ale niespieszne jak korytarze. Domowe, ale nie tak jak
dormitoria, gdzie ostatecznie zabierało się wszelkie lęki i radości.
Potworne
przerażenie i tęsknota za czymś czego jeszcze nie straciła ścisnęło jej gardło.
Momentalnie poczuła się pusta w środku, jak gdyby potężne łapsko wyrwało jej
serce z piersi. Czuła jego ucisk cały czas. Podparła głowę o pięść, gryząc usta
pod wpływem wielkiej niepewności, jaka zawładnęła jej rozumem. Oczy jej
zwilgotniały, a jedna zdradziecka łza wytoczyła się na policzek.
Odwróciła
pospiesznie głowę. Nie chciała, aby ktoś spostrzegł chwilę jej słabości. Skupiła
się na spokojnym oddychaniu i wyraźnie ją to uspokajało, ale kiedy zaprzestała
tej czynności wszystkie smutki wróciły, niczym przyciągane przez magnes.
Przycisnęła
dłoń do ust i zacisnęła powieki powstrzymując się przed płaczem. A bardzo tego
chciała. Dawno nie płakała a wierzyła, że to mogłoby jej pomóc. Oczywiście
wiedziała, że łzy nie rozwiązują problemów, ale miałaby siłę wtedy się ze
wszystkim zmierzyć, przekalkulować.
Nie wiedziała
co robi ze swoim życiem. Była w ostatniej klasie, zaraz wkroczy dorosłość.
Strasznie się tego bała. Nie była gotowa, nie czuła się dorosła. Wciąż uważała
się za dziewczynę, która chce mieszkać z rodzicami, żeby mama wołała ją na
obiad, po którym szła z ojcem na spacer i szkicował dla niej na znalezionych w
kieszeniach papierkach spotkanego psa lub kota. Miała mieszkać na swoim,
martwić się czy zapłaciła rachunki lub pilnować czy na drugi dzień znajdzie coś
do zjedzenia w lodówce? Umiała to wszystko zrobić, naprawdę umiała. Po prostu
nie wyobrażała sobie jej własnego mieszkania. Wcześniej zdarzało jej się
fantazjować jakby to było. Gdy była sama w domu i siedziała na kanapie
wyobrażała sobie jak ona urządziłaby to miejsce. Widziała też siebie tam –
wyższą, z poważniejszymi rysami, ubraną doroślej, ale na luzie. Teraz
najśmieszniejsze wydawało jej się to, że w koszuli, która dół miała niedopięty,
ale związany w supełek nad pępkiem skakała po kanapie by podlać kwiatki.
Koszula oczywiście symbolizowała niezależność, jaką by posiadła mieszkając
sama, bo mama nigdy nie pozwalała jej tak chodzić.
Drgnęła mocno,
kiedy poczuła, jak ktoś delikatnie kładzie jej dłoń na ramieniu. Tamta
pojedyncza łza dawno wyschła, resztę skutecznie powstrzymała. Nie chcąc dać po
sobie poznać, że coś ją trapi uśmiechnęła się promiennie i spojrzała w górę.
Niebieskie oczy
Caradoca patrzyły na nią niepewnie i pytająco. Trzymał delikatnie i krzepiąco
dłoń na jej ramieniu, a Lily uwierała ona jak siedmiotonowy blok metalu. Gnębiło
ją poczucie winy. James nie lubi jak się kręci koło mnie, przemknęło jej przez
myśl. A potem jakże boleśnie dotarło do niej, że nie musi już swoich znajomości
uzależniać od tego kogo toleruje James.
- Lily,
wszystko w porządku?
Poderwała się
jak oparzona i stanęła z nim strasznie blisko.
- Tak –
odpowiedziała po długiej ciszy i minęła go szybko.
Z pustką w
głowie, od której świat wirował wybiegła z pokoju wspólnego.
- O Lily, Lily!
Dobrze, że na ciebie wpadłam. Nie wiem co zrobić – zagadała ją prefekt
Gryffindoru. Dziewczyna miała brązowe włosy związane w wysoki kucyk wstążką i
była wyraźnie wzburzona. – Słuchaj, w łazience dziewcząt siedzi jakiś wyjątkowo
paskudny szczur i nie wiem co z nim zrobić. Sama się go boję, jest taki niemiły.
– Skrzywiła się z niesmakiem.
- Nie wiem,
Rose. Będziesz musiała z tym chyba pójść do prefekta naczelnego. Przepraszam,
muszę iść. – Machnęła za siebie ręką i ruszyła w tamtą stronę. Zeszła, taka
smutna, ze zwieszoną głową i rękami splecionymi z tyłu, kilka pięter w dół.
- Odczep się od
niego, Smarkerusie!
Lily stanęła
jak wryta. Szeroko otworzyła oczy i wstrzymała oddech. Czy to możliwe?
Rozejrzała się dokładnie. To niemożliwe, żeby wymyśliła sobie głos Jamesa, w
dodatku z takim tekstem.
- Puszczaj go!
– Poniosło się echem po korytarzach, a zaraz po nim trzask i krótki krzyk.
Z przerażeniem,
ale też pewną radością rzuciła się biegiem w tamtą stronę. Wiedziała kogo tam
zobaczy i podejrzewała też w jakiej sytuacji, ale nic innego nie mogła zrobić jak
biec tam.
Na miejscu
wyhamowała gwałtownie. Ujrzała zszokowanego jej widokiem Jamesa, który trzymał
różdżkę wyciągniętą w górę. Uśmiechnęła się mimowolnie na jego widok jak
idiotka. Spostrzegła, że chowa się za nim jakiś chłopczyk, więc zmarszczyła brwi.
- Lily…
Podążyła
wzrokiem za zdławionym głosem. Z początku rozchyliła usta, ale potem opanowała
się i podeszła do Jamesa, nie spuszczając oczu z wiszącego do góry nogami
Snape’a. Koszmar z końca piątej klasy powrócił.
- Co się tutaj
dzieje? – zapytała cicho Pottera.
- Podobne
rzeczy do tych sprzed kilku miesięcy. Myślisz, że skończy się równie
przyjemnie? – Uśmiechnął się łobuzersko.
Evans spojrzała
na niego z szeroko otwartymi oczami. Pamiętała to wszystko dokładnie – jak było
kilku ślizgonów, jak wykrwawiał się na jej oczach. Ale on mówił o tym jak potem
odwiedzała go w szpitalu i zaczynało się robić miło.
Łypnęła na
zdezorientowanego chłopca. Z dużymi oczami wychylał się zza Pottera i
przyglądał się Snape’owi.
Myśli Evans przywołały obraz dziewczynki, krzyczała bezgłośnie poprzednim
razem. Trafiła do Munga, gdzie do tej pory leży ze zmianami w mózgu.
Prawdopodobnie nieodwracalnymi. Wezbrała w niej ogromna nienawiść. To wszystko
już dawno zaczęło być chore, złe. Wiedziała, że ma to wiele wspólnego z czarną
magią. Tak samo jak Severus.
Złapała chłopca
za dłoń, przelotnie patrząc z odrazą na ślizgona, który chyba oczekiwał od
niej, że zbeszta i zwyzywa Pottera. Tak jak to było zawsze.
- Poradzisz
sobie, wiem to – powiedziała ściszonym tonem, patrząc Jamesowi w oczy i kładąc
mu dłoń na ramieniu. – Pójdę po kogoś, mam tego dość. Tylko najpierw zajmę się
małym.
Popatrzył na
nią z pewnym niedowierzaniem, a potem uśmiechnął się chytrze – tak jak to
lubiła. Zanurzył rękę w kieszeni. Wręczył jej małe lusterko. Ich palce się
dotknęły i przeskoczył między nimi prąd.
- Trzymaj. Po
drodze zawołaj do niego Syriusza i wytłumacz mu co się dzieję. Nie chciałby
tego przegapić. – Zerknął na Snape’a, kręcąc różdżką z lekko psychopatycznym
uśmieszkiem.
Lily kiwnęła
głową i szybko oddaliła się z chłopcem. Sumienie ciążyło jej, że zostawiła
sprawy w takim stanie. Z drugiej strony odczuwała jakąś satysfakcję. Kiedy
tylko zaszli tak daleko, że ucichły odgłosy rzucanych uroków, zatrzymała się i
pochyliła nad chłopcem.
- Jak masz na imię?
- Matt.
- Świetne imię,
Matt. – Uśmiechnęła się krzepiąco. – Ja jestem Lily i jestem prefektem
Gryffindoru. Powiesz mi z jakiego jesteś domu i wszystko będzie w porządku.
- Z Ravenclavu.
- Ok., to teraz
poszukamy twojego opiekuna. – Pchnęła go delikatnie do przodu i podstawiła
lusterko pod sam nos. – Syriusz – syknęła cicho, czując się jak idiotka. Zerknęła
kątem oka na Matta, który spłoszył się i odwrócił wzrok, ponieważ robił to
samo. Spojrzała z powrotem w lusterko i włoski na karku stanęły jej dęba. Black
patrzył na nią ze zmarszczonym czołem i wyglądał raczej na wkurzonego.
- Rogacz je zgubił czy zaczął rozdawać na prawo
i lewo?
- Słuchaj –
nakazała władczo. – James gnębi Snape’a w korytarzu niedaleko łazienki
prefektów i chce żebyś mu pomógł. Serio. No idź tam! – Wcisnęła lusterko do
tylnej kieszeni spodni i zapukała do drzwi pokoju nauczycielskiego. Posłała
jeszcze jeden uśmiech Mattowi a drzwi zaraz otworzyła profesor McGonagall.
Lily wyjaśniła
wszystko szybko, nie owijając w bawełnę. Nauczycielka, pomimo że wyraźnie nią
to wstrząsnęło, mało dała po sobie poznać. Wepchnęła Matta do środka pokoju,
przekazując go jego opiekunowi domu i ruszyła żwawo za Evans.
I w tym
momencie Lily zaczęła bać się o Pottera. Cały czas towarzyszył jej niepokój, że
chłopak przesadzi i potraktuje Snape’a tak jak mu się to należało.
Przestraszyła się, że chcąc pogrążyć ślizgona pociągnie za nim Jamesa.
Jednak kiedy
doszły na miejsce kamień spadł jej z serca. Snape wciąż wisiał do góry nogami
jak powieszony za kostki pod sufitem niewidzialną liną, ale Potter stał oparty
o ścianę ze zwieszoną głową i skrzyżowanymi rękoma.
McGonagall
podeszła do Snape’a i zaczęła redukować wyniki zaklęć swojego wychowanka.
Musiał on uśpić ślizgona lub ogłuszyć, cokolwiek. Jego twarz u szyi zdobiła
czerwona pręga.
Lily podeszła
do Jamesa, który przypatrywał się poczynaniom profesorki - usta mu nawet nie
drgnęły, kiedy Snape zwalił się z łoskotem na podłogę, kiedy uwolniła go od
niewidzialnych więzów. Po prostu stanęła naprzeciwko niego i patrzyła się.
Wzrok miała zwyczajny, ale czaiło się w nim coś na wzór podziwu i wyrzutów
sumienia. Pomiędzy brwiami pojawiła jej się mikroskopijna zmarszczka.
Westchnęła głośno i dopiero wtedy spojrzał na nią. Spojrzenie miał wyprane z
emocji, zupełnie jakby patrzył się na zwykłą znajomą. Chociaż nie – wtedy
uśmiechał się i miał ten błysk w oku. Lily za serce złapała przejmująca pustka.
Wzniosła do góry oczy, jakby broniąc się przed płaczem.
James po prostu
odszedł, nie przejmując się żadnymi słowami McGonagall, że trzeba iść do
dyrektora. Z rękami wbitymi w kieszenie i posępną miną nie przeszedł zbyt
wiele. Usłyszał za sobą odgłos niskich obcasików od pantofelków i za chwilę
Lily szarpnęła go za rękę.
- Co chciałaś?
- James… To się
znowu stało. – Minął ją i chciał odejść, ale go zatrzymała. – Tu się coś
dzieje.
- Wiem. – Ogłosił
oczywistym tonem. Znów chciał odejść i znów mu nie pozwoliła.
- I znowu było
dziecko…
- Tak. – I znów
chciał przejść.
Zdenerwowana
zastąpiła mu drogę, napierając dłonią na jego klatkę piersiową. Włosy owiewały
ją jak ogień. Posłała mu oburzone spojrzenie.
- James.
Chciałam ci powiedzieć, że dobrze, że tu byłeś. Gdyby nie ty, on mógłby coś
zrobić Mattowi – powiedziała dobitnie. Przypatrzył się jej wnikliwie, spod
przymrużonych powiek, jakby myślał nad czymś intensywnie. Wyczekiwała w
napięciu aż coś powie. Pokiwał głową i mruknął:
- Doceniam.
Minął ją ostatecznie,
zostawiając samą na korytarzu.
Nazajutrz
siedziała na parapecie pod klasą, czekając na lekcję transmutacji. W rękach
trzymała podręcznik i czasem rzucała spojrzenie na grupkę chłopaków po drugiej
stronie. Raz zdarzyło się, że oczy jej i Pottera spotkały się, ale wtedy szybko
spuściła je na tekst. Mimo tego była pewna, że przyglądał jej się jeszcze
moment, bo czuła na sobie palące spojrzenie. Kiedy jednak odważyła się podnieść
głowę dłubał coś przy krawacie, a Syriusz rechocząc poklepał go mocno w plecy.
Zmarszczyła czoło. Czyżby tajemnicza ona znowu była tematem rozmowy?
Lekcja powinna
się zacząć, profesor McGonagall nigdy się nie spóźniała. Ludzie zaczynali
narzekać lub żywić nadzieję, że już się nie zjawi. Huncwoci zadecydowali już
zrezygnować z dzisiejszej lekcji.
Lily westchnęła
i podparła głowę na ręce. Po raz kolejny przeczytała wstęp tematu, ale po raz
pierwszy go zrozumiała.
Podskoczyła
gwałtownie, czując jak ktoś zakłada jej włosy za ucho. Zeskoczyła rozzłoszczona
z parapetu i podniosła książkę, która wypadła jej z rąk. Rzuciła ją na parapet
i podparła się pod bok.
- O co chodzi?
- To już nie
mogę podejść i…
- Nie –
powiedziała mocno. – Co to za ona?
James zaśmiał
się krótko.
- Co?
- No ona. Cały
czas o niej rozmawiacie.
- Ja nie… -
Jego ręka powędrowała do włosów, w których zrobił bałagan. - A o co tobie
chodzi? – Odzyskał animusz. – Teoretycznie nie jesteśmy parą.
- Praktycznie
też nie – burknęła, wpychając książkę do torby i rozglądając się za
nauczycielką.
- Nie bądź dziecinna, Lil. To było twoja
zachcianka.
- Żadna moja
zachcianka. To instynkt. I ten sen. Był taki, a potem ty… Och, jesteś
przebojowy, ludzie cię uwielbiają, a-a-a… A ja jestem taka… - Uniesione dłonie
zacisnęła w pięści, nie potrafiąc znaleźć odpowiedniego słowa. James patrzył
jak miota się sama ze sobą, czując napływające fale ciepła, gdy patrzył na tego
rudego uparciucha. – Ugh! Po prostu… -
Złapała się za skronie i pokręciła głową. Uspokoiła się i kontynuowała cichszym
tonem. - Czy możesz sobie wyobrazić, że nagle wpadamy w jakiś wir namiętności i
w tym wszystkim lądujemy w łóżku? Ja nie. Ponieważ jestem taka…
- Och, zamknij
się już – sapnął i pocałował ją. Przez jakąś mikrosekundę nie mogła się ruszyć,
naprężyła wszystkie mięśnie.
Dochodziła
północ. Dziewczyna siedziała na dachu zamku, otulona męską bluzą. Wiatr
rozwiewał jej długie rude włosy w lekkim tańcu. Z rękami wspartymi na kolanach
wpatrywała się w rozgwieżdżone niebo. Połówka księżyca oświetlała wszystko
dostatecznie.
Poczuła
delikatne dotknięcie w plecy i odwróciła się od razu przywołując na twarz
uśmiech. Wyciągnęła ręce po parujący kubek z herbatą. James usiadł obok niej i
upił łyk swojej. Był w samej bluzce z krótkim rękawem, ponieważ oddał swoje okrycie
Evans, gdy tylko tu weszli.
- Musi ci być
zimno. – Powiedziała z wyrzutem i wyjęła rękę z jednego rękawa. Odciągnęła
materiał i kiwnęła zachęcająco. Potter przysunął się i włożył w pusty rękaw
swoją rękę. Bluza lekko zwiększyła się tak, że oboje bez problemu się w niej
mieścili. – Dobrze, że jesteśmy czarodziejami – mruknęła Lily, odkładając
bezpiecznie różdżkę w swoją kieszeń. Potter objął ją wolną ręką i wprowadził ją
do drugiego rękawa. Pogłaskał czule palcami jej dłoń a ona splotła ich palce.
Położyła mu głowę na ramieniu. – Ale byłam głupia. Do wszystkiego muszę dopisywać jakąś ideologię.
- Już jest
dobrze. Winy zostały ci wybaczone. – Uśmiechnął się błogo, kiedy opierał swoją
głowę o jej.
- Masz do mnie
anielską cierpliwość. – Przekręciła się tak by mogła spojrzeć mu w oczy. – Mam
nadzieję, że już więcej mi tak nie odbije. Przepraszam. – Popatrzyła na niego
tymi swoimi wielkimi oczami. Były takie smutne i pełne żalu, że nie mógł jej
nie uwierzyć. Pokiwał głową, jeszcze raz na znak, że już jest dobrze. Ucałował
ją w skroń i pozostali tak już na kilka godzin, rozkoszując się swoją
bliskością.
Delikatna
poświata żółci i różu rozpostarła się na niebie. Lily ocknęła się zza dumy i
przez chwilę mościła się w ramionach Jamesa. Podziwiali razem jak słońce
wychyla się zza drzew w Zakazanym Lesie i był to najpiękniejszy widok, na jaki
wspólnie spoglądali. Na ustach Lily rozlał się błogi uśmiech. Było to coś
przepięknego. Kiedy pomarańczowa tarcza wzniosła się na niebo w pełnej krasie
Lily odetchnęła głęboko. Odwróciła się w stronę Jamesa i odkryła, że przygląda
jej się z uwielbieniem. W blasku słońca wyglądał jak młody Bóg.
Wyciągnęła się
i pocałowała go lekko, wciąż uśmiechając się ze szczęścia.
Kiedy otworzyła
powieki oślepiło ją światło. Było już kompletnie jasno. Ziewając uświadomiła
sobie, że przespała kilka godzin wtulona w Jamesa na dachu Hogwartu,
pod kocem, który nie wiedziała skąd się wziął.
- Czemu ty
nigdy nie śpisz, kiedy budzę się obok ciebie? – mruknęła zaspanym głosem.
Usiadła i przeciągnęła się.
W zamian za
odpowiedź pociągnął ją za rękę. Z urwanym krzykiem wylądowała na jego piersi, a
zaraz potem przewrócił ją na plecy. Osunęli się kilka cali po dachu.
- Zaraz
spadniemy, ty wariacie! – Zaparła się mocno o dachówkę i śmiała się rozkosznie,
kiedy nachylił się i delikatnie złożył pocałunek na jej szyi. Serce waliło jej
okropnie w przypływie adrenaliny co potęgowało tylko jej doznania, jakich
dostarczał jej James.
- Spokojnie,
przecież trzymam cię mocno – zapewnił uśmiechając się pełnią szczęścia.
Faktycznie, mocno zaciskał dłoń na talii Evans.
- Ta, najwyżej
spadniemy razem. Co za ulga. – Patrząc na jego twarz zawieszoną bardzo blisko
nad nią nie mogła się nie uśmiechać.
- Spójrz jak
romantycznie by to wyglądało. – Zaczął głosem narratora. – Dwoje młodych,
zakochanych… W szaleńczym zapomnieniu spada wspólnie w swych ramionach z
wysokiego dachu Hogwartu, w ostatniej chwili dzieląc się pocałunkiem. Co? -
Lily uśmiech spełzł z twarzy. Spuściła oczy. Atmosfera siadła totalnie. – Hej,
Lil. – Zaczął miękko, skrupulatnie zakładając jej włosy za ucho. – Żartowałem.
Nikt nie spadnie, przecież…
- Co to za ona?
– wypaliła, nie patrząc na niego.
Potter zastygł
na chwilę. Szybko podniósł się i usiadł obok, marszcząc brwi jakby myślał nad
czymś intensywnie. Evans nie śmiała się ruszyć, czuła się strasznie z tym jak
popsuła chwilę. Leżała w tej samej
pozycji, wpatrując się w niego z napięciem.
- O kogo ci
chodzi? – zapytał z anielską cierpliwością w głosie.
- Nie wiem, ty
mi powiedz. – Podniosła się i, przygryzając wargę, zajrzała mu w twarz. – Ta
noc kiedy zobaczyłam twoją pelerynę-niewidkę. – Zawahała się. – Szedłeś do
kogoś, z resztą chłopaków, prawda? Potem tylko cały czas o niej rozmawialiście…
James, powiedz mi, kim ona jest. Proszę, nie będę się złościć… James?
Chłopak śmiał
się w głos.
- Lily, nie ma
żadnej jej – rzekł, rozkładając ręce i wciąż się śmiejąc.
Evans chwilę to
przetwarzała.
- A-ale jak to?
Spoważniał.
- Są sprawy, o
których nie powinnaś a nawet nie możesz wiedzieć. Lepiej, żebyś nie wiedziała.
- Nie ufasz mi?
– Dotknęła jego policzka.
- Ufam...
- Więc nie
traktuj mnie jak małej dziewczynki, Potter, bo myślenie mam już całkiem kobiece
i chyba wiesz co sobie mogę pomyśleć, gdy mój chłopak znika na noc z kumplami.
– Naburmuszyła się.
James spojrzał
na nią miło połechtany – po raz pierwszy powiedziała mu, że jest jej. Nawet
uśmiechnął się kącikiem ust.
- Och, naprawdę
masz się z czego cieszyć – prychnęła. Wstała i nawet się nie chwiejąc, szybko
ruszyła do wnętrza zamku.
- Naprawdę nie
mogę mieć przed tobą tajemnic? – zapytał, doganiając ją.
- Nie.
- Będzie ciężko
być twoim mężem – mruknął. Lily łypnęła na niego spod byka. Spojrzał przelotnie
na zegarek. – Okej, powinni już nie spać – powiedział lekko, z przekorą. Złapał
ją za rękę i zdecydowanie pociągnął.
- Zobaczysz,
Evans, jak usłyszysz o co chodzi będzie ci głupio, że tak naciskałaś – wyrzucił
Syriusz, patrząc na nią spod przydługiej grzywki. Opierał się nonszalancko o
kolumienkę swojego łóżka. Był w samych spodniach od dresu, w których spał.
- Łapa –
skarcił go James, mimochodem rzucając w niego podkoszulkiem. Black nie postarał
się by go złapać. Nadal miał ręce zaplecione na piersiach. Potter niby stał w
miejscu, ale kiwał się nerwowo. Pettigrew ssał kciuk, łypiąc na każdego,
natomiast Lupin siedział przygnębiony na swoim łóżku i starał się nie zwracać
na siebie uwagi.
Lily siedziała
na łóżku Pottera, gdzie też on ją posadził i obserwowała wszystko cichutko.
Nagle drzwi od
dormitorium chłopców siódmego roku otworzyły się. Wszystkie głowy odwróciły się
na Dorcas, która aż przystanęła zaskoczona na moment. Zlokalizowała Remusa i żwawo
podeszła do niego. Posłała mu promienny uśmiech i usiadła obok. Przytuliła go
szybko, ale mocno.
- Na pewno tego
chcesz? Zawsze możesz się wycofać? – spytała cichutko.
- Jest okej –
zapewnił ochryple.
Dorcas
pogłaskała go po plecach.
Evans
przypatrywała się temu z wielkimi oczami. Wręcz z wyrzutem w stronę Meadowes.
- James, nie
przedłużaj, mów – ponagliła go Dorcas. Lunatyk odruchowo ścisnął ją za dłoń.
Potter pokiwał
głową w zamyśleniu. Podszedł bliżej Lily i otworzył usta, jednak nic nie
powiedział. Nikt nie śmiał się odezwać, słychać było tykanie każdego z zegarków
w pokoju.
- Lily, lubisz
jelenie? – wyjąkał w końcu słabo.
Evans opadły
ręce, coś się w niej zagotowało. Nie zauważyła kiedy wstała.
- Nie. Wiesz,
wolę łosie. O co chodzi?
Po pokoju
poniósł się głośny śmiech, który przypominał szczeknięcie psa. Jak na komendę
każdy spojrzał na Syriusza.
- Zaczynam cię
lubić, Ruda. – Puścił jej oczko.
- O co tutaj chodzi?
Jesteście szaleni – oburzyła się Evans, niemal płaczliwie.
- Chodzi o to,
że twój chłopak jest jeleniem, Peter szczurem, a ja słodkim psiakiem – wyrzucił
jakby mówił o pogodzie.
- C-co? –
Szybko spojrzała powrotem na Jamesa, ale on nie patrzył na nią tylko czochrał
włosy.
- Pokazać?
- Nie! –
krzyknęli wszyscy na Syriusza, który stał i sięgał już po różdżkę.
James posadził
Lily z powrotem.
- Słuchaj,
jesteśmy animagami. – Westchnął ciężko. – Nielegalnymi, nikt o tym nie wie. No
prawie. – Rzucił krótkie spojrzenie Meadowes.
- Oszaleliście?
– wydusiła z siebie. – Musicie się zarejestrować, wiecie przecież co wam grozi
jeśli tego nie zrobicie.
- Nie zrobi…
- Merlinie,
jacy wy głupi jesteście! – Evans podparła czoło o rękę. – Już naprawdę wszystko
zrobicie żeby się wywyższyć i być fajni.
- Jesteśmy
fajni. – Black spojrzał na nią z niechęcią i bawił się różdżką.
- Lily, oni nie
po to to robią – powiedziała łagodnie Dorcas.
- Łatwo ci
mówić, bo Remus jest normalny.
W tym momencie
Lupin parsknął krótkim, nerwowym śmiechem.
- Jestem
najgorszy z nich wszystkich. – Kręcił głową, patrząc się w podłogę i
uśmiechając się smutno. Wziął naprawdę głęboki wdech. – Jestem wilkołakiem – wyznał
ściszając głos coraz bardziej, tak że ostatnie sylaby były zwykłym
trzeszczeniem. Spuścił głowę jeszcze bardziej, chowając się w swoich barkach.
Zacisnął mocno oczy. Poczuł dotyk Dorcas na swoim ramieniu. Ta dziewczyna była
jego dyptamem.
W dormitorium
zapadła najgorsza cisza z cisz. Przepełniona pretensją, strachem,
zdruzgotaniem. Syriusz kręcił głową z dezaprobatą i niechęcią. Był wściekły, że
Rogacz zmusił Lunatyka do takiego obnażenia przed Evans. Odbierał to jako pewną
zdradę. W końcu przedłożył ich przyjaźń i zaufanie nad dziewczynę, czyli w
słowniku Syriusza praktycznie nikogo ważnego. A przynajmniej nie tak ważnego.
Meadowes też
nie była z tego zadowolona. Ta sytuacja doprowadziła do tego, że ciasno
oplatała opiekuńczo Remusa ramionami i szeptała mu do ucha słowa zapewnienia,
że Lily zrozumie. Pod zaciśniętymi powiekami zbierały jej się łzy. Tak
strasznie go kochała, że bolało ją to jak teraz mu ciężko.
Minuty mijały,
a Lily siedziała z otwartymi szeroko oczami i wpatrywała się w Lupina. Nie
mogła się przemóc by coś powiedzieć. Nic, co przychodziło jej do głowy nie
wydawało jej się właściwe. Zwykłe przykro
mi, było dobre, gdy komuś rozlał się atrament na spodnie. Wiem co
czujesz nijak tu nie pasowało a wstać i przytulić go nie była wstanie.
Gdyby powiedziała, że wszystko jest po staremu tak bardzo minęłaby się z
prawdą, że sama by sobie nie wybaczyła. Sama przyznała przed sobą, że się go
teraz boi. Nienawidziła się za to jak on się teraz musi czuć.
Potter
szturchnął ją łokciem między żebra z naganną miną.
- I co, Evans?
To za dużo dla ciebie do udźwignięcia? – syknął Black. Wstał i poklepał Lupina
po plecach. – Nie martw się, stary. My nadal lubimy twój mały futerkowy
problem.
Remus,
wyładowując stres, zaśmiał się. Kumple posłali sobie wzajemnie uśmiechy.
Rogacz siedział
z wielką złością na Evans. Nie oczekiwał, że przyjmie to jakoś wyjątkowo
spokojnie, ale tego się po niej nie spodziewał. Spojrzał Lily w oczy i jeszcze
raz pokręcił głową.
- Remusie… -
wyjąkała Lily. Znów smutek wdarł się na jego twarz i spojrzał zawstydzony w jej
stronę. Unikał jednak by spojrzeć w jej oczy. – To ok-k-k…
- Okropne,
wiem.
- Nie. – Zaprzeczyła
łagodnie. Wstała i podeszła niepewnie do niego. Dorcas ustąpiła jej miejsca i
stanęła obok, obserwując wszystko z napięciem. - To okropne. Że spotkało akurat
ciebie. – Po Lupinie widać było, że docenia jej starania. Dorcas uśmiechnęła
się lekko z zadowoleniem. – Rany, jesteś przecież takim dobrym człowiekiem.
- Całe
szczęście – wtrącił się Black. – Remus to dobry wilkołak. Tylko czasami nam
ucieknie do lasu, a słyszałaś przecież o innych.
- Jak to
ucieknie wam? – zapytała ze zgrozą.
- Lily, nie
harowaliśmy kilka lat nad sztuką opakowania animagii dla hecy – zaczął spokojnie
James, patrząc na Lily z lekką dozą zadowolenia. - Zrobiliśmy to po to, żeby
Remus nie musiał spędzać pełni sam we Wrzeszczącej Chacie.
- Wrzeszcząca
Chata jest…
- Nie jest
nawiedzona. To my. A właściwie w większości Lunatyk.
Lily zakołowało
się w głowie od tych rewelacji. Oczy zaczynały źle przetwarzać rzeczywistość,
obraz stał się nieostry. Miała wrażenie, że wilkołak, jeleń, Wrzeszcząca Chata,
pies, księżyc w pełni i szczur siedzą jej w głowie i odbijają się o wnętrze
czaszki.
- Syriusz miał
rację. Głupio mi, że tak naciskałam.
Są takie
poranki, kiedy budzimy się z żołądkiem zawiązanym w supeł i chęcią płaczu,
czającą się z tyłu czaszki. Chcemy zasnąć i przespać sądny dzień.
Takiego właśnie
dnia Lily stanęła przed ogromnymi drzwiami, które wydawały się z niej drwić. Gdyby
nie delikatnie splecione palce jej i Jamesa pewnie już by uciekła. Wciąż
powtarzała sobie pewne słowa.
Jestem Lily
Evans - mam 18 lat, jestem ze świetnym chłopakiem, który ma niesamowitych
przyjaciół, jeden z nich jest wilkołakiem, z którym jest moja przyjaciółka a
druga była dotąd na mnie obrażona – i właśnie idę na egzamin, od którego zależy
całe moje przyszłe życie.
- Evans, Lily.
Zapraszam na Okropnie Wyczerpujące Testy Magiczne.
(A teraz
wyobraźcie sobie tylko Evans i Pottera na tym dachu, w blasku wschodzącego
słońca z pewnego dystansu. Mmm ♥)